Obraz artykułu Jon Hopkins: Przestałem wierzyć w to, że muzyka wymaga bólu i cierpienia

Jon Hopkins: Przestałem wierzyć w to, że muzyka wymaga bólu i cierpienia

Po ponad dwóch dekadach działalności artystycznej, Jon Hopkins niczego już nie musi. Nie obawia się niewpasowania w aktualne trendy, nie obawia się nieprzychylnych recenzji, zależy mu wyłącznie na własnej radości z tworzenia i zarażeniu nią jeszcze kilku osób. Z takim nastawieniem nagrał album "Ritual", którego premierę zaplanowano na 30 sierpnia.

Jarosław Kowal: Praktykujesz na co dzień jakieś drobne rytuały?
Jon Hopkins: Tak, mam takich kilka, ale najważniejszym są chyba zwyczaje dotyczące medytacji – zawsze medytuję z samego rana i przed kolacją. Z mniejszych rytuałów, na pewno istotnym jest parzenie herbaty każdego ranka... To są naprawdę ważne czynności. W pewnym zresztą sensie wszystko może być rytuałem, nawet spotykanie się z ludźmi. 

 

To samo tyczy się koncertów? Musisz wykonać pewne rytuały, zanim wyjdziesz na scenę?
Tak, na ogół są związane z kontrolą nad oddechem. Stosuję między innymi technikę box breathing, czyli świadome wdechy i wydechy. Czasami może jednak pomóc coś zupełnie innego, na przykład napicie się piwa - to może być nawet tak prosty rytuał.

Koncerty z muzyką elektroniczną są szczególnie trudne do wykonywania - masz ograniczone możliwości ruchu, połowa twojego ciała jest zakryta stołem i ekranami, a wzrok musisz skupiać na sprzęcie, więc do publiczności przemawia przede wszystkim sama muzyka i ewentualnie efekty wizualne. Zawsze potrafiłeś odnaleźć się w takich warunkach?

To był jeden z powodów, dla których wymyśliłem nieco inne podejście do koncertów. Nazwałem to polarity i występowałem pod tym szyldem mniej więcej pomiędzy 2021 a 2023 rokiem. Nie było podczas tych wydarzeń ekranów z wizualizacjami, a w dodatku w dużej mierze grałem na fortepianie. Współpracowałem też z innymi muzykami, grającymi na instrumentach smyczkowych czy gitarze. Pomysł wziął się właśnie z tego, o czym powiedziałeś - czułem się ograniczony przez ekrany i stoły. Dobrze było wyrwać się ze schematu i zrobić coś bardziej naturalnego.

Rytuał w tytule twojego nowego albumu jest jakimś ściśle określonym rytuałem czy słuchacze i słuchaczki mogą go dowolnie interpretować?

Nie chcę niczego narzucać, zdecydowanie wolę, żeby każdy interpretował ten rytuał po swojemu. Dla mnie działa w dokładnie dookreślony sposób, ale postanowiłem, że nie będę o nim opowiadał, bo odkrywanie własnego znaczenia będzie dla publiczności znacznie ciekawszą zabawą.

 

W pierwszym zdaniu z informacji prasowej wyznałeś: Nie mam pojęcia, co robię, kiedy komponuję. Czy w takim razie jest to bliższe improwizacji?

Najwcześniejszy etap rzeczywiście jest bliższy improwizacji - po prostu siadam przed instrumentami w studiu i włączam nagrywanie. Coś się z tego zaczyna wyłaniać, zostaje przeobrażone przez kolejne pomysły, ale nawet kiedy proces przybiera ściśle dookreślony kształt, chociażby przy wprowadzaniu ostatnich zmian pod koniec realizowania miksu, na poziomie intelektualnym nadal nie wiem, co właściwie robię. Świadomie w całości zdaję się na intuicję. Często nie wiem, dlaczego coś musi być zrobione, ale odczuwam stuprocentową pewność, że nie mogę zrobić niczego innego.

 

Korzystasz z fortepianu albo innego instrumentu klawiszowego, kiedy komponujesz?
Komponuję na fortepianie wyłącznie te fragmenty, które później rzeczywiście na fortepianie odgrywam. Jeden z takich trafił na sam koniec nowego albumu i powstał przy tym samym instrumencie, który później został nagrany. Cała reszta, wszelkie elektroniczne brzmienia powstają przy użyciu syntezatorów.
 

"Ritual" to jeden, trwający ponad czterdzieści minut utwór - będziesz w stanie go odtworzyć czy podczas koncertów będzie przechodził przemiany?

Tak naprawdę w ogóle nie planuję wykonywać go na żywo. Nie do końca wiem, jak miałbym do tego podejść. Dla mnie to, co zostało zarejestrowane stanowi ostateczną wersję "Ritual". Wszelkie zmiany czy modyfikacje konieczne do przystosowania się do warunków scenicznych pogorszyłyby efekt. Wszystko, co zaplanowałem w związku z tym utworem zostało już zrealizowane. Z początku bawiłem się trochę z pewnymi fragmentami, próbowałem przystosować je do setu pomieszanego ze starszym utworami, z którym planuję występować w tym roku, ale zupełnie do siebie nie pasują. Wydają się pochodzić z kompletnie innych galaktyk, więc siłowe zespalanie ich tylko po to, by za wszelką cenę odegrać tę muzykę na scenie zdaje się nie mieć większego sensu. 

 

Album powstawał jako całość, ale w dobie platform streamingowych wydawcy potrzebują czegoś krótszego do działań promocyjnych. Czegoś, co będzie mogło trafić na playlisty. Trudno było zdecydować, który fragment "Ritual" nada się do tego celu?

To spore wyzwanie, bo tworzę muzykę w formie, jakiej nikt już tak naprawdę nie słucha [śmiech]. Trzymanie się tego podejścia zmusza do podjęcia decyzji, co jest tak naprawdę najważniejsze. Zadania sobie pytania, czy chcę zmienić esencję muzyki, którą uważam za naprawdę istotną ze względu na to, co zgodnie z popkulturowym kanonem obowiązującym w bieżącym roku jest preferowane. Moja odpowiedź brzmi: Nie. Zawsze muszę tworzyć to, co samoistnie chce się ze mnie wydobyć. Ostatecznie więc album powstał w takim kształcie, jaki od początku planowałem, ale pierwszy singiel nie jest konkretnym fragmentem wyciętym z tych czterdziestu minut, a raczej skrótem mniej więcej kwadransa, który przygotowałem odrębnie, poza procesem dotyczącym całego "Ritual". Podobnie będzie z drugim singlem, nad którym już pracuję. Przypominają osobne utwory, są czymś niemal niezależnym od albumu.

 

Wiem, że znajdą się osoby, które przesłuchają "Ritual" od początku do końca i wyciągną z niego najgłębsze możliwe doświadczenie, ale jeżeli ktoś woli słuchać pojedynczych fragmentów z osobna, to też znakomicie. Kiedy wydaję album, tak naprawdę zaczyna się jego własne życie. Każdy może sięgać po niego w taki sposób, jaki uzna za najlepszy dla siebie.

Kiedy wydałeś pierwszy album, ponad dwadzieścia lat temu, świat wyglądał zupełnie inaczej - nie było platform streamingowych i chociaż kupowano więcej płyt, piractwo utrzymywało się na bardzo wysokim poziomie. Lepiej jest dzisiaj czy lepiej było wtedy?
To interesująca kwestia, ale trudno jest mi ustosunkować się do niej z perspektywy komercyjnej, bo tak samo jak teraz, wtedy również moje płyty nie sprzedawały się [śmiech]. Wydaje mi się natomiast, że młodzi artyści mieli znacznie więcej możliwości. Miałem dziewiętnaście lat, kiedy nagrałem album, dwadzieścia czy dwadzieścia jeden, kiedy ukazał się. Nie jest szczególnie wymagający, ale nie przystawał do tego, co było w tamtym czasie najbardziej rozchwytywane, a jednak mój management i moja wytwórnia zdołali przepchnąć go dalej. Myślę, że gdyby wydać taki materiał obecnie, nikt by o nim nigdy nie usłyszał. Jest trudniej chociażby ze względu na nasycenie muzyką. Każdy może obecnie kupić Abletona z wieloma już wgranymi w niego dźwiękami i przygotować profesjonalnie brzmiący kawałek w dwadzieścia minut. To nie znaczy, że powstanie w ten sposób coś interesującego, ale powstaje z tego powodu znacznie więcej muzyki i jest mnóstwo hałasu, przez który trzeba się przedrzeć. Dla osób, które - podobnie jak ja - tworzą od wielu lat korzystne jest dzisiaj natomiast to, że większa dyskografia udostępniona online to większe szanse na odpowiednie zabezpieczenie finansowe.

