Obraz artykułu Dybuk: Oddałem kasetom całe moje młode serce, były oknem na świat

Dybuk: Oddałem kasetom całe moje młode serce, były oknem na świat

"Pożoga", debiutancki album Dybuka, ukazał się w połowie ubiegłego roku, ale na początku tego doczekał wznowienia z alternatywną okładką na kasetach magnetofonowych (Iskra Cassettes). O tym, dlaczego to wyjątkowy nośnik, o wspomnieniach z lat 90., ale także o przyszłości zespołu opowiedział Kamil Rosiak, wokalista i gitarzysta znany również z The Analogs.

Jarosław Kowal: Zacznijmy od kaset, bo chociaż debiutancki album Dybuka ma już osiem miesięcy, doczekał się niedawno drugiej premiery na tym nośniku. Czy kaseta to dzisiaj tylko sentyment, gadżet, który można postawić na regale, czy nadal warto słuchać muzyki z taśm?

Kamil Rosiak: Po pierwsze, chciałbym podkreślić, że premiera na kasecie, była dla mnie tak samo ważnym doznaniem, jak premiera "Pożogi" na CD [w maju 2023, Oldschool Records]. Powiem więcej - moment weryfikacji, organoleptycznego testowania swojej muzyki odtwarzanej z kasety, to bezcenne doznanie i coś wyjątkowego... Urodziłem się w Szczecinie w 1983 roku, doskonale pamiętam peak zainteresowania muzyką wydawaną na kasetach. To był jedyny, cenowo dostępny dla małolatów nośnik - kasety się kupowało, ale z równie duża radością "piratowało". Wspaniale było oglądać i "wąchać się" z rozkładaną wkładką, czytać teksty oraz rozszyfrowywać kreditsy i równie magiczne było wciskanie klawisza z czerwoną kropką w celu przekopiowania taśmy umieszczonej w kieszonce obok. Good ol' days.

 

Kaseta "Pożoga" Dybuka w sklepie internetowym Iskra Cassettes

 

Gdy otrzymałem pięknie wydany, dopracowany, wyjątkowy produkt z logówką Iskra Cassettes, przez kwadrans siedziałem na sofie i oglądałem każdy element tego wydawnictwa. Znów miałem czternaście lat i odpakowywałem kasetę "Another Lesson In Violence" Exodus. Powróciło uczucie ekscytacji, chęć bezpośredniego obcowania z muzyką, powróciło wirujące w głowie pytanie: Jak to brzmi? Ciekawość została zastąpiona dumą, ponieważ znam każdą sekundę naszego wydawnictwa. Od początku marzyłem aby "Pożoga" została wydana przez Iskrę, ponieważ jest to kilku zajawkowiczów i pasjonatów, takich jak my, dlatego byłem pewien, że wytwórnia stanie na wysokości zadania i produkt końcowy będzie przewyższał moje wymagania estetyczne. Stąd duma, że udało się nam nawiązać współpracę z Iskrą.


Sentyment jak najbardziej zadziałał, ponieważ jest to gadżet pomagający odbyć podróż w czasie. Mam w domu jeszcze jeden działający magnetofon, pobiegłem zweryfikować czy wszystko jest OK, czy kaseta jest sprawna, czy magia taśmy wciąż działa. Okazało się, że absolutnie jest tak jak myślałem, taśma dodaje ciepła, lepkości, uwypukla inne detale. Słuchałem swojej muzyki, ale patrzyłem na nią z innej perspektywy. Świetne doznanie. Dlatego warto wracać do tego nośnika, warto wspierać mniejszych wydawców, pasjonatów.

Masz jeszcze jakieś kasety z dzieciństwa albo okresu nastoletniego? Albo może pamiętasz te, które były dla ciebie szczególnie ważnymi skarbami?

Zbierałem kasety od 1995 do 2002 roku. Prawda jest brutalna - kaseta przestała być atrakcyjna, pojawiły się SoulSeek, eMule, torrenty, IRC, dostęp do serwerów... Trudno mi racjonalnie ocenić ten proces, pod względem poznawczym, był to game changer - nagle miałem na dysku więcej muzyki, niż byłem w stanie przesłuchać, chłonąłem wszystko, skończyło się zbieranie i weryfikowanie klasycznych wydawnictw, zaczęła się eksploracja, poznawanie zespołów, które i tak w Polsce nie funkcjonowały pod względem wydawniczym i były ekstremalnie niszowe. Z drugiej strony, było to bezkarne okradanie zespołów i wytwórni. Potrzeby poznawcze wygrały, rozterki moralne zniknęły, ale zanim doszedłem do tego momentu, uwielbiałem zbierać kasety.

 

Koszt zakupu nowej, zafoliowanej sztuki w sklepie muzycznym, wynosił od ośmiu do dwudziestu trzech złotych - całe oszczędności, kieszonkowe albo to, co udawało mi się zdobyć czy wybłagać od rodziców przeznaczałem na nowe kasety. Samo przebywanie w niszowym sklepie muzycznym - w Szczecinie były to RockAndRoller, RockBox, Street oraz kilka mniejszych, których nazw niestety nie pamiętam - było doznaniem mistycznym, oglądanie kaset, kompaktów, merchu, ściany z ogłoszeniami, rozmowy z innymi bywalcami - wspaniałe czasy. Bardzo się cieszę, że zdążyłem tego doświadczyć. Nazbierałem ponad pięćset kaset, myślę że ponad trzysta to były oficjalne wydawnictwa, reszta to kasety pirackie, zdobyte od starszych ode mnie kolegów albo przegrywane od innych zajawkowiczów. Te przegrywane stanowiły dla mnie szczególną wartość, bo albo kserowałem okładki i wkładki z oficjalnych wydawnictw, albo sam robiłem okładkę i wkładkę. Polegało to na wycinaniu z gazety lub zina zdjęcia czy elementy graficznego związanego z zespołem albo albumem, który kopiowałem i dokładne przepisywanie tracklisty, podstawowych kreditsów i tak dalej. Kopiowanie kaset bywało często jedyną drogą, aby uzbierać całą dyskografię konkretnego zespołu. Sposób dystrybucji wyglądał pod koniec wieku bardzo specyficznie, dyskografie były wznawiane częściowo. Przykład pierwszy z brzegu - Slayer, na kasecie dostępne były dwa pierwsze albumy i wydany w 1998 roku "Diabolus In Musica", całą resztę, czyli środkowy okres, musiałem zdobywać, pytając i szukając u znajomych. Z legalną dystrubucją albumów hardcore-punkowych było jeszcze trudniej. Miało to swój urok, słuchanie muzyki wyglądało jak rytuał, studiowanie materiału od dechy do dechy. Niektóre albumy doceniałem po kilkunastu przesłuchaniach, dlatego że poświęcając gotówkę albo nośnik TDK, Maxell lub Basf, słuchałem tych albumów tak często, aż zaczynały mi się podobać. Teraz jest inaczej, równie ciekawie, ponieważ dostęp do całej muzyki świata mamy w ręku. Jest to niestety nieco spłycone, gdyż łatwo zrobić skip albo odszukać po prostu inny album na Spotify. Dlatego przy tak potężnym przebodźcowaniu trzeba się ekstra mocno skupiać, aby dotrwać do końca wydawnictwa, ale też aby wrócić później do przesłuchanego raz materiału. Zapewne pamiętasz, że w latach 90., w trakcie rozkwitu drugiej fali black metalu, ta muzyka była wszędzie łatwo dostępna, promowana, i ten okres dla mnie i dla Kuby Lasoty - basisty Dybuka, z którym znam się od ponad dwudziestu pięciu lat - to moment agresywnego penetrowania tej niszy. To był nasz punk rock.

Z całej kolekcji zostało mi zero kaset. W 2013 roku kiedy wracałem z pracy, mijałem na ulicy młodego gościa, ubranego w katanę z ekstra naszywkami i ekranem na plecach. Zapytałem go wprost: Kolego mam w domu pięćset kaset, dostaniesz je ode mnie za free, pod warunkiem, że bierzesz wszystkie i że masz urządzenie do obsługi tych magicznych artefaktów, może twój tata ma magnetofon? Potwierdził, godzinę później podjechali z ojcem i zabrali kasety. Troszkę żałuję, to wielka doza wspomnień, z drugiej strony, jeżeli rozpaliłem w tym gościu pasję do zbierania muzyki na fizycznych nośnikach, to uważam że zrobiłem dobry uczynek.

Dla mnie - osoby wychowanej w latach 90. - kaseta była wolnością. W późniejszych latach można było wprawdzie wypalać muzykę na płyty, jeszcze później pobierać pliki z internetu, ale kasety dało się nagrywać tak, żeby jeden utwór miksował się z drugim, można było rejestrować dźwięk z radia, a nawet z telewizora, niektórzy potrafili nagrywać nawet całe koncerty i rozprowadzać jako bootlegi. Mimo licznych niedoskonałości kasety, myślę, że żaden inny nośnik nie pozwalał na tak głębokie zaangażowanie w muzykę, ale czy to może jeszcze wrócić, podobnie jak od lat panuje powtórna moda na winyle?

To pewnie pamiętasz program "Virus" na Viva Zwei albo koncerty puszczane w nocy na ZDF. Potrafiłem nagrać na kasetę VHS cały koncert, później stanąć z boomboxem przy głośniku telewizora i nagrywać dźwięk. Następnie dodawałem oczywiście własnoręcznie wykonaną okładkę - mega fun. Totalnie zgadzam się z tą tezą, kaseta to inny wymiar słuchania muzyki. Łapałem się na tym, że gdy po latach wracałem do albumów, które poznawałem najpierw na kasetach, nie mogłem ich słuchać w formie cyfrowej. Brzmiały gorzej, nie porywały mnie, a chciałbym podkreślić, że to nie były duże odstępy czasu. Wtedy wracałem do kasety i tam wszystko się zgadzało. Wspaniale, że powrócił winyl, sam rozwijałem kolekcję zapoczątkowaną w latach 60. przez mojego ojca, ale moim nośnikiem były kasety. Oddałem im całe moje młode serce, były moim oknem na świat, zaczynem do nawiązywania znajomości. Sprzedaż kaset w małych nakładach, w formie produktu butikowego, rozwija się od kilku lat i mam nadzieję, że zostanie z nami na stałe. Możliwe, że w świecie, w którym CD jest już podstawką pod kubek z rumiankiem, rozwój mniej odhumanizowanych nośników - takich jak kaseta - będzie szybszy, ale według mnie nie ma szans na nakłady podobne do sprzedaży winyli.

 

Z szerszej perspektywy, muzyka mierzy się dzisiaj z dotąd nieznanymi problemami. Z jednej strony jest bardziej powszechna niż kiedykolwiek wcześniej i niemal każdy codziennie jej słucha; z drugiej dominuje słuchanie pasywne, czasami bez znajomości nazwy zespołu, który podsunął algorytm, wciąż promowana jest starsza muzyka (od Queen po The Rolling Stones), zaczyna pojawiać się "muzyka" generowana przez sztuczną inteligencję, znika dziennikarstwo muzyczne... Czy kolejne lata będą coraz trudniejsze, a muzyka pozostanie domeną garstki pasjonatów?

Uważam, że muzyka grana przez underdogów dla underdogów, zawsze sobie poradzi. Jeżeli nowym artystom uda się utrzymać jakość literacką, szczerość kompozycyjną i wydawniczą tego, co proponują słuchaczom - nisza/scena będzie trwać. Jestem mocno rozdrażniony tym, że non stop promuje się zespoły, które są już przy końcu kariery, mielenie tych samych nazw jest nudne. Z drugiej strony, są to prawa rynku, każde wydarzenie potrzebuje headlinera, żeby mogło zarobić. Trudno mi powiedzieć, co dzieje się w mainstreamowych rozgłośniach radiowych, nigdy nie byłem fanem eksplorowania wszechświata muzycznego przy pomocy eksperta, który sugeruje mi przez odbiornik radiowy, co jest dobre, a co złe. Uwielbiam wspierać mniejsze zespoły lub wytwórnie, kupuję bardzo dużo merchu, najchętniej bezpośrednio od kapel - to mój ukłon, okazanie szacunku i wsparcia. Niestety ze względu na bardzo dużą ilość pracy w The Analogs, to jedyny sposób, w jaki mogę zaangażować się w życie sceny, której Dybuk również jest częścią. Fajnie wspierać, tym bardziej, że podróżowanie jest coraz droższe, logistyka coraz trudniejsza do opanowania. Paliwo, noclegi, kluby, amortyzacja - to wszystko kosztuje i jest ogromnym wyzwaniem dla mniejszych zespołów. Mamy dostęp do świetnych komponentów, jest w Polsce wiele miejsc i wielu specjalistów odpowiedzialnych za rejestrację muzyki, promowanie niestety jest coraz trudniejsze. Ludzie nie są w stanie pójść na wszystkie interesujące ich koncerty, dlatego fajnie wydać parę złotych, aby kupić tiszercik lub kasetę. To jest realna pomoc.

Co najbardziej wkurza cię w tym, czym muzyka w trzeciej dekadzie XXI wieku stała się, a co zmieniło się na lepsze?

Błogosławieństwem, ale też przekleństwem jest urodzaj. Muzyki jest bardzo dużo, jest bardzo łatwo dostępna. Są to wspaniałe czasy do wyszukiwania, ale też do wydawania muzyki. Nikt nie potrzebuje wytwórni, artyści zakładają konta na socjalach, aktywują profil na Spotify czy Bandcampie i udostępniają swoją twórczość. Niestety nie ma fizycznie możliwości, żeby wszystko to sprawdzić - cały czas czekają na mnie ważne wydawnictwa z 2022 i 2023 roku, do których jeszcze nie miałem okazji przysiąść. Dla słuchaczy jest to frustrujące, dla artystów jest to poważny problem, ponieważ na sto procent między palcami przechodzą nam wydawnictwa, które mogą być ciekawymi tworami... A może jest inaczej? Może to co najciekawsze broni się od początku i łatwo trafia do odbiorców? Wszyscy tak naprawdę, bawimy się w odtwórstwo historyczne, nikt nie wymyśla koła na nowo. Zasada, że ciężka praca i walka o siebie to klucz do sukcesu i większych zasięgów nie zawsze się sprawdza. Zwiększyła się ilość dostępnej muzyki - ten aspekt in plus; spada ilość potencjalnych odbiorców - to jest wielki minus. Dobrze jest szukać i korzystać z obfitości, ponieważ z tego gąszczu każdy może wydobyć dla siebie coś interesującego. Trzeba tylko chcieć.

 

Miewałeś momenty wahania i rozważania, czy warto dalej poświęcać temu czas i zaangażowanie?

Nigdy. Od szóstego roku życia wiedziałem, że muzyka to moja największa pasja. Kocham każdą chwilę poświęconą na realizowanie swoich planów. Nigdy nie robiłem tego dla pieniędzy, zawsze podkreślałem, że w pierwszej kolejności jestem fanem, słuchaczem, ale uwielbiam też wszystkie elementy związane z pracą twórczą. Bywają momenty ciężkie, permanentna trasa koncertowa to duże wyzwanie dla fizyczności, ale również dla psychiki. Czasami gdy jestem daleko od domu, zadaje sobie pytanie: Co ja, kurwa, robię?, ale po wyjściu na scenę czarne chmury się rozchodzą. Bardzo dużo czasu poświęcam na robienie nowych utworów dla Analogs - dwa tygodnie temu zakończyliśmy proces miksu nowego albumu - miewam momenty zwątpienia dotyczące jakości nowej muzyki w trakcie nagrywania, zastanawiam się, czy ten proces ma sens, ale finalnie podchodzę do tego bardzo egoistycznie - robię tę muzykę dla siebie, jeżeli komuś się spodoba, to spoko, jeżeli nie, to też spoko. Zapewne świat nie potrzebuje kolejnej płyty The Analogs, ale ja jej potrzebuję, my jako zespół jej potrzebujemy - dlatego powstała... Podobnie sprawa wygląda z Dybukiem - nasza muzyka to nic odkrywczego, fuzja riffowania typu Darkthrone plus siekierowatodisczardżowy groove - są setki takich projektów. Mieliśmy ochotę stworzyć coś takiego i oto jest, Dybuk na kasecie. No mercy! Na szczęście Kuba i Kacper [basista oraz perkusista Dybuk] to psychopaci tacy jak ja, którzy kochają gruz, więc praca poszła bardzo sprawnie. W lipcu 2022 zaczęliśmy grać jako trio, w styczniu 2023 debiut Dybuk był zarejestrowany i nie zmieniłbym żadnej nuty na tym albumie. Jestem z niego bardzo dumny. 21 minut i 37 sekund tego, co kochamy.

Czasu na granie faktycznie poświęcasz niemało, bo The Analogs koncertuje często, Dybuk co jakiś czas również. Występowanie w tych dwóch zespołach różni się od siebie czy z twojej perspektywy jest mniej więcej takim samym doświadczeniem?

The Analogs to około stu koncertów rocznie. Nasz rekord to sto sześćdziesiąt pięć gigów w 2019 roku. Miazga. Uwierz mi, że lockdown był dla mnie miłą przerwą, bo coraz gorzej radziłem sobie z życiem w trasie, czułem że psychicznie sobie nie radzę, plus stres, plus obowiązki związane z prowadzeniem firmy. Trasa Szczecin - Biłgoraj potrafi przewartościować życie. Potrzebowałem resetu. Dybuk jest dzieckiem lockdownu, właśnie wtedy Kacper, zgodził się na wspólne jammowanie, i zaczęliśmy razem komponować...

 

The Analogs i Dybuk to całkowicie inne środowiska pracy. Analogs to zespół z prawie trzydziestoletnim stażem, wydajemy właśnie osiemnasty album, ugruntowana pozycja, oprócz pasji, jest to dla nas praca, żyjemy z grania muzyki, sprzedaży naszej twórczości i cashowania merchu. Dokładnie wiem, gdzie będę za rok. Wiąże się to z wyrzeczeniami, omija mnie większość imprez rodzinnych, spotkań z przyjaciółmi. Permanentnie zmagam się z poczuciem osamotnienia, wracają do mnie myśli, że może coś tracę albo straciłem bezpowrotnie, ale takie życie wybrałem. Finalnie jestem szczęściarzem i mam wielką satysfakcję ze swojej pracy. Dlatego nigdy nie zwątpiłem, zawsze realizowałem to, co chciałem osiągnąć (przynajmniej w sensie wydawniczym), finalizowałem to, co było w zakresie moich obowiązków. Obowiązków, które często sam sobie przypisywałem. Gdy w 2016 roku doszło do zmiany wokalisty w The Analogs, nie wahałem się nawet przez sekundę. Zespołowa starszyzna zaproponowała takie rozwiązanie i stwierdziłem, że dzięki odpowiedniemu przygotowaniu, poradzimy sobie z tym. Krok po kroku realizowaliśmy nasz plan. W lipcu minie osim lat, odkąd oprócz grania na gitarze, jestem frontmanem na tym balu i mogę powiedzieć, że w wyniku naszej potężnej pracy Analogs zawsze wraca do domu z tarczą. Dybuk to odskocznia, nasz mały projekcik, gdzie mogę pograć znów w małych klubach, dzielić scenę z zespołami moich przyjaciół, z zespołami których jestem fanem. To wspaniałe uczucie. Set trwający dwadzieścia minut, samo gęste. Bardzo oczyszczające doświadczenie, zero kokieterii w stosunku do publiczności. Pożoga...

 

Nie raz można usłyszeć o muzykach zespołów poruszających się w najwyższych sferach mainstreamu, na przykład Metallice, że każdy z nich podróżuje osobnym busem, prywatnie nie spędzają ze sobą wiele czasu i właściwie w ogóle za sobą nie przepadają. Dla ciebie granie w zespole na takiej samej zasadzie jak praca w biurze, gdzie nie każdego się lubi, ale trzeba wykonać zlecenie, byłaby możliwa czy bez przyjaźni nie ma grania?

W Dybuku bardzo się przyjaźnimy, jesteśmy przyjaciółmi, wspieramy się, ogrywamy nowe utwory razem. Chłopaki z Dybuka mają regularne, bardzo poważne prace, dla nich weekend koncertowy albo praca przy zespole, to powrót do lat 90. Albo do początku wieku - totalna beztroska i zaangażowanie. Wiadomo, życie pisze różne scenariusze, ale wolałbym rozwiązać zespół, niż dokonywać zmian w składzie. Uwielbiam tych gości, bez ich wkładu i pracy nie ma Dybuka... W Analogs uczucia są bardzo podobne, ale zakres prac jest dużo poważniejszy, więc czasami emocje odkładamy na bok. Gdy mamy jakiś projekt do zrealizowania, robimy to, nie patrząc na aurę i nastroje. Podchodzimy do naszego zespołu śmiertelnie poważnie, jest to nasze dziedzictwo i zawsze dajemy z siebie sto procent. Robimy to dla siebie, ale również z szacunku dla publiczność, bo bez fanów zespół jest tylko kółkiem wzajemnej adoracji, co też oczywiście jest dobre, ale w przypadku Analogs nie mamy czasu na klepanie się po dupach w salce prób. Inaczej sprawa wygląda z Dybukiem, czasami większa część próby to rechotanie i omawianie spraw codziennych, ale są to wyjątkowe momenty, niezmiennie głównym stymulantem jest muzyka.

Pamiętasz swój pierwszy zespół i to, z jakiego powodu się rozsypał, ale też to, czego się w nim nauczyłeś i co wciąż praktykujesz?

Oczywiście, że pamiętam. Zespół o niezwykle nieoczywistej nazwie Obsession - thrashcore z lekko entombedowatym sznytem. Fajny, wesoły czas, zresztą w Obsession grał również Kuba, basista Dybuka. Dlaczego się rozpadł? Ponieważ musiał. Był to element drogi, nauki, okres poszukiwań. Kuba równolegle działał z blackmetalowym Cruentus, który później przekształcił się w djentowego potwora, wydali kilka albumów i EP-ek, które świetnie znoszą próbę czasu. Ja, po kilku przygodach muzycznych, wraz z gitarzystą z Obsession założyliśmy w 2005 roku metalcoreowy Godsend i działaliśmy do 2011 roku. Byłem bardzo dumny z tego zespołu, EP-ka i płyta niestety, w stosunku do obecnych standardów, brzmią cheesy, ale zostawiliśmy po sobie również singiel "Becoming Antimatter", który do teraz brzmi super i uważam, że jest dobrą kompozycją. W 2012 roku wskoczyłem do busa Analogs, spędzam w nim weekendy do teraz, ale bez wcześniejszych doświadczeń, mógłbym nie poradzić sobie z taka intensywnością pracy, koncertowania. Etyka pracy jest bardzo ważna. Nieważne czy w klubie jest siedem czy siedemset osób, zawsze full pro.

 

Był taki czas - lata 90. i początek tego stulecia - że metal i punk rock raczej się ze sobą nie łączyły, a przynajmniej nie ich publiczność. Czasami to była wręcz otwarta niechęć czy nawet agresja, ale dzisiaj ten podział chyba już nie obowiązuje? Nie tylko w muzyce, czego Dybuk jest przykładem, ale również wśród publiczności.

Nigdy nie miałem problemów z żadnymi subkulturami, weryfikowałem tylko, kto jest koszerny, nie zadawałem się z naziolami. Dla mnie punk oraz hardcore zawsze były fundamentem tego, co robiłem. Dzięki płycie "Undisputted Attitude" zrozumiałem, co oprócz Black Sabbath miało wpływ na moich ulubionych artystów. Moja miłość do eksplorowania kazała mi badać, co się działo na początku lat 80. w DC, w Cali, w Bostonie, ale też w Anglii, Holandii, Niemczech. Niekończąca się eksploracja, trudny proces, ale bardzo ekscytujący. W 2002 roku byłem już na maksa wkręcony w metalcore i hardcore, jednocześnie śledząc, w którą stronę podąża scena stricte metalowa. Teraz mam czterdzieści jeden lat i wciąż mało obchodzą mnie szufladki, czego dowodem jest Dybuk. Nie zmienia się również podstawowa prawda - fuck nazis.

Rozumiem, skąd bierze się potrzeba wyrzucenia z siebie wszystkiego, czym codzienność potrafi wkurzyć, ale czy muzyka może rzeczywiście coś zmienić? Sprzeciw wobec rasizmu, seksizmu, bigoterii i tym podobnym jest przecież obecny w punk rocku od samego jego początku i pewnie jeszcze długo będą to tematy aktualne.

Absolutnie gardzę rasizmem, homofobią, seksizem, maczowaniem, katofaszyzmem i będę o tym mówić zawsze. Strasznie irytuje mnie podejście wskazujące, że muzyka ma służyć tylko dobrej zabawie, że muzyka nie musi nakłaniać do przemyśleń, że mówienie lub śpiewanie o problemach jest nieważne, przecież ważne jest piweczko i tańce... Dla mnie szara strefa jest takim samym gównem, co naziolstwo. Nie życzę sobie takich ludzi na koncertach The Analogs i Dybuka. Empatia, zrozumienie, pochylanie się nad problemami - to są elementarne wartości, dzięki którym jeszcze jakoś funkcjonujemy na tej planecie. Oplucie i utylizacja wszystkiego, co jest niezgodne z linią NS, to nie rozwiązywania problemów, tylko eskalacja nienawiści i ludzkie tragedie.

 

A czy druga strona medalu nie jest taka, że gdyby - wchodząc w sferę fantastyczną - wszystkie problemy świata zostały zażegnane, to jednocześnie straciłbyś główne źródło inspiracji i trudno byłoby znaleźć temat dla muzyki?

Niestety brutalna i brunatna rzeczywistość wygląda tak, że zawsze jest wiele spraw, które należy omówić, opisać, wykrzyczeć. Próbując pominąć problemy świata, skupiłbym się na własnych odczuciach, próbowałbym na głos rozliczyć się z poczuciem samotności, wyobcowaniem, odrzuceniem, autodestrukcją, straconym czasem. Zresztą częściowo zrobiłem to na pierwszym albumie.

The Analogs ma już szereg koncertów zaplanowanych na luty, podejrzewam, że w całym 2024 roku będzie ich pewnie znowu ponad setka - znajdziesz czas na Dybuka? Jeżeli nie nowe utwory, to przynajmniej kolejne koncerty?

Rok 2024 to dla mnie przede wszystkim promowanie nowego albumu Analogs. "Bestia" ukaże się 2 marca, jestem bardzo podekscytowany tą premierą. Od połowy marca 2023 pracowałem nad tym wydawnictwem, nie spieszyłem się, robiłem wszystko w sterylnych warunkach pod czujnym okiem Kuby z Dybuka. Wszystko rejestrowaliśmy w jego domowym studiu. Jest to - tylko i aż - w stylu The Analogs 2024. Nie udajemy ścigania się z małolatami, nie krzyczymy: Oi!, jest sporo średnich temp i dużo melodyjnych momentów. Chętnie już pomieszałbym przy aranżacjach i miksie, ale trzeba było powiedzieć stop, bo praca trwałaby jeszcze rok. Płyta skończona, gramy w sumie non stop od lutego do grudnia. Mniejsza intensywność to okres festiwalowy, chociaż już letni grafik nam się zagęszcza. Kolejny rozdział to trzydziestolecie The Analogs w 2025 roku. Mamy już pewien plan, jak celebrować tę rocznicę w mało oczywisty sposób, ale to jeszcze zbyt odległa przyszłość, żebym mógł przedstawić konkretną wizję...

Dybuk działa i właśnie zaczęliśmy komponowanie EP-ki, która powinna ukazać się w formie cyfrowej wiosną. Następnym fizycznym wydawnictwem będzie "Pożoga" na winylu, ale na sto procent dorzucimy do tego wydawnictwa również EP-kę i zmienimy nieco artwork. Następny cały album zrobimy w 2025 roku. Trzymamy się planu, że gramy do sześć-osiem koncertów rocznie, dwa już za nami - Warszawa oraz Opole. Nie podam żadnych detali dotyczących kolejnych, ale na pewno będziemy na tych koncertach z naszymi przyjaciółmi ze Stolicy - chłopakami z Embitter. Nie mogę się doczekać procesu rejestrowania EP-ki, znalazłem w końcu miejsce, w którym czuję się komfortowo - Monroe Sound Studio, prowadzone przez mighty Arka Jabłońskiego. Uwielbiamy to miejsce i z radością do niego wrócimy.
 

fot. Damian Draganski


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce