Barbara Skrodzka: Ostatni raz widzieliśmy się podczas Eurosonic Noorderslag w 2017 roku. Sporo się w tym czasie u ciebie wydarzyło. Zróbmy szybki przegląd.
Filippo Bonamici: W tym czasie ukazał się mój debiutancki album - "Beautiful Sadness" [w 2019 roku], ale później nastąpiła przymusowa przerwa związana z pandemią, podczas której pracowałem nad nową muzyką. Minęło pięć lat od czasu wydania pierwszej płyty - to długa przerwa, ale 20 września końcy ukaże się mój drugi album, "Modern Melancholia". Kilka utworów przygotowałem już wcześniej, ale nie byłem z nich zadowolony, więc postanowiłem nagrać nowe. Skupiłem się na rozwijaniu brzmienia i nim się obejrzałem minęło pięć lat. Ale to były dobre lata, bardzo intensywne. Cieszę się, że nowy album jest już ukończony.
W nowych utworach pokazujesz to, co czujesz w głębi i zadajesz pytania, które wiele osób w naszym wieku stawia sobie. Nawet ostatnio przyjaciółka zapytała mnie, czym jest dla mnie życie. Dokładnie to samo pytanie pada w "Everything's Illusion".
Czym jest życie... Cały czas pytam o to siebie i jakąś siłę wyższą, ale póki co pozostaje bez odpowiedzi... Każdego dnia zastanawiam się, gdzie powinienem pójść, co powinienem robić, a moją jedyną odpowiedzią jest to, że zajmuję się muzyką. To sposób, dzięki któremu czuję, że mam siłę do działania i wprowadzania zmian, dzięki czemu nie muszę często chodzić na terapię i mogę poświęcić więcej czasu na komponowanie nowych utworów. Mam nadzieję, że znajdę kiedyś odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Na razie ich nie mam.
Nie są to pytania, na które łatwo znaleźć odpowiedzi, ale czasami wystarczy zacząć robić to, co się kocha, rozwijać się, spełniać marzenia. Oczywiście łatwiej powiedzieć niż zrobić...
To prawda, też tak to widzę. Sednem jest po prostu czerpanie radości z codziennych czynności i robienie czegoś, w czym można się spełniać. Nie ważne, czy dzięki temu zyskasz pokaźną sumę pieniędzy, czy jedynie pięćdziesiąt euro. Ważne, by sprawiało radość. Koniec końców wyniknie z tego coś dobrego. "Modern Melancholia" to album, na którym zadaję sobie pytania, o co chodzi w życiu, poruszam temat strachu przed starzeniem się i pożegnania z młodością, stania się trzydziestolatkiem, temat złamanego serca, jest też kilka smutnych piosenek miłosnych.
Dlaczego boisz się starości?
Często o tym myślę, ale obecnie to nie jest szczególnie ważny temat. Był nim wcześniej, przez długi czas. Zawsze bałem się momentu, kiedy zostanę trzydziestolatkiem - to wiek, w którym chciałem osiągnąć w życiu wszystko, co tylko możliwe. Myślałam, że po trzydziestce po prostu umrę. To uczucie miało źródło w presji, którą sam na siebie nałożyłem przez sposób, w jaki dorastałem. Media społecznościowe i niektórzy ludzie próbują nas przekonać, że tak właśnie jest, że aby być szczęśliwym i spełnionym, musisz odnieść sukces do trzydziestki. Ale to kłamstwo. Kiedy zdasz sobie sprawę z tego, że życie wygląda inaczej, możesz w reszcie pogodzić się z nim i wyluzować.
Jako miejsce do życia wybrałeś sobie Berlin. Jak długo już tutaj mieszkasz?
Mieszkam w Berlinie od ponad dziesięciu lat. Płacę tutaj podatki, więc można powiedzieć, że jestem stuprocentowym Niemcem, ale często odwiedzam też moją rodzinę we Włoszech. Bardzo mi się podoba mieszkanie w dwóch miejscach jednocześnie. Myślę jednak, że wyprowadziłym się z Berlina, gdybym nie miał opcji wyjazdu - to bardzo intensywne miasto.
Coś o tym wiem - mieszkałam w Berlinie przez dwa miesiące. Efekt FOMO szybko daje się we znaki. Tyle można zobaczyć, spotkać tak wiele osób... Trudno znaleźć na to wszystko czas.
Tak duże miasto jak Berlin potrafi wysysać energię, bo nieustannie masz wrażenie, że coś cię omija. Przez długi czas odczuwałem potrzebę robienia wszystkiego i bycia wszędzie, ale w końcu zacząłem poświęcać więcej uwagi zaglądaniu w głąb siebie, odkrywaniu, jak czuć się dobrze w ze sobą samym i jak odmawiać pokusom. Dopiero wtedy poczułem się lepiej w Berlinie. Jako raczej introwertyczna osoba, potrzebuję dużo czasu dla siebie, więc staram się teraz być sam na sam ze sobą znacznie częściej i znajdować równowagę pomiędzy czasem spędzonym w pojedynkę a czasem spędzonym z innymi osobami.
Nowy album nosi tytuł "Modern Melancholia" - jest jakaś różnica pomiędzy zwykłą melancholią a nowoczesną?
Wydaje mi się, że głównym powodem, dla którego album nosi taki tytuł jest szczególne znaczenie tych dwóch słów oraz samo usytuowanie obok siebie "MM". Po wydaniu utworu "Modern Melancholia" pomyślałem, że mógłby to być świetny tytuł dla całego albumu. Podoba mi się sposób, w jaki te słowa razem wyglądają i brzmią. Dopiero później zacząłem się zastanawiać, co dla mnie znaczą. Zdałem sobie sprawę z tego, że w określeniu modern melancholia łączy się wiele rzeczy, których doświadczyłem w prywatnym życiu i które opisałem w piosenkach - zawsze bałem się zestarzeć, czułem się zbyt zestresowany, nowoczesne społeczeństwo w połączeniu z wpływem mediów społecznościowych wywoływało we mnie problemy natury psychicznej. Połączenie słów modern i melancholia bardzo dobrze to wszystko odzwierciedlała. Słowo modern zawiera w sobie wszystko, co sprawia, że czuję się zestresowany we współczesnym społeczeństwie, a melancholia odzwierciedla wynikający z tego smutek.
Jeden z utworów dotyczy twojej zmarłej babci - jak to wydarzenie zmieniło twoje podejście do życia?
Doświadczenie utraty bliskiej osoby sprawiło, że znacznie częściej myślałem o końcu życia. Uzmysłowiło mi to, że nie chcę poddawać się lękowi przed starzeniem się. Pracuję nad emocjami i uczuciami. Brzmi to banalnie, ale nie łatwo jest poradzić sobie z lękiem i atakami paniki. Zacząłem analizować moje odczucia i próbuję podejść do nich w lżejszy sposób. Być może umrę za tydzień, za rok albo za dwadzieścia lub pięćdziesiąt lat - nikt tego nie wie, więc staram się żyć w możliwie najlepszy sposób. Oczywiście są dni, w których odczuwam stres, ale staram się uśmiechać całym sobą i być szczęśliwy, że jestem tu, gdzie jestem, cieszyć się słońcem, czy spacerem.
Nową energię czuć też na płycie.
Kiedy komponuję utwory, nigdy tak naprawdę nie analizuję ich - po prostu piszę, a później pojawia się melodia. Teksty wypływają ze mnie same. Nigdy nie zakładałem stworzenia albumu koncepcyjnego z wcześniej wybranym tematem. Po prostu piszę o sytuacjach, które mi się przytrafiają, co sprawia, że mimowolnie te wszystkie tematy i tak są ze sobą połączone i podobne. Utwory na nowej płycie są bardziej energiczne niż na ostatnim albumie, bardziej bezpośrednie, niektóre są krótsze i bardziej zwarte. Starałem się pracować nad nimi w taki sposób, by móc zagrać je na żywo. Chciałem wprowadzić więcej energii na scenę.
Czego nauczyły cię te wszystkie relacje i złamane serce? Wiesz już jakich błędów nie należy popełniać?
Dowiedziałem się głównie tego, że potrzebowałem czasu dla siebie, by zrozumieć, jak działają związki i chyba nadal potrzebuję czasu, by zrozumieć, czego sam chcę od związku. Ale teraz myślę o wiele jaśniej i wiem, w którą stronę zmierzam. Gdybym teraz zaczynał z kimś nową relację, byłbym znacznie bardziej dojrzały. Mam za sobą dwanaście lat związków, w których eksperymentowałem i zdobywałem doświadczenia. Pierwszy związek był eksperymentem, drugi był kolejnym eksperymentem, trzeci był już dobry, ale to nadal to nie było to. Teraz powoli mam poczucie, że zaczynam rozumieć o co w tym chodzi i do czego dążę. Smutne związki bardzo mnie ekscytują, bo dostarczają mi wiele inspiracji do tworzenia muzyki, ale nie chcę być całe życie nieszczęśliwy [śmiech].
Jesienią - po dość długiej przerwie - zaczynasz koncertować, a 12 grudnia zagrasz w Warszawie. Udało ci się zapanować nad atakami paniki czy masz obawy przed wyruszeniem w trasę?
Z początku obawiałem się kolejnego wyjazdu w dużą trasę koncertową, ale byłem też bardzo szczęśliwy, że mogę to zrobić, bo mam nowe osoby w zespole. Jestem ciekaw wspólnej pracy nad piosenkami, rozwijania brzmienia, sprawdzania, co pasuje i w jakim wykonaniu jest najciekawsze. Już w czerwcu zacząłem przygotowywać się do występów, głównie z Felixem [A. Remmem - gitarzystą], z którym pracuję od wielu lat. Czuję, że te utwory są dla mnie jak nowy, świeży rozdział, którego nie mogę się doczekać.
W teledyskach do nowych utworów przewija się pewna tajemnicza postać w czerwonym kostiumie. Kim ona jest?
Kiedy pisałem z przyjacielem scenariusz do klipów, naszym głównym pomysłem było wprowadzenie nastroju smutku i melancholii. Chcieliśmy, by to uczucie spersonalizowało się w jakiejś postaci i przewijało się przez wszystkie klipy. Zaczęliśmy więc projektować potwora, który w końcu stał się tym czerwonym stworzeniem. Potem stało się to nieco ironiczne i zabawne, ale w jakiś sposób spodobał mi się uzyskany efekt.
Super, że udało ci się zaangażować też Roosevelta, który zrobił remiks "Lost in Life".
Po raz pierwszy spotkałem Roosevelta kilka lat temu. W tamtym roku nagrywałem dla niego trochę wokali na jego album. Potem zapytałem, czy chciałby zrobić remiks jednego z moich utworów, bo wydawało mi się, że będzie pasował. Najpierw odmówił, powiedział, że już nie robi remiksów innych artystów, ale ostatecznie udało mi się go namówić.
fot. Dominik Friess