Obraz artykułu Fontaines D.C.: Nie chcę, żeby nasza muzyka była tłem dla czyjegoś filmiku na TikToku

Fontaines D.C.: Nie chcę, żeby nasza muzyka była tłem dla czyjegoś filmiku na TikToku

"Romance" - czwarty album Fontaines D.C. - ukaże się 23 sierpnia. Przy tej okazji o stojących za nim motywacjach, tęsknocie za Irlandią i odnalezieniu nowego domu w Londynie, a także o tym, co nie sprawdza się w dzisiejszej branży muzycznej opowiadał Conor Deegan III, basista zespołu.

Jarosław Kowal: Wczoraj wyczytałem, że jest już nowa data końca świata - 2050 rok. Ale to się nieustannie zmienia i właściwie trudno natrafić na jakiekolwiek pozytywne wizje przyszłości, nie tylko w nauce, również w filmach czy w muzyce. Album "Romance" dotyczy z kolei odnajdywania cienia nadziei w całym tym chaosie - szukasz jej w drobnych, codziennych sytuacjach czy potrzebujesz czegoś większego na horyzoncie?

Conor Deegan III: Szukam jej na co dzień. To nie musi być nic wielkiego, wystarczą naprawdę drobne rzeczy. Wypatruję czegokolwiek w życiu, co mógłbym romantyzować i co mógłbym cenić, ale to ciągły proces - nieustannie rozglądam się wokół siebie i nadaję nową wartość temu, co mnie otacza. Trzeba dostrzegać nie tylko to, co złe, bo dzieje się wokół nas również wiele dobrego. Mam na myśli codzienną dobroć, jaką każdego dnia darzy nas wiele osób. Na przykład Carlos [O'Connell - gitarzysta i pianista] niedawno został ojcem i dla nas wszystkich jest to nowa sytuacja, kiedy patrzymy, jak wyrusza w tę podróż i spędza czas z dzieckiem. Takie chwile dają wiele nadziei na przyszłość.

Szukasz jej tylko w tym, co cię otacza czy pomagasz sobie również jakiegoś rodzaju eskapizmem?
Eskapizm bywa pomocy i wydaje mi się, że komponowanie muzyki jest jedną z jego wielu form. 

Zapytałem o to, bo w informacji prasowej wymieniliście jako inspirację "Akirę" Katsuhiro Ôtomo i przedstawioną tam miłość w czasie końca świata. W japońskiej popkulturze istnieje nawet odrębny nurt poświęcony tego rodzaju relacjom zwany sekaikei, który jest zakorzeniony w przekonaniu, że społeczeństwo nie jest w stanie chronić jednostki przed niszczycielskimi siłami zewnętrznymi - trzęsieniami ziemi, tsunami czy ataki terrorystycznymi. Czy jedyna nadzieja, jaką faktycznie możemy odnaleźć to ta osobista, a nie nadzieja na to, że politycy i wielkie korporacje w końcu się zmienią?
Założenia, jakie przyświecały nam przy tworzeniu "Romance" są bardzo przydatne na osobistym poziomie - pozwalają zachować zdrowie na umyśle i odczuć radość. Działają na naszą codzienność, ale dodają też nadziei na lepszą przyszłość. Jednocześnie uważam za bardzo ważne, by przyglądać się wszystkiemu, co dzieje się wokół nas i nie poddawać się złudzeniom. To oczywiste, że w świecie wielkiego biznesu dochodzi do wielu sytuacji, jakie nigdy nie powinny mieć miejsca. Dla mnie nawet pomysł tworzenia prywatnych firm sprawujących pieczę nad elektrycznością jest dość dziwny - wszyscy potrzebujemy prądu do normalnego funkcjonowania, więc umieszczanie go na giełdzie i windowanie cen odbieram jako niedorzeczne działanie.

 

Muzyka może pomagać w zwracaniu uwagi na tego rodzaju niedorzeczności?
Chciałbym, żeby tak było, ale wydaje mi się, że siła muzyki w zakresie przemawiania do ludzi na poziomie politycznym znacznie zmalała w ostatnich latach. Nie wiem, dlaczego do tego doszło, ale mam wrażenie, że nie ma już tak wielu politycznie zaangażowanych artystów. Oczywiście dobrze jest widzieć, jak nawet gwiazdy popu zabierają głos w sprawie na przykład wolności dla Palestyny, ale to pojedyncze przypadki. Muzyki rockowej zupełnie nie widzę jako rewolucyjnej na skalę, jaka wcześniej była dla niej immanentna.

Może ludzie są po prostu mniej zaangażowani w muzykę? Wydaje mi się, że słuchanie jej w streamingu na ogół nie pochłania aż tak bardzo, jak wczytywanie się w książeczkę, przyglądanie się okładce albo zapoznawanie się z tekstami.
Na pewno tak jest. Sam wchodzę dzisiaj w inne relacje z muzyką niż dawniej. Kiedyś kupowałem płyty CD i w trakcie ich przesłuchiwania czytałem książeczkę, czytałem teksty, przyglądałem się każdemu szczegółowi. Leżałem na łóżku i liczyło się dla mnie tylko to. Dzisiaj zarówno z muzyką, jak i z wieloma innymi dziedzinami życia jesteśmy stale połączeni. Dostęp do nich nie wymaga żadnego wysiłku. Nawet bardziej absurdalne wydaje mi się sprawdzanie telefonu w trakcie oglądania filmu - to kompletnie niszczy magię świata, w jaki wchodzimy. Kiedy oglądam film, pochłaniam go. To nie jest po prostu siedzenie na kanapie i wpatrywanie się w ekran - jestem wtedy w środku. Doświadczam jakiejś historii i ludzkich emocji, więc gdybym nagle wyciągnął telefon i wyszedł z tego stanu, wszystko to zostałoby zaprzepaszczone. Film przestałby nagradzać całe zaangażowanie, jakie wcześniej w niego włożyłem. Szkoda tracić na coś takiego czas.

Niedawno byłem świadkiem czegoś jeszcze dziwniejszego - widziałem w komunikacji miejskiej osobę, która nie oglądała filmu, tylko słuchała go bez spoglądania na ekran.
Nawet mnie to nie zaskakuje, choć jest to okropne. Znałem kiedyś osobę, która oglądała programy telewizyjne z prędkością odtwarzania podniesioną do półtora raza szybciej niż normalnie. Nie wydaje ci się, że to chore?

 

Zdecydowanie jest chore, przypomina odhaczanie kolejnych pozycji na liście, a nie oglądanie z zaangażowaniem.
Możliwe, że właśnie o to chodzi. To ciągła gonitwa za kolejnymi premierami...

Potrzebujesz wielu osób w życiu? Czerpiesz z nich siłę?
Na pewno czerpię siłę od pozostałych osób w zespole. Dają mi coś, w co mogę wierzyć, ale jeżeli chodzi o ludzi w ogóle... Mam z tym problem [śmiech]. Zazwyczaj trudno mi się rozmawia z innymi.

W 2006 roku mieszkałem w zachodniej Irlandii, a pierwsza długa rozłąka z ojczyzną uświadomiła mi, jak ważne są drobne rzeczy, których wcześniej nie zauważałem, na przykład zapach ulubionego chleba albo dźwięki dochodzące z zawsze pracującej stoczni. Jako Irlandczyk mieszkający w Londynie doświadczasz podobnych tęsknot?
Zawsze brałem za pewnik świeże powietrze, które mamy w Irlandii. Nie doceniałem go, a dzisiaj bardzo mi tej czystości brakuje. Poza tym tęsknię też za przypadkowym wpadaniem na osoby, które znam od lat. Bardzo to lubiłem, kiedy co chwila napotykałem kogoś w Dublinie i mogliśmy zamienić parę słów albo wybrać się gdzieś razem. W Londynie to się właściwie nie zdarza.

Ostatecznie wróciłem do Gdańska, mojego rodzinnego miasta, bo uświadomiłem sobie, że właśnie tutaj jest moje miejsce na Ziemi, ale wygląda na to, że wy zdołaliście znaleźć drugi dom w Londynie.
Tak, to zdecydowanie jest już nasz drugi dom i czujemy się tutaj swobodnie. Zajęło to kilka lat, ale dzisiaj jest stabilnie. Dom to zresztą interesująca koncepcja - potrzebujemy pewnych rzeczy, by czuć się bezpiecznie, musimy zabierać je ze sobą, gdziekolwiek jesteśmy. Dla mnie najważniejszy pozostaje zespół - dopóki jesteśmy razem, czuję, że jestem w domu.

Domyślam się, że Londyn daje wiele możliwości, a jeżeli uda się osiągnąć w tym mieście sukces, jest to zarazem sukces globalny. Z drugiej strony wiąże się to pewnie z dużą konkurencyjnością - na początku było trudno?
Szczerze mówiąc, wcale nie było nam trudno. Mieliśmy sporo szczęścia, bo zagraliśmy trzy koncerty w Londynie i już dostaliśmy propozycję podpisania kontraktu. Bardzo szybko zostaliśmy przyjęci przez londyńską scenę muzyczną. Pierwszy album ["Dogrel”] nagrywaliśmy z Danem Careyem, który jest wielkim wielbicielem Południowego Londynu, dzięki czemu zaczęliśmy występować w miejscach pokroju Windmill i poznawać takie zespoły, jak Shame czy Goat Girl. Muzycy Shame zabrali nas nawet ze sobą na trasę po Wielkiej Brytanii, co było ogromnym osiągnięciem w tamtym czasie. Naprawdę poszczęściło się nam.

 

Czerpiesz inspiracje raczej od ludzi czy z miejsc?
Od ludzi, ale na miejsca też można patrzeć z perspektywy znajdujących się w nich osób. To ludzie tworzą miejsca poprzez relacje ze sobą i z otoczeniem, tworzą ich otoczkę. Parafrazując Joyce'a, jeżeli jesteś w stanie sięgnąć serca jednego miasta, możesz dotrzeć do serca każdego z nich. Myślę, że jest w tych słowach prawda. Spędziliśmy wiele lat w Dublinie, na dobre i na złe, a dzisiaj odbicie tamtych doświadczeń odnajduję w Londynie. Ten sposób rozumienia ludzi i miasta daje się przetłumaczyć na inne miejsca, mimo że Londyn jest niesamowicie wielki. Istnieją po prostu pewne uniwersalne stany człowieczeństwa - życia w mieście i wzajemnych interakcji - które pozostają niezmienne.

 

Studio - specyficzny rodzaj miejsca z całkowicie kontrolowanym otoczeniem, do którego przychodzi się w jednym celu - może samo w sobie inspirować? Istnieje wiele romantyzowanych historii o tym, jak muzycy spędzali całe noce na dyskusjach, pracy, odkrywaniu, ale od wielu zespołów słyszałem, że to wcale tak nie wygląda. Przypomina raczej zwykłą pracę.
Wszystko zależy od zespołu, relacji w nim i od tego, co dzieje się w twoim życiu w danej chwili. Czasami ktoś wchodzi do studia z wynajętymi muzykami, którzy nie grają własnej muzyki, nie tworzą własnej sztuki - mają za zadanie odegrać to, co zostało wcześniej przygotowane i dostają w zamian sto czy dwieście funtów za dzień pracy. Przypomina to bardziej rzemiosło, jak bycie cieślą, ale nie jest niczym złym. Wiele osób cieszy się, że w ogóle jest w stanie żyć z grania na gitarze czy innym instrumencie. Dla innych jest to jednak trudna sytuacja, bo w głębi duszy czują się artystami i tak naprawdę chcieliby skupić się na własnej twórczości. Mam ogromne szczęście, że mogę tworzyć zespół z najbliższymi kumplami i gram to, na co mam ochotę. Studio może być więc czymś kompletnie odmiennym dla każdego, kto do niego wchodzi.

 

Którą sesją nagraniową najlepiej zapamiętałeś?
Sam nie wiem... Na pewno czuliśmy ogromną ekscytację, kiedy powstawał "Dogrel" - nasz pierwszy album - ale nie zauważałem wtedy bardzo wielu czynności, jakie Dan Carey wykonywał przy nim, bo po prostu nie rozumiałem jeszcze tego procesu. Nie rozumiałem, jak działa studio, a przynajmniej nie w pełni. Przy czwartym albumie pojmuję bez porównania więcej i wiem, do czego dążył James Ford, z którym tym razem współpracowaliśmy, a dzięki temu znacznie bardziej doceniam jego wkład. Ze względu na brak doświadczenia, wcześniej widziałem tak naprawdę tylko osobę. Doceniałem Dana jako człowieka i doceniałem nastrój, jaki wprowadzał do studia. Jego obecność dodawała nam poczucia wartości. To było wzajemne zrozumienie na artystycznym poziomie i do tego szacunek, którego w ogóle się nie spodziewałem, bo nie miałem wiele wiary w siebie. Dan pozwolił nam złapać wiatr w żagle.

Przy "Romance" nie było niemal w ogóle odstępu pomiędzy skomponowaniem materiału a nagraniem go, więc domyślam się, że te utwory wciąż są dla was bardzo świeże. Będą ewoluowały w trakcie koncertów?
Prawdopodobnie tak, bo wszystkie nasze utwory w mniejszym lub większym stopniu ewoluują. Nie mogę się doczekać grania tego materiału na żywo i sprawdzania, jak wypada. Jednym z utworów, których najbardziej jestem ciekaw jest "In The Modern World".

Określono was kiedyś mianem zbawców post-punka, ale post-punk wydaje się dzisiaj czymś mniejszym niż to, co mieści się w waszej muzyce. Zresztą to, co kilka lat temu media zaczęły nazywać nową falą brytyjskiego post-punka od początku wydawało się mocno naciągane. Czujesz się częścią jakieś sceny albo gatunku?
Nie. Myślę, że ze względu na pochodzenie - przybycie z Irlandii i działanie na brytyjskiej scenie muzycznej - od razu byliśmy postrzegani jako autsajderzy. Ale autsajderzy, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. Nie jestem tego pewien, ale wydaje mi się, że kiedy dorastasz w Londynie, możesz nieustannie chodzić na koncerty przeróżnych lokalnych zespołów. Zawsze są jakieś nowe i zawsze jakieś akurat przebijają się do mainstreamu i stają się popularne. Ciągłe obserwowanie tego powtarzającego się procesu sprawia, że wyłącznie ta droga jest postrzegana jako prowadząca do sukcesu i trudno się z tego rodzaju myślenia wyrwać. Kiedy z kolei zaczynaliśmy w Dublinie, nie marzył się nam żaden sukces. Nie znaliśmy zespołów, które trafiłyby do dużych wytwórni, poza jednym - Girl Band. Byli niesamowici, ale trzymali się na uboczu, tworzyli muzykę o bardzo artystycznym charakterze, co utwierdziło nas w przekonaniu, że warto wierzyć we własną wizję i nie naginać się do niczyich oczekiwań. Tak działamy po dziś dzień - tworzymy tylko taką sztukę, pod jaką naprawdę chcemy się podpisywać. Wydaje mi się, że z tego powodu nie do końca przypominamy inne zespoły z Wysp. Kiedy gramy na jakimś festiwalu, mam poczucie, że odstajemy od większości line-upu. Być może każdy zespół tak czuje, ale szczerze w to wierzę.

 

Zaletą większej popularności może być to, że w mniejszym stopniu odbijają się na tobie słowa takich osób jako Daniel Ek, prezes Spotify, który niedawno stwierdził, że koszt tworzenia contentu - bo tak określa muzykę - jest niemal równy zeru, więc artyści powinni publikować tak wiele muzyki, jak tylko jest to możliwe.
Wow, naprawdę tak powiedział? To koszmarny sposób postrzegania sztuki. Cała ta sytuacja, w której artysta ma być jedynie źródłem przychodu, musi się wreszcie skończyć. Na giełdzie nie powinna znajdować się żadna firma zajmująca się sztuką, bo stoją za nimi siły, które nie mają z twórczym działaniem nic wspólnego. Udziałowcy z Wall Street nie chcą widzieć, jak wartość ich akcji spada, więc wymyślają system większej produktywności sztuki, przykładając do tego stuprocentowo biznesowy punk widzenia i narzucając muzykom swoją strategię... Nie chcę być traktowany jak pracownik fabryki, który musi wyrobić normę. Nie na to się pisałem. Zakładałem, że wybierając takie życie wypisuję się z pewnego rodzaju systemu. Tak na początku rzeczywiście było, bo kiedy nagrywasz pierwszy album i grasz w małych klubach, kiedy nie zarabiasz na tym niemal żadnych pieniędzy, całe twoje życie kręci się wyłącznie wokół sztuki. Wynajmujesz pokój, płacisz niski czynsz, coś uciułasz na jedzenie i jest zajebiście. Im jednak stawaliśmy się bardziej znani, tym większą uwagę musieliśmy poświęcać kwestiom finansowym i brać pod uwagę zdanie innych osób, chociażby managerów, których prawdziwe cele czasami wydawały mi się wątpliwe. Oczywiście ich rola sprowadza się do tego, żebyśmy zarabiali i to zarabiali jak najwięcej. Nie będę przecież prosił, żeby komponowali dla nas utwory czy coś w tym stylu. Wszystko można chyba sprowadzić do fundamentalnie przegniłego systemu wartości, w który kompletnie nie wierzę.

Gdybyś mógł cofnąć zmiany, jakie zaszły w ostatnich dekadach w branży muzycznej, zdecydowałbyś się na to?
Powiem tak - jestem bardzo nieentuzjastycznie nastawiony do TikToka. W moim odczuciu spycha muzykę na drugi plan i pokazuje, że nie jest tak ważna jak generowanie contentu. Sam pomysł, że nasza muzyka może stać się ścieżką dźwiękową do czyjegoś filmiku, w którym pokazuje nowe ubrania uważam za koszmarny.

Odczułem to szczególnie, kiedy Universal zapowiedział wycofanie swojego katalogu z TikToka. Myślałem, że spotka się to z oburzeniem i protestami, ale nikt się tak naprawdę nie przejął. Ludzie po prostu sięgnęli po inną muzykę, bo okazało się, że nie chodzi o ulubionych artystów czy kogoś, z kim można by się identyfikować, tylko o cokolwiek, byle grało.
Wydaje mi się, że większość osób wpisuje w wyszukiwarkę jakieś słowo, które będzie pasowało do tego, co pokazują i na tej zasadzie wybierają dowolny utwór. Ktoś chce na przykład pokazać, że kupił zielone buty, więc wpisuje zielone buty i wyskakuje mu piosenka "Green Life". Wybiera fragment z refrenem, gdzie pada tytuł i pokazuje do niego, jaki właśnie zrobił zakup. Tyle. W sposób oczywisty mają więc wyjebane w to, czy jakaś muzyka zostanie usunięta, czy nie, bo nie tworzą z nią żadnej więzi. Ciekawe jest to, jak kształtowanie się osobowości poprzez relację z muzyką zmieniło się. Kiedy dorastaliśmy, muzyka była zorganizowana w pewne plemienne ugrupowania - ktoś słuchał rocka, ktoś rapu, ktoś dance'u. Przynależenie do któregoś z nich wiązało się nie tylko ze słuchaniem konkretnych artystów, ale też z ubiorem, sposobem myślenia, wspólnymi wartościami. Dzisiaj jest na opak - to styl życia dyktuje, po jaką ktoś sięga muzykę. Zniknęło poczucie identyfikowania się ze sceną czy subkulturą. To bardzo dziwna społeczna zmiana, w wyniku któreś muzyka ma być jedynie ścieżką dźwiękową do naszej codzienności.

 


fot. Theo Cottle


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce