Barbara Skrodzka: Graliście pierwszego dnia festiwalu, niestety nie mogłam was wtedy usłyszeć, ale wybieram się dzisiaj. Powiedz jak wypadł wasz pierwszy koncert.
Jakob Amr: Było niesamowicie. Graliśmy w Mojo Club, to klub, w którym nasz dźwiękowiec pracuje na co dzień, gdzie ja pracowałem, a także nasz basista. Jest to dla nas swego rodzaju dom. Znamy to miejsce, więc czuliśmy się mile widziani. Całkiem dużo ludzi było tam we środę, wielu z branży muzycznej, ale też tacy, którzy przyszli, żeby nas po prostu zobaczyć.
Wiem, że mieszkałeś w Hamburgu, blisko Reeperbahn. Pewnie znasz ten festiwal bardzo dobrze i widziałeś, jak się rozwijał.
Mieszkałem w Hamburgu przez pięć lub sześć lat, ale kiedyś bardziej podobał mi się line-up, może był to rok 2012, 2013. Było wtedy znacznie więcej początkujących, nowych zespołów. Gdybym w tym roku był gościem, to zobaczyłbym Portugal. The Man, Everything Everything i tyle. Może nie jestem już tak bardzo w muzyce, jak byłem kiedyś, ponieważ spędzamy teraz dużo czasu, skupiając się na sobie, na Leoniden. Teraz na pewno nie kupiłbym biletu na festiwal, to jest pewne. To moja szczera opinia. Muszę też dodać, że czuję się niekomfortowo, jeśli chodzi o atmosferę, którą robią ludzie z branży - networking, musisz powiedzieć każdemu, kto jest ważny "cześć". Wydaje mi się, że czyni to doświadczenia muzyczne znacznie bardziej skomplikowanym niż być powinno.
To przecież showcase'owy festiwal, więc na tym polega, żeby ludzie z branży zobaczyli nowe zespoły i wybrali je na swoje festiwale.
Tak, ale gdybym pracował w biznesie muzycznym, byłbym zmęczony już po pierwszym dniu. Musisz zobaczyć każdy zespół i masz wiele podpowiedzi od innych ludzi, którzy przekonują, że musisz kogoś koniecznie posłuchać. Gdybym biegał od zespołu A, B, C, D do Z, to byłbym zmęczony i nie podobałoby mi się. To trudne dla zespołów, tak samo jak dla ludzi z branży. Dużo stresu i dużo biegania.
Zespoły ćwiczą latami, piszą piosenki latami i to jest ich całe życie, a ty jesteś tą osobą, która decyduje, widząc jedynie dwie piosenki w miejscu, gdzie nawet nie grają na swoim sprzęcie, nie mają własnego dźwiękowca.
Jakob AmrWięc myślisz, że festiwal jest za duży i powinien zostać trochę zmniejszony?
Nie wiem, czy problemem jest jego wielkość. Jest około pięćdziesięciu klubów, w których odbywają się koncerty, nikt nie jest w stanie być wszędzie. Byłoby łatwiej gdyby było dziesięć zespołów występujących jeden po drugim i małe przerwy. Nie sądzę, żeby teraz była możliwość odczucia tego, co każdy z tych wszystkich zespołów chce przekazać. Wchodzisz do klubu podczas trzeciej piosenki, wychodzisz na piątej i mówisz, że było nawet dobrze, ale nie podobało ci się. Te zespoły ćwiczą latami, piszą piosenki latami i to jest ich całe życie, a ty jesteś tą osobą, która decyduje, widząc jedynie dwie piosenki w miejscu, gdzie nawet nie grają na swoim sprzęcie, nie mają własnego dźwiękowca. To jest naprawdę trudne dla wszystkich.
Widziałam, że macie zaplanowaną całkiem sporą trasę po Niemczech. Gdzie jest wam trudniej grać na północy, czy na południu kraju? Pochodzicie z Kilonii, która jest blisko Hamburga, więc pewnie tutaj ludzie was kojarzą.
Zazwyczaj jest ciężej zespołom z północy grać na południu i vice versa. Graliśmy sporo koncertów w Bawarii, wszystkie były świetne i były dużą niespodzianką. Zagraliśmy około siedemdziesiąt pięć-osiemdziesiąt koncertów w tym roku i naprawdę chcemy zagrać wszędzie, na każdym festiwalu. Kosztowało nas to wiele energii, ale tego chcieliśmy. Jeśli mieszkasz w Kilonii, jedziesz na każdy koncert pięćset, sześćset kilometrów, bo jesteś tak bardzo na północy kraju. Ale my kochamy to wyzwanie. W tym roku, w lutym wydaliśmy też nasz debiutancki album. To był dobry rok.
Ciężko było wam wydać ten pierwszy album?
Wszystko było bardzo trudne. Spędziliśmy trzy miesiące w studiu i pisaliśmy przez dwa lata, to był czas, kiedy musieliśmy się poznać nawzajem. Jest wiele rzeczy, które musisz zrobić, żeby wydać album. Musisz być pewny, kto go wyprodukuje, jak powinien brzmieć, jakie piosenki powinny się na nim znaleźć, jaka jest idea stojąca za każdą piosenką, jak to rozwiążesz finansowo. Musisz też grać koncerty, żeby poznać siebie nawzajem, rozwinąć swój styl i to zajęło nam dwa lata. Wiem, że niektóre zespoły piszą piosenki jednego dnia i wydają EP dwa miesiące później. My tak nie umiemy działać, sprawdzamy każdy riff dwadzieścia razy, by się upewnić, że jest najlepszy i każda piosenka na albumie ma swój własny powód, by znaleźć się na nim. Każda z nich powinna być unikalna i wyjątkowa. Znaleźliśmy dwóch gości, których znaliśmy od dłuższego czasu - wyprodukowali album. Weszliśmy do studia z wyprodukowanymi w stu procentach kawałkami, z dodanymi wokalami, gitarami. Gdy wszystko było gotowe musieliśmy znaleźć agencję bookingową, kogoś, kto poprowadziłby nas. To były bardzo ciężkie dwa lata, ale było warto.
Co myślisz o wybraniu Liama Gallaghera jako gościa specjalnego Warner Music Night Show?
Nigdy nie powiem nic przeciwko niemu. Na pewno jest ode mnie lepszy. Gdziekolwiek bym nie był, on po prostu zjawił i walnął mnie prosto w twarzy. Liam Gallagher jesteś świetny!
Tęsknisz trochę za Hamburgiem?
Tak, czasami. Kilonia jest bardzo spokojna, ale to ładne miejsce. To czego teraz potrzebuję to właśnie ładne miejsce, mieszkam teraz ze swoją dziewczyną, mam Leoniden w pobliżu, więc nie powinienem pragnąć niczego innego. Nie wróciłbym.
Jakie macie dalsze plany?
Zaczęliśmy pisać materiał na nową płytę, ale to zajmuje nam dużo czasu, więc nie wiem, kiedy się ukaże. Myślę, że będziemy grać i pisać, i kiedy przyjdzie czas, wtedy wydamy drugi album. Dla nas jako zespołu najważniejsze są koncerty, bo to miejsca gdzie wszystko się razem składa - booking, management, piosenki, występ, próby. Grasz dla ludzi i to jest wyjątkowe. Fajnie jest grać na festiwalu showcase'owym za granicą, ale granie w miejscach gdzie jest trzydzieści-czterdzieści osób, którym naprawdę podoba się koncert to jest rzecz, dla której robimy to, co robimy.