Obraz artykułu Müut: Kupiliśmy karnety, bo nie spodziewaliśmy się, że zagramy na Mystic Festival

Müut: Kupiliśmy karnety, bo nie spodziewaliśmy się, że zagramy na Mystic Festival

Głosami publiczności dostali się do finału konkursu Road to Mystic, głosami jury wygrali i ostatniego dnia festiwalu zaprezentują się na Park Stage. Kogo sami chcą zobaczyć na Mystic Festival; czy media społecznościowe to wybawienie, czy przekleństwo; w jakich zespołach wcześniej grali - między innymi o tym opowiadają wszyscy członkowie Müut.

Jarosław Kowal: Szukałem informacji na temat powstania Müut, ale niewiele na wasz temat można przeczytać w internecie, więc pozwolę sobie zadać najbardziej banalne z możliwych pytań - w jakich okolicznościach powstał ten zespół?

Vlad Guzman: Wszystko zaczęło się przez Krzysztofa, który zamieścił na Facebooku anons, szukał muzyków do zespołu w stylu Turbonegro i Kvelertak. Najpierw ja się zgłosiłem, później Zaczes, który już z nami nie gra, jeszcze później Mati, który jeszcze z nami gra [śmiech]. Taki był początkowy skład.

Krzysztof Geryk: Przed odpowiedzeniem na to ogłoszenie właściwie się nie znaliśmy. Tylko Mateusz i Szymon trochę wcześniej razem grali.

Mateusz Pacholczyk: Z początku mieliśmy problem ze znalezieniem wokalisty. Przez jakiś czas pełnił tę funkcję Dariusza Tofiło, ale odszedł z zespołu w tym samym okresie, co Zaczes. Zostaliśmy we trzech i zastanawialiśmy się, co dalej. Szymona znałem z naszej wcześniejszej kapeli, ale w zasadzie wtedy dopiero "wąchaliśmy się". Grał jakieś dziwne noise'y, które nie bardzo mi się podobały, ale później zaproponowałem, żeby zagrał w moim zespole, na co odpowiedział, że ja mam zagrać w jego zespole. Wymieniliśmy się na zasadzie barteru i od tego czasu gramy razem w dwóch kapelach na raz.

Wszyscy mieliście wcześniej zespoły czy dla któregoś z was ten jest pierwszym?
MP: Grałem w metalowym zespole Morbus - nazywałem to europejskim heavy metalem, coś w stylu Lamb of God pomieszanego z thrashem.

Szymon Kaim: Pierwsza kapela, w jakiej grałem, a która gdzieś tam wypłynęła to Sun Frenzy. Mocno zakorzeniona w stonerze, w scenie desertowej, klimaty Kyuss, wczesnego Queens of the Stone Age. Później był bardziej alternatywny Insane Moth - noise rock, trochę post-punk. Do tego działamy obecnie z Mateuszem równolegle w projekcie Semi Nomadic - przestrzenne eksperymenty, zupełnie innego rodzaju granie.

KG: Miałem wcześniej zespół Side Effect - granie na styku Motörhead i Turbonegro, czyli trochę jak Müut, ale nie funkcjonował długo. Poza pojedynczymi koncertami, nikt raczej nie mógł o nim usłyszeć.

VG: Grałem przez chwilę w zespole heavymetalowym, ale tylko jeden koncert i na samym basie. Później długo w ogóle nie grałem, poza latynoskimi rzeczami w meksykańskich restauracjach, gdzie czasami udało mi się dorabić [śmiech]. Tak naprawdę wszystko zaczęło się dla mnie od Müut.

 

Co tym razem zaskoczyło? Czym Müut różni się od wcześniejszych zespołów?
MP: Trochę nieuczciwe byłoby stwierdzenie, że przy poprzednich zespołach coś nie zaskoczyło...

KG: Uczciwe, uczciwe [śmiech].

MP: Zazwyczaj wszystko sprowadzało się do prostych, życiowych spraw - komuś urodziło się dziecko, ktoś znalazł jakąś nową pracę albo wyemigrował, albo po prostu od strony muzycznej zaczynają się nam rozjeżdżać drogi. Można wyróżnić trzy podstawowe powody - rodzina, praca albo koniec zajawki.

 

W Müut macie wiele różnych zajawek - słychać hardcore-punka, black metal, stoner rock. To wypadkowa różnych gustów poszczególnych członków zespołu czy wszyscy słuchacie muzyki z każdej z tych stylistyk?
VG: Wydaje mi się, że wszyscy słuchamy podobnych zespołów, ale każdy ma jakiś styl, w którym siedzi bardziej. Ja na przykład siedzę bardziej w blackmetalowej scenie...

MP: Ale też w tej przestrzennej. Mieliśmy taką sytuację na ubiegłorocznym Mystic Festival, że Vlad poszedł na Sólstafir, a Krzysiek śmiał się z niego i poszedł na piwo.

KS: Śmiałem się? Chyba nie. W każdym razie wydaje mi się, że wszyscy słuchamy tego, co w brzmieniu Müuta można odnaleźć i co miesza się w nim, ale na pewno dałoby się wskazać, kto na której scenie czuje się lepiej.

SK: Wydaje mi się, że odpowiadam w zespole za wkład punkowo-stonerowy.

MP: Tak, byliśmy razem na koncercie Red Fang, czyli bardziej stoner niż punk, ale byliśmy też razem na Black Flag, czyli bardziej punk niż stoner, więc to by się zgadzało. Każdy ma coś swojego, wszyscy mamy też coś wspólnego, a pośrodku jest Müut.

To, co gracie w pełni obrazuje to, czego słuchacie czy jako odbiorcy sięgacie również po zupełnie inną muzykę?
KS: Słuchamy wiele muzyki, którą lubimy, ale niekoniecznie widzimy ją w tym, co sami robimy.

MP: Albo się nie przyznajemy [śmiech].

VG: Słucham dużo post-punka, darkwave'u, coldwave'u. Lubię też Billie Eilish i niektóre popowe rzeczy, jak prawdziwy blackmetalowiec [śmiech]. Ostatnio sięgam często po... Sam nie wiem, jak to nazwać - hard trap? Na przykład Mimi Barks.

MP: Zaprosiłem dzisiaj Vlada na Facebooku na koncert Hocico w Warszawie, czyli totalna elektronika i jakieś dziwne mózgotrzepy.

 

Aggrotech.
MP: O właśnie. Zdarza mi się też słuchać Sade czy rapu. Ostatnio byłem z kolei na koncercie Lamb of God - ich też ubóstwiam. Stylów i gatunków, jakich słuchamy jest naprawdę wiele.

W "Enter Thy Name" krytykujecie media społecznościowe i uzależnienie od telefonów, ale pewnie dostrzegacie także pozytywy korzystania z tych narzędzi. W końcu udało się wam zmobilizować publikę na tyle, że za pomocą jej głosów dotarliście do finału konkursu Road to Mystic.
VG: To akurat mój tekst i zgadzam się - media społecznościowe to narzędzie, które może być przydatne dla zespołu, ale niektóre osoby za bardzo dają się w to uwikłać i kreują własną, zafałszowaną rzeczywistość. Czasami podczas koncertów, kiedy Mati zapowiada ten kawałek, mówi, że tekst będzie o jebanych social mediach, a ja zawsze dodaję: Ale pamiętajcie, żeby nas obserwować na Instagramie [śmiech].

 

Z kolei w utworze "Fight the Müutonegro" wzywacie do walki, ale walki w formie zaktualizowanej do narzędzi, jakimi dysponujemy w 2023 roku, czyli chociażby przy użyciu telefonów. Jest to oczywiście podszyte humorem, ale wydaje mi się, że telefon - możliwość rejestrowania wszystkiego przez wszystkich - faktycznie pomógł obnażyć niejedną niesprawiedliwość.
VG: Ten tekst też napisałem ja i to też jest prawda [śmiech]. W odpowiednich rękach można wszystkie te narzędzia wykorzystywać w pożytecznych celach. Są ludzie, którzy nazywają siebie aktywistami, ale wszystko, do czego sprowadza się ich aktywizm to lajkowanie i tworzenie wydarzeń na Facebooku... Co też może być przydatne, bo zwraca uwagę na niektóre tematy, ale na pewno trzeba więcej, żeby faktycznie coś zmienić.

 

W dzisiejszych czasach zespół może funkcjonować bez Facebooka, Instagrama albo bez Spotify?
MP: Bez Facebooka na pewno może, jest kilka takich perełek.

SK: Wszystko zależy od tego, wśród jakich szuka się artystów. Istnieje scena, która świetnie radzi sobie bez tych wszystkich internetowych platform. Na przykład Osees, które śledzę od dawna, nie ma profilów w żadnych mediach społecznościowych, a występuje na wielkich scenach na całym świecie.

Często korzystacie w tekstach z ironii, bo gdyby potraktować dosłownie na przykład "Last Tattoo", stałby się hymnem kapitalizmu, a jednak da się wyczuć, że stoi za nim dokładnie odwrotne przesłanie. W krytykowaniu ludzkich przywar humor sprawdza się lepiej niż śmiertelna powaga?
MP: Zgodzę się z tym. Sam siebie nazwałbym umiarkowanym kapitalistą, a jednak napisałem ten tekst. Bardzo wiele w dzisiejszych czasach nie podoba mi się, ale nie czuje potrzeby, żeby mówić o tym wprost, w bardzo szablonowym stylu jak na przykład jakiś raper spod bloku. Do "Last Tattoo" chciałem napisać tekst z tezą, ale teza zmieniła się trochę w trakcie pisania. Muzyka przekształciła tekst – miało być o dziewczynach, które jeżdżą na przykład do Dubaju, sprzedają siebie za pieniądze i robią sobie ostatni tatuaż; a wyszło coś innego, choć o dość podobnej treści.

 

Czyli najpierw piszecie teksty, a dopiero później powstaje muzyka?
VG: Zazwyczaj chyba jednak na odwrót. Sam nie napisałem jeszcze ani jednego tekstu bez wcześniejszego posłuchania muzyki.

KG: W przypadku "Last Tattoo" zmieniła się też muzyka, stąd jej wpływ na ostateczny kształt tekstu [śmiech].

MP: Kiedy gramy na salce, krzyczymy z Vladem do siebie nawzajem różne słowa-klucze, jakieś kompletne pierdoły, aż w pewnym momencie zaczyna to współgrać z muzyką, a wtedy dopisujemy coś więcej. Chyba nie wychodziliśmy dotąd poza ten proces, każdy utwór powstał w bardzo podobny sposób - zaczyna się od pierdół, a kończy na tekście.

VG: I właściwie to samo można powiedzieć o muzyce [śmiech].

 

Jak jesteśmy przy kapitalizmie, to również metal został przez niego wchłonięty i jest dzisiaj bardzo dochodowym biznesem, a z drugiej strony zarzucanie komuś „sprzedanie się” ze względu na udział w bardziej dochodowych wydarzeniach to dosyć obskurancki tok myślenia. Jak znaleźć w tym równowagę?
VG: Jestem zdania, że dopóki tworzy się muzykę, która jest zespołowi czy artystom naprawdę bliska, to wszystko będzie dobrze. Jak ktoś ma ochotę pomieszać metal z czymś innym, to fajnie, o ile stoi za tym szczera ekspresja. Myślę, że kierujemy się tym w Müutcie - gramy to, co się nam podoba, co w naturalny sposób przychodzi nam do głów. Nigdy nie odczuwamy presji, by grać w sposób, który w ogóle by do nas nie pasował i na pewno niczego nie robimy dla pieniędzy, bo niewiele na tym zarabiamy [śmiech].

MP: Albo nawet nic, częściej wręcz dokładamy [śmiech].

Niczego nie ujmując waszemu debiutanckiemu albumowi, słuchanie was z płyty, a słuchanie was ze sceny to bardzo odmienne doświadczenia - pierwszy raz doświadczyłem tego podczas Road to Mystic, gdzie było zdecydowanie intensywniej i agresywniej. Z waszej perspektywy praca w studiu i występy bardzo się od siebie różnią?
MP: Różnica jest olbrzymia. Koncert na Road to Mystic był w dodatku jednym z naszych gorszych występów, naprawdę... Przez ponad rok zagraliśmy całkiem sporo koncertów i pewne kwestie wypracowaliśmy w tym czasie. Sportowym językiem powiedziałbym, że długo robiliśmy formę i to, co chcemy na scenie przekazać wychodzi z nas już z automatu. W studiu byliśmy dotąd tylko ten jeden raz, musieliśmy działać bardzo szybko i myślę, że teraz bylibyśmy w stanie parę rzeczy poprawić. Kolejnym wydawnictwem będzie najprawdopodobniej EP-ka, bo taki format pozwoli skumulować jeszcze więcej energii. Zresztą i tak nikt już nie słucha całych płyt.

KG: Na pewno znacznie bardziej lubię grać koncerty niż nagrywać płyty. Na albumach zawsze mam dziwne uczucie, że nie potrafię grać na gitarze, a na koncertach tego nie słychać [śmiech].

 

Dlaczego koncert podczas Road to Mystic odebraliście jako jeden z gorszych?
KG: Słyszeliśmy siebie na jakichś nagraniach z tego koncertu i nie brzmiało to dobrze.

MP: Nie byliśmy w ogóle przygotowani do tego występu - wyszliśmy na scenę, podłączyliśmy się pod wzmacniacze, założyliśmy blachy i już musieliśmy grać. Nie zdążyliśmy zrobić próby dźwięku, właściwie ustawić się, więc jedyne, co mogliśmy zrobić to po prostu grać swoje najlepiej, jak potrafimy. Z czego wynikały różne takie... Może nie, powiem inaczej - było dobrze [śmiech].

 

Mimo że było dobrze, wygraliście konkurs Road to Mystic i zagracie na jednym festiwalu z Danzigiem czy Gojirą. Przygotowywanie się do takiego występu albo poziom stresu różnią się od tego, co czujecie przed występami klubowymi czy koncert to koncert i z waszej perspektywy niewiele się to różni?
KG: W tej chwili powiedziałbym, że koncert to koncert i okoliczności nie mają znaczenia, ale podejrzewam, że kiedy zaczniemy wchodzić na scenę podczas festiwalu, może zacząć dziać się z nami coś dziwnego.

MP: Na pewno motywujące jest to, że rok temu na tej samej scenie grały Mgła, Kvelertak czy Tribulation, a w tym roku zagrają Meshuggah, Alcest czy Perturbator, ale myślę, że możliwość zobaczenia któregoś z idoli na backstage'u może wywoływać większe zmieszanie niż samo granie. Dla mnie koncert to koncert, ale jako perkusista, mówię z perspektywy kogoś, kto siedzi na samym końcu sceny i ogląda tyłki reszty zespołu.

VG: Nawet jeżeli nie będzie to łatwy koncert, cieszę się, że daliśmy radę i zagramy na festiwalu. Dla mnie sukcesem było już dostanie się do finału, wygranie konkursu nie przeszło mi nawet przez myśl.

MP: Próbowaliśmy też rok temu. Mieliśmy gotowe demo z dwoma numerami i dogranymi kawałkami na żywo, ale nie dostaliśmy się do pierwszej pięćdziesiątki, więc samo trafienie do finału faktycznie było dla nas wielkim szokiem i wielkim sukcesem.

Kogo najbardziej chcecie na Mystic Festival zobaczyć?
KG: Danziga i The Hellacopters. Może jeszcze Bombus.

SK: White Hills.

VG: Na pewno chcę zobaczyć Gojirę, Ghosta, też Danziga i całą scenę blackmetalową. Jaram się tym, że będziemy grać na tej samej scenie co Alcest.

MP: Byliśmy wielkimi fanami Mystica, jeszcze zanim dostaliśmy się na festiwal. Ja i Vlad mieliśmy już kupione karnety na tegoroczną edycję, odmówiłem nawet wyjazdu na wesele znajomych, bo ten festiwal jest tak dobry, że warto za wszelką cenę przyjechać, pobawić się, odkryć coś nowego.

 

fot. Konrad Czeredys


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce