Obraz artykułu Sacrofuck: Nie chcemy grać bezpiecznego death metalu

Sacrofuck: Nie chcemy grać bezpiecznego death metalu

Środowisko deathmetalowe jet podzielone na dwa obozy - z jednej strony fani eksperymentów i grania czerpiącego z innych gatunków, z drugiej puryści lubujący się w maksymalnej surowości. Stołeczny Sacrofuck zalicza się do tej drugiej z tych kategorii. O scenie, rozwoju zespołu i o tym, dlaczego przyszło mu czekać półtorej dekady na zauważenie opowiadali wokalista Michał Paplak oraz gitarzysta Maciej Popławski.

Wojciech Michalak: Co sprawiło, że zostaliście zauważeni dopiero teraz, po prawie dwudziestu latach obecności na scenie?

Michał Paplak: Działamy od 2006 roku, od kiedy postanowiłem pograć rzeczy w stylu wczesnego Sodom, Venom czy Sarcofago, ale forma szybko została ukierunkowana na death metal. Tak naprawdę pierwsze lata działalności Sacrofuck skupiały się głównie na piciu alkoholu, imprezowaniu i próbie znalezienia kogoś, kto będzie umiał grać - przez zespół przewinęło się mnóstwo osób. Z niektórymi grałem nawet dłużej, udało się zarejestrować mniej lub bardziej oficjalnie wydane materiały, ale to zawsze był death metal o bardzo podziemnym nastawieniu z jakością nagrań, nazwijmy to, "dla koneserów".


Punktem zwrotnym okazało się dołączenie naszego obecnego bębniarza, Jerzego Wójcika - z początku chciał funkcjonować pod pseudonimem Soulreaper - i mniej więcej wtedy, od 2017 roku, zespół zaczął się tak naprawdę rozwijać. W momencie bookowania koncertu z Throneum tak naprawdę nie mieliśmy jeszcze nawet składu i zarówno Jerzy, jak i obecny basista, Wojciech trafili do nas "w biegu". Kolejnym przełomem była decyzja o tym, że porzucam granie na gitarze i nasz skład zasilił Maciek. Zacząłem się zastanawiać, po co robić dwie rzeczy na średnim poziomie, kiedy mogę skupić się na jednej i robić to dobrze. Zwłaszcza że Maciek jest znacznie lepszym gitarzystą.  

Czujesz, że nastąpiła zmiana w postrzeganiu waszej muzyki przez publiczność?

MiP: Poza pierwszymi tygodniami, od początku chcieliśmy grać death metal. Jestem fanem dość różnorodnej muzyki, ale to, czego słucham na co dzień nie zmienia faktu, że obrzydliwy metal pozostaje moją największą miłością, a w graniu muzyki najważniejsze jest dla mnie wyrzucenie z siebie całej furii. To w żaden sposób się nie zmieniło. Czy nastąpiła zmiana w jej postrzeganiu przez innych ludzi? Myślę, że w tym zakresie największe zmiany zaszły dzięki działaniom obecnego wydawcy, sprawił, że ta muzyka w ogóle jest dostrzegana poza bardzo wąskim gronem totalnych maniaków takich nagrań.

 

W death metalu pojawia się sporo młodych kapel, które szybko zdobywają rozgłos, a później odchodzą w zapomnienie. Wydaje mi się, że Sacrofuck z jednej strony znajduje się obok tego "popularniejszego" podziemia, z drugiej jest znacznie bardziej konsekwentny w robieniu swojego. Czy znajdowanie się na uboczu to założenie odgórne?

MiP: Zawsze chciałem robić swoje. Nie chce mi się bawić w celowe wpisywanie w trendy albo umyślne działanie przeciwko nim. Nie interesują mnie też układy towarzyskie i nie chcę się w to ładować. Może gdyby było w tym wszystkim więcej kalkulacji, to przez te szesnaście lat osiągnęlibyśmy więcej sukcesów [śmiech].

 

Maciej Popławski: Bardzo nie chcemy grać bezpiecznego death metalu. Nasza twórczość ma tłamsić i przytłaczać. Nie będziemy się rozdrabniać, żeby coś na tym zyskać. Wolimy nasze chamstwo, wulgarność i konsekwencję. Bycie sobą jest dla nas ważniejsze niż dopasowanie się.

 

MiP: Zwróć też uwagę, że na scenie nie ma wiele przesadnie wulgarnego death metalu. Co mamy tak naprawdę obecnie? Do głowy przychodzi mi chyba tylko Stillborn. Azarath był kiedyś ikoną tej dzikości, ale od jakiegoś czasu stał się bardziej poukładany. To wciąż bardzo dobry death metal, ale nie ma już tych emocji, w których się zakochałem.  

Zwracasz uwagę na to, że w death metalu jest mniej dzikości, ale coś musi być u podstaw tej zmiany. Scena dopasowuje się do odbiorcy czy widzisz inne przyczyny?

MiP: Ciężko powiedzieć, na ile scena dopasowuje się do odbiorcy, bo znamy za mało odbiorców [śmiech]. Trzeba poczytać w internecie, bo ziny chyba straciły na opiniotwórczości. Nie mam za bardzo ochoty, żeby grzebać w sieci i czytać o tym, jakie trendy są obecnie popularne.

 

Wydaje was obecnie Godz Ov War, bardziej rozpoznawalny label, ale co dalej?

MiP: Chcemy nagrywać wulgarny metal i nie zwracać uwagi na to, czy będzie się to komuś podobać, czy nie. Może będą kolejne koncerty, kolejne płyty. Może coś zostanie lepiej przyjęte, albo też nie. Niezależnie od dalszego rozwoju kariery, nie mam zamiaru rezygnować z tego zespołu.

 

Maciek gra też w Devilpriest i innych projektach, Michał Kępka z kolei Species - czy rozdrabniając się na tyle innych zespołów, nie macie wrażenia, że Sacrofuck staje się czymś pobocznym?

MaP: Nie. W żadnym wypadku nie czuję też, żebyśmy się rozdrabniali. Sacrofuck ma swoje miejsce, inne projekty mają swoje. Jeżeli skupiam się na czymś, to chcę dać z siebie sto procent. Oczywiście nie zawsze mogę poświęcić cały czasu na wszystko, ale kiedy piszę materiał dla któregoś z zespołów, to skupiam się tylko na tym. Nie traktuję żadnego jak pobocznego projektu.

 

MiP: Na płycie, którą dopiero co wydaliśmy, najwięcej pomysłów wyszło ode mnie i zostały przefiltrowane przez jamy z Jerzym. Ja skupiam się na jednym projekcie i traktuję Sacrofuck jako swoje życiowe dziecko. Jest to świadoma decyzja, bo chcę cały swój potencjał ukierunkować tylko w jedną stronę.

 

MaP: W zespole dobrze jest mieć osobę dominującą - większość pomysłów w którymś momencie przechodzi przez "filtr Michała", co prowadzi do finalnego kształtu kompozycji. Taka osoba jest potrzebna i z doświadczenia wiem, że to najlepszy możliwy system. Bezcenny jest też wkład Jerzego w wykończenia i aranżacje utworów.

Wasz ostatni album faktycznie jest wyjątkowo dziki. Na ile utwory zostały dopracowane w sali prób, a na ile jest to podążanie za impulsem?

MiP: Aranże są zazwyczaj kwestią dłuższego dogrywania, ale jest w nich sporo spontaniczności. Często używam riffów, które wymyśliłem parę lat wcześniej i czekałem, aż pojawi się kompozycja, do której będzie można je wpasować. W czasie pandemii graliśmy próby we dwóch z Jerzym i dopracowywaliśmy utwory, które potem ogrywaliśmy w pełnym składzie.

 

MaP: Większość moich solówek jest spontaniczna. Wychodzę z założenia, że kalkulacja jest mniej potrzebna, niż strumień świadomości. A jak uda mi się te solówki zapamiętać i powtórzyć, to już w ogóle sukces.

 

MiP: Na pewno zmieniło się moje podejście do nagrywania wokali - skupiłem się na przemyśleniu swoich partii. Lata temu uważałem, że metal najlepiej nagrywać w sposób dziki i żywiołowy - kiedyś wchodziłem do studia, ryknąłem i uważałem, że co ma być, to będzie i najlepsze jest pierwsze podejście. Przy ostatniej sesji wokale nagrywałem dość długo, bodajże cztery miesiące. Już w momencie tworzenia kompozycji myślałem o aranżu swojego głosu.

 

Macie sporo starych materiałów i splitów. Myśleliście o kompilacji pokazującej początki Sacrofuck? Starsze utwory w coraz mniejszym stopniu goszczą w secie koncertowym.

MiP: Najstarsze utwory, które obecnie gramy pochodzą z debiutu. Chętnie wznowiłbym "Skraj świadomości" z 2013 roku, ale to wymagałoby nagrania go od nowa. Te numery pasowałyby do tego, co robimy obecnie, ale jakość nagrania zostawia trochę do życzenia - brakuje jakości zarówno w wykonaniu, jak i w produkcji.

 

MaP: Kierunek, w którym zmierzamy jest spójny, ale na pewno rozwinęliśmy się pod kątem umiejętności i produkcji. Stylistycznie żadnej większej rewolty nie było.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce