Bydgoski Kontagion od ponad półtorej dekady dzierga w podziemiu swoją zimną, mechaniczną muzykę - o zespole, konfliktach sięgających czasów krzyżackich i rozwoju współpracy człowiek-maszyna opowiedział śpiewający basista, Łukasz "Piehoo" Pieszczyński.
Wojciech Michalak: Dożyjemy dnia, w którym maszyny zastąpią ludzi?
Łukasz "Piehoo" Pieszczyński: Nie, ale nasze wnuki może dożyją. Maszyny zastępują ludzi w wielu dziedzinach od wielu lat, więc wszystko wskazuje na to, że w przyszłości zastąpią ludzi w kolejnych dziedzinach. Czy w całości? Nie, to się wyklucza.
Podobnie jak inni wykonawcy z tego nurtu skupiacie się na bezdusznym zimnym i maszynowym klimacie. Nastrój muzyki to jedno, ciekawi mnie, czy faktycznie uważacie, że świat zmierza w tę stronę?
Póki co niestety w tę stronę zmierza, ale to nie musi trwać wiecznie, właściwie to próbujemy zastosować pewien odwrót od tego, co jeszcze sto lat temu wydawało się jedynym możliwym kierunkiem, ale jeszcze sporo roboty przed nami.
W dużym stopniu trzymasz pieczę nad stroną graficzną zespołu. Wiem, że zawsze na koncertach przywiązywaliście też wagę do warstwy wizualnej - od charakterystycznych gogli po statyw z Predatorem. W jaki sposób wygląd Kontagion koresponduje z muzyką? Warstwa graficzna wzbogaca zespół z punktu widzenia odbiorcy?
Uwielbiamy sceniczne gadżety i wiemy, że to najzwyczajniej w świecie podoba się publice, która ciągle dostaje potężnego kopa, widząc stary telewizor emitujący śnieg z naszym logiem. Prosty, ale efektowny pomysł. Nam też się te sztuczki podobają, inaczej nie stosowalibyśmy ich. To, co gramy w sumie dość mocno prosi się o dopełnienie wizualne, a że obecnie można uzyskać na kameralnym poziomie satysfakcjonujące efekty, to szkoda byłoby z dobrodziejstw otoczki wizualnej nie korzystać. Co do grafik typu okładki, wkładki i tym podobne, to nigdy na naszych wydawnictwach nie znajdowały się przypadkowe rzeczy. Zawsze było to przedmiotem ogólnozespołowej dyskusji. Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy chcemy, by nasze wydawnictwa dobrze wyglądały. Myślę, że większość wykonawców tak ma.
Wiele słyszy się o wzajemnych animozjach Bydgoszczy i Torunia. Jako że pochodzicie z jednego z tych miast, co jest waszym zdaniem przyczyną?
To ma źródło już w średniowieczu - Bydgoszcz była kujawską przeciwwagą dla krzyżackiego podówczas Torunia, który to będąc lokalnym macherem, wprowadzał różne cła, bany i upierdliwości na lokalne produkty, na przykład w Toruniu nie można było sprzedawać bydgoskiego piwa. Później znaczenie Torunia nieco spadło, nie rozwijał się terytorialnie ze względu na status twierdzy, za to Bydgoszcz po upadku po wojnach szwedzkich i XVIII wieku zaczęła zyskiwać na znaczeniu ze względu na położenie - dokładnie powstanie Kanału Bydgoskiego, który połączył Wschód i Zachód Europy w czasach, gdy transport śródlądowy był kluczowy. Plany budowy kanału powstały już około sto lat wcześniej, za Sasów. Potem rewolucja przemysłowa przyśpieszyła rozwój Bydgoszczy. W dwudziestoleciu międzywojennym siedzibę władz województwa pomorskiego umieszczono w Toruniu, ale po przyłączeniu Bydgoszczy z Wielkopolski planowano przeniesienie władz do tej przedostatniej ze względu na to, że już wtedy była od Torunia większa i znajdowało się w niej więcej instytucji, choćby lotnisko czy rozgłośnia radiowa. Po II wojnie światowej Bydgoszcz zaplanowano jako miasto robotnicze, a w Toruniu umieszczono UMK, jako spadkobiercę Uniwersytetu Wileńskiego, co spowodowało późniejsze komplikacje przy zmianie ustroju i nowym podziale administracyjnym. Historia najnowsza to niesprawiedliwe traktowanie mieszkańców województwa przez marszałka, który dzieląc środki unijne, faworyzował Toruń i marginalizował resztę województwa, z Bydgoszczą na czele. Ta ostatnia nie wykształciła na tyle zdolnych i mocnych lokalnych elit, które o interes miasta należycie by powalczyły, za to Toruń ma chody. Wszystkie te powyższe informacje wyglądają upiornie, natomiast uspokajam - mieszkańcy obu miast nie pałają do siebie nienawiścią i rządzą spalenia siebie nawzajem żywcem na rynkach ich miast, tylko po prostu siebie akceptują i wręcz lubią - mimo wszystko wiele nas łączy - to niemożliwe, żeby ktokolwiek z Bydgoszczy nie znał nikogo z Torunia i vice versa. Jeździmy sobie nawzajem na koncerty i nikt nie ma pretensji, no bo o co?
Wiadomo, że zawsze przyczyn jest multum, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pomimo długiego stażu i pewnej rozpoznawalności, Kontagion wciąż pozostaje w bardzo głębokiej niszy.
Ten zespół zaczął działać w czasach, kiedy wykonawców pojawiało się więcej niż słuchaczy. Mimo że od początku wyróżniał się spośród polskich zespołów, trafił na przesyt. No i jest jeszcze jedna rzecz - w Polsce takie granie nigdy nie było popularne. Jakiekolwiek łączenie ciężkich brzmień z elektroniką odruchowo kojarzy się z dyskoteką i komercją, co jest oczywiście bzdurą, ale jest to bzdura, w którą nadal wielu ludzi wierzy.
Na scenie metalowej widać pewnego rodzaju cykliczność - parę lat temu był renesans klasycznego thrashu, potem krótka faza, kiedy powróciła moda na stonera, obecnie większość metalowej publiczności fascynuje się black metalem. Industrialne granie, jakie reprezentujecie może kiedyś wejść na salony fanów ekstremy?
Nie nastawiamy się na to, ale nie jesteśmy z tego powodu zmartwieni. Poza tym ten zespół właściwie cały czas się zmienia i mam nadzieję, że rozwija - ostatnimi czasy w naszej twórczości industrialu jest jakby mniej, za to pojawiają się nawiązania do postpunka i post-hardcore'u. Po prostu w pewnym momencie zaczynają się jakieś inspiracje, których wcześniej nie było, albo było ich niewiele i nagle okazuje się, że tego typu pomysły mogą pasować do nas, że to może żreć.
Na przestrzeni szesnastu lat działalności Kontagion przeszedł wiele zmian w składzie - z czego ta rotacja wynika?
Jesteśmy raczej za tym, żeby skład został w miarę trwały, a że jednak często się zmieniał? Ludzie się wypalali, nudzili, nie angażowali... Sami odchodzili, nie byli wyrzucani.
Preferowaliście dość specyficzny zapis tytułów albumów - pełen niecodziennych znaków, które miały oddać cyfrowy klimat muzyki. Zmieniło się to na albumie "Kontagion" z 2019 roku, dlaczego?
Swego czasu zrobił się z tego taki obyczaj ludowy, ale udało nam się z tego wyrwać, bo w pewnym momencie jest to zabawne już tylko dla wtajemniczonych. Były o to spięcia wewnątrz zespołu, ale zwyciężyła siła argumentu. Nareszcie doszliśmy do porozumienia, że możemy sobie pod tym względem - i nie tylko tym - pozwolić na wszystko. Brak tytułu trzeciej płyty był odwrotem o sto osiemdziesiąt stopni. Potem te oznaczenia niespodziewanie wróciły przy okazji albumu coverowego, którego tytuł aż się o to prosił, ale nie było w tym przypadku żadnej spiny. Co do przyszłości w tym temacie, może kolejny album znowu nie będzie miał tytułu? A może będzie miał dziwne znaczki? A może jeszcze inaczej?
Nagraliście wspólny album z Fatigue, ale nie jest to typowy split, a faktycznie materiał kooperacyjny. Skąd pomysł na połączenie sił z innym zespołem?
To było nietypowe i wspaniałe doświadczenie - mam wrażenie, że pomysły na muzykę pojawiały się same. Chyba dlatego, że poczuliśmy większy luz związany z tworzeniem bardziej "na zewnątrz". Z drugiej strony czułem się bardziej bezpiecznie, bo wiedziałem, że poszerzając gorset stylistyczny, jestem jednocześnie asekurowany przez tylu kumatych muzyków, że nawet jeśli zapodam coś zupełnie od czapy, będzie to potem na tyle ułożone muzycznie, że zacznie pasować do całości. Jest to związane między innymi z jakimś tam artystycznym zaufaniem do współpracowników. Pomysł na tę współpracę wyszedł od Sfensona [Damian Bednarski, gitarzysta Kontagion], który odkrył Fatigue po jednym z ich koncertów, gdy Kontagion trwał - jak się okazało - w dłuższym zawieszeniu. W Polsce tego typu współpraca między różnymi artystami to jednak nadal rzadkość, a że w naszej twórczości też jeszcze tego nie było, a ówczesne okoliczności wręcz wymuszały zmianę kursu, postanowiliśmy pójść na to. Na szczęście muzycy Fatigue okazali się na tyle otwartymi i kumatymi ludźmi, że zgodzili się na to i uważam, że obu stronom ta współpraca wyszła bardzo na dobre. Czy kiedyś jeszcze zrobimy coś tego typu? Nie wiemy. Tym bardziej nie wiemy z kim.
Kontagion i związany z wami personalnie Unborn Suffer w podobnym okresie wydały albumy zawierające covery innych wykonawców. Co sprawiło, że naszła was ochota na nagrywanie cudzych utworów? Czym cechuje się dobry cover?
To był raczej zbieg okoliczności, bo oba zespoły miały na takie coś ochotę już od dawna. Wspólna postać w osobie Sfensona tylko przyśpieszyła rozwój wypadków. A co tworzy dobry cover? Cóż, wierność oryginałowi, własny aranż, kreatywne podejście do tematu i może coś jeszcze innego [śmiech].