Obraz artykułu O. - "WeirdOs"

O. - "WeirdOs"

88%

Duetów, których energia nie wyczerpałaby się nawet po obdarowaniu nią całej orkiestry było wiele, od swojego czasu przywracającego wiarę w prostego, surowego rocka The White Stripes po Johna Coltrane'a i Rashieda Aliego na wciąż zdumiewającym - po pięćdziesięciu latach od premiery - "Interstellar Space". Jeżeli przyjąć właśnie te dwa punkty za skrajności, to brytyjskie O. należałoby umieścić dokładnie pomiędzy nimi.

Napis na stylizowanej na reklamę płatków śniadaniowych okładce głosi: Dziwny sposób na rozpoczęcie dnia! i rzeczywiście jest do tego stopnia osobliwie, że "WeirdOs" już po kilku minutach pobudza silniej od porannej dawki kofeiny.

 

"Intro" pozwala rozbudzić się bez doznania szoku, zanim w "176" Joe Henwood i Tash Keary zrywają z nas cieplutką kołderkę, zmuszając do natychmiastowego poderwania się z miejsca. On gra z zawziętością i nieskrępowaną śmiałością, nie ma oporów przed zadęciem w instrument z całych sił, co przybliża go do Coltrane'a właśnie z końcowego etapu działalności (choć gra na saksofonie barytonowym, a nie tenorowym). Ona wystukuje rockowy rytm, nie dając chwili wytchnienia crashowi i werblowi, ale w spokojniejszych momentach, kiedy przenosi zainteresowanie na hi-hat, nie pozostawia wątpliwości co do tego, że chociaż autentyczną werwą dorównuje Meg White, pod względem sprawności technicznej dysponuje znacznie szerszym wachlarzem możliwości.

 

Te dwie cechy pozostają w doskonałej równowadze do końca albumu. Z jednej strony jest freejazzowa otwartość na każdy, nawet najdziwniejszy pomysł, z drugiej groove obliguje do fizycznej reakcji na muzykę i nie pozwala jej zabrnąć w zbyt abstrakcyjne rewiry. Wrażenie dwoistej natury dodatkowo wzmacnia obszerne zastosowanie efektów na instrumencie Henwooda, dzięki czemu skład zespołu pozornie rośnie i maleje w trakcie przesłuchiwania "WeirdOs", a nawet w trakcie pojedynczych utworów. Na przykład "Whammy" wpierw może kojarzyć się z natchnionymi mistycyzmem wolniejszymi momentami "Interstellar Space", gdzie słowo space należy rozumieć zarówno jako próbę oderwania się od Ziemi w kierunku kosmosu, jak i przestrzeń pomiędzy dźwiękami. Mniej więcej po dwóch minutach saksofon schodzi jednak na odleglejszy plan, zostawiając pole dla niemal sonorystycznych partii Keary, ale w finale wraca ze zdwojoną siłą. Nie tylko sam w sobie monumentalny, dodatkowo wsparty również przez efekty, dzięki którym powstaje złudzenie każące wierzyć, że duet transformował co najmniej w kwartet.

 

Na podłodze przed nieulegającym konwenansom saksofonistą znajduje się wiele przełączników potrafiących zaskoczyć sposobami zniekształcania sygnału, ale perkusistka choć dysponuje mniejszą liczbą narzędzi, nie ustępuje mu kreatywnością. W "TV Dinners" instrument Henwooda brzmi jak gitara Ty Segalla na obrotach mniejszych od tych preferowanych przez amerykańskiego multiinstrumentalistę (aczkolwiek na tego rodzaju gonitwy też znalazło się miejsce, na przykład w "Slap Juice"), a Keary równolegle skręca w kierunku akustycznego drum and bassu. Z kolei w pierwszych trzydziestu sekundach "Green Shirt" stopień kompresji nadaje brzmieniu jakość podobną do wielokrotnie przegrywanej, wysłużonej kasety magnetofonowej, która tuż po zakupie i tak nie odznaczała się wysokimi walorami audiofilskimi. Po tej krótkiej podpusze dokonany zostaje jednak zmasowany atak - prostolinijny na punkową modłę, ciężki jak dudnienie gitar basowych w nu metalu (zwłaszcza w samej końcówce, w zestawieniu z fragmentem odgrywanym na tomach, nie aż tak odległym na przykład od refrenu "Need To" Korn). Zmiana dynamiczna zostaje przeforsowana bez cienia subtelności, stąd samoistnie pojawiające się w myślach odniesienia do tych nurtów muzycznych, które wykazują większy potencjał do zatracania się w agresji, a silny kontrast nie pozwala oderwać uszu od głośników. Niemałą zasługę ma w tym także producent Dan Carey, znany ze współpracy z Fontaines D.C., Wet Leg czy Black Midi.

 

Przyglądać się pojedynczym elementom, z jakich składa się ten album i większemu obrazkowi po zebraniu ich w całość można bardzo długo. Jak przy próbach odszyfrowania zasad skomplikowanej łamigłówki, której tak naprawdę nie chcemy rozwiązać, bo rzucone przez nią wyzwanie sprawia zbyt dużą frajdę, by dobrowolnie z niego zrezygnować. O. nie zmusza przy tym do podejmowania go, to zabawa dla chętnych. Wszyscy inni i tak znajdą w tych wściekłych melodiach i nieznoszących sprzeciwu rytmach tak wiele wigoru i żaru, że na jednym przesłuchaniu na pewno się nie skończy.

 

"WeirdOs" to znakomity debiut kolejnego młodego zespołu po Domi & JD Becku, Clown Core czy Emile Londonien, który potraf równoważyć nie tylko przeróżne naleciałości estetyczne i gatunkowe, ale także złożoność z prostotą. Przekazuje wielu informacji muzycznych w tak przystępny sposób, że pozostają zrozumiałe i czytelne. Zainteresowanie działalnością O. stale rośnie i oby tendencja zwyżkowa utrzymała się, bo kto nie chciałby zobaczyć, jak perkusyjno-saksofonowy duet podbija świat?


Speedy Wunderground/2024




Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce