Wojciech Michalak: Co sprawia, że po tylu latach spędzonych w różnych ekstremalnych projektach nadal odczuwasz wściekłość? Muzyka jest raczej sposobem na spotęgowanie złości czy na wyzbycie się jej?
Isaac Roelens: To jest coś, czym się zajmuję, po to żyję. Moja mama zaczęła zabierać mnie na występy i festiwale bluesowe, odkąd miałem dziesięć lat, na perkusji zacząłem grać w wieku dwunastu lat i od tamtej pory nieustannie zajmuję się muzyką. Graniem w zespołach, chodzeniem na koncerty, kupowaniem płyt, organizowaniem imprez i pewnie znalazłbym jeszcze kilka innych rzeczy. Lubię być aktywny na scenie.
Myślę, że muzyka to dobry sposób na odreagowanie wszystkiego - możesz krzyczeć o swoich frustracjach i uderzać w perkusję. Im bardziej szalony jesteś na scenie, tym bardziej ludziom się to podoba. Granie jest dla mnie świetną odskocznią, bo w prawdziwym życiu jestem raczej nieśmiały. Na scenie mogę być zwierzęciem. Uwielbiam energię występów na żywo, zarówno jako wykonawca, jak i słuchacz.
Muzyka pomaga mi cieszyć się życiem. Daje to coś, na co czekam z niecierpliwością - w przyszłym tygodniu ten występ, za dwa tygodnie tamten, w lecie jakiś festiwal... To także sprawa towarzyska, spotykasz przyjaciół na koncertach. A dzięki organizowaniu występów, poznaję więcej osób z innych krajów. Czasami możemy pojechać i pobawić się u nich albo zatrzymać u kogoś na wakacje.
Przez całą karierę byłeś albo wokalistą, albo perkusistą - którą z tych ról preferujesz?
Zdecydowanie jestem perkusistą, który potrafi krzyczeć, a nie piosenkarzem, który gra na garach. Zacząłem grać w młodym wieku i przewinąłem się przez wiele zespołów. Kiedy wkręciłem się w grindcore, odkryłem też, że umiem krzyczeć, ale grałem na perkusji w znacznie większej liczbie zespołów niż śpiewałem. Bycie wokalistą jest na scenie fajne - można biegać, wspinać się po rzeczach i upadać na twarz, ale za zestawem perkusyjnym wiem, co grać. Stworzenie linii wokalnych i pisanie tekstów wymaga znacznie więcej wysiłku. Innych instrumentów w ogóle nie tykam. Nie wiedziałbym, co z nimi zrobić.
Mimo że koncertujecie i jesteście już rozpoznawalni w podziemiu, Loathsome nie jest jak dotąd zbyt aktywny pod względem nagraniowym. Dlaczego?
Zaczęliśmy próby z tym zespołem w 2019 roku. Kiedy byliśmy już gotowi do nagrywania, opublikowaliśmy film z próby na naszym Facebooku i w ten sam weekend wszystko musiało zostać zamknięte z powodu pandemii. Przerwaliśmy próby, pierwszy koncert mogliśmy zagrać dopiero w marcu 2022 roku. Nie gramy jeszcze tak długo, a obecnie rzadko mamy próby - każdy jest zajęty różnymi rzeczami, muzyką i innymi hobby. Dlatego trudno jest tworzyć nowe utwory. Pod koniec 2022 roku nagraliśmy pierwszych dwadzieścia utworów i właśnie ukazał się album "Loathsomeness is Bliss". Mamy teraz zaplanowanych kilka koncertów i mini trasę, a potem być może napiszemy jeszcze kilka nowych rzeczy i ponownie coś nagramy.
Zwykle nie pytam o logo, ale w przypadku Loathsome może być dość mylące i sugerować coś znacznie bardziej w stronę współczesnego death metalu albo metalcore'u.
Pomyśleliśmy o kilku nazwach i wypróbowaliśmy kilka logotypów, zanim wszyscy zgodziliśmy się na to, którego obecnie używamy. Mieliśmy parę bardziej grindowo wyglądających logówek, ale nie wszyscy z nas byli z nich zadowoleni. Obecne logo jest jedynym, które każdy z nas uznał za dobre. Może wygląda to bardziej na death metal, ale w naszej muzyce też mamy pewne wpływy tego gatunku. Wraz z biegiem czasu sam uczę się też lubić je coraz bardziej. Odpowiada za nie Tom, nasz gitarzysta.
Większość zespołów hardcore'owych twierdzi, że chodzi w tym gatunku bardziej o przesłanie niż o muzykę, z grindem jest podobnie?
Dla mnie to styl życia, a nie tylko gatunek muzyki, który lubię. Oczywiście podoba mi się brzmienie i energia, ale za serce łapie mnie cała otaczająca grind undergroundowa scena. Wszyscy jesteśmy bandą wyrzutków słuchających ekstremalnej muzyki i myślę, że mamy te same poglądy na temat społeczeństwa.
Biorąc pod uwagę to, że black metal z biegiem lat staje się coraz bardziej mainstreamowy - czy myślisz, że to samo stanie się z grindem/powerviolence? A może te gatunki powinny na zawsze pozostać w podziemiu?
Nie wierzę, że grind kiedykolwiek stanie się mainstreamowy. Jest zbyt ekstremalny. Na koncertach deathmetalowych i hardcore-punkowych jest więcej ludzi, ale to wciąż nic w porównaniu z wielkimi zespołami popowymi i rockowymi. Nie wierzę też, że twórcy black metalu kiedykolwiek myśleli, że ten rodzaj muzyki stanie się popularny. Prawdopodobnie nadal istnieje wiele surowych i brudnych zespołów blackmetalowych, o których niewiele osób wie. Grupy ekstremalne nigdy nie staną się zbyt popularne. To raczej domena twórców, którzy czerpią inspiracje z muzyki ekstremalnej, takiej jak black, grind, hardcore, punk i mieszają to z innymi gatunkami, które naprawdę zyskują na popularności.
Czego możemy się spodziewać po "Loathsomeness is Bliss"? Zespół przeszedł jakąś ewolucję od pierwszego dnia do momentu wydania tego albumu?
Na pewno poznaliśmy się lepiej, muzycznie i osobiście. Kiedy zakładałem ten zespół, tym razem naprawdę chciałem stworzyć twór do bólu grindcore'owy. Marzyło mi się też dorzucenie do kotła trochę powerviolence. Skończyło się na większym wpływie death metalu, ale naprawdę podoba mi się to, co robimy. Zrozumiałem, że Tom lubi robić pauzy w utworach, więc myślę, że teraz lepiej wiem, która struktura kompozycji byłaby dobra dla Loathsome. Zwykle tworzę szkice numerów na perkusji, nagrywam je na telefonie i wysyłam Tomowi, on w domu dogrywa do tego gitary, a na następnej próbie przekształcamy to w kompletny twór. To inny sposób pracy, ale w większości zespołów, z którymi grałem, stworzyłem kilka utworów na perkusji. Ta metoda sprawdza się u mnie.
Belgia jest znana w Europie dzięki drużynie piłkarskiej, czekoladzie i pewnemu zespołowi z setkami wydawnictw. Ale jak zaczął się belgijski grind i powerviolence - miały na to wpływ inne kraje europejskie?
Rozumiem, że chodzi o Agathocles [śmiech]? Zapomniałeś o piwie, frytkach, gofrach i problemach z pedofilią. Nie znam się na piłce nożnej. Kiedy jesteśmy gdzieś na wakacjach, słyszę od ludzi, jak wymieniają nazwiska wszystkich graczy, zazwyczaj znają ich o wiele więcej niż ja. Kiedy zacząłem interesować się grindcorem w połowie lat 90., było mnóstwo koncertów i zespołów. Regularnie przyjeżdżały tu kapele z Holandii i Francji. Myślę, że scena jest teraz znacznie mniejsza, nie ma już tak wielu koncertów i odwiedza nas znaczne mniej zespołów niż przed laty. W Belgii jest teraz za to większa scena hardcore-punkowa. Myślę, że wszystkie zespoły grindowe i ekstremalne wywierały na siebie wpływ ponad granicami. Nie sądzę, żeby każdy kraj miał własną, regionalną recepturę grana ekstremy.
Twój epizod z Leng Tch'e był krótki i pełen wrażeń, podczas którego nagraliście najbardziej kultowy album zespołu "Death by a Thousand Cuts". Dlaczego mimo to wasze drogi się rozeszły?
Rzeczywiście nagrałem wokale na pierwszych dwóch albumach i cieszę się, że wciąż się komuś podobają te materiały. Nie rozstałem się z Leng Tch'e, zostałem wyrzucony z zespołu. Pozostali powiedzieli, że już im się nie podoba mój wokal i moje teksty. Sam też uważam, że zespół rozrósł się bardziej, niż ja tego chciałem. Zależało mi na tym, by pozostać w podziemiu i bardzo długo miałem wątpliwości, czy dobrze byłoby podpisać kontrakt z Relapse, ale później stwierdziłem, że mają wiele świetnych zespołów, więc może moglibyśmy pojechać w trasę z jednym z nich. To wciąż jest grindcore, nigdy nie będziemy zbyt popularni, ale niestety niedługo po podpisaniu kontraktu z Relapse, na wysokości prac nad trzecim albumem, wyleciałem z kapeli.
Bardzo długo byłem zły i smutny, ale po pewnym czasie założyłem inne zespoły. W Leng Tch'e ciągle miałem z tyłu głowy, że ten zespół zbyt się rozrasta i część mnie chciała odejść. Po prostu nie spodziewałem się, że decyzja o rozstaniu zostanie podjęta za mnie. Tak czy inaczej, skupiłem się na własnych projektach i robiłem swoje, a kiedy Boris Cornelissen [wokalista, który zastąpił Isaaca] odszedł, znów zacząłem śledzić ruchy Leng Tch'e. Boris i ja nie byliśmy przyjaciółmi, delikatnie mówiąc, więc ucieszyłem się nieco, kiedy odszedł. Od tego czasu zawsze staram się ich wspierać, gdy gdzieś występują. Na paru ostatnich koncertach również gościnnie dzieliłem z nimi scenę.
Jesteś także członkiem VerpesT - zespołu, który, choć zauważalnie się różni, ma ten sam rdzeń gatunkowy, co Loathsome. Dlaczego zdecydowałeś się podzielić czas i uwagę na dwa projekty?
Lubię być zajęty, grać, chodzić na koncerty oraz je organizować... Grałem w dwóch zespołach przez długi czas. Kiedy grałem w moim pierwszym grindcore'owym zespole, Bob's Bizarre Bazaar, dołączyłem także do Anal Torture na wokalu, który później zmienił się w Leng Tch'e. W tym czasie grałem także z Permanent Death. Później grałem równolegle w takich grupach jak A Den of Robbers, Naked Ape, Matrak Attakk i The Bludgeoning. Lubię mieć różne inspiracje. Bardzo chciałbym móc grać także na innym instrumencie. A kiedy jeden zespół jest mniej aktywny, nadal mogę trzymać wysokie tempo pracy z innym. Pod koniec kwietnia ruszamy we wspólną mini trasę koncertową z obydwoma moimi grupami, ale organizowanie imprez również zajmuje dużo mojego czasu. Na chwilę obecną dwie kapele wystarczają, chyba że będę mógł przejść na wcześniejszą emeryturę [śmiech].