Barbara Skrodzka: Michał, rozmawialiśmy wcześniej o Hamburgu, jak wypadły pozostałe koncerty, które graliście w czerwcu w Niemczech i Wiedniu?
Michał Wójcik: Do Wiednia to akurat nie dojechaliśmy. Kuba miał problemy zdrowotne. Nasza wizyta skończyła się w cieszyńskim szpitalu.
To był ostatni koncert trasy.
MW: Tak, to był ostatni koncert na trasie, natomiast po Niemczech trochę pojeździliśmy. Część tych koncertów udała się lepiej, część gorzej, wypadło mniej więcej pół na pół. Plusy nam zdecydowanie przesłoniły minusy. Te lepsze koncerty były tak dobre, że zdecydowanie chcemy tam wrócić. Były one dobre nie tylko ze względów finansowych, bo mamy inną walutę i inne rozliczenia, ale to jest taki miły dodatek do tego. Natomiast, bardzo fajnie działa nasza muzyka w Niemczech i spotkaliśmy się z bardzo dobrym odbiorem i z tańczącymi Niemcami, co wydawało mi się niemożliwe. Tymczasem okazało się, że Niemcy tańczą i nie są to jakieś starodawne tańce w parach, tylko się bujają, klaszczą, cieszą się i krzyczą, robią głupie rzeczy. Nie znałem Niemców z tej strony.
Jakub Pałka: Najbardziej zapadła mi w pamięć miejsce o nazwie Sylt. Można powiedzieć, że jest to wyspa połączona z lądem, taki sztuczny nasyp. Tam graliśmy koncert dla emerytów. Średnia wieku wynosiła pięćdziesiąt plus, ale to był jeden z najlepszych koncertów i jedna z najlepszych przygód zespołowych, bo bycie na tej wyspie jest dość specyficzne. Nie jest to tak, jak przyjazd do Warszawy, czy do Krakowa. Tam było troszkę inaczej.
MW: Opowiadałem ci o Hamburgu i to było tak, że graliśmy tam dzień wcześniej. Nie wiem do końca, czego się spodziewaliśmy, ale przyszło na ten koncert tylko kilka osób. Mogliśmy sądzić, że będzie dużo ludzi, a była zaledwie garstka. Zostaliśmy potraktowani trochę zimno, fabrycznie. Na zasadzie: "Wiecie, u nas gra milion zespołów rocznie, więc wchodzicie-wychodzicie, jesteście milion pierwszym zespołem". Hamburg był super pod względem city live, ruchliwości, ilości ludzi. Potem pojechaliśmy do Keitum, na wyspę Sylt. To jest miejscowość dla niemieckich emerytów. Jest to bardzo bogata wioska, jak z bajki, same butiki i nie ma tam sklepu spożywczego, są tam butiki spożywcze. Drogie ciuchy na witrynach, wszystko w stylu niemieckich domów wiejskich. Był to faktycznie koncert dla emerytów i pełna sala fantastycznie bawiących się ludzi. Było to tak różne od Hamburga, a nasze oczekiwania były dokładnie odwrotne. Wypoczęliśmy tam. Mimo że jechaliśmy stamtąd prosto do Warszawy - czyli tysiąc sto kilometrów - na następny koncert, ale złapaliśmy tam oddech. W Hamburgu był pośpiech.
Kuba, w jakim wieku zacząłeś grać na perkusji i czy pamiętasz, a może nadal masz, swój pierwszy sprzęt?
JP: Pierwszy raz, kiedy zacząłem uderzać pałeczkami miałem około trzynastu lat, już wtedy wiedziałem, że chcę grać. Najcięższa w grze na bębnach była motywacja. Jeśli chodzi o sprzęt, to teraz mam inną perkusję. Pierwsze bębny gdzieś zaginęły w akcji, ale mam werbel, który jest bardzo fajny i nagrywaliśmy na nim kawałek "Remember Me". Przez to, że ten werbel jest taki "miśkowaty", kawałek brzmi tak fajnie. Bardzo dobrze wspominam pierwszy zestaw. Pamiętam, że po tygodniu urwały mi się tomy. Były one odlewane, nie były doskonałe, ale mój tata zrobił coś, dzięki czemu zaczęło to działać i znów mogłem grać Metallicę.
Nie sądzicie, że polski przemysł muzyczny, porównując chociażby do niemieckiego, ma jeszcze bardzo dużo do nadrobienia. Michał, trochę to ruszasz w Krakowie, bo organizujesz Tak Brzmi Miasto, dzieje się też trochę w Warszawie.
MW: W zeszłym roku, po konferencji Tak Brzmi Miasto usłyszałem od bardzo wielu uczestników ze Słowacji, Czech czy Węgier, że Polska jest dla nich jak Ziemia Obiecana. Polska jest dla nich ogromny rynkiem, bo ich rynki są tak małe, że jak chcesz się utrzymywać z grania to nie możesz być wyłącznie słowackim, czeskim zespołem tylko musisz działać międzynarodowo, bo po prostu nie ma gdzie grać. Są trzy miasta, gdzie możesz grać koncerty. U nas tych miast jest właściwie dziesiątki i pod tym względem z ich perspektywy jesteśmy dużym i obiecującym rynkiem. W porównaniu do Niemiec nie mamy tak naprawdę żadnego doświadczenia. W Niemczech zagraliśmy parę koncertów, to jest nic w porównaniu do chyba dwustu koncertów w Polsce. Jakiś ogląd na polski rynek mamy, ale jesteśmy trochę zachłyśnięci tym niemieckim rynkiem w tym sensie, że faktycznie większość koncertów w Niemczech wyszła bardzo dobrze i bardzo chcemy tam wracać, ale to nic nie znaczy, to może być jakiś wycinek rzeczywistości. Na pewno to, co jest widoczne w Niemczech i to, co widzieliśmy dzisiaj na koncercie, to starsza pani, która była z tyłu. Mogła mieć z siedemdziesiąt-osiemdziesiąt lat. Ewidentnie czyjaś babcia. W Niemczech to jest normalna sytuacja, że na koncercie masz przekrój wiekowy szesnaście-siedemdziesiąt. W Polsce jak przyjdzie siedemdziesięcioletnia pani, jak przyjdzie pięćdziesięcioletni facet albo czterdziestoletni to już jest stary, jest to dziwne. Teraz w klubie mamy dwudziestoparolatków, gdy masz trzydzieści lat już osiadasz w domu, czterdzieści - to już ewenement na koncercie, a sześćdziesiąt to jest cyrk. W Niemczech jest to normalne. Tam jest pełen przekrój społeczeństwa, tam każdy słucha muzyki, każdy chodzi do klubu. Pod tym względem mamy dużo do nadrobienia, ale też nadrabiamy to. Starzejemy się powoli i pewnie kiedy takie osoby, jak my będą w wieku sześćdziesięciu lat, nadal będą chodzić na koncerty, albo grać te koncerty.
Kiedy rozmawiałam z zagranicznymi zespołami, głównym problemem okazywało się to, że brakuje agencji bookingowych, promotorów, którzy by sprowadzili dany zespół do Polski.
MW: Takiej zhierarchizowanej struktury branży muzycznej faktycznie nie ma. Jest to swoją drogą ciekawe i może jest to do zagospodarowania. Nie ma nic pośrodku. Są albo amatorskie zespoły, które grają za darmo, albo dla funu, albo próbują coś zrobić. Choćby nawet takie jak my, próbujemy coś zrobić, ale nadal jesteśmy tutaj i są zespoły, którym już się udało. Nie ma zespołów ze środka, które działają niezależnie i już się z tego utrzymują, nie ma też tej całej siatki, struktury - właśnie agencji bookingowych, promotorów. W Niemczech jest cała struktura. Jak chcesz zagrać w ich mieście to bardzo często nie powinieneś rozmawiać z knajpą tylko powinieneś rozmawiać z lokalnym promotorem, który zrobi koncert, rozpromuje go, a knajpa wynajmuje tylko lokal. Z kolei, te lokale, w których graliśmy były na tyle małe, że same organizują koncerty. Wykorzystaliśmy polski model, a nie niemiecki i to też działa. Trudno mi powiedzieć coś więcej. Jak zagramy dwieście koncertów w Niemczech, to ci opowiem.
Dlaczego Michał ściąłeś włosy?
MW: Nie zrobiłem tego przypadkowo. Ma to głębokie, symboliczne znaczenie dla mnie, jakiegoś nowego początku. Trochę potrzebowałem się zresetować. Jednym z aspektów jest przede wszystkim to, że mam problem z tym, że ludzie w XXI wieku wyglądają jak gwiazdy rocka. Każda przypadkowo spotkana młodzież na ulicy wygląda jakby była gwiazdą mody, rocka, celebrytą. Są ładnie ubrani, mają fikuśne fryzury, długie włosy spięte w kucyk. Pomyślałem sobie, że nie chcę być gościem, który ma długie włosy i wygląda jak gwiazda rocka, a nie jestem żadną gwiazdą rocka. Oczywiście chciałbym być, ale nie jestem. Pomyślałem, że bardzo potrzebuję tego, żeby wyglądać normalnie i wyglądać zupełnie inaczej niż ktoś, kto mógłby chcieć i wyglądać na moim stanowisku. Jest to dla mnie bardzo uwalniające. W tym sensie, że teraz po ścięciu czuję się uwolniony i mam takie wrażenie, że mogę być kim chcę i możemy pójść gdziekolwiek chcemy z zespołem. Teraz nie wiem, gdzie pójdziemy i to jest bardzo wyzwalające uczucie, i bardzo mi się to podoba.
JP: Michał ściął włosy. Wierzba miał chińskiego koka i też go ściął...
Była taka moda.
Łukasz Wierzbicki: Ja muszę to wyjaśnić i podać sprostowanie. Miałem włosy troszkę dłuższe, były na tyle długie, że spadały mi prawie po nos, więc je spiąłem z tyłu. Miało to miejsce trzy lata temu, kiedy takiej mody nie było. Spiąłem je sobie i czułem się fajnie, bo byłem jedyny. Za chwilę ta moda się pojawiła i ktoś mi mówi, że widział takiego faceta, co miał włosy jak ja. Może mieć, trafił się jeden. Za chwilę ktoś inny też mi mówi, że widział takiego faceta. Później patrzę mój kolega ma włosy takie jak ja i wtedy zrozumiałem, że ja wykreowałem tę modę na taki kucyk [śmiech]. Jestem prekursorem tej fryzury, dlatego pomyślałem, że jeżeli ta fryzura osiągnęła już apogeum i czerpię z tego korzyści materialne i inne, jako że ja to zaprojektowałem pomyślałem, że teraz zetnę i zobaczę, co się będzie działo na mieście i w ogólnopolskim przekroju ludzi. No, i teraz obserwuję, to miało miejsce miesiąc temu i rzeczywiście nikogo tutaj z takim kucykiem nie widzę.
JP: Ja jestem zafascynowany.
ŁW: Proszę mi wskazać jednego człowieka, który mimo tego, że ja zmieniłem fryzurę pozostał przy swoim, przy moim jakby można było powiedzieć. To było moje i jak ja już tego nie mam, to kto został w takiej fryzurze? No, nikt. A jeszcze dwa miesiące temu, miesiąc przed moim ścięciem, to tutaj co drugi miałby taką fryzurę.