Bez dwóch zdań szósty tom należy uznać za tranzytowy - akcji jest niewiele, żaden dzieciak nie ginie, dialogi zajmują wyjątkowo wiele miejsca, a w dodatku ostatni z rozdziałów nie został zwieńczony cliffhangerem, który wzmocniłby apetyt na więcej. Nie uczciwe byłoby jednak uznanie, że Tynion nie miał pomysłu i zaserwował jedynie niewiele znaczące wypełniacze.
Strony konfliktu zostały ustalone poprzednim razem - Erica Slaughter kontra reszta świata, czyli Zakon św. Jerzego reprezentowany przez wyjątkowo nikczemną Charlotte Cutter; lokalne władze pod wodzą ambitnego, ale nieco nieporadnego Cartera Thomasa; a także nad wyraz niebezpieczny potwór z gatunku dwupostaciowców, który potrafi wcielić się w innych, ale na początkowym etapie z wyraźnymi niedoskonałościami - brakuje mu twarzy, ma zbyt wiele ramion... Zupełnie jak obrazki generowane przez sztuczną inteligencję. Wiedzieliśmy już, kto z kim walczy, ale ryzyko nie wydawało się wysokie, bo skoro główna bohaterka stawała do boju solo, to możliwe były tylko dwa scenariusze - wygrywa i seria jest kontynuowana, przegrywa i seria zostaje zamknięta. Szósty tom ma na celu podbicie stawki, a do tego trzeba czasu i zagłębienia się w historie oraz emocje postaci dotąd zarysowanych jedynie na drugim planie.
Dlatego Erica znajduje schronienie w rezerwacie, gdzie trzy rdzenne Amerykanki z trzech pokoleń przetwarzają trudną, ale trwale wiążącą je relację, zaognioną przez obecność kogoś z zewnątrz. Najwięcej dowiadujemy się o Riqui, o stracie, jaką poniosła w przeszłości i piętnie, jakie na niej pozostawiła. To ją należałoby uznać za główną bohaterkę tomu, a kiedy przyjdzie już pora, by zmierzyła się z potworem, dzięki obszernie zarysowanemu kontekstowi będą w tej konfrontacji emocje, a nie zaledwie widowiskowe choreografie pojedynków. Jeżeli już, to można zarzucić scenarzyście, że nie zrównoważył rozległych momentów ekspozycyjnych nieco większą dawką akcji, a miał ku temu kilka okazji, chociażby wtedy, gdy dokonana zostaje masakra na policyjnym posterunku... ale poza naszymi oczami.
Nasiona są zasiewane co kilka stron - Tynion kreuje Cutter na największą zmorę na świecie, straszniejszą od potworów, a ona sama wie, jakie wzbudza we wrogach uczucia, więc bawi się nimi w najlepsze; w Zakonie trwają rozgrywki polityczne jednoznacznie sugerujące, że sprzymierzeńcy mogą stać się przyjaciółmi i odwrotnie; dwupostaciowiec oczywiście musi przeobrazić się w Erikę... Chociaż niektóre momenty intrygi są szyte grubymi nićmi (brak monitoringu na posterunku; szeryf niepamiętający, kto go zaatakował; pozostawiona bez opieki i poza zasięgiem wzroku drogocenna lalka - wiele warunków musi zostać spełnionych, by do tego wszystkiego doszło), ale z szerszej perspektywy - nie tomu napisanego jako zamknięta całość z początkiem, zakończeniem i rozwinięciem - to ważna cegiełka w konstrukcji, która już kilkukrotnie zachwycała, więc i tym razem architekt zasługuje na kredyt zaufania.
"Coś zabija dzieciaki" na wolniejszych obrotach nie jest tym rozpędzonym horrorem akcji, który w poprzednich tomach potrafił błyskawicznie pochłonąć, ale obietnica spektakularnych przyszłych wydarzeń jest na tyle intrygująca, że zainteresowanie ciągiem dalszym wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie. Oby tylko Tynion zdołał jej dotrzymać.
Coś zabija dzieciaki
Tytuł oryginalny: Something Is Killing the Children
Polska, 2024
Non Stop Comics
Scenariusz: James Tynion IV
Rysunki: Werther Dell'Edera