Piątkowy wieczór, połowa kwietnia, jeden z pierwszych dni tego roku, kiedy można sobie pozwolić na otworzenie okna i przykręcenie kaloryfera, a jak już otworzy się okno, to wpadają przez nie hałasy obijanych o siebie butelek, rozmów, śmiechów i dosypywanego do grilla węgla. Miasto znowu żyje, ale ani ja, ani zmęczony po azjatyckiej trasie koncertowej Johan Wieth nie korzystamy z przebudzenia wiosny. Wisimy na telefonach w oddalonych od siebie o jakieś osiemset kilometrów mieszkaniach. Na przywitanie wymieniamy się kilkoma grzecznościami dotyczącymi właśnie pogody - u niego dobrze, u mnie też - po czym słowa urywają się, zaczynają przypominać dadaistyczny wiersz i nie da się z nich wyciągnąć żadnego sensu. No tak, to nie jest zwykły piątek, to piątek trzynastego - myślę i kiedy wreszcie jakość połączenia telefonicznego poprawia się, pytam: Jesteś przesądny?
Właściwie to urodziłem się w piątek trzynastego, więc jest to dla mnie bardzo dobry dzień - odpowiada gitarzysta Iceage, po czym dodaje: Czasami wierzę w różne dziwne rzeczy. Kiedyś widziałem na przykład ducha. Obydwaj na chwilę milkniemy, wyznanie zostało wypowiedziane na tyle poważnym głosem, że nie jestem pewien, czy w kolejnym zdaniu kryć się będzie zabawna opowieść o samoczynnie trzaskających drzwiczkach w kuchennych szafkach, czy rodzinna historia wymagająca nieco więcej empatii niż dwie obce osoby są w stanie sobie okazać. Nie brnę, uciekam, pytam: A ten nowy kawałek, "Pain Killer", to faktycznie weszliście do studia z sekcją dętą, żeby go nagrać czy to sampel?
To prawdziwi muzycy, na większość koncertów zabieramy ze sobą saksofonistę i pianistę, który gra także na skrzypcach. Do was też ich zabierzemy - zapewnia Wieth i natychmiast atmosfera staje się lżejsza. Idziemy dalej w tym kierunku, w końcu po to zaaranżowaliśmy "spotkanie", żeby pogadać i o koncercie w Gdańsku, i o albumie "Beyondless". Ważne jest dla nas, by nie stać w miejscu. Nie chcemy się powtarzać i w dużym stopniu to właśnie dlatego tak długo pracowaliśmy nad nowym materiałem. To musiało do nas przyjść w naturalny sposób, musiało mieć źródło w czymś autentycznym. Nie chcieliśmy nagrywać czegoś tylko dlatego, bo powinniśmy. To naturalna ewolucja naszej twórczości i nas samych, poszerzamy horyzonty i będzie to zupełnie inny album od poprzednich.
Kluczymy chwilę wokół tego tematu, ale wiecie jak jest - nowy album zawsze z początku wydaje się tym najlepszym, więc nie ma sensu wyciągać od rozmówcy kolejnych deklaracji, póki tylko zespół, sztab jego współpracowników i rodzice mogą przesłuchać całość. Staram się więc skierować rozmowę na inny tor, stopniowo zaczynamy cofać się do samych początków Iceage, kiedy to - uwaga, uwaga - oskarżano ich o propagowanie faszyzmu. A co? Myśleliście, że tylko Marduk, Taake czy inne black metalowe kapele mierzą się z takimi zarzutami? Nie ma jednak w tej historii żadnej niefortunnej wypowiedzi któregokolwiek z muzyków, nie ma "heilowania" na koncertach, nie ma nawet marnej koszulki ze swastyką na piersi. Poszło o... badziki z logiem Burzum i kilka innych bzdur.
Historia jest co najmniej absurdalna, nadaje się na jeden z nigdy nienapisanych, środkowych rozdziałów "Procesu" Franza Kafki. Otóż w teledysku do utworu "New Brigade" muzycy wystąpili w szpiczastych kapturach zasłaniających twarze, które nie były co prawda białe, ale tyle wystarczyło, by co poniektórzy dostrzegli w nich zwolenników Ku Klux Klanu, a potwierdzić to miały także kolejne dowody, w tym tatuaż nawiązujący do Death in June i właśnie przypinki z logiem muzycznego wcielenia Varga Vikernesa, niesławnego black metalowego muzyka, który odsiedział wyrok za morderstwo, podpalenia kościołów... Zresztą, co tu opowiadać, przecież wszyscy znacie tę historię. Wieth krótko kwituje wspomnienie tamtych wydarzeń: To były po prostu młodzieńcze wygłupy, ale mam wrażenie, że wygłupili się wyłącznie oskarżyciele. Na szczęście paranoja nie udzieliła się ani słuchaczom, ani promotorom, kariera Iceage wciąż nabierała rozpędu, ale naznaczyło ją inne przekonanie.
Nie jesteśmy zespołem punk rockowym. Wiele osób wrzuca nas do tej szufladki, ale ja tego nie czuję. Właściwie to w ogóle nie zastanawiam się nad tym, jak można by nas sklasyfikować. Dla mnie liczy się tworzenie szczerej muzyki, zgodnej z tym, co czujemy, niezależnie od tego, jak to ktoś później określi. Gatunek nie ma znaczenia także z innego powodu - nie żyjemy już w czasach, kiedy sprzeciw musi być ukierunkowany albo na punk rock, albo na hip-hop, a nawet sam sprzeciw nie musi być dosłowny, wystarczy samoświadomość. "Beyondless" i wszystkie poszczególne utwory powstały w dzisiejszym świecie, zostały napisane przez ludzi żyjących w nim, więc opis tego świata siłą rzeczy znajduje się w muzyce i przez nią przemawia, ale w tym sensie wszystko może być polityczne.
Miałem przygotowane jeszcze ze dwa pytania, ale kiedy padło to zdanie, pomyślałem, że to idealne zakończenie i raz jeszcze wymieniłem się Johanem uprzejmościami, tym razem na pożegnanie. Zapewniał, że nie może się doczekać występu w Gdańsku i nawet jeżeli mówi tak każdemu organizatorowi, to nie mam najmniejszych wątpliwości, co do szczerości tych słów. Granie nowych utworów wyraźnie jest dla Iceage ekscytującym doświadczeniem, podejrzewam, że nie mogą się doczekać każdego kolejnego wyjścia na scenę.
Iceage wystąpi podczas tegorocznej edycji festiwalu Soundrive 30 sierpnia. Wcześniej informowaliśmy już o udziale brytyjskiego producenta - Floating Points, a kolejne ogłoszenia niebawem.