Wojciech Michalak: Apofenia to skłonność do szukania połączeń pomiędzy niezwiązanymi ze sobą elementami. W jaki sposób ta nazwa oddaje to, czym obecnie jest Deivos?
Hubert "Angelfuck" Banach: "Apophenia" to tytuł albumu i to do niego się odnosi, a nie do kondycji zespołu. Ta od lat jest raczej stabilna, chociaż chcę wierzyć, że z tendencjami zwyżkowymi. W tym znaczeniu Apofenia określa skłonności tworzenia powiązań i nadawania im znaczenia w miejscach, gdzie te nie istnieją, czyli na przykład widzenie bozi w tęczy czy na pniu drzewa w Parczewie, ale nie tylko. W tematyce tekstów na tej płycie starałem się rozszerzyć pojęcie apofenii właśnie o zachowania religijne i towarzyszące im rytuały.
Wasza muzyka nie jest łatwa w odbiorze, Deivos to bardzo niszowe granie nawet jak na death metal. Co wyróżnia wasze podejście do gatunku?
Nie do końca bym się z tym zgodził, że gramy jakoś bardzo przekombinowany death metal. Jest mnóstwo kapel, które ilością dźwięków na minutę i prędkością, z jaką są wydawane biją nas na głowę, chociażby Archspire. A co sprawia, że death metal jest tak wyjątkowy? Wszystko, czym się charakteryzuje - potężnymi, mięsistymi riffami, szybką (lub też nie) perkusją i growlem... To w sumie trudne pytanie i tak naprawdę nie zastanawiamy się nad tym. To, co robimy w Deivos jest naszą wizją na tę muzykę, ale w innych kapelach realizujemy inne podejście do tego samego tematu. Lubimy, kiedy w muzyce coś się dzieje, kiedy jest mocno. Da się usłyszeć, że dokładamy starań, by nasze kompozycje odróżniały się od siebie i nie tworzyły jednego wielkiego blastu rozciągniętego na czterdzieści minut.
Zespoły z nurtu technicznego death metalu często wpadają w pułapkę zjadania własnego ogona i kładzenia większego nacisku na umiejętności niż na tworzenie dobrych kompozycji. Wam udało się tego uniknąć - gdzie jest zloty środek?
Jest tak jak mówisz, ale to kwestia podejścia i oczekiwań w stosunku do tego, co robisz i co chcesz osiągnąć. Uważam, że metal jako taki ma w sobie pierwiastek buntu w stosunku do powszechnie przyjętych norm, co pozwala na pewną wolność w komponowaniu muzyki niepopularnej. Także schemat zwrotka-refren-solo-przejście-zwrotka-refren nie musi się każdemu podobać. Techniczny death metal może i staje się często popisem umiejętności, z których niewiele wynika, bo nie zapamiętujesz z takiej płyty niczego oprócz tego, że była zagrana technicznie. Złoty środek - jak we wszystkim - znajduje się właśnie pośrodku. Umiar jest wskazany. Wychowaliśmy się na klasykach i do tego oprócz tego śmiercionośnego, słuchamy różnych odmian metalu. Może te inspiracje wywierają takie wpływ na to, co robimy. Jednak dawniej było bardziej piosenkowo i taki Deicide da się zaśpiewać czasem po pijaku a Deeds of Flesh już niekoniecznie.
Lubelszczyzna zawsze wydawała mi się regionem, który z jednej strony ma silną scenę, z drugiej bardziej hermetyczną niż w innych miejscach w Polsce. Co stanowi o jej sile?
Powiedziałbym, że specyficzny typ Polaka i położenie geograficzne - wszędzie jest daleko i rzadko ktoś tutaj zagląda, chociaż to się mocno zmieniło na plus na przestrzeni lat. Mogę mówić tylko o przedsięwzięciach, w których brałem udział, ale odkąd pamiętam, bardzo ważna była atmosfera w zespole. To, żeby była chemia i żeby nie było żadnych palantów w składzie.
Dlaczego sesje nagraniowe do "Apophenia" rozłożyliście na kilka różnych studiów nagraniowych.
Nie stoi za tym żadna większa filozofia, decydujące były kwestie ekonomiczne, preferencje osobiste oraz wygoda. Za każdym studiem stoi inny powód - Roslyn, bo Wizun [Krzysztof Saran, perkusista] lubi tam nagrywać i odpowiada mu to, jak bębny potem brzmią. Zed, bo dobrze się z Zedem pracuje, zresztą już od kilku płyt, więc wiadomo, czego się spodziewać i sądzę, że brzmienie ukręcił zawodowo. Bas Kamil [Stadnicki] nagrał w domu, bo jest zabieganym chłopem i tak mu było wygodniej.
Pomiędzy "Casus Beli" a "Apophenia" miała miejsce najdłuższa w historii zespołu przerwa wydawnicza. Nowe utwory potrzebowały aż tylu lat, by dojrzeć?
Rzeczywiście, zeszło dłużej niż zwykle. Niby mamy swój styl pracy - płyta co dwa lata - ale chyba nikt tym razem tego nie policzył i wyszło, jak wyszło. W międzyczasie covid zniweczył niektóre plany, prób nie było, koncertów też i myślę, że miało to spory wpływ na tak długą przerwę. Jak zwykle w naszym przypadku, zaczęliśmy coś tworzyć, gdy uznaliśmy, że już by się przydało coś nowego.
W twoim CV znajdują się między innymi Deivos, Dira Mortis i Ulcer, czyli sam death metal, często nieoczywisty. Który z tych projektów jest dla ciebie najbardziej wyjątkowy i dlaczego?
Deivos i Ulcer to jedyne kapele, w które jestem zaangażowany na stałe. Niby obydwie deathmetalowe, w obydwu niemal ci sami ludzie, a jednak to totalnie inne spojrzenia. Deivos to ten bardziej techniczny i ciągnący w stronę amerykańskiej odmiany metalu śmierci, a Ulcer bardziej europejski, już dawno nie tylko szwedzki. No i bardziej piosenkowy. Obydwie kapele są dla mnie w zasadzie równie istotne. W Dira Mortis bywam tylko w zastępstwie na koncertach, gdy ich gardłowy nie może z różnych przyczyn zagrać.
Nie licząc dwuletniej przerwy Mścisława [Piotra Bajusa, gitarzysty] w latach 2016-2018, udaje się wam zachować stabilny skład od niemal piętnastu lat. Co jest kluczem do wytrzymania tak wielu lat w tym samym gronie?
Jesteśmy kumplami, nadajemy na podobnych falach, wychowaliśmy się na tych samych kapelach. Na pewno znaczącym czynnikiem jest też to, że nie gramy prób z dużym natężeniem, więc nie widzimy się codziennie, a dzięki temu rzadko dochodzi do konfliktowych sytuacji. Myślę, że Deivos poradziłby sobie, gdyby kogoś z nas zabrakło, ale trudno znaleźć kogoś, komu by odpowiadał nasz styl pracy. Mam nadzieję, że nie dojdzie do takiej konieczności.
Na okładce "Apophenia" znalazł się obraz Mariusza Lewandowskiego. Skąd taka decyzja - jest świetny, ale odstaje stylistycznie od wszystkich poprzednich grafik Deivos.
Obraz znalazł i zaproponował na okładkę Tomek [Kołcoń - gitarzysta]. Spodobał się nam ten pomysł i sądzę, że jakoś koresponduje z tytułem i tematyką płyty. Zasadniczo takie są tylko wymagania co do szaty graficznej, nie musi to być spójne jak na pierwszych trzech płytach. Mogłoby tak być dalej, gdyby Leniu nie stwierdził, że nie interesuje go już użyczanie swoich grafik na inne cele niż tatuatorskie.
Deivos to mocna marka, ale nie jesteście bardzo aktywni koncertowo. Dlaczego?
Wiem, że nie gramy często i mam nadzieję to zmienić, bo to nie tak, że nie chcemy grać koncertów. Może jestem po prostu słabym ogarniaczem tego tematu, bo ta działka naszej działalności należy do mnie. Oprócz Tomka, każdy gra w innych kapelach i często ciężko znaleźć terminy, które każdemu by pasowały, przez co już kilka ciekawych propozycji przeszło nam koło nosa. Takie jest życie, ale będę działał, żeby pokazać się w kilku miastach w najbliższej przyszłości, więc wypatrujcie Deivos w swoim sąsiedztwie.