Pierwszy akt pozuje na odcinek "Black Mirror" - są poruszające się bez udziału kierowcy samochody; jest dom sterowany przez komputer o nienaturalnie opanowanym, kobiecym głosie; jest wreszcie technologia, która pozwala sparaliżowanemu Grey'owi Trace ponownie poruszać się o własnych siłach, a także "cyborgi-żołnierze". W tego rodzaju filmach zemsty pierwszym przeciwnikiem zawsze są rozpacz i żałoba, później przychodzi pora na działalność detektywistyczną, a po ustaleniu tożsamości wroga (zawsze zbiorowego) - powolna egzekucja. I w tym momencie "Upgrade" odkrywa przed widzem własną tożsamość.
Rola scenariusza jest i musi być pretekstowa. Serce stanowi akcja i "flow", który powinien sprawić, że nie będziemy przez cały film zastanawiać się nad motywacjami czy też wytykać filmowi brak realizmu. Na tym bazuje chociażby "Mission: Impossible", a zwłaszcza jego druga, znacznie ciekawsza, choć mniej poważna trylogia. Leigh Whannell (reżyser i scenarzysta) doskonale to rozumie i już w inicjacyjnym pojedynku swojego głównego bohatera prezentuje groteskowe połączenie komedii i brutalności.
"John Wick", "The Raid" czy nawet scena pojedynku w toalecie w "Mission: Impossible - Fallout" wysoko zawiesiły poprzeczkę, ale Whannell zamiast ją przeskakiwać, postanowił obejść dokoła. Choreografię stworzył Chris Weir - doświadczony kaskader, który akurat w tym wymiarze nie miał wielu okazji do sprawdzenia się - a stojące przed nim zadanie nie należało do łatwych. Realizm sztuk walki nie był tu pożądany, wręcz przeciwnie - Grey Trace miał być maksymalnie odczłowieczony, a jego "robo-fu" nie sprawdziłoby się w wykonaniu żadnej innej postaci. Co więcej, reżyser pozwala nam to wszystko uważnie obserwować. Nie ma trzęsących się kamer, nie ma ekstremalnych zbliżeń, nie ma dziesiątek niepotrzebnych cięć, za sprawą których nawet Liam Neeson w "Uprowadzonej" mógł z powodzeniem udawać wyszkolonego wojownika.
Logan Marshall-Green, odtwórca głównej roli, stanął zresztą przed trudnym wyzwaniem nie tylko z tego powodu. Musiał nauczyć się grać tak, żeby jego waleczne ciało i zaskoczona obrotem spraw mimika stały w opozycji do siebie, a w dodatku część scen odgrywa na wózku, wcielając się w osobę sparaliżowaną od karku w dół. Duże aktorskie wyzwanie jak na czysto rozrywkowy film, ale efekt to coś pomiędzy "W końcu czyje to życie?", "Terminatorem" i "Hardcore Henry" z wystarczająco dużą dawką krwi, żeby dumnie nosić odznakę film z kategorią R.
Blumhouse Productions znowu to zrobiło. To wyjątkowo ciekawe, niewielkie studio, które korzysta ze sprawdzonego przepisu tworzenia niskobudżetowych filmów niepotrzebujących dużych nakładów reklamowych, a nawet gigantycznej frekwencji w kinach, żeby cieszyć się z zysku. Ich pierwszym dużym przebojem było "Paranormal Activity" - film przeze mnie głęboko znienawidzony, ale Jason Blum - twórca studia - szybko dał się poznać jako człowiek o szczególnym uwrażliwieniu na nietypowe pomysły i nawet jeżeli często realizowano je w nie do końca udany sposób, przynajmniej nie były nijakie, a czasu spędzonego z nimi nie można później żałować.
Taka jest seria "Naznaczony", seria "Noc oczyszczenia", "The Lords of Salem" Roba Zombiego, "Oculus", "The Green Inferno", "Hush" czy "Creep". Oczywiście w katalogu studia nie brakuje pozycji słabszych ("Szubienica" albo "Ouija"), ale są także wybitne - "Uciekaj!" i "Whiplash", czyli horror w zupełnie innym znaczeniu tego słowa... Przyszłość wygląda równie ciekawie i różnorodnie, od nowego "Halloween" przez współpracę ze Spikiem Lee po ekranizację komiksu "Spawn" reżyserowaną przez twórcę postaci, Todda McFarlane'a. "Upgrade" jest natomiast kolejnym dowodem na to, że można iść pod prąd trendom, można nie przejmować się hollywoodzką histerią na punkcie kategorii wiekowych i można na tym wygrać. Mam nadzieję, że to początek serii, która przemieni się przynajmniej w trylogię.
Upgrade
USA, 2018
Blumhouse Productions
Reżyseria: Leigh Whannell
Obsada: Logan Marshall-Green, Benedict Hardie, Betty Gabriel