Obraz artykułu Hillbilly, tom 1. Baśnie dla dorosłych

Hillbilly, tom 1. Baśnie dla dorosłych

78%

"Jestem martwy, unicestwienia syn, przemykam pośród drzew, dławiąc wiatr" - początkowe dwa wersy utworu "Dragula" Roba Zombiego odnoszą się do wymienionego w tytule pojazdu dziadka Munstera z horrorowego sitcomu z lat 60., ale pasują również do Rondella, głównego bohatera najnowszego komiksu Erica Powella. Podobieństw jest zresztą więcej niż ten wiążący nazwę "Hillbilly" z tytułem najsłynniejszego albumu Zombiego - "Hellbilly Deluxe".

Chociaż z zombie Powell ma bardzo wiele wspólnego, bo Zbir (stworzony przez niego w serii "The Goon") zyskał sławę dzięki potyczkom przede wszystkimi właśnie z żywymi trupami, to nic nie wskazuje na to, że łączy go z wokalistą/reżyserem więcej niż opublikowany z okazji czterdziestolecia zespołu Anthrax antologiczny komiks, do którego jeden z nich napisał krótki scenariusz, a drugi narysował okładkę zupełnie innej historii.

 

Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że Hillbilly ma w sobie wiele z Hellbilly'ego, począwszy od horrorowej, mrocznej aury, skończywszy na wyglądzie - po aparycji Rondella trudno wywnioskować, czy lada moment chwyci za tasak Lucyfera i zamachnie się na kolejną grasującą w okolicy rodzimego lasu wiedźmę, czy za mikrofon, by odśpiewać któryś z industrial-rockowych przebojów z końca ubiegłego stulecia. Powell nie poszedł jednak całkowicie w kierunku zakorzenionego w dzisiejszej popkulturze znaczenia słowa "hillbilly", które utraciło pierwotną dumę z niezależności i opierania się niezważającemu na nikogo rozwojowi technologicznemu. Nawet polskie słowniki wskazują wyłącznie na tłumaczenie sugerujące zacofanie w formie pejoratywnego "wieśniaka".

Do utrwalenia negatywnej definicji na przestrzeni dekad przyczyniły się komiksowe paski "Li'l Abner" z lat 30., sitcom "The Beverly Hillbillies" z lat 60., pro wrestler Hillbilly Jim czy rodzinka Sawyerów z jej najsłynniejszym członkiem, Leatherfacem z "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" (aczkolwiek łańcuch górski Appalachów nie przebiega przez Teksas, więc formalnie należałoby tu użyć określenia "redneck"). Po Powellu - i jego umiejętnościach żonglowania stereotypami oraz kliszami, które w przerysowanym stopniu pokazywał w "The Goon" - można by się spodziewać, że zarysuje obraz spozierający z krzywego zwierciadła. W rolach głównych mogła się pojawić zgraję prymitywnych obiboków preferujących rozwiązywanie nawet najdrobniejszych konfliktów metodą siłową, ale kolejne strony dowodzą, że dokonano wymiany nie tylko scenerii i obsady, ale również nastroju.

 

Z początku niemal odruchowo szuka się humoru. Jest wręcz wyczekiwany, a kiedy widzimy błądzącego w lesie chłopca, który naraża się lokalnej wiedźmie, wydaje się, że już za moment dojdzie do groteskowego zwrotu akcji pomieszanego z popkulturowym nawiązaniem i sprytnie przemyconym komentarzem dotyczącym współczesności. Kiedy jednak Rondell wreszcie wkracza do akcji, by ściąć krwiożerczą zmorę, nie ma w tym niczego śmiesznego. Powellowi bliżej tym razem do innego komiksu, który współtworzył w roli rysownika - "Słyszeliście, co zrobił Eddie Gein?", gdzie wyrazisty, niemożliwy do podrobienia styl (można go określić jako "poważny cartoon") został skontrastowany z treścią tylko okazjonalnie i subtelnie skłaniającą się ku czarnemu humorowi. Zbliżona jest nawet kolorystyka - ograniczona do kilku odcieni i stonowana, a jeżeli coś zostaje wyróżnione, to na zasadzie podobnej do stosowanej przez Franka Millera w "Sin City", jako narzędzie narracyjne.

Konwencja przypomina ponure baśnie bracie Grimm, ale zebrane nie na ziemiach germańskich, tylko w Appalachach, co ostatecznie nie stanowi aż tak wielkiej różnicy, bo każda z tych krótkich historii - mimo ponad dwustu lat różnicy w datach publikacji - kręci się wokół strachu przed czymś nadnaturalnym, symbolizującym diabła i strachu przed obcymi, którzy przynoszą nieszczęścia. Prędzej dałoby się między kadrami odnaleźć folkowe wcielenia "Sandmana" Neila Gaimana niż samego "Goona", ale z wykorzystaniem tego archetypu bohatera, po jakiego autor najczęściej sięga - samotnego twardziela kroczącego pomiędzy dziwami i cudami, w większości niebezpiecznymi, ale nie dla niego. Zarzutu o pewnego rodzaju recykling nie dałoby się odeprzeć, a jednak trudno się nim przejąć, bo cichy pustelnik o wyglądzie Roba Zombiego polujący w lasach na córy szatana zapewnia rozrywkę na satysfakcjonującym poziomie. Szkoda tylko, że nie spędzamy więcej czasu w jego przeszłości i nie poznajemy lepiej relacji z Eshter - jedyną osobą, która była dla niego miła. Śledzenie losów zmęczonego zabijaki wciąga, ale para dzieci w groźnym świecie magii to przecież baśniowa klasyka, którą chciałoby się w powellowskim wydaniu poznać jeszcze dogłębniej.

 

Feeryczny, ale pełen niebezpieczeństw świat "Hillbilly'ego" przypomina zbiór mitów, podań i opowieści ludowych, którym brakuje na ogół tylko innego morału, niż jeżeli jesteś wiedźmą, musisz umrzeć. Niektóre rozdziały wydają się zaledwie zalążkami potencjalnie rozleglejszych historii (jak - zdaje się - nieprzetłumaczony w tytule na język polski "The Flesh Eating Witch Child of Hoodoo Ridge", gdzie walczą ze sobą dwie wiedźmy, jedna jako wielki niedźwiedź, druga jako wielki ryś), inne od pierwszej do ostatniej strony fascynują pomysłowością (jak "Skrzypce, które łakną krwi"), wszystkie pozwalają na wykreowanie wyjątkowego, a zarazem dziwnie znajomego miejsca, w którym - nie bacząc na ryzyko - pragnie się został dłużej.


Hillbilly

Polska, 2024

Nagle! Comics

Scenariusz: Eric Powell

Rysunki: Eric Powell



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce