Jarosław Kowal: Z początku grałaś repertuar klasyczny, później skierowałaś zainteresowania na jazz - pamiętasz pod wpływem jakiej muzyki dokonywał się ten zwrot?
Shutaro Matsui: Jako młoda osoba wielkim podziwem darzyłam zespół No Name Horses - w składzie z Erikiem Miyashiro jako trębaczem - na czele którego stał mój nauczyciel, Makoto Ozone; bliska była mi również tak zwana muzyka "j-popowa", na przykład Ringo Shiina, której koncertowa grupa miała między innymi sekcję dętą. Kiedy trafiłam na studia, postanowiłam zanurzyć się w tej muzyce jeszcze głębiej, a jak już przerzuciłam się na jazz i zaczęłam go grać, udało mi się poznać wielu innych jazzowych muzyków z całego globu i coraz bardziej wciągałam się w ten świat.
Twoimi nauczycielami byli zarówno Makoto Ozone, jak i Eric Miyashiro - co uważasz za najważniejsze z tego, co ci przekazali?
Nauczyłam się przede wszystkim tego, jak ważne jest granie dźwięków, które naprawdę chce się grać i jak wiele daje to radości, co stało się zalążkiem mojej własnej muzyki i autentycznego pragnienia poświęcenia czasu na tworzenie jej.
Z Makoto Ozone stworzyłaś długotrwałą współpracę - byłaś członkinią jego projektu From Ozone Till Dawn, on z kolei zagrał na twoim debiutanckim albumie. Jest mentorem nie tylko w grze na instrumencie, ale również we wszystkim, co dookoła grania?
Bardzo wiele nauczyłam się od niego - nie tylko tego, jak grać muzykę, ale również tego, jak żyć. Wiele się dowiedziałam o scenie i o tym, co poza nią, o występowaniu, a także o tym, jak się zachowywać jako grająca przed publicznością artystka.
Często po przerzuceniu się na jazz w relacji z muzyką poważną pojawia tyle samo podziwu, co niechęci. Czytałem kiedyś wywiad z Makoto Ozone, który twierdził, że kiedyś nienawidził muzyki poważnej i fortepianu. Miałaś podobnie?
Od kiedy tylko zaczęłam grać muzykę poważną na trąbce, nigdy nie odczuwałam do niej niechęci. Istnieją natomiast bardzo wyraźne różnice pomiędzy graniem jej i tworzeniem a graniem i tworzeniem jazzu, z którymi musiałam się zmierzyć. Największa z nich to oczywiście brak partytury i nastawienie na improwizację, kiedy gra się jazz, niemniej czuję, że obydwa z tych podejść do muzyki mają na mnie dobry wpływ, bo właśnie dzięki różnicom mogę odkryć coś nowego. Na pewno za pomocą improwizacji znacznie łatwiej przychodzi mi tworzenie własnej muzyki, improwizacja umożliwia też bardziej bezpośrednie komunikowanie się z pozostałymi muzykami na scenie.
Zagranie z którym z muzyków byłoby spełnieniem twoich marzeń?
Jednym z moich największych życiowych marzeń jest zagranie z Wyntonem Marsalisem, mimo że obydwoje korzystamy z tego samego instrumentu.
Wynton powiedział kiedyś, że ze względu na różnice, o jakich wspomniałaś, nigdy nie łączy gry na trąbce w jazzowy sposób z grą na trąbce w klasycznych sposób. Dla ciebie również są czymś całkowicie odrębnym?
Zarówno jazz, jak i muzykę poważną gram na tym samym instrumencie. Nie różnią się od siebie aż tak bardzo pod względem mechanicznego podejścia do wydobywania dźwięków, żeby przy zmianie sposobu gry konieczne było także zmienianie trąbki, ale na pewno trzeba podejść do obydwu stylów zupełnie inaczej. Poza tym nawet wyłącznie pod szyldem jazzu - wcale przecież niemałym - istnieje mnóstwo odmiennych możliwości gry. Cały czas poszukuję nowych środków wyrażania siebie poprzez instrument, niezależnie od gatunku.
Na "Steps of the Blue" z jednej strony grasz śmiałe solówki jak w "Hypnosis" albo utwory o potężnym brzmieniu jak tytułowy, z drugiej jest też "Taniec neapolitański" Czajkowskiego, ale jedno z drugim w ogóle się nie gryzie.
Album powstał na podstawie setlisty jednego z koncertów. Umieściłam w jego programie wiele muzyki, jaką w tamtym czasie chciałam tworzyć i pokazywać. Jeżeli chodzi o "Steps of the Blue", to skomponowałam ten utwór na trzy instrumenty dęte - uwielbiam ten rodzaj brzmienia. Bardzo się cieszę, że na albumie udało się go nagrać wraz z Makoto Ozone i Eijiro Nakagawą.
Pochodzenie ma istotny wpływ na twoją muzykę? Albo nawet z szerszej perspektywy - czy japoński jazz ma własne brzmienie?
Myślę, że pochodzenie odcisnęło wyraźny ślad na mojej muzyce. Dorastanie w Japonii, słuchanie japońskich tekstów i melodii w ogromnym stopniu przełożyło się na to, czym się obecnie zajmuję i jak brzmię. Mogę mówić tylko za siebie, ale z mojego punktu widzenia japoński jazz wyróżnia się z tych samych powodów. Wiele to dla mnie znaczy, że mój styl kształtował się pod znaczącym wpływem takich artystów, jak na przykład pianista Yōsuke Yamashita. Cała współczesna scena japońska ukształtowała się, dzięki impulsom wywołanym przez tutejszych artystów z przeszłości. Różnica jest natomiast taka, że ze względu na serwisy społecznościowe i YouTube - gdzie dostęp do informacji i różnego rodzaju mediów jest łatwy - można natrafić na przeróżne młode osoby czerpiące inspiracje z wielu źródeł. Wśród publiczności z kolei liczba osób, które naprawdę słuchają jazzu - jako muzyki, a nie muzaka w tle - jest bardzo ograniczona. Większość uważa, że to zbyt trudna muzyka, ale mam nadzieję, że z czasem stanie się w Japonii bardziej przystępna i powszechnie akceptowana.
W Polsce i właściwie w całej Europie wyraźnie widać, że zainteresowanie jazzem wśród młodych osób wzrasta. W Japonii jest podobnie?
Rzeczywiście zauważyłam, że pojawia się wielu świetnych, młodych muzyków. Są niesamowicie wszechstronni, co wynika ze środowiska, w jakim dorastali - od najmłodszych lat mieli do czynienia z wieloma różnymi odmianami muzyki, dzięki przeszukiwaniu YouTube'a i tym podobnych miejsc. Jest nas coraz więcej.
fot. Tadayuki Minamoto.