Obraz artykułu Zola Jesus: Dla każdego z nas nastały bardzo samotne czasy

Zola Jesus: Dla każdego z nas nastały bardzo samotne czasy

W rok po premierze albumu, na którym Zola Jesus odważyła się dopuścić inne osoby do procesu twórczego, jej ciekawość nowego i nieznanego nie zmalała. Tuż przed kolejnym koncertem w Polsce rozmawiamy o poszukiwaniu celu w artystycznej działalności, zastępowaniu komputera fortepianem, napawającej grozą postpandemicznej rzeczywistości i śpiewaniu w najczarniejszej godzinie.

Jarosław Kowal: Kiedy ukazał się album "Arkhon", wspomniałaś, że po raz pierwszy musiałaś oddać część kontroli nad swoją muzyką, bo ugrzęzłaś w schemacie. Po ponad roku od premiery - kiedy słyszałaś ten materiał i wykonywałaś go na scenie wielokrotnie - wciąż uważasz, że była to najlepsza możliwa decyzja i jesteś już wolna od schematu?

Zola Jesus: Zdecydowanie tak. Trudno to dokładnie wyjaśnić, ale przed "Arkhon" narzucałam sobie presję, by tworzyć muzykę w ściśle określony sposób i sprawować kontrolę nad każdym jej aspektem. Nikomu innemu nie pozwalałam na podejmowanie decyzji związanych z procesem twórczym, ani nawet na podsuwanie na ich temat jakichkolwiek sugestii. Miałam bardzo protekcjonalne podejście, a jednocześnie czułam się przez to wypalona. Pracowanie w tego rodzaju próżni czasami jest przyjemne, ale szybko można poczuć samotność i odizolowanie.

 

Kiedy zaczynałam prace nad "Arkhon", postanowiłam, że będę bardziej otwarta na współpracę i spojrzę na tworzenie albumu jak na grupowe doświadczenie. Pracowałam z wieloma osobami, pozwoliłam, żeby miały więcej do powiedzenia w kwestii kierunku, jaki chcemy na poszczególnych utworach obrać. Miałam znacznie bardziej otwartą głowę, a to pozwoliło mi wyraźniej dostrzec potęgę muzyki, która tkwi w robieniu czegoś razem, a nie w odosobnieniu.

W tym kierunku będziesz zmierzać czy ciągnie cię do powrotu do całkowicie samodzielnego działania?
To się dopiero okaże, jeszcze nie wiem, co przyniesie przyszły album. Na obecnym etapie jestem po prostu otwarta na to, by muzyka sama szukała jak najlepszych sposobów ujścia - niezależnie od tego, czy wystarczę do tego tylko ja, czy potrzebne będzie zaangażowanie innych osób. Na pewno nie przywiązuję już tak dużej wagi do wyobrażenia o rezultacie pracy twórczej jak dawniej.

Tworzenie muzyki często jest postrzegane w romantyczny sposób, u ciebie wyczekiwanie na inspiracje odgrywa istotną rolę czy ważniejsza jest codzienna, regularna praca?
Konsekwentne ćwiczenie jest bardzo ważne, ale miewam z tym problemy. Potrafię dobrze pracować pod presją, więc mam w zwyczaju zbierać inspiracje w pasywny sposób, a kiedy przychodzi pora na zabranie się do roboty, wszystko to zaczyna przeze mnie przepływać. Każdemu służy coś innego. Muzyka przychodzi do nas na różne sposoby, trzeba tylko nasłuchiwać sygnałów, bo mogą pojawić się w okolicznościach, do jakich nie jesteśmy przyzwyczajeni. Wszystko sprowadza się do ciągłego podtrzymywania umysły w stanie gotowości do kreatywnego działania, nawet kiedy zmywa się naczynia albo pieli grządki.

 

Pierwszy utwór albumu - "Lost" - dotyczy zmagań o znalezienie w życiu celu, co stereotypowo morze kojarzyć się z kimś, kto całe dnie spędza w biurze, wykonując zadania, które nie przynoszą żadnej satysfakcji. Myślisz, że można utracić cel również wtedy, gdy wykonuje się coś bardziej twórczego i wybranego z zamiłowania? Sam nierzadko zastanawiam się, czy pisanie o muzyce ma jeszcze sens.
To dobre pytanie, przykro mi, że musisz je sobie zadawać [śmiech]. Myślę, że wszyscy prędzej czy później mierzymy się z poczuciem braku sensu, dzisiaj nawet częściej niż w przeszłości. Internet spłycił kulturę, obniżył siłę naszego wpływu na nią. Kiedy zajrzysz na media społecznościowe, to niemal codziennie natrafisz na informacje o premierach kolejnych albumów, natrafisz na kolejne recenzje i inne artykuły. Wszystko to zlewa się w bezkreśnie rozciągniętą teraźniejszość i nic tak naprawdę nie ma już znaczenia. Niezależnie więc od tego, czy pracujesz w biurze, dla wielkiej firmy, której nie cierpisz, czy jesteś muzykiem wkładającym krew, pot i łzy w to, by pokazać swoją twórczość światu i nie otrzymujesz od niego żadnego odzewu, dla każdego z nas nastały bardzo samotne czasy. Dla artystów jest to chyba nawet bardziej wyczerpujące, bo trudno odnieść wrażenie, że robi się coś istotnego, kiedy pozostaje niewiele ponad publikowanie postów w mediach społecznościowych [śmiech]. Czasami można się wręcz zastanawiać, czy ktoś tam po drugiej stronie jeszcze jest. Łatwo się w tym wszystkim zagubić.

Nie jetem artystą, ale nawet dla mnie ta pustka bywa uciążliwa. Poświęca się cały dzień albo nawet więcej na przygotowanie jakiegoś materiału, chociażby tego wywiadu, a później dostaje kilka reakcji i tyle - jego żywot błyskawicznie dobiega końca.
Tak, to bardzo frustrujące i myślę, że dziennikarstwo muzyczne bardzo na tym cierpi. Swojego czasu każda recenzja czy wywiad wydawały się ważne, teraz wielu osobom wystarczy to, czego dowiedzą się o artystach za pośrednictwem mediów społecznościowych, obejrzą na TikToku i tak dalej. Prysnęła stojąca za tym wszystkim tajemniczość, codzienność każdego z nas jest na wyciągnięcie ręki. Nic już nie rozgrywa się o wysoką stawkę, trochę to przygnębiające [śmiech].

 

W latach 90. czy nawet na początku tego stulecia cała wiedza o ulubionym zespole sprowadzała się do tych kilku wywiadów publikowanych przeważnie w okresie premiery nowego albumu, dzisiaj codziennie można przeczytać coś nowego, bezpośrednio opublikowanego przez artystę/artystkę. Wydawać by się mogło, że taka relacje będzie tylko lepsza, ale brakuje mi tej dawnej tajemniczości.
Mnie również jej brakuje. Codziennie nachodzi mnie myśl, że najlepiej byłoby usunąć wszystkie konta w mediach społecznościowych, ale wtedy przychodzi inna myśl - tylko dzięki temu ludzie wiedzą, co się z moją muzyką dzieje. To bardzo frustrujące, mam wrażenie, że w pewnym sensie nie wolno mi zachować prywatności. Kilka lat temu zaczęto narzucać muzykom, by publikowali posty na osobiste tematy, przemawiali własnym głosem, by korzystali z publicznych, poświęconych twórczości profilów tak, jakby były osobistymi. Czułam takie naciski, a kiedy im ulegałam, przypominało to wskoczenie do króliczej nory - oddawałam mnóstwo prywatności, na utrzymanie której wcześniej tak ciężko pracowałam. Jestem tym zmęczona. Nikt nie musi wiedzieć niczego o tym, co myślę na jakikolwiek temat [śmiech]. Muzyka jest dla mnie najważniejsza, ale pojawiają się naciski, by nieustannie brać udział w bez przerwy toczącym się dialogu na aktualne tematy, bo inaczej przestaniemy być na czasie. Przez kilka ostatnich lat magazyny pokroju Rolling Stone zapraszały mnie do rozmów tylko wtedy, kiedy napisałam coś o politycznym charakterze na Twitterze. W ogóle nie były zainteresowane rozmową na temat mojej muzyki. To dość mylące, kiedy więcej uwagi przyciągają moje tweety niż moje utwory [śmiech]. Czasami robi się przez to przykro i pojawia się poczucie niemocy, ale chyba powoli wracamy do podejścia, w którym artystki i artyści pragną po prostu dzielić się swoją twórczością albo planami koncertowymi, a nie uzewnętrzniać się.

Poza szukaniem celu, wielu artystów i wiele artystek pragnie pozostawić ślad po swoim istnieniu za pomocą sztuki. Unieśmiertelnienie siebie poprzez muzykę jest dla ciebie istotne?
Po trochu obydwa są ważne. Jeżeli ludzie nadal będą słuchali mojej muzyki po moim odejściu, będzie to naprawdę niesamowite, ale nie tworzę muzyki z myślą o swojej śmierci, tylko z myślą o moim życiu. Zdecydowanie częściej myślę o odzwierciedlaniu tego, czego doświadczam tu i teraz, a nie o tym, co będzie za sto lat. Zresztą kto wie, czy ktoś jeszcze będzie słuchał muzyki za sto lat. Koniec świata pewnie zresztą nastanie jeszcze szybciej [śmiech].

Nie spoglądasz w przyszłość z optymizmem?
Trudno uniknąć cynizmu, kiedy mówi się na ten temat, ale czuję zarazem spore emocje związane z powracaniem do tego, co utraciliśmy - wspólnoty, korzystania ze sztuki jako środka do mierzenia się ze skomplikowanymi uczuciami... Jest przed nami wiele dobrego, a wszystko to pojawia się w odpowiedzi na trudy, z jakimi musimy się mierzyć.

 

Wspomniałaś też, że "Arkhon" powstał po zmierzeniu się z osobistym bólem i nie było łatwo go stworzyć. Spędzenie z nim tak długiego czasu i wykonywanie tych utworów przed obcymi ludźmi miało wartość terapeutyczną czy za każdym razem kiedy wychodzisz na scenę, rozdrapujesz stare rany?
To bardzo terapeutyczne i pomocne doświadczenie. Zaraz przed nagraniem albumu musiałam przebrnąć przez rozwód, w związku z czym wiele utworów wiąże się z nim, a także z pewnego rodzaju zakończeniem. Na początku występowanie z tym materiałem było bardzo trudne, ale im częściej śpiewałam, tym większego nabierałam dystansu i dzięki koncertom, uczyłam się przepracowywać uczucia. Kiedy dzisiaj śpiewam utwory, które dawniej sprawiały, że czułam się okropnie i nie czuję się z nimi źle, faktycznie mogę to uznać za bardzo terapeutyczne działanie [śmiech].

Od strony emocjonalnej wykonywanie tych utworów z elektroniką, w zgodzie z albumem różni się od wykonywania ich solo z fortepianem? Z perspektywy słuchacza brzmienie fortepianu zawsze jest trochę bardziej dramatyczne, ale czy również z twojej?
Granie tych utworów na fortepianie jest dla mnie znacznie intensywniejsze - jestem wtedy tylko ja i muzyka. Nie chodzi wówczas o obserwowanie wydarzeń na scenie, o patrzenie na mnie czy o występowanie, wszystko sprowadza się po prostu do grania muzyki. Kiedy mogę się temu poświęcić w ten minimalistyczny sposób, czuję, że jest to dla mnie znacznie potężniejszym doświadczeniem. W takich okolicznościach mogę pozwolić sobie na większe zmiany dynamiczne w głosie i pod każdym względem czuję się zupełnie inaczej. Jestem obecnie na takim etapie kariery i życia, że prędzej wszystko bym rozebrała na kawałki i zatrzymała się na naprawdę surowym stanie muzyki, niż zabierała się za wielkie show z elektroniczną muzyką, które dla publiczności wydawałoby się odległe i niedostępne. Słuchaczki i słuchacze w takich okolicznościach nigdy nie są tak bardzo istotną częścią występu jak wtedy, gdy zostają sam na sam jedynie z głosem i fortepianem.

 

To pewnie nawet trudniejsze, kiedy wiesz, że możesz zagrać więcej, ale decydujesz się grać mniej, a w dodatku przy fortepianie masz bardzo ograniczone ruchy i wszystkie oczy cały czas są zwrócone na ciebie.
Do pewnego stopnia jest to nawet straszne. Zazwyczaj polegam na ciele, by wzmocnić komunikowanie intencji zawartych w muzyce - chodzę po całej scenie i patrzę na publiczność. Przy koncertach fortepianowych jestem z kolei jak w kaftanie bezpieczeństwa, co potrafi wywołać naprawdę sporo strachu, bo nie mogę wykonywać tego, co normalnie w takich warunkach wydawałoby się najłatwiejsze. Trzeba do takich koncertów podejść zupełnie inaczej, ale to bardzo ciekawe przeżycie.

 

Myślisz o nagraniu studyjnego albumu wyłącznie z fortepianem?
Jest to bardzo prawdopodobne. W tej chwili znacznie bardziej interesuje mnie fortepian czy orkiestralna albo symfoniczna muzyka, a nawet opery niż elektronika. Myślę, że w najbliższym czasie będę zgłębiała ten świat, później pewnie wrócę do elektroniki. Mam wrażenie, że dzisiaj niemal cała muzyka jest elektroniczna - wszyscy tworzą za pomocą komputerów, Abletona i tak dalej. Nudzi mnie to, nie jest już ani nowe, ani świeże. Nie ma wyjątkowego brzmienia. Bardziej ciekawi mnie zrobienie kilku kroków wstecz, sięgnięcie po prawdziwe instrumenty, opanowanie ich i szlifowanie umiejętności, granie z prawdziwymi osobami w tym samym pomieszczeniu.

Być może w czasach, w których muzyka generowana przez sztuczną inteligencję zyskuje na popularności umiejętność gry na instrumencie na poziomie niedostępnym dla komputerów będzie kluczowa w tworzeniu wyróżniających się utworów.
Jestem o tym całkowicie przekonana i dlatego koncentruję się na grze na fortepianie, operowym śpiewie, komponowaniu i w żadnym stopniu niepoleganiu na elektronice. Sztuczna inteligencja lada moment nauczy się robić wszystkie te słodkie, małe popowe pioseneczki, a właściwie już je wytwarza. Nie potrzeba ich więcej, potrzeba czegoś, co będzie bardziej ludzkie i namacalne. Potrzeba czegoś, co tylko człowiek jest w stanie stworzyć dla drugiego człowieka.

 

"Arkhon" w większości powstawał w trakcie pandemii, która z jednej strony była bardzo ponurym okresem, ale z drugiej pojawiało się wiele głosów nadziei na to, że kryzys skłoni ludzkość do przemyślenia, co jest dla nas naprawdę ważne, zarówno pod względem jednostkowym, jak i z perspektywy całego społeczeństwa. Wygląda jednak na to, że dzisiaj wróciliśmy w pełni do tego, co było przed 2020 rokiem, a może nawet jest gorzej, bo bogaci jeszcze bardziej się wzbogacili, a biedni są jeszcze biedniejsi. Jesteś rozczarowana niewyciągnięciem żadnych wniosków?
Tak, to jest rozczarowujące. Właściwie czułam się lepiej w trakcie pandemii niż czuję się teraz. Towarzyszyło mi wtedy uczucie, że przechodzimy przez coś naprawdę niecodziennego, co może doprowadzić do ogromnych zmian na każdej płaszczyźnie, łącznie z przewartościowaniem tego, co jest dla nas naprawdę istotne. Takie momenty w historii zawsze są ekscytujące, nawet jeżeli wiążą się z tragediami, bo może z nich powstać coś nowego. Teraz pandemia niby się skończyła i niby po prostu mamy wrócić do tego, co było, ale w tym okresie mnóstwo klubów zostało wykupionych przez duże korporacje, cała branża muzyczna stała się jeszcze bardziej skonsolidowana, więc to nie jest powrót do tego samego miejsca, tylko do bez porównania gorszego. Nawet w trakcie pandemii łatwiej było znaleźć wsparcie niż teraz. Staram się to przyjąć na spokojnie i bez nerwów, ale nie chcę działać na tych samych zasadach, co wcześniej, bo nie jestem już tą samą osobą. Podchodzę do tego tak, żeby branża czy jeżdżenie w trasy koncertowe pracowały dla mnie, a nie ja dla nich.

 

Od wielu zespołów słyszałem, że organizowanie tras jest dzisiaj znacznie trudniejsze, problemem nie do pokonania może się okazać nawet wynajęcie busa.
Wszystko stało się bez porównania droższe. Mniejsze zespoły, które jeżdżą w trasy nie zarabiają na tym ani grosza. Ktoś mógłby zapytać, po co więc w ogóle poświęcać na to czas? Na szczęście zajmuję się tym od wielu lat i mogę sobie pozwolić na zmiany, bo gdybym próbował dzisiaj jechać w trasę na zasadach sprzed pandemii, na pewno by się to nie udało.

Na obecnie trasie wystąpisz między innymi w Warszawie, około cztery godziny drogi od ukraińskiej granicy, gdzie wciąż trwa wojna. Dotyka cię to w jakiś sposób jako osobę o ukraińskich korzeniach?
To strasznie frustrujące i łamie mi serce. Kontynuowanie tej wojny to koszmar, powinna zostać zakończona bardzo szybko. Z perspektywy osoby mieszkającej w Ameryce widzę, że nasz rząd tak naprawdę w niewielkim stopniu pomaga Ukrainie doprowadzić do zakończenia tego konfliktu. To kompletnie niepotrzebna, bezsensowna wojna, która rani tysiące niewinnych osób w miejscu, które darzę szczególnym uczuciem. Dotąd nie miałam okazji pojechać do Ukrainy, ale od dawna marzę, żeby wystąpić w miejscu, skąd pochodzi moja rodzina, a teraz pewnie nieprędko do tego dojdzie.

 

W ramach solidarność wiele osób sprzeciwiło się rosyjskiej kulturze - odwołano spektakle czy opery bazujące na rosyjskiej twórczości, także koncerty rosyjskich artystów i artystek. Tego rodzaju symbole są potrzebne czy to o krok za daleko?
Trudno zająć w tej kwestii stanowisko, jest bardzo zniuansowana. Z jednej strony zgadzam się, z drugiej mam wielu przyjaciół wśród rosyjskich muzyków i miałaby przestać ich wspierać ze względu na pochodzenie, mimo że nie popierają wojny? Jestem natomiast bardzo wdzięczna Polsce za przyjęcie tak wielu uchodźców. Znam kilka osób pochodzących z Ukrainy, które uciekły i obecnie mieszkają w Warszawie. Cieszę się, że mieli gdzie szukać bezpiecznego schronienia. Pragnę tylko, żeby wojna wreszcie dobiegła końca. Nie ma dla mnie znaczenia, czy będzie można posłuchać w Polsce symfonii Czajkowskiego, czy nie [śmiech]. Dodam zresztą, że na obecnej trasie z początku nie miałam zaplanowanego koncertu w Polsce, ale tak wiele osób dopytywało o mój występ, że udało się go w ostatniej chwili dodać. Bardzo się z tego powodu cieszę i nie mogę doczekać - uwielbiam Polskę.

 

Lata temu czytałem w szkole o ludziach szukających schronienia w kanałach w trakcie II wojny światowej, którzy śpiewali, by przetrwać kolejne dni. Muzyka - nie w romantyczny, tylko bardzo dosłowny sposób - jest czymś, po co intuicyjnie sięgamy w naszych najgorszych chwilach?
Tak i dlatego tak bardzo uwielbiam muzykę i jest mi bliska na tak intymnym poziomie. Pozwala jednoczyć się, jest działaniem społecznym. Uczucie, jakie śpiewanie wywołuje w ciele, ten rezonans w klatce piersiowej jest czymś absolutnie wyjątkowym. Dlatego korzysta się z pieśni na przykład w buddyzmie, hinduizmie, judaizmie i wielu innych - pieśni mają moc uzdrawiania. W moim odczuciu śpiew i muzyka w szerszym zakresie to jedne z najskuteczniejszych lekarstw na chorą, utrapioną duszę. Nie jestem nawet w stanie wyobrazić sobie jak to jest ukrywać się przed wojną w kanałach, ale kiedy tylko mierzę się z jakimiś problemami, nagle po prostu zaczynam śpiewać. W ten sposób jestem w stanie ukierunkować emocje na stworzenie czegoś wartościowego.

 

fot. Shervin Lainez


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce