Barbara Skrodzka: To wasz pierwszy raz w Polsce, prawda?
Keith Murray: Tak, to nasz pierwszy raz, gdy gramy w Polsce. Kiedyś byliśmy w trasie koncertowej z R.E.M., chyba w roku 2008 i mieliśmy dzień przerwy w Warszawie. Było bardzo zimno i padało, więc niewiele zobaczyliśmy. Można więc powiedzieć, że jest to nasz pierwszy raz, a na pewno pierwszy koncert.
Mieliście dzisiaj czas żeby zobaczyć miasto?
Nie, nigdy nie mamy na to czasu.
Widziałam, że byliście wczoraj w Poznaniu i nawet macie zdjęcie z czołgiem.
To prawda, nasz hotel znajdował się na ulicy naprzeciwko parku, w którym było muzeum z pojazdami wojskowymi.
Próbowaliście już polskiej kuchni?
Próbowaliśmy coś znaleźć, ale w Poznaniu wylądowaliśmy w jakiejś hipsterskiej dzielnicy i wszystko było już pozamykane. Trafiliśmy w końcu do bardzo dobrej restauracji, ale nie mieli tam tradycyjnego, polskiego jedzenia.
W takim razie czy wiesz, co znaczy słowo pierogi?
Oczywiście, zjadłem ich mnóstwo! Mieszkam w polskiej dzielnicy w Nowym Jorku i właściciel mieszkania, które wynajmuję jest z Polski, wydaje mi się, że z Krakowa. Za każdym razem kiedy przychodzi do nas, ma ze sobą ogromny talerz pierogów.
Dlaczego zajęło wam tyle czasu żeby przyjechać tutaj?
To dobre pytanie. Nie wiem. Nie wydaje mi się, żeby nasze płyty były tutaj dystrybuowane. To nie miało związku z naszym osobistym wyborem. Jakimś sposobem nasz agent nigdy nas tu nie zabookował. Podczas trasy, którą graliśmy z R.E.M, zagraliśmy w wielu wschodnioeuropejskich krajach - Litwa, Łotwa, Estonia, a przez Polskę tylko przejechaliśmy, prosto do Niemiec. Nie wiem, dlaczego nie zagraliśmy tu z R.E.M.
Czytałam, że nie lubicie tworzyć muzyki, gdy jesteście w trasie koncertowej. To dlatego, że nie macie czasu?
To w pewnym sensie mieszanka czynników. Mamy wiele przestojów, ale nigdy nie są one wystarczająco długie. Zazwyczaj jest to pół godziny, podczas której nic nie można zrobić. W ciągu pół godziny nie jesteś w stanie zwiedzić też całej Warszawy, więc zawsze siedzimy gdzieś w pobliżu miejsca koncertu. Nigdy nie ma czasu, żeby naprawdę popracować, poza tym podczas trasy nie ma żadnej prywatności. Wszystko, co mamy w miejscu występu to współdzielony backstage. Jest bardzo ciężko znaleźć czas i miejsce, żeby usiąść i popracować.
Czyli wolicie pracować w Nowym Jorku.
Tak, wolę pracować tam, bo mam małe studio w domu i kiedy jestem w Nowym Jorku, mam czas na pracę. Jeśli jedziemy dokądś na kilka dni, staram się nagrać pewne rzeczy, by móc kontynuować to w domu. Niestety nigdy nie jesteśmy w jednym miejscu na dłużej.
Widziałam na waszym facebooku krótkie wideo zrobione do "Notes in a Bottle", gdzie je nakręciliście?
Było to na obrzeżach Sheffield w Wielkiej Brytanii, miejsce nazywa się Peak District. Jest to teren z dużą liczbą lasów. Nie będzie jednak kontynuacji tego wideo jako teledysku. Po prostu zrobiliśmy je na instagrama.
Wydaliście album kilka tygodni temu. Jest inny od wcześniejszych.
Słuchamy dużo współczesnej muzyki i myślę, że czerpanie z niej ma sens. Nie chcemy utknąć w tym samym stylu muzycznym, w którym nagrywaliśmy trzynaście lat temu. Słucham dużo popu i muzyki, która leci w radiu.
Co się dzieje z piosenkami, które ostatecznie nie trafiają na album?
Zazwyczaj nie używamy ich później, nawet jeśli je lubimy. Zanim zamieścilibyśmy którąś z tych piosenek na kolejnym albumie, minęłyby dwa-trzy lata, a wtedy nie bylibyśmy już nią tak bardzo podekscytowani. Jest jedna piosenka z naszego ostatniego albumu, której nie nagraliśmy, a chciałem, żeby znalazła się na nim. Może do czasu, gdy zaczniemy nagrywać kolejny nie będzie to już miało dla mnie znaczenia.
Alex Turner miał kiedyś notes, w którym zapisywał teksty piosenek, ale został mu skradziony w jednej z knajp. Co byś zrobił, gdyby przydarzyło się to tobie?
Krzyczałbym. Mam tendencję do pisania mojej muzyki na laptopie, więc gdyby ktoś go ukradł, czułbym się bardzo upokorzony, ponieważ znajdują się na nim także naprawdę złe piosenki. Tylko dobre utwory trafiają na płytę, ale jest jeszcze wiele innych, zawstydzających. Wtedy zdecydowanie chciałbym zmienić nazwisko i zniknąć, żeby nikt mnie nigdy nie znalazł.
Jaki był najgorszy zagrany przez was koncert?
Bardzo, bardzo dawno temu, jeszcze przed tym, jak nasz pierwszy album został wydany, mieliśmy zagrać koncert w barze na plaży w Nowym Jorku. Nie była to piękna plaża, a w dodatku naprawdę daleko od miejsca, w którym mieszkamy. Było zimno, a sam bar był jakąś norą. Nikogo tam nie było, bo nikt o nas nie słyszał. Chcieli, żebyśmy grali covery, a my żadnych nie znaliśmy. Skończyło się na tym, że graliśmy w kółko jedną piosenkę Weezer, jakieś osiem razy.
Słyszałeś, że Metallica podczas ostatniej trasy grała po jednej piosence pochodzącej z kraju, w którym akurat występowali?
To naprawdę fajne. Musieli poświęcić sporo czasu, żeby nauczyć się tekstów. Chciałbym, żebyśmy zrobili coś podobnego. Zawsze staramy się nauczyć słowo lub dwa w języku z kraju, w którym jesteśmy. Jakieś dwa miesiące temu byliśmy w Hiszpanii i poproszono nas, żebyśmy nagrali piosenkę po hiszpańsku. Staraliśmy się bardzo mocno, by nauczyć się ją śpiewać. Czasami bezpośrednie tłumaczenie w ogóle nie działa, słowa po prostu nie układają się właściwie. Mieliśmy kogoś, kto zrobił dla nas tłumaczenie, ale niestety było one naprawdę słabe, dlatego nie lubimy tego robić, choć sam pomysł jest świetny. Ludziom w Polsce podobało się, jak Metallica to zrobiła?
Tak, śpiewali razem z nimi.
Super!