Barbara Skrodzka: Z Gents od początku kojarzy mi się brzmienie lat 80., które wydaje się być bliskie wielu Polakom. Chyba lubimy takie nawiązania.
Theis Vesterløkke: Graliśmy w Polsce już trzy razy i za każdym razem było to naprawdę przyjemne doświadczenie. Polacy chcą się dobrze bawić na koncertach i chyba właśnie o to nam chodzi.
Niels Fejrskov Juhl: Podczas wszystkich tych koncertów czuliśmy silną więź z publicznością, zwłaszcza w Chmurach w Warszawie. Towarzyszyło temu uczucie podobne do tego, jakie znamy z własnego kraju. Mimo że było to zupełnie inne miejsce, wiedzieliśmy siebie w tamtej chwili jako część warszawskiej kultury. Warszawa ma ciekawą aurę, którą łatwo się przyswaja. Podczas tegorocznej trasy po raz pierwszy odwiedzimy z kolei Kraków. Mieliśmy tam grać w 2020 roku, ale występ został odwołany z powodu pandemii.
W marcu wydaliście nowy, ambientowy album. Wielu fanów na pewno nie spodziewało się takiego zwrotu?
TV: Potrzebowaliśmy nowej energii, którą moglibyśmy włożyć w Gents. Czegoś zupełnie innego, a muzyką ambientową byliśmy zafascynowani od dłuższego czasu. Pomysł zrodził się zeszłego lata, podczas trasy promującej "Souvenir". Doszliśmy do wniosku, że możemy zrobić wszystko, co tylko zechcemy. Rozmawialiśmy o tworzeniu ambientu i wtedy pojawiła się wytwórnia Yambient. To był czysty przypadek, że akurat wtedy odezwali się do z propozycją współpracy. Jakby wszechświat mówił nam, że nadszedł właściwy czas i tak będzie właściwy kierunek. Album nosi nazwę "Music for the Modern Office with Gents", a celem było zadanie pytania o to, czy można zmienić przestrzeń biurową w inną za pomocą muzyki. Myślę, że wiele osób w zawodowym życiu odczuwa silny stres i kształtuje bardzo niezdrowe nawyki albo wikła się w szkodliwe sytuacje w pracy. Staramy się to naświetlać i sprawdzić, czy jesteśmy w stanie zwalczyć tendencję do pracowania w ciągłym napięciu, która w Danii jest bardzo widoczna.
NFJ: Podczas koncertów, a także prywatnie zawsze staramy się nawiązywać więzi z ludźmi, których spotykamy. Pandemia pokazała, że być może wszyscy powinniśmy nieco zmienić tempo. Ludzie zaczęli pracować z domu, a takie okoliczności sprawiały, że ambient stawał się coraz większą częścią naszych żyć. Pasował do domowego środowiska pracy, pozwalał spojrzeć w głąb siebie i zrelaksować się. Dlatego widzieliśmy sens w tworzeniu muzyki, która odzwierciedla to wszystko.
Powinnam włączyć tę płytę w moim biurze - atmosfera czasami potrafi być tutaj nerwowa i napięta. Ciekawe, jak by się sprawdziła.
NFJ: Słucham takiej muzyk, kiedy muszę odpisać na maile [śmiech]. Muzyka do medytacji nie zawiera silnych elementów melodycznych i tekstu, dzięki czemu łatwiej zagubić się w czasie, a to bardzo miłe uczucie. Czuję, że jestem bardziej skupiony, kiedy słucham ambientu, który także wprawia mnie w określony nastrój. Jedną z zalet muzyki w ogóle jest to, że w mgnieniu oka może zmienić nastrój w pomieszczeniu. Ta magiczna umiejętność nie jest zarezerwowana wyłącznie dla ambientu, przejawia się w każdym gatunku. Nie istnieje nic innego, co byłoby w stanie w równym stopniu wpływać na odczucia. Nie sądzę, by jakakolwiek inna sztuka mogła to zrobić w równie potężny i bezpośredni sposób. Dla nas jest to przy tym świetna zabawa - odkrywamy inny gatunek, a do tego traktujemy to jak poboczny projekt.
W krótkim czasie wydaliście dwa albumy. Pracujecie już nad czymś nowym, czy chcecie odpocząć od pracy w studiu?
TV: "Souvenir" wydaliśmy rok temu i myślę, że potrzebujemy trochę więcej czasu, żeby wycisnąć z tego materiału jak najwięcej. Zamierzamy zagrać jeszcze kilka koncertów i zobaczyć, jak ta muzyka ewoluuje. Dopiero później pomyślimy nad kolejnym popowym albumem. W tej chwili przemierzamy ambientowe korytarze, próbując nowych rzeczy.
Wydanie tak bardzo odmiennego albumu wymagało sporej odwagi, ale i poczucia wolności oraz zaufania fanów.
TV: Mamy duże poczucie wolności, ale trzeba się przełamać, żeby pozwolić sobie na tego rodzaju swobodę. Sądzę, że jeszcze rok temu nie zrobilibyśmy tego.
NFJ: Zaczynaliśmy w 2015 roku i przez kilka początkowych lat bardzo baliśmy się, że zostaniemy zapomniani. Staraliśmy się działać naprawdę szybko, robić nową muzykę i nowe albumy jeden po drugim. Myślę, że jesteśmy teraz w takim miejscu w naszym życiu i karierze, w którym nie musimy już spieszyć się tak bardzo. Czujemy się pewniej tu, gdzie jesteśmy i z tym, kim jesteśmy.
Gdzie umieścilibyście siebie na duńskiej scenie muzycznej?
TV: W Danii dzieje się wiele fajnych rzeczy. Jako zespół działamy już na tyle długo, że stworzyliśmy własną przestrzeń. Nie wydaje mi się, żebyśmy byli częścią jakiejś sceny czy grupy w Kopenhadze. Zawsze byliśmy trochę dziwakami, ale może istnieją pewne podobieństwa łączące nas z niektórymi zespołami, na przykład First Hate albo Lust for Youth, które również bardzo mocno koncentrują się na środkowej i wschodniej Europie. Ale to nie jest tak, że wywodzimy się z tej samej sceny w tym sensie, że spotykamy się i dzielimy szalonymi pomysłami. Do pewnego stopnia dzielimy to samo DNA i myślę, że wiele osób spoza Danii postrzega nas jako osoby z tego samego miejsca. Znamy też chłopaków z First Hate i naprawdę ich lubimy, ale zawsze czuliśmy, że robimy własne, odrębne rzeczy.
Co stoi za waszymi utworami i popycha was do tworzenia muzyki?
TV: Kiedy zaczynaliśmy robić muzykę, uwielbialiśmy spędzać całe noce na oglądaniu teledysków z lat 80. Każdy wydany przez nas album wiąże się natomiast z innymi okresami w naszym życiu, w których słuchaliśmy bardzo różnych rodzajów muzyki. Przy "Souvenir" fascynowaliśmy się sceną PC Music, słuchaliśmy dużo Oklou, a także Caroline Polachek. Czuję, że jest to odzwierciedlone na wiele sposobów również na tym albumie.
Czerpiecie fascynacje również z ubiegłych dekad?
TV: Wydaje mi się, że artyści zawsze spoglądają w przeszłość i próbują tworzyć nowe konteksty. Nie sądzę, by ta tendencja kiedykolwiek się zatrzymała. W Kopenhadze funkcjonuje wiele osób, które spoglądają na to, co działo się na początku tego tysiąclecia.
Jesteście dobrymi przyjaciółmi, ale czy zdarzają się wam kłótnie na gruncie muzycznym i kierunku, w jakim powinien pójść dany utwór?
NFJ: Jesteśmy jak małżeństwo. Jest całkiem nieźle, ale kłótnie się pojawiają. Mamy w stosunku do siebie nawzajem wysokie oczekiwania, a to czasami potrafi pokiereszować nasz związek. Każda kłótnia jest dla nas jak rozdzieranie tego, co razem tworzymy, ale jest to zarazem bardzo istotne. Ostatecznie zawsze jesteśmy pewni, że dotrzemy tam, dokąd zmierzamy, ale najpierw potrzebujemy trochę czasu, żeby się dogadać.
fot. Dennis Morton