 

Kiedy wracasz do swoich starszych nagrań, nadal jesteś z nich zadowolony czy nanosisz w myślach poprawki?

W ogóle nie oglądam się za siebie. Właściwie nie słucham starszych albumów. Jeżeli już, to wracam tylko do dziwniejszych, bardziej nieoczywistych EP-ek.

 

Zapytałem o to, bo nostalgia to dzisiaj ogromna siła - odczuwałeś kiedyś pokusę, by za nią podążać? Wrócić do tego, czego sam dawniej słuchałeś i nagrać coś podobnego?

Nigdy nawet przez chwilę nie odczuwałem takiej skłonności, ale to interesujący pomysł. Gdybym nagrał teraz coś w stylu Pet Shop Boys, na pewno okazałoby się to bardzo zaskakującym ruchem [śmiech].


W informacji prasowej zaznaczyłeś też, że po raz pierwszy proces tworzenia albumu był naprawdę radosny - co się zmieniło? Jakie przeszkody, z którymi wcześniej się mierzyłeś tym razem udało się ominąć?
Można to sprowadzić do zaangażowania dodatkowych producentów. Wszystkie poprzednie albumy nagrywałem od początku do końca sam, co pochłaniało ogromną ilość czasu, były bardzo pracochłonne i trudne. Przy "Ritual" współpracowałem z dziewięcioma osobami o odmiennych spojrzeniach na muzykę. Różnica jest taka, że kiedy na przykład przy pracy nad "Immunity" utknąłem na jakimś utworze i nie wiedziałem, co z nim zrobić, musiałem brnąć dalej tak długo, aż w końcu pokonywałem twórczą blokadę. Czasami miałem wrażenie, że trwa to wieki i wcale nie było pozytywnym, inspirującym doświadczeniem. Wmawiałem sobie, że to normalna cześć procesu twórczego, mówiłem do siebie: Musisz cierpieć, musisz cierpieć, ale już tak nie uważam. Kiedy tym razem zdarzała mi się blokada, miałem do kogo przesłać muzykę, żeby skonsultować pomysły. Mogłem porozmawiać na przykład z 7Rays albo Cherifem Hashizumem, co pozwalało szybciej przeskoczyć problem. Przesyłałem do nich jakiś fragment i prosiłem, żeby poeksperymentowali z nim i na przykład dodali inny syntezator, na co dostawałem w odpowiedzi sporo materiału, w który wgryzałem się i szukałem czegoś odpowiedniego dla siebie. Wiele z tego nie zostało wykorzystane, ale nie wykluczone, że zostanie użyte w przyszłości. W każdym razie przestałem wierzyć, że muzyka, jaką naprawdę pragnie się tworzyć wymaga bólu i cierpienia.

 

Stereotypowo artyści zajmujący się muzyką elektroniczną to niepoprawni perfekcjoniści którzy nigdy nie są w pełni zadowoleni z rezultatów swojej pracy. Miałeś z tym kiedyś problem?

Może to zabrzmi arogancko, ale nie [śmiech]. Nie twierdzę, że moje albumy są idealne, ale są dokładnie takie, jakie chciałem, żeby były. Brzmią dokładnie tak, jak planowałem, że mają brzmieć. Nie będę nawet twierdził, że są dobre, ale takie miały być [śmiech]. Udaje mi się to osiągać przede wszystkim dlatego, bo nie ciąży nade mną żaden deadline. Pracuję nad albumami tak długo, jak jest to konieczne, a później zostawiam go na jakiś czas. Gdybym miał dać jedną radę innemu producentowi, zasugerowałbym zrobienie sobie dłuższego odpoczynku od swojej muzyki, kiedy będzie już gotowa, a po jakimś czasie wrócenie do niej i ponowne przesłuchanie. Na przykład pod koniec pracy nad "Ritual", kiedy miks był już gotowy, zrobiłem sobie trzytygodniową przerwę. W ogóle go nie słuchałem i nie myślałem o nim, ale kiedy już wziąłem się za ponowny odsłuch, od razu wiedziałem, jakie ostatnie poprawki koniecznie trzeba nanieść. Uważam, że jeżeli od razu po miksie przejdzie się do masteru i wydania albumu, po kilku miesiącach można na nim znaleźć coś, co chciałoby się zmienić, ale będzie już na to za późno.

Liczne doświadczenia, które zebrałeś po drodze - współpraca z Brianem Eno, Imogen Heap, Coldplay i wieloma innymi - miały wpływ na to, jak twoja własna muzyka kształtowała się czy to, co robisz sam nie przenika się z tym, co robisz z innymi?

Myślę, że w muzyce i w inspiracjach nie istnieje żaden rozdział. Wszystko, co się robi i każdy, z kim się pracuje wpływają na to, jak brzmi muzyka, zwłaszcza jeżeli nie stawia się przed nią żadnych komercyjnych celów. Sam zdecydowanie nie próbuję niczego osiągnąć w wymiarze kultury popularnej, po prostu robię taką muzykę, jakiej chcę słuchać, a współpraca ze wszystkimi osobami, jakie wymieniłeś miała na to istotny wpływ. Sporo czasu poświęcam teraz pracy nad nowym albumem Coldplay - będzie brzmiał niesamowicie - i uważam, że wywarł duży wpływ na "Ritual", co działa zresztą w dwie strony. Jedno przenika się z drugim, nie ma dwóch odrębnych trybów, a już szczególnie tyczy się to pracy z Brianem Eno. Zawsze pamiętamy, że tworzenie czegoś razem ma być przyjemnością, a nie zagłębianiem się w każdy drobny szczegół i dzieleniem włosa na czworo.

Jest jeszcze ktoś, z kim szczególnie chciałbyś nawiązać współpracę, ale dotąd nie miałeś okazji?

Zawsze kiedy pada podobne pytanie, wskazuję na Thoma Yorke'a. Powtarzam to od kilku lat, ale jak dotąd nic się w tym kierunku nie wydarzyło, więc chyba nie jest zainteresowany [śmiech]. Najlepsze współprace to te, do których dochodzi naturalnie, na bazie wcześniejszych znajomości, a nie szukania do kogoś kontaktu i wydzwaniania.

 

To zdecydowanie najlepsze podejście. Dzisiaj - zwłaszcza w popie i w hip-hopie - dochodzi do bardzo wielu współprac tworzonych niemal na siłę, dla zwiększenia zasięgów w streamingu.

Tak, bo jeżeli zbierze się ośmiu ekstremalnie popularnych wykonawców w jednym utworze, to najprawdopodobniej zarobi wiele pieniędzy.

 

Do premiery "Ritual" został jeszcze miesiąc - wyczekiwanie na pierwsze reakcje jest stresujące czy na tym etapie twojej działalności to już rutyna?

Z radością mogę stwierdzić, że nie czuję ani odrobiny stresu. Ostatnio odczuwałem go chyba przy wydawaniu "Singularity" - uważałem, że to udany materiał, ale bardzo absorbowało mnie zastanawianie się nad tym, jakie będą recenzje. Nie wiem, czy mają realny wpływ na sprzedaż, ale wydawały mi się istotne. Mam wrażenie, że teraz tworzę inną muzykę, tworzą ją z innych pobudek, na inne sposoby. Kierują mną dwa główne cele - z jednej strony tworzenie jest procesem oczyszczającym, uzdrawiającym, pięknym i pełnym radości, z drugiej mam nadzieję, że znajdą się osoby, które poczują to samo. Kiedy album zostaje wydany, czuję, że przestaje do mnie należeć i mogę się tylko przyglądać temu, co będzie się z nim działo. Nie mam na to żadnego wpływu. "Ritual" to ponad czterdzieści minut muzyki wydane w epoce, kiedy ludzie słuchają trzyminutowych utworów, więc na pewno nikt nie powie, że próbowałem wbić się w trend [śmiech]. Jestem dumny z tego, co nagrałem i mam nadzieję, że inni też znajdą w tej muzyce coś dla siebie.

 

fot. Imogene Barron


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce