Obraz artykułu Hanabie - "Reborn Superstar!"

Hanabie - "Reborn Superstar!"

75%

Jaskrawa okładka z postacią wyglądającą na wprost wyciągniętą z anime może sugerować, że zawartość drugiego albumu Hanabie to sama słodycz, ale odsłuchiwanie jej przypomina raczej przeżuwanie lukrecji - niby jest słodko, a jednak na podniebieniu czuć palącą ostrość. Tak brzmi harajuku-core i wiele wskazuje na to, że wkrótce usłyszy o nim cały świat.

Zderzenia skrajności, które wydają się istnieć w odmiennych rzeczywistościach, są w Japonii często stosowanym zabiegiem, dość wspomnieć kawaii metal spod znaku Deadlift Lolita, Kamen Joshi czy przede wszystkim Babymetal albo grupy pokroju Hysteric Panic i na zupełnie inny sposób Malice Mizer. Z jeszcze większą frywolnością do kolizji nastrojów, stylistyk i wizerunków dochodzi w serialach animowanych, które odcisnęły na "Reborn Superstar!" wyraźny ślad.

 

Przykład ekstremalny to "Akiba Maid War" z 2022 roku, gdzie kawiarnie z obsługą przebraną w stroje pokojówek (faktycznie istnieje w Tokio mnóstwo tego rodzaju przybytków i cieszą się ogromną popularnością) toczą ze sobą mordercze batalie wzorowane na klasycznych filmach o yakuzie. Jest cukierkowo, ale są też karabiny i gęsto słane trupy, a Hanabie sprawia wrażenie wyciągniętego wprost z Oinky Doink Café, gdzie stacjonują główne bohaterki. Wystarczy posłuchać czołówki "Maid Daikaiten", by podobieństwa same zaczęły się nasuwać, zwłaszcza do najbardziej przebojowego na albumie "Osaki ni Shitsurei Shimasu" ("お先に失礼します。").

 

Te nieco ponad trzy minuty to esencja harajuku-core. Łagodne, ale stopniowo wzmacniane wprowadzenie z użyciem shamisenu i niewinnego głosu przypominającego fragment dialogu magicznej dziewczyny pokroju Czarodziejki z Księżyca przechodzi w wyprodukowane w studiu potężne uderzenie basu; odtąd szarpanie strun instrumentu, którego historia sięga XVI wieku odbywa się równolegle z szarpaniem strun gitary elektrycznej, estetycznie osadzonej w metalcorze. Dochodzą do tego produkcyjne triki w postaci scratchów i syren, podkręcenie tempa w zwrotce do poziomu, którego nie powstydziliby się rodacy z Dir en Grey na etapie nawiązywania do grindcore'u i dziwaczny refren bez wyrazistej melodii, a jednak błyskawicznie zakorzeniający się w głowie. Gdyby komuś przyszło na myśl stworzenie muzycznego ekwiwalentu "Barbieheimera" - internetowego fenomenu związanego z jednoczesną premierą dwóch blockbusterów, "Barbie" i "Oppenheimera" - nie dałoby się znaleźć lepszego materiału wzorcowego. Z tego wynika zresztą największy mankament albumu - nawet członkinie Hanabie nie były w stanie po raz drugi odmierzyć idealnych proporcji swojej mikstury i zarejestrować jeszcze jednego utworu balansującego pomiędzy metalem a popem na plastikowej linie z czarno-różowego splotu z porównywalną gracją.

 

Każdy z pozostałych ośmiu utworów (a nawet intro) powstał na bazie odrębnego konceptu, a nie jako pomnożenie rezultatu pierwotnego założenia o zaskakiwaniu łączeniem tego, co wydawałoby się niemożliwe do połączenia. Japończycy nie są odcięci od reszty świata, doskonale wiedzą, jak Zachód reaguje na ich "dziwactwa", więc sprawnie nimi manipulują, by podtrzymać zainteresowanie. To może być zagęszczenie dźwięków do poziomu niedającego chwili wytchnienia w gnającym na złamanie karku "Neet Game"; może być potężna dawka patosu w sięgającym wyjątkowo wysokich rejestrów wokalu w "Tales of Villain"; albo industrialrockowe wtrącenie w "Warning!!" czy glitche i wycie syren w "Tousou" - pomysłów nie brakuje, zabrakło iskry, która podpaliłaby pod nimi lont i wystrzeliła na tyle wysoko, by mogły rozbłysnąć obok kradnącego całą uwagę "Osaki ni Shitsurei Shimasu".

 

Hanabie działało z początku jako cover band Maximum the Hormone - najdziwniejszego z najdziwniejszych japońskich zespołów, prekursorów łączenia wszystkiego ze wszystkim, wykrzykiwania kołysanek, porywania do tańca i wbijania w ziemię ciężkimi riffami. Z czasem własny repertuar wyparł naśladowanie, ale czym skorupka nasiąknęła na młodu, tym teraz trąca z taką siłą, że rzuca na kolana każdego, kto znajdzie się w zasięgu głośników. Nie ma w tym w dodatku ani pozy, ani głodu sukcesu, są cztery koleżanki, które tak dobrze się bawią, że jest to aż zaraźliwe. Pola do rozwoju jest jeszcze mnóstwo. Najmocniejsze momenty albumu nie pozostawiają wątpliwości co do tego, że szczytowa forma kompozytorska dopiero nadejdzie, ale w bliższej niż dalszej przyszłości, a najważniejsze już jest - pomysł na siebie i oryginalność, skarby, których wiele innych grup poszukuje dekadami.


Sony Music/2023



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce