Obraz artykułu Domi & JD Beck - "Not Tight"

Domi & JD Beck - "Not Tight"

86%

Kiedy na debiutancki album jesteś w stanie zaprosić jazzowego rewolucjonistę - Herbiego Hancocka; zasłużonych tytanów rapu pokroju Snoop Dogga i Busta Rhymesa; a także dzisiejsze gwiazdy - Thundercata i Maca DeMarco, a w dodatku wydajesz pod szyldem imprintu Andersona .Paaka, oczy całego świata będą na ciebie zwrócone. Domi i JD Beck nie są jednak z tego powodu speszeni, do spojrzeń zdążyli już przywyknąć. Robią natomiast wszystko, by wraz ze zmysłem wzroku zaangażować także słuch.

Dwudziestodwuletnia Domi Louna i dziewiętnastoletni JD Beck zyskali popularność w sposób, w jaki dzisiaj zazwyczaj przyciąga się tłumy - za pośrednictwem YouTube'a, na którego trafił zapis z ich występu podczas Adult Swim Festival.

 

Każdego, kto z początku kliknął w link musieli zainteresować Thundercat w czapce z szopa i w koszulce z "Neon Genesis Evangelion" albo Ariana Grande, ale mniej więcej w połowie utworu (znajdziecie go TUTAJ) dzieciaki na drugim planie dokonują agresywnego przejęcia całej uwagi i oczarowują hipnotycznym, elektronicznym jazzem. Od tego czasu zachwyty pod adresem Domi & JD Beck nie słabną, ale w końcu nadszedł dzień próby, sprawdzenie, czy internetowy fenomen to zjawisko eteryczne, czy substancja godna zainwestowania trzech kwadransów czasu.

 

Intro doskonale pasuje do okładki albumu - bukoliczny krajobraz rodem z planu filmowego z lat 40., z dywanem zamiast trawy i namalowanym drugim planem. Swojsko, ale jednoznacznie nierealistycznie. Nastrój utrzymuje się jeszcze przez dwadzieścia sekund pierwszego utworu - "Whatup" - kiedy na ziemię zaczyna nas sprowadzać grad uderzeń w ride i werbel. Domi nie poddaje się w szkicowaniu pejzaży pojedynczymi akordami odgrywanymi na klawiszach Norda, ale JD narzuca tak zawrotne tempo, że relaks na łonie natury przestaje być naturalnie wyzwalaną fantazją (chyba, że za relaksujący uznać sprint leśnymi ścieżkami). Kiedy francuska pianistka w końcu do niego dołącza, odgrywając pierwszą solówkę albumu, znajdujemy się już w innym wymiarze, a minęły dopiero trzy minuty.

 

Krótkie przywitanie stanowi potwierdzenie słuszności licznych głosów, które w ostatnich latach wynosiły duet na poziom cudownych dzieci jazzu. Taka etykieta może wyrządzić więcej szkód niż pożytku, wywindować oczekiwania słuchaczy do poziomu niemożliwego do osiągnięcia dla zwykłych śmiertelników i nawet jeżeli Domi & JD Beck nie dokonują cudu, to zdołali osiągnąć wystarczająco wiele, by uznać "Not Tight" za znakomity przykład wirtuozerii działającego na usługach muzyki, a nie opętania nią w bezdusznym pokazie umiejętności.

 

Album składa się w połowie z utworów nagranych w całości samodzielnie i w połowie z utworów z udziałem gości. Znane nazwiska w rozpisce siłą rzeczy w pierwszej kolejności przyciągają wzrok, ale kompozycje na duet w niczym im nie ustępują. Na przykład łagodne, leniwe "Smile" z powtarzającą się melodią rodem z lotniskowej poczekalni przełamane w końcówce perkusyjną solówką przypominającą akustyczne wcielenie Aphex Twin albo "U Don't Have to Rob Me" z niemal popowym wokalem w wykonaniu samego duetu (śpiewającego o braku pieniędzy), który w końcówce sabotuje własny potencjał komercyjny coraz to dziwniejszymi, bardziej połamanymi pomysłami.

 

Głosy DeMarco, Thundercata czy nawet vocoder Hancocka wpisują się w tę dziwaczną konwencję mezaliansu przyjemnych, wpadających w ucho melodii z rytmami wymagającymi nadludzkich umiejętności - której nie można nazwać "pop-jazzem" tylko dlatego, bo wzbudziłaby skojarzenia z Norą Jones - z zaskakującą łatwością. Z nieco mniejszą naturalnością łączą się z nią partie rapowane Andersona .Paaka, a zwłaszcza te z nagranego wraz ze Snoop Doggiem i Busta Rhymesem "Pilot", które sprawdziłoby się lepiej na albumie Silk Sonic, ale na wysokości dwunastego utworu każdy będzie już w pełni zanurzony w ten wielobarwny świat na tyle, by drobne niespójności nie mogły zniechęcić do kolejnego zapętlenia całości.

 

Planem minimum było przetrwanie internetowego hype'u - to udało się osiągnąć błyskawicznie. Jeżeli plan maksimum zakładał zrewolucjonizowanie jazzu, to na tym etapie jego rozwoju był nieosiągalny, ale również zupełnie niepotrzebny. Domi & JD Beck znacznie lepiej wypełniają rolę, jaką kilka lat temu przyjął na siebie Kamasi Washington, czyli jazzowego twórcy dla niejazzowej publiczności, ale w tym wypadku posiadającego w zanadrzu kilka przykuwających uwagę sztuczek, grającego w sposób zachowawczy, bezpieczny, do bólu wtórny. Ambicje amerykańsko-francuskiego duetu są znacznie większe, nie chcą wznosić się na fali, tylko wywołać własną i nie czują przy tym potrzeby zaimponowania publiczności trzypłytowym materiałem zatytułowanym nieskromnie "The Epic"... Domi i JD są tak pewni swoich umiejętności i tak swobodnie z nich korzystają, że jedyny mięsień, jaki prężą to mięsień śmiechowy w niedorzecznych tekstach, które mogły powstać wyłącznie w głowach osób wychowanych w internecie. Ktoś kiedyś określił ich mianem 100 Gecs jazzu i nie ma w tym wiele przesady.


Apeshit/2022



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce