Obraz artykułu Cradle of Filth: Black metal nie służy do zabawy, kiedy ma się ochotę na odrobinę zła

Cradle of Filth: Black metal nie służy do zabawy, kiedy ma się ochotę na odrobinę zła

Dani Filth zna metal na wylot - rzuca nazwami zespołów, z pasją opowiada o przeszłości i chociaż nie ukrywa, że w ostatnim czasie działa pod wpływem nostalgii, łamie kolejne zasady, chociażby zapraszając do współpracy Eda Sheerana.

Jarosław Kowal: Słucham Cradle of Filth od czasów "Midian", ale przez prawie ćwierć wieku moje podejście do waszej muzyki zmieniło się w tym sensie, że jako nastolatek traktowałem tę estetykę i cały związany z nią kontekst ze śmiertelną powagą, a dzisiaj chociaż nadal ta aura jest mi bliska, widzę ją wyłącznie jako sztukę. Przeszedłeś podobną drogą - od traktowania swojego wizerunku i przekazu z całkowitą powagą do większego luzu?

Dani Filth: Jestem bardziej wyluzowany w podejściu do wszystkiego w życiu, ale nie zmieniłem się jako osoba, a nawet powiedziałbym, że jestem jeszcze "gorszy". Czuję jeszcze głębszą więź ze wszystkimi tymi elementami horroru, wampiryzmu czy magii. Myślę, że wnika to z uświadomienia sobie w trakcie pandemii, że wszystko, co dotąd osiągnąłem może zostać odebrane w mgnieniu oka. O ile nie jest się naprawdę wielką gwiazdą, nie można już liczyć na utrzymywanie się ze sprzedaży muzyki na płytach czy winylach, jedyny sposób na życie z grania to trasy koncertowe. Te dwa czynniki - pandemia i platformy streamingowe, które obniżyły zyski z nagrań studyjnych - przyczyniły się do zmian w moim myśleniu.

 

Do tego niedawno rozwiodłem się, ale udało mi się zachować mój dom, w którym trzymam sporo naprawdę szalonych rzeczy. Wiele z nich wiąże się z okultyzmem, mam mnóstwo książek, różnych dziwnych przedmiotów, które kolekcjonuję, na przykład sarkofagi, pełnowymiarowego daleka z "Doktora Who" i mnóstwo tego rodzaju dziwactw. Jestem trochę jak Piotruś Pan - nigdy nie dorosłem. Wydarzenia z ostatnich lat i moje naturalne skłonności doprowadziły do tego, że zacząłem podejmować próby ponownego uchwycenia nastroju sprzed lat, kiedy dopiero zaczynałem słuchać metalu i udzielać się w zespołach. Nieustannie czuję, jak oddziałuje na mnie nostalgia. W tej chwili jestem w to wszystko bardziej wciągnięty niż kiedykolwiek wcześniej. Oczywiście nie ma już elementu zaskoczenia i całej tej tajemnicy, bo siedzę w tym temacie, brzmieniu, całym tym ruchu od ponad trzydziestu lat, ale zagłębiam się w ten świat tak bardzo, jak tylko jeszcze mogę. 

Kiedy zakładałeś Cradle of Filth na początku lat 90., norweska scena stawała się coraz bardziej popularna, a poziom powagi, z jaką podchodzono na niej do black metalu był ekstremalnie wysoki. Kiedy spotykałeś się z tym wszystkimi zespołami, od razu dało się wyczuć więź wynikającą z oddania muzyce czy to było zderzenie odmiennych kultur?
Na początku lat 90. rzeczywiście było spore poruszenie na blackmetalowej scenie, ale dotyczyło nie tylko Norwegii, dało się je wyczuć w wielu krajach. Moonspell, Master's Hammer, Rotting Christ, Necromantia, Beherit - w całej Europie pojawiały się nowe zespoły, od Francji przez Czechy i Polskę po Wielką Brytanię. Działo się naprawdę wiele i w pewnym momencie media zaczynały to podchwytywać, a że w Norwegii działalność muzyczna wielu zespołów wiązała się z całą tą wrzawą dookoła, paleniem kościołów i morderstwami, wiele popularnych zespołów pokroju Burzum, Emperor, Mayhem czy Darkthrone zaczęło być postrzeganych jako uosobienie black metalu. Oczywiście kapele z innych krajów też cieszyły się zainteresowaniem, chociażby Dissection i Marduk ze Szwecji albo Impaled Nazarene z Finlandii, ale my byliśmy z tego grona w istotnym stopniu wykluczeni tylko dlatego, że pochodziliśmy z Wielkiej Brytanii. Co jest dość ironiczne, bo właśnie tutaj powstał nie tylko heavy metal, ale również black metal, którego inicjatorem był Venom. W pewnym sensie to było nawet lepsze, bo wciąż byliśmy wiązani z tymi wszystkimi zespołami - graliśmy z Emperor, Dissection, Dimmu Borgir, Gorgoroth i tak dalej - ale nie byliśmy zamieszani we wszystkie te sytuacje odwracające uwagę od muzyki. Ciekawsze były dla nas sam okultyzm i mistycyzm, bo wszystko kręciło się wtedy wokół aury tajemniczości.

Nigdy nie zgadzałem się z tym, co norweskie zespoły robiły poza sceną, ale zgadzałem się z reakcjami, jakie dzięki temu wywoływały.

Dzisiaj możesz chwycić za telefon, wpisać: ojciec Counta Grishnackha [pod takim pseudonimem nagrywał Varg Vikernes z Burzum] i zobaczyć jego zdjęcia, ale wtedy dało się natrafić wyłącznie na kilka czarno-białych zdjęć każdego z zespołów i nikt nie wiedział na ich temat niczego więcej. Nie było Wikipedii, na której można byłoby poczytać o ich przeszłości i powiązaniach. To był magiczny, ale też niebezpieczny czas. Nigdy nie zgadzałem się z tym, co norweskie zespoły robiły poza sceną, ale zgadzałem się z reakcjami, jakie dzięki temu wywoływały. Nie widzę żadnego sensu w podpalaniu kościołów, to kawał wspaniałej architektury. Duszy i tak od dawna w nich nie ma, po co zaprzątać sobie głowę tym, że spotykają się tam chrześcijanie, atakować te miejsca... Po chuj? Chrześcijaństwo jest dzisiaj najmniejszym z wielu problemów ludzkości. Podziwiałem natomiast bardzo silne oddanie swoim przekonaniom. Tak silne, że trafiano przez nie do więzienia [śmiech], ale w Norwegii nie siedzi się długo, a sam pobyt przypomina wyjazd na wakacje. Na pewno natomiast te działania były jasnym sygnałem dla całego świata, pokazywały, jak wielką moc może mieć muzyka. A zwłaszcza ten rodzaj muzyki. Trochę to trwało, zanim ta myśl zakorzeniła się w ludzkich umysłach, ale dzisiaj na przykład Kanye West potrafi wyskoczyć w koszulce Burzum. Nagle stało się to czymś bardzo fajnym. Różnego rodzaju hipsterzy też uwielbiają zagłębiać się w tamte czasy na norweskiej scenie i nie dziwię się, bo to naprawdę był magiczny czas.

Internet w znaczącym stopniu przyczynił się do zabicia tej magii. Kiedy w 2000 roku wydawaliście "Midian", mogłem przeczytać tylko jeden wywiad z tobą w polskich mediach, zobaczyć teledysk do "Her Ghost in the Fog" i to było wszystko - całą resztę dopowiadałem sobie w wyobrażeniach. Była w tym magia, ale lubię też znać ciebie jako kogoś, kto bez wahania wyraża pochlebną opinię na temat Billie Eilish, jest w stanie wystąpić w muzycznych quizie w telewizji albo udzielić wywiadu dziewięcioletniej dziewczynce. Zyskałeś więcej wolności czy brakuje ci możliwości kreowania tej tajemniczej postaci znanej innym tylko poprzez muzykę?
Na pewno odczuwam jakiegoś rodzaju tęsknotę, jak my wszyscy na tej scenie. Lata temu wszystko odbywało się poprzez wymianę kaset i pisanie listów. Pisywałem chociażby do Euronymousa, pisałem też do wielu innych osób, bo dzięki temu wzrastała rozpoznawalność naszego zespołu. Brało się demówkę, list, może do tego jeszcze jedną taśmę innego zespołu, kilka ulotek i wysyłało na przykład do Szwecji, a trzy-cztery tygodnie później przychodziła odpowiedź. Tak to się odbywało, prawie jakbyśmy korzystali z gołębi pocztowych. Ale z tego powodu było to też fajne. Z drugiej strony podoba mi się większa dostępność do tej muzyki w dzisiejszych czasach, możliwość grania niemal wszędzie, gdzie tylko zechcemy. Zawsze są plusy i minusy, w Anglii mówimy na to swings and roundabouts [sytuacja, w jakiej podejmowana decyzja za każdym razem przynosi takie same zyski i straty].

 

Uwielbiam mistycyzm black metalu, uwielbiam to, jak wyglądały nasze początki i czasami wciąż zdarzają się zespoły, które wiedzą, jak podtrzymywać tę aurę. Śledzę poczynania kilku takich, o których członkach nie wiem absolutnie nic. Zresztą czasami specjalnie niczego nie chcę się dowiadywać, żeby przywołać tę dawną magię i zostawić niedopowiedzenia dla wyobraźni. Kiedy byłem dzieciakiem, miałem tak z albumami W.A.S.P., które musiałem zamawiać ze Stanów i czekać dwa miesiące, zanim dotarły na miejsce. Otoczka wokół nich była bardzo tajemnicza, były na celowniku PMRC [Parents Music Resource Center, którego celem było zwiększenie kontroli rodzicielskiej nad dostępem dzieci do muzyki uważanej za zawierającą przemoc, narkotyki lub seksualność] i nawoływano do ich spalenia, bo Blackie Lawless miał na sobie krew i śpiewał o ruchaniu się jak bestia. Lubię ten klimat, to zamknięte towarzystwo z innego świata. Kiedy jako młodzieniec widziałem Blackiego Lawlessa w jego wielkim, czarnym samochodzie sportowym, otoczonego kobietami i tak dalej, to chociaż mogła stać za tym fikcja wypełniania dodatkowo moją wyobraźnią, robiło to na mnie wielkie wrażenie.

Kiedy byłem dzieckiem i widziałem zdjęcia Kiss, wyobrażałem sobie, że jak już dopadnę jakąś ich kasetę, to przyjdzie mi się zmierzyć z najbardziej ekstremalną odmianą metalu w historii. Trochę to trwało, ale wreszcie znalazłem jakąś składankę i... to było kompletnie coś innego niż się spodziewałem.
Miałem dokładnie to samo doświadczenie związane z Kiss - zobaczyłem wizerunek zespołu i pomyślałem, że to będzie coś niesamowitego i wyjątkowo szalonego. Myślę, że do tego dążyli muzycy W.A.S.P. - chcieli być jak Kiss, ale w trochę bardziej demonicznym wydaniu. Myślę, że również Venom albo Slayer do tego z początku dążyły - chcieli być jak Kiss, ale w inny sposób. Taki, który nie budziłby rozdźwięku pomiędzy wizerunkiem a muzyką. Cronos z Venom powiedział kiedyś, że zobaczył Gene'a Simmonsa na scenie w całym tym demonicznym anturażu, plującego krwią, a później weszło "I Was Made For Lovin' You" - swoją drogą dobry kawałek - z beatem disco i to go odrzuciło, nie mógł zrozumieć tego połączenia. Dlatego Venom zaczął grać po swojemu, pokazywać prawdziwe demony.

 

Sam byłeś zainspirowany przez Kiss? Czasami - bardziej ze względu na makijaż - jesteście do nich porównywani.
Nigdy nie byłem fanem Kiss. To może być trochę kontrowersyjne, ale kiedy ktoś pyta, który album Kiss uważam za najlepszy, zawsze odpowiadam pytająco: The best of? Lubię kilka ich piosenek - "Beth", "I Was Made For Lovin' You", "Lick It Up" - ale nigdy nie wciągnąłem się w tę muzykę. Za szybko wszedłem w thrash. Od takich zespołów jak Savatage, Iron Maiden, W.A.S.P. i Mercyful Fate od razu przeskoczyłem do kapel pokroju Slayer, Razor, Destruction, Kreator i tak dalej. Nie było pomiędzy nimi miejsca dla Kiss.

 

Inną stroną możliwości bliższego poznawania artystów w obecnych czasach jest to, że czasami dowiadujemy się czegoś, przez co nie chce się do nich więcej wracać. Wciąż niekiedy wracam do wczesnych nagrań Burzum, ale nie założyłbym już koszulki Burzum. Da się oddzielić artystę od jego dzieła czy zawsze powinni być postrzegani jako całość?
Mam dokładnie tak samo. Jakiś czas temu myłem samochód i puściłem muzykę z iPoda - tak wciąż mam iPoda - z opcją losowego wyboru utworów, co czasami potrafi mnie zaskoczyć. Jeden z kawałków mocno mi się wkręcił, był naprawdę dobry i dopiero później zobaczyłem, że był to Burzum, coś z nowszych albumów, chyba z 2010 roku. Brzmiało świetnie, Varg ewidentnie nauczył się grać, ale moim ulubionym jego albumem pozostaje "Hvis lyset tar oss". Co ciekawe, wydawnictwo Misanthropy Records, które publikowało Burzum, miało siedzibę w mojej maleńkiej wiosce. Zajmująca się nim kobieta [Tiziana Stupia] założyła je tutaj, bo robiła ze mną wywiad dla Metal Hammera i zakochała się w całym tym bardzo gotyckim otoczeniu, więc postanowiła przeprowadzić się. Miałem więc różnego rodzaju styczność z muzyką Burzum na przestrzeni lat, ale podobnie jak ty, uważam, że ten koleś jest frajerem [śmiech]. Jestem w stanie docenić muzykę, ale nie mogę przymykać oka na różnego rodzaju niepokojące komentarze, na jakie sobie pozwala, związana chociażby z rasizmem. W pewnym sensie podziwiam na przykład jego podejście do rodzinnego życia - nie aprobuję go i nie podpisuję się pod nim, ale wydają mi się godne podziwu. Do jakiegoś stopnia uznaję więc, że można rozdzielić człowieka od tego, co tworzy.

Nie jestem pewien, czy to słuszna obserwacja, ale mam wrażenie, że Cradle of Filth zostało w ostatnich latach na nowo odkryte. Wydaje mi się, że dystans, jaki pokazujesz do tego, co robicie; może też wspólny utwór z Bring Me the Horizon; czy po prostu twój sposób bycia przyciągnęły nowe osoby. Byłem na waszym koncercie kilka lat temu i w odróżnieniu od wielu innych zespołów, które zaczynały w latach 90., wasza publiczność to wciąż w dużym stopniu nastolatki.
Tak, zauważyłem to. W październiku wróciliśmy ze Stanów, gdzie w zeszłym roku spędziliśmy sporo czasu - dwie trasy koncertowe i trochę festiwali, w tym duży festiwal zainspirowany latami 90. o nazwie Sick New World - i rzeczywiście dało się zauważyć, że jest zainteresowanie wśród młodszych osób. Myślę, że ostatnio zrobiliśmy kilka rzeczy, które są odbierane jako coś na czasie, co jest przede wszystkim zasługą dobrego managementu - zajmują się nami Dez i Anahstasia Fafara. Dez to oczywiście także wokalista DevilDriver i Coal Chamber. Ich sposób myślenia jest bardzo współczesny, wzięli na przykład Exodus i sparowali go z Fit for an Autopsy - znacznie młodszym zespołem, przez co mogło się wydawać, że nie wiadomo do kogo te koncerty są skierowane, a jednak sprawdziło się znakomicie.

Zastanawiam się, dlaczego dzieciaki wciąż sięgają po Iron Maiden. Przecież ich ostatni album brzmi dosłownie jak Jethro Tull, a nie jestem w stanie wyobrazić sobie, żeby jakikolwiek nastolatek z własnej woli sięgał dzisiaj po Jethro Tull...

W podobnej sytuacji jest Maiden, czemu czasami nie mogę się nadziwić. Zastanawiam się, dlaczego te dzieciaki wciąż sięgają po Iron Maiden. Przecież ich ostatni album brzmi dosłownie jak Jethro Tull, a nie jestem w stanie wyobrazić sobie, żeby jakikolwiek nastolatek z własnej woli sięgał dzisiaj po Jethro Tull... a jednak Maiden wciąż przyciąga młodzież. Może w jakimś stopniu ta fascynacja jest przekazywana przez rodziców czy wujków - ja właśnie tak wciągnąłem się w metal. Zobaczyłem w sypialni wujka plakaty Ozzy'ego albo Witchfinder General i od razu się zachwyciłem. Zauważył to, pożyczył mi któryś z albumów i od tego czasu nie oglądałem się na nic innego. 

Wahałeś się przed nagraniem utworu z Edem Sheeranem? Metalowa publiczność potrafi być bardzo hermetyczna, ale z drugiej strony, pewnie słyszysz zarzuty o sprzedanie się od czasów "Cruelty and the Beast", więc jesteś na nie odporny.
Tak, jestem na to całkowicie uodporniony, ale po tych wszystkich latach od kiedy wydaliśmy "Cruelty and the Beast" wiele osób wciąż nie zdaje sobie z tego sprawy, że od samego początku mieliśmy identyczne podejście do muzyki. Zawsze tacy byliśmy i tym jest dla mnie esencja black metalu - uparcie robisz coś po swojemu, z dala od wyznaczonych norm i to nie tylko norm jakiegoś gatunku muzycznego, ale w najszerszym rozumieniu. Nie cierpię kiedy zasady jakiejś kultury próbują dyktować, co mogę, a czego nie... Ktoś próbuje dyktować wokaliście blackmetalowego zespołu co ma robić - pojebało? To się nie trzyma kupy. Nie da się wszystkiego ładnie posegregować i poustawiać w zgodzie z szablonem. Nie możesz włożyć blackmetalowego zespołu do pudełka i wyciągać go od czasu do czasu, kiedy masz ochotę pobawić się z odrobiną zła.

Ktoś próbuje dyktować wokaliście blackmetalowego zespołu co ma robić - pojebało? [...] Nie możesz włożyć blackmetalowego zespołu do pudełka i wyciągać go od czasu do czasu, kiedy masz ochotę pobawić się z odrobiną zła.

Od zawsze podejmujemy się różnych nieszablonowych, ryzykownych działań, dla niektórych osób wątpliwej natury. Mam na koncie sporo nietypowych współprac - chociażby z The 69 Eyes, Motionless in White, Bring Me the Horizon, Twiztid... Sporo dziwnych, wspaniałych pomysłów, których wartości upatruję w podkreślaniu różnic pomiędzy nami. Gdybym zaśpiewał na albumie Behemoth albo Deicide, nie byłoby to aż tak odległe od tego, co robię w moim zespole i nikogo raczej by nie zaskoczyło. Na pewno byłaby to niezła frajda, ale znacznie większe wyzwanie to nagrywać z kimś kompletnie innym. Kawałek z Edem Sheeranem, który trafi na nasz przyszły album, został napisany przez nas dla niego. Od początku to on miał w nim zaśpiewać. Gra w nim na akustycznej gitarze, śpiewa "czystym" wokalem, mocno wczuwa się w refrenie śpiewanym ze mną, jest tam też blast beat... Wyszło naprawdę świetnie. Niewiele osób mogło dotąd usłyszeć rezultat, ale wszystkie są zachwycone. Reakcje na pewno będą skrajne, już teraz niektóre osoby wypisują, jak bardzo tego nienawidzą i nie chcą sobie nawet wyobrażać, jak ten utwór będzie brzmiał albo że mają to w dupie i już nigdy nie będą słuchać Cradle of Filth, bo za mocno flirtujemy z mediami i mainstreamem. Właśnie o to jednak w tym chodzi, bo przecież nikt inny nie mógłby zdecydować się na taki ruch. Gdybyś wziął na przykład Bathory i Lady Gagę - no może nie Bathory z oczywistym względów, ale coś tego kalibru - wszyscy by oszaleli. To byłoby tak niepojęte, że mogłoby się wydarzyć tylko we śnie. Podoba mi się zuchwałość takiego działania, niemalże głupota stojąca za takimi mariażami. Kiedy jednak ludzie to usłyszą, jestem pewien, że większość da się ponieść. Myślę, że to jeden z najlepszych kawałków, jakie kiedykolwiek skomponowaliśmy.

Ed Sheeran zgodził się na nagranie, okazał się naprawdę miłym człowiekiem, przyjechał bez żadnej ochrony, bez nikogo innego - był tylko z gitarą i w bluzie Cradle of Filth.

Co jest kluczem we współpracy z artystą o tak bardzo odmiennej estetyce? Prowadzi się długie rozmowy o tym, co chcecie razem zrobić czy to bardziej kwestia zaryzykowania, pójścia na żywioł i sprawdzenia, jaki będzie rezultat?
Współpraca z Edem Sheeranem była tak naprawdę bardzo łatwa. Był naszym fanem, kiedy dorastał i już wcześniej otarliśmy się o współpracę poprzez studio, w którym nagrywaliśmy. W dodatku mieszka w mojej okolicy, jesteśmy od siebie oddaleni o jakieś dwadzieścia mil. Zgodził się na to nagranie, okazał się naprawdę miłym człowiekiem, przyjechał bez żadnej ochrony, bez nikogo innego - był tylko z gitarą i w bluzie Cradle of Filth. Przyjechał samochodem żony, nie było przy tym mediów, nie było żadnej wrzawy. Czas spędzony w studiu okazał się bardzo przyjemny i nadal utrzymujemy kontakt, co jest dziwne, bo przecież to koleś, który jada kolacje z Tomem Cruisem i spędza czas z rodziną królewską. Nie było w tym jednak niczego nienaturalnego. Zapytaliśmy, czy nagra z nami kawałek, od razu się zgodził, przesłaliśmy propozycję utworu, naniósł kilka poprawek do swoich partii gitarowych i tyle. Okazało się to znacznie łatwiejsze niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić.

W jednym z wywiadów wspomniałeś, że nowy album będzie miał nastrój "Dusk and Her Embrace" - czy to będzie bardziej surowe wydawnictwo z rodzaju powrót do korzeni?
Nie, to będzie ten nastrój, o którym rozmawialiśmy na samym początku, choć muzycznie w niektórych miejscach faktycznie trafią się zauważalne odniesienia. Nie jest to jednak powtarzanie niczego, powiedziałbym raczej, że obieramy nowy kierunek. Oczywiście jest bardzo szybko, bardzo ciężko, ale wszystko to poniekąd ulepszyliśmy. To będzie bardzo chwytliwy album, ale nie z rodzaju tych, które można by nazwać sprzedaniem się. Myślę, że to po prostu większy, odważniejszy, bardziej ryzykowny materiał, a zarazem wciąż pełen tego wszystkiego, z czego jesteśmy znani.

 

Na wcześniejszym albumie - "Existence Is Futile" - świeżym i zaskakującym pomysłem było odejście od wampiryzmu, horrorów, średniowiecza czy czasów wiktoriańskich na rzecz tekstów bez wyrazistych wątków nadnaturalnych, osadzonych we współczesności, komentujących ją. Na nowym materiale będziesz podążał tą ścieżką?
To będzie połączenie jednego z drugim. Na pewno w jakimś stopniu pojawi się komentowanie współczesności, bo trudno od tego w dzisiejszych czasach uciec, kiedy na przykład tuż obok nas Rosja napada na Ukrainę, a kawałek dalej rozgrywa się horror na terenie Palestyny i tak naprawdę jeżeli nie będziemy ostrożni, znajdziemy się na krawędzi wybuchu III wojny światowej. Trudno uniknąć prześlizgiwania się związanych z tym refleksji do tekstów, ale będą też dwa utwory z wyraźnie wampirycznym tematem, będzie bardzo gotycki nastrój, to bardziej próba oddalenia się w eskapizm niż opisywania naszej codzienności. Ścieżki instrumentalne są już gotowe, jestem w połowie nagrywania wokali, zostało jeszcze trochę partii orkiestralnych, trochę żeńskich wokali i chórów, a później - jak tylko zakończymy zaplanowane koncerty - bierzemy się za miksowanie.

Nie brakuje powodów, żeby podpisywać się pod tytułem poprzedniego albumu - pandemia, zmiany klimatyczne, wojny - ale czy w życiu codziennym zachowujesz optymizm?
Jak najbardziej. Kiedy wróciłem do domu na święta, najpierw pojechałem spotkać się z rodzicami mojej dziewczyny - mieszkają we Francji, ale pochodzą z Rosji - spędziliśmy z nimi ten czas, a później wróciłem do siebie i uwielbiam ten dziwny okres. Te kilka dni tuż po świętach, ale jeszcze przed nowym rokiem, kiedy nikt nie pamięta, jaki mamy dzień, do śniadania popijasz likier i nic nie ma znaczenia. To dziwne dni istniejące poza czasem. W zeszłym roku otoczyłem się wtedy wszystkim, co uwielbiam i totalnie zanurzyłem się w nastroju, jaki się z tym wiązał, z całą tą nostalgią wywołaną przez przedmioty przypominające dawne czasy i myślę, że będzie to można wyczuć również na albumie. Ale najpierw trasa. Nie możemy się jej zresztą doczekać.

 

Pod względem wizualnym będzie bardzo ciekawa, zebraliśmy też bardzo eklektyczną ekipę zespołów - Drif, Sick N' Beautiful i Wednesday 13. Szczęśliwie udało się nam upchnąć w harmonogramie te kilka dodatkowych koncertów, bo zjeździliśmy niemal cały glob z "Existence Is Futile", ale przez pandemię nie udało się nam przyjechać do Wschodniej Europu, krajów nadbałtyckich, Grecji czy Turcji. Bardzo się cieszymy, że będziemy mogli to nadrobić przed wydaniem nowego albumu i traktujemy tę trasę jak coś wyjątkowego. Wiele z tych miejsc znamy i lubimy, a w innych nigdy wcześniej nie udało się nam zagrać, chociażby w Turcji. Wiele razy mieliśmy tam zabookowane koncerty, ale za każdym ostatecznie były odwoływane ze względu na zamieszki czy inne polityczne zawirowania. Taka przerwa w trakcie prac nad albumem jest bardzo przydatna, bo kiedy wrócimy z tych wszystkich koncertów, przysiądziemy do nowych utworów ze świeżą perspektywą. Między innymi to pozwala zachować optymizm. Świat to gówniane miejsce i zawsze taki będzie, ale póki tu jesteśmy, możemy próbować dobrze spożytkować ten czas. Dopóki szanujemy siebie, ludzi wokół nas i naszą planetę, nie ma żadnego powodu, dla którego nie moglibyśmy żyć obok siebie i dla którego jakiś dziwak nie mógłby mieszkać w domu pełnym dziwacznych reliktów [śmiech].

 

fot. Anthony Ponce


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce