Obraz artykułu Weasel Walter: Piękna muzyka jednej osoby jest okropnym hałasem drugiej

Weasel Walter: Piękna muzyka jednej osoby jest okropnym hałasem drugiej

Free jazz, death metal, hardcore punk - Weasel Walter zna je doskonale, czego dowodził w licznych projektach, od The Flying Luttenbachers przez albumy nagrywane z Peterem Evansem i Mary Halvorson po avant-metalowy Behold... The Arctopus. Gdzie znajduje się po ponad trzech dekadach działalności i dokąd zmierza? Między innymi tego dowiecie się z poniższej rozmowy.

Jarosław Kowal: Jest ziarno prawdy w powiedzeniu trudne czasy są dobre dla jazzu albo dla sztuki w ogóle? Istnieje wiele romantyzowanych historii o muzykach ledwo wiążących koniec z końcem i o tym, jak korzystne było to dla ich kreatywności, ale trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś celowo do takiego stanu dążył.

Weasel Walter: Możliwe, że życiowe trudności są w stanie wywołać silną motywację do działania, ale dla większości osób walka nie jest czymś, do czego by dążyły. Ja na pewno do tego nie dążę. Jeżeli chodzi o jazz, wszystko zależy od tego, co sobie w nim cenisz. "Jazz", który jest mi najbliższy to ten z lat 60. i 70., powstał w czasach poważnych wstrząsów społecznych i walk o prawa obywatelskie. Tamte wydarzenia mogły pobudzić u niektórych osób silną potrzebę bardzo intensywnej ekspresji. To, czy rezultat był dobry, czy zły jest całkowicie subiektywne - piękna muzyka jednej osoby jest okropnym hałasem drugiej. Odkryłem, że tani czynsz w dużych miastach ułatwia słuchanie muzyki, którą lubię w większym stopniu niż trudności życiowe.

Miewałeś wątpliwości, czy w obliczu różnych życiowych zmagań warto dalej zajmować się muzyką?

Oczywiście, że miewałem. Wygląda na to, że z jakiegoś powodu na zawsze pozostanę jednym z najlepiej strzeżonych sekretów branży muzycznej. Cały czas zmagam się z wątpliwościami, poza krótkimi okresami, kiedy wszystko w jakiś magiczny sposób układa się. Nigdy nie wątpiłem w swoją pasję do muzyki, jedynie w jej trwałość. Pozostawanie tak bardzo nieznanym muzykiem jak ja wymaga absurdalnie wiele zaangażowania i determinacji, ale udało mi się osiągnąć wszystko, co od strony artystycznej zamierzałem osiągnąć, więc na pewno mogło być gorzej. Nigdy nie było mi dane długo spoczywać na laurach.

 

Louis Armstrong nazwał kiedyś bebop dziwnymi akordami, które nic nie znaczą. Podejrzewam, że gdyby usłyszał The Flying Luttenbachers albo twoje solowe albumy, wyraziłby jeszcze bardziej surową opinię, ale czy faktycznie spotkałeś się kiedyś z gatekeepingiem?
Pierwsza część tego pytania ma charakter skrajnie retoryczny, równie dobrze można by zapytać: Co jaskiniowcy pomyśleliby o włoskich lodach? Moja muzyka jest ostatecznym dowodem mojej estetyki - inni mogą ją zaakceptować albo nie. Jeżeli ktoś nie potrafi spostrzec kryjącej się za tym co robię inteligencji, to jego problem, a nie mój. Nie przejmuję się zbytnio opiniami osób, na których mi nie zależy. W mojej sztuce chodzi o indywidualną ekspresję i więź z innymi. Nie interesuje mnie przestrzeganie cudzych zasad i bzdurnych standardów. Większość osób nie ma zresztą pojęcia o istnieniu mojej muzyki.
 

Nikt mi raczej nie narzuca, jak mam grać. Zazwyczaj to ja narzucam zasady i standardy w większości zespołów, w których gram [śmiech]. Zdarzało mi się napotkać przeciętnych jazzmanów, którzy próbowali poprawić sobie humor, wkurzając mnie gadaniem o bzdurach, na ćwiczenie których zmarnowali całe życie. Czuli się dzięki temu lepsi, ale dla mnie było to śmieszne. Nigdy nie miałem obsesji na punkcie dopasowywania się do konwencji. Znam teorię muzyki wystarczająco dobrze i cały czas ją stosuję, ale nigdy nie zabiegałem o to, żeby zaakceptowano mnie jako "muzyka jazzowego" czy kogokolwiek innego. Mam jednak pewne standardy. Można różnie mnie nazywać, ale na pewno nikt nie powie, że jestem leniwy. Duża część mojej muzyki jest dość rygorystyczna na niektórych, jeśli nie na wszystkich poziomach.

Grasz na wielu instrumentach, ale głównym jest perkusja. John Cage twierdził, że to właśnie ona daje największą wolność, bo perkusista nie jest niczym ograniczony, wszystkie wydawane przez niego dźwięki - nawet te niemuzyczne - mogą stać się częścią muzyki. Faktycznie to odczuwasz?
Muzyka to zorganizowany dźwięk. Kropka. Wszystkie dźwięki są dopuszczalne. Moja gra na perkusji polega głównie na uderzaniu w różne przedmioty, a każdy z nich prawdopodobnie mieści się w kategorii, o jakiej wspomniałeś. Nie jestem fanem Johna Cage'a, ale zgadzam się z tym założeniem. Lubię grać na perkusji i chyba jestem w tym całkiem dobry, ale zawsze postrzegałem instrumenty jako narzędzia, które służą określonej wizji. Nie jestem szczególnie przywiązany do żadnego z nich. Używam ich jedynie do zilustrowania mojej koncepcji. Obecnie nie gram często na perkusji. Nie mam niczego przeciwko niej, ale po prostu nie trafia mi się wiele występów, podczas których mógłbym z niej skorzystać.

 

Jako perkusista, który zna zarówno jazzową improwizację, jak i deathmetalowe blasty, widzisz pomiędzy tymi stylami gry więcej podobieństw czy różnic?
Nie zaprzątam sobie głowy porównywaniem lub przeciwstawianiem jazzowej i metalowej gry na perkusji. Od lat mówię natomiast, że Sunny Murray grał hammer blasty z Albertem Aylerem już w 1965 roku, później zresztą wiele osób powtarzało to spostrzeżenie i próbowało przypisać sobie jego autorstwo. Niewiele robię sobie też z obsesji na punkcie postmodernistycznych gatunkowych hybryd, częściej myślę, że większość z tych "jazzowo-metalowych" zespołów wymyśla tandetne bzdury. W latach 80. moje główne inspiracje muzyczne wywodziły się przede wszystkim z punk rocka z lat 70., no wave'u i free jazzu. Z każdego z nich wybrałem to, czego potrzebowałem i wdrażałem te elementy wtedy, gdy były mi potrzebne. Zainteresowanie ekstremalnym metalem zaczęło się na dobre na początku lat 90., wtedy też stało się częścią mojej alchemii. Po prostu gram to, co uważam za najlepsze w danej sytuacji.

 

Punk rock, death metal i free jazz to trzy gatunki, z którymi najczęściej jesteś łączony i chociaż jestem pewien, że nie odmierzasz ile z każdego z nich chcesz włożyć w któryś z utworów, to czy jako słuchacz zespołów bazujących na podobnych częściach składowych - na przykład Last Exit, Painkiller albo Mombu - masz preferencje co do tego, w jakich proporcjach różne wpływy powinny być łączone?

Chętnie pracuję w ramach określonych parametrów. Czasami te parametry poszerzają się, ale często można osiągnąć bardzo wiele, kiedy przyjmie się proste ograniczenia. Bardzo lubiłem wczesne Last Exit, kiedy jeszcze ten zespół funkcjonował, ale nie wydaje mi się, żeby ta muzyka dobrze się broniła po latach. Teraz brzmi dla mnie dość tandetnie. W tamtym czasie było to odważne skrzyżowanie umiejętności czterech interesujących, wyjątkowych muzyków [Sonny'ego Sharrock, Petera Brötzmanna, Ronalda Shannona Jacksona i Billa Laswella]. Painkiller jest natomiast beznadziejny. Brzmi jak niechlujne, idiotyczne bzdury, a gra saksofonisty [Johna Zorna] to niedorzeczność niskich lotów. O Mombu nigdy wcześniej nie słyszałem. Z jakiegoś powodu The Flying Luttenbachers często jest wrzucany do jednego worka z tego rodzaju zespołami, ale szczerze mówiąc, zakres tego, co w tym projekcie zrobiłem jest znacznie szerszy, bardziej interesujący, wyrobiony i bardziej złożony niż twórczość tych innych kapel. W dodatku dwie pierwsze z wymienionych przez ciebie skupiały się głównie na zarabianiu dużych pieniędzy za występy na europejskich festiwalach, do których nawet nie przygotowywały się na wspólnych próbach.

 

Z jakiego powodu tym innym zespołom udawało się pokazywać swoją muzykę na szerszą skalę?

Życie to konkurs popularności, a ja chyba nie jestem zbyt popularny wśród gatekeeperów. Nie jestem też socjopatą usilnie próbującym wspiąć się jak najwyżej na społecznej drabinie i promować siebie. Powstaje mnóstwo muzyki, więc jeżeli nie zabiegasz przez cały czas o dobrą pozycję, z łatwością możesz zostać zignorowany. W tej chwili nie mam tak naprawdę nikogo, kto zajmowałby się promowaniem mojej działalności, a w rezultacie mam poczucie, że moja muzyka jest pomijana. I tak to się kręci. Od naprzykrzania się innym ludziom w mediach społecznościowych i zawracania głowy organizatorom festiwali bardziej interesuje mnie przetrwanie i utrzymywanie standardów artystycznych, jakie przyjąłem.

Podejrzewam, że łatwiej jest przekonać kogoś, kto słucha jazzu, żeby sięgnął po metal niż odwrotnie, ale czy powodem jest muzyka czy wszystko to, co dookoła niej? W metalu równie ważne są symbolika, tradycje, nawet określone słownictwo.
Nie interesuje mnie już nawracanie przypadkowych osób dla samego nawracania. Robiłem to bez przerwy przez ponad trzydzieści lat i na tym etapie życia nie wiem, czy byłoby to sensowne wykorzystywanie energii. Mam wrażenie, że obecnie ludzie tak bardzo nie mają bladego pojęcia o estetyce, że nie jest to warte mojego wysiłku. Jestem jednak bardziej niż szczęśliwy, kiedy mogę porozmawiać na ten temat z każdym, kto rzeczywiście wykazuje poważne zainteresowanie tematem. Nie dystansuję się od wszystkich osób. Chętnie odpowiadam na wszelkie szczere pytania, ale nie mogę zagwarantować, że pytającym spodoba się to, co mam do powiedzenia. Uwielbiam rozmawiać o muzyce, nie ma to jednak dla mnie znaczenia, czy ktoś będzie się ze mną zgadzał, czy nie. Powodem, dla którego wokal jest tak bardzo ważny w death metalu, jest to, że odstrasza dyletantów. Jestem do tego osobą ekstremalnie świecką, więc satanizm dostarcza mi sporo rozrywki, bo wzbudza strach religijnych świrów. Nie traktuję jednak nihilizmu obecnego w death metalu na serio. Jeżeli chodzi o zbieżności w ekstremalnych formach metalu i jazzu, to dostrzegam pewną wspólną płaszczyznę w tym sensie, że lubię agresywny, zorganizowany i wymowny hałas. Między innymi dlatego zacząłem słuchać obydwu.

 

Na tym etapie masz już na pewno własną publiczność, która słucha po prostu wszystkiego, za co się zabierzesz, ale czy jesteś w stanie zidentyfikować, z jakich składa się grup? To głównie odbiorcy metalu, jazzu czy może jest to zrównoważone?

Jest kilku pasjonatów Weasela Waltera, ale nie potrafię stwierdzić, jakim gatunkom przysięgli wierność. Jeżeli podoba im się większość mojej twórczości, prawdopodobnie preferują muzykę z tego samego zakresu brzmieniowego co ja. Niektórzy mówią mi jednak, że podobają im się niektóre z moich nagrań, a inne nie. Nie oczekuję, że wszyscy będą darzyć całą moją twórczość uznaniem, że docenią ją albo będą się nią cieszyć. To zależy od nich. Myślę natomiast, że jestem konsekwentny w tym, co robię. Gram tylko w tych projektach, które naprawdę lubię i w które wierzę. Nigdy nie byłem muzykiem sesyjnym czy najemnikiem. Niektóre wydawnictwa są oczywiście lepsze, inne gorsze, ale staram się utrzymać określone standardy jakości. Życie jest za krótkie, żeby nagrywać kiepskie płyty, poza tym już ukazało się za dużo nie w pełni wykorzystanego "contentu". W 2024 roku będę robił mniej rzeczy, ale lepiej.

Wspomniałem wcześniej Johna Cage'a, na co odpowiedziałeś, że muzyka to zorganizowany dźwięk. To się pokrywa z jego przekonaniem, że muzyka niczego nie może wyrażać, jest wyłącznie dźwiękowym zjawiskiem, które później może być ewentualnie subiektywnie interpretowane przez publiczność. Zgadzasz się z tym czy uważasz, że istnieje możliwość nadania za pomocą muzyki uniwersalnego komunikatu?

Tak naprawdę nie wiem, dlaczego miałoby to mieć jakiekolwiek znaczenie. Osoby, które lubią muzykę znają kontekst, więc nie jest to istotne. Przetestowanie teorii Cage'a wymagałoby wychowywania dziecka w całkowitej ciszy, a następnie puszczenia mu któregoś dnia muzyki i zapytania, co jest przez nią wyrażane. Szczerze mówiąc, brzmi to dla mnie jak całkowity sadyzm. Kontekst jest dla sztuki niezwykle ważny. Nie interesuje mnie to, czy muzyka ma jakąś obiektywną jakość ekspresji. Moja muzyka jest całkowicie przepełniona kontekstem i metatekstem. Są częścią większego pakietu. Nie robi mi to różnicy, czy ktoś to rozszyfruje, czy nie. Uważam, że tej zagadki większość osób nie jest w stanie rozwiązać, ale mimo tego mogą znaleźć przyjemność w obcowaniu z nią. Cokolwiek ludzie lubią w sztuce - niezależnie od tego, jak bardzo z pozoru jest powierzchowne - stanowi ich przywilej. Nie ma ani dobrego, ani złego sposobu obcowania z nią.

 

To oczywiście nie ma żadnego znaczenia, ostatecznie kiedy słuchamy muzyki, nic go nie ma poza nią samą, ale wiele osób uważa muzykę za uniwersalny język, więc ciekawi mnie, czy faktycznie da się za jej pomocą komunikować. W przypadku perkusji jest to szczególnie frapujące, bo z gitarowych albo fortepianowych melodii łatwiej można odczytać przynajmniej to, czy są radosne, czy przygnębiające; nie wiem, czy jest to możliwe w takim samym stopniu w przypadku instrumentu, którego fundamentem jest rytm.

Jestem znany z wyrażania poprzez perkusję przerażenia, szoku, szaleństwa, obłędu i innych rozkosznych emocji. Jest to możliwe.

A czy istotnym czynnikiem w graniu wolnej, improwizowanej muzyki jest dyscyplina? Z takiego założenia wychodził chociażby Sun Ra, według którego konieczne było najpierw wprowadzenie dyscypliny, żeby później odnaleźć wolność, bo w przeciwnym razie rezultatem będzie jedynie kakofonia. Sam też wspomniałeś o istotności utrzymywania przyjętych standardów.
Wszystko zależy od tego, czego oczekuje się od wolnej, improwizowanej muzyki. Jeżeli lubi się słuchać tego rodzaju dyscypliny w działaniu - a sam często lubię - to bez wątpienia jest niezbędnym składnikiem. Jeżeli ktoś chce z kolei słuchać kakofonii pozbawionej dyscypliny, niech i tak będzie. Zależy mi na tym, żeby muzyka miała ostrość, klarowność i dynamikę, co zazwyczaj jest efektem pewnej dyscypliny, a nie jakiegoś dziwnego przypadku, choć wyjątki są jak najbardziej możliwe. Uważam, że nie ma łatwej drogi do grania świetnej muzyki improwizowanej. Albo masz to w sobie, albo nie. Dyscyplina nie będzie oznaczała, że muzyka stanie się dobra, a jej brak nie będzie oznaczał, że muzyka będzie zła. To kwestia całkowicie subiektywna. Technika czy cokolwiek innego to tylko środki prowadzące do celu. Sama w sobie nie jest jakościowym punktem końcowym, chyba, że ktoś skupia się właśnie na doskonaleniu tej techniki. Wszystko zawsze powinno jednak służyć określonej wizji.

Zauważyłem, że w wielu wywiadach jesteś pytany o przeszłość, co jest zrozumiałe, bo miałeś bardzo wiele projektów z bardzo wieloma artystami i artystkami, ale czy nie jest tak, że zbyt często to właśnie muzyka sprzed lat jest w centrum uwagi? Chociażby statystyki z serwisów streamingowych pokazują, że jednymi z najpopularniejszych zespołów są dzisiaj Queen, The Beatles czy Fleetwood Mac, a w jazzie wciąż dominują Miles Davis i John Coltrane.

Historia jest filtrem, wyłania zwycięzców i przegranych. Wiele razy muzyka w swojej epoce ignorowana albo pogardzana później była celebrowana, ale też nierzadko pozostawała ignorowana na zawsze. Składa się na to wiele czynników, a niektóre z nich są całkowicie przypadkowe. We współczesności jednym z głównym jest kapitalizm. Komercyjne odpady narzucane są ludziom przy użyciu ogromnych budżetów i reklam, czego jedynym celem jest zmuszanie nas do wydawania pieniędzy na nowy produkt w ofercie. To bardzo cyniczny krajobraz. Na popularność czegoś składa się tak wiele elementów i losowych zdarzeń, że ignorancją byłoby niedocenianie stojących za tym machinacji i manipulacji. Wszystkie te klasyki, które wymieniłeś są celowo utrzymywane przy życiu i wykorzystywane przez media oraz przemysł muzyczny. Może ludzie są zbyt głupi i leniwi, żeby znaleźć coś innego do słuchania. To nie mój problem. Każdego z tych pięciu zespołów czy artystów słucham w różnym stopniu, ale słucham też miliona innych rzeczy.

 

Ważne jest słuchanie artystów i artystek z naszych czasów? Osób, które mierzą się z podobnymi problemami?

Ludzie lubią to, co się im podoba. Nikt nie ma żadnych zobowiązań w relacji z muzyką samą w sobie. Cokolwiek do kogoś przemawia, to wygrywa.


Nie miałem na myśli zobowiązań wobec muzyki, tylko przegapianie ważnego, współczesnego kontekstu, kiedy zbyt głęboko siedzi się w przeszłości. Istnieje oczywiście pewna uniwersalność, na przykład punkowe fuck the system, ale tematy pokroju globalnego ocieplenia, równouprawnienia społeczności LGBTQ+ czy zdrowia psychicznego są dzisiaj obecne nawet w muzyce pop. Wcześniej wspominałeś, że do wysokiej jakości jazzu z lat 60. i 70. przyczyniło się to, że powstawał w trakcie walk o prawa obywatelskie - może dla młodych osób słuchanie o ich codzienności mogłoby działać w podobny sposób?

Dbam tylko o to, na czym mi zależy i wiem tylko to, co wiem. Wszyscy przeoczamy ogromny zakres ludzkich doświadczeń, bo nie jesteśmy w stanie przekroczyć czasu i energii, jakimi dysponujemy. Dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procenta ludzkości całkowicie przegapiło przecież mój dorobek muzyczny. Nie twierdzę, że znam rzeczywistość kogokolwiek innego poza moją własną. Nie udaję, że jestem istotny dla kogokolwiek poza sobą i nie do mnie należy zastanawianie się, jak być istotnym. Nie interesuje mnie uleganie czemuś albo zmienianie siebie po to, żeby komuś się przypodobać. Moją pracą jako artysty jest wyrażanie tego, kim jestem i co sobie wyobrażam.

 

Z szerszej perspektywy, czy ogół publiczności interesuje jeszcze w sztuce współczesnej coś poza filmami? Na przykład artystyczne kino studia A24 jest bardzo popularne, ale trudno wskazać na niekomercyjną muzykę, malarstwo, fotografię albo poezję, które byłyby częścią dyskusji na temat dzisiejszej sztuki poza środowiskami akademickimi albo samymi artystami.
Nie wiem, czym interesuje się mainstream. W ogóle nie zwracam uwagi na popkulturę, a jeżeli dowiaduję się o jakichś jej wytworach, to przypadkowo i zazwyczaj nie jestem tym zainteresowany. Naprawdę nie mam ochoty tracić na takie rzeczy czasu. Ludzie gromadzą się razem przy wszelkiego rodzaju przedsięwzięciach - niektóre mogą być dobre, inne mogą być złe, ale zawsze będą się wokół nich gromadzić. Ja nie jestem zainteresowany podążaniem za tłumem.

 

Rozumiem to buntownicze podejście, ale mam też wrażenie, że brak dyskusji na temat niekomercyjnej muzyki w mainstreamowych mediach i wśród ogółu słuchaczy/słuchaczek jest dla muzyki krzywdzący. Kiedy można było przeczytać o działalności Strawińskiego albo Coltrane'a na pierwszych stronach gazet, na pewno było to większą zachętą, żeby się w ich muzykę zanurzyć.
Nie mam niczego do powiedzenia w mainstreamie ani żadnej kontroli nad tym. Ludzie mogą słuchać mojej muzyki za darmo w internecie, ale jeżeli nie będą wiedzieli o jej istnieniu, szanse na sięgnięcie po nią są nikłe. Toniemy w morzu "contentu". Nie wiem, jak skutecznie promować to, czym się zajmuję i na pewno nie widzę obecnie wielu zachęt do kontynuowania mojej działalności. Robię wszystko, co mogę i mam pełne prawo do robienia tego, co robię. Po prostu staram się tworzyć dobrą sztukę, nie mam wpływu na to, jak zareaguje na nią świat zewnętrzny. Nie interesuje mnie poświęcanie siebie dla daremnej sprawy polegającej na zachęcaniu idiotów, żeby zwrócili uwagę na moją muzykę albo polubili ją. Tworzę to wszystko właśnie po to, by przeciwstawić się całej tej złej sztuce, którą widzę dookoła i po to, żeby mieć co włożyć do ust. Robię to dla siebie i dla ludzi, którym moja muzyka sprawia przyjemność. Wszyscy inni mogą wypierdalać.

 



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce