Jarosław Kowal: Napisaliście o swojej muzyce, że nie można jej dzielić na utwory - w dzisiejszych czasach, kiedy słucha się głównie playlistami, może to być dość dużym wyzwaniem, ale czy naprawdę myślicie, że pojedyncze utwory słuchane samodzielne albo splecione z utworami innych artystów nie broniłyby się równie dobrze?
Piotr Komosiński: Broniłyby się, ale założenie było takie, że album będzie tworzył spójną opowieść rozwijającą się od pierwszej do ostatniej piosenki. Stąd wzięło się to zdanie w notce prasowej, co nie znaczy, że nie dałoby się poszczególnych utworów umieścić na jakiejś playliście z innymi wykonawcami. Dałoby się to zrobić, ale byłyby wyrwane z kontekstu. W tekstach Zosi jest konkretny przekaz, który stałby się wtedy nieczytelny.
"13" ma niemalże literacką konstrukcję - początek, rozwinięcie i zakończenie - ale jaką opowiada historię?
Zofia Olszewska: To historia moich nieudanych związków z mężczyznami, z rodziną, historia o tym, co przeżyłam jako nastolatka. Nie planowałam poruszać akurat takich tematów, nie wiedziałam, że tak to wyjdzie. Po prostu zlepiałam ze sobą uczucia, a dopiero później zauważyłam, że wyszła mi opowieść o kobiecości. Początkiem płyty jest śmierć, z niej rodzi się nowa osoba, która później egzystuje w świecie i przechodzi przez kolejne nieudane relacje z ludźmi. Czuje w sobie pragnienie, żeby coś zaczęło jej wychodzić, ale nie zawsze jest to możliwe. Widzę tę historię jako sumę nieudanych relacji międzyludzkich.
PK: Płyta powstawała w trakcie pandemii, w trudnym okresie, kiedy wszyscy byliśmy pozamykani w domach, co na pewno miało na nią wpływ i jest odzwierciedlone w tekstach.
Jak historia z albumu wiąże się z waszą własną, wspólną historią jako duetu?
ZO: Kiedy poznałam Piotra, byłam narzeczoną jego kolegi z zespołu Die Perspektive. Zapoznał nas ze sobą, powiedział: Zośka, myślę, że powinnaś zrobić muzę z Piotrem, bo macie podobny feeling, na pewno się dogadacie i rzeczywiście zaczęliśmy ze sobą współpracować. Powiedziałam Piotrowi, jaką robię muzykę, powiedziałam, że mam kilka tekstów i zapytałam, czy byłby tym zainteresowany, bo zależy mi na basie. Tak się zaczęło.
PK: Pierwsze spotkanie mieliśmy na próbie domowej, gdzie Zośka grała na trąbce i od razu pomyślałem, że z takim brzmieniem można stworzyć fajny zespół - uwielbiam trąbkę. Jak już załapaliśmy, co chcemy razem zrobić, praca nad muzyką poszła bardzo szybko. Właściwie cały materiał stworzyliśmy na odległość, zajęło to trzy miesiące, ale wiele osób twierdzi, że czuć w nim emocjonalną więź, co pewnie wynika z tego, że dzieliliśmy zbliżone przeżycia - zmarła mi przyjaciółka, Zosia też mierzyła się ze śmiercią bliskiej osoby... Słychać na tej płycie, że chociaż byliśmy od siebie daleko, mieliśmy podobne odczucia.
A co w sobie nawzajem najbardziej cenicie i od strony artystycznej, i od strony prywatnej?
PK: Ja w Zosi szaleństwo [śmiech].
ZO: Jestem szalona?
PK: Na swój sposób. Lubię twoją pewność siebie, nawet jeżeli powiesz, że wcale nie czujesz się pewna siebie. W muzyce często jesteś stanowcza i bardzo mi się to podoba, podobnie jak twoja kreatywność - przez trzydzieści lat grałem z wieloma muzykami, ale chyba pierwszy raz wszystko dzieje się tak szybko. Wysyłam linię basu i za chwilę dostaję świetny, pasujący do niej wokal, a później zostaje nam już tylko kosmetyka. To naprawdę mega ważna cecha i każdemu życzę spotkać taką artystkę na swojej drodze. No i lubię twoje poczucie humoru [śmiech].
ZO: Lubię u Piotra pozytywne nastawienia. Sama jestem depresyjna, więc kiedy zaczyna mnie nakręcać, jest to bardzo pomocne. Jest gospodarzem i ogarniaczem wszystkiego, co robimy, zupełnie jakby był moim managerem.
PK: Stary jestem po prostu [śmiech].
ZO: Idealnie uzupełniamy swoje braki i okazuje się, że jesteśmy do tego przyjaciółmi. Zwierzamy się sobie w sprawach związanych z rodzinami czy samopoczuciem, Piotr uczestniczył w moim ogarnianiu samej siebie, wiele możemy sobie powiedzieć wprost, a dzięki temu, łatwiej się nam ze sobą pracuje.
Macie bardzo odmienne doświadczenia muzyczne, Piotra znam od dawna z zespołów Potty Umbrella i Hotel Kosmos, Zosia była między innymi trębaczką w Orkiestrze Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego, a więc spektrum inspiracji, jakie wnosicie do Poli jest bardzo szerokie, tylko czy to ułatwia stworzenie czegoś wspólnego, czy jeszcze trudniej jest znaleźć płaszczyznę porozumienia?
ZO: Zdecydowanie ułatwia. Pochodzę z Sejn, tam faktycznie przez siedem lat grałam na trąbce w Orkiestrze Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego, uczono nas także pieśni ludowych, śpiewania białym głosem, a dzisiaj łączenie folku na przykład z elektroniką jest dosyć modne, więc wykorzystujemy to, mieszamy przeróżne style, przemycamy wpływy i dzięki temu rezultat jest ciekawszy.
PK: Czasami mam wrażenie, że grałem wszystko. Nie sięgałem może po death metal, ale zdarzały się podobne przebłyski w niektórych projektach. Każdy w trakcie przygody z muzyką zbiera przeróżne doświadczenia, ale najważniejsza jest naturalność w posługiwaniu się nimi. Nie mamy z góry założonej koncepcji na muzykę, nie ustalamy, w jakim stylu ma być kolejny utwór, nad którym pracujemy. Wszystko wychodzi prosto z nas i uważam, że brak planu to piękna sprawa. Są oczywiście pewne luźne ramy, ale nie od strony stylistycznej. Kiedy siadamy na próbie, wystarczy, że zagram kilka dźwięków, Zosia zaczyna do tego śpiewać i dalej idzie samo, nie myślimy na przykład: To będzie nostalgiczna, smutna piosenka. Ważne jest granie nie tylko głową i umiejętnościami, ale też sercem.
Tworzycie spontanicznie, w szybkim tempie, a jednak praca nad albumem "13" trwała rok. To był rok regularnego działania czy to były rozłożone w czasie zrywy twórcze rozdzielone okresami odpoczynku?
PK: Cały materiał powstawał przez trzy miesiące na odległość, a później spowolniły nas różne życiowe sprawy...
ZO: Nie mogłam się ujawniać ze względu na perypetie z pracodawcą i wszystko nagle siadło, przedłużyło się do roku.
PK: Większość rzeczy nagrywaliśmy w domu, ale później okazało się, że wokal Zosi ma gdzieniegdzie nienaturalne pogłosy, więc musieliśmy wejść do studia. Były jeszcze inne kwestie kosmetyczne i dlatego tak to się wszystko przeciągało.
Po roku spędzonym z tymi utworami i z tym konceptem nie mieliście ich dosyć?
ZO: Czasami tak było, ale chyba bardziej to przeżywałam, bo wiązało się ze strachem. Byłam śledzona i stalkowana przez byłego pracodawcę, dokumentował każdą moją aktywność i o każdej zawiadamiał sąd... To się zresztą jeszcze ciągnie, ale jesteśmy już na końcówce. Przez to wszystko w pewnym momencie nic mi się już nie podobało, łącznie z okładką, którą sama zaprojektowałam. Doszłam do takiego stanu, że w ogóle nie chciałam zajmować się muzyką. Na szczęście Piotr nie poddawał się i cały czas mnie nakręcał do działania [śmiech].
PK: Miałem wręcz przeciwnie - cały czas czułem głód wynikający z tego, jak długo to trwało, a chciałem wszystko ukończyć jak najszybciej. Czy robię zdjęcia, czy muzykę, często wyczuwam, kiedy coś jest dobre - to nie jest kwestia chwalenia się, tylko intuicji - i tak miałem z tym materiałem, a w związku z tym nie mogłem się doczekać, aż zostanie opublikowany.
Pod względem produkcji trafiło do mnie szczególnie wrażenie, jakbyście znajdowali się tuż obok i grali w moim pokoju. Zwłaszcza "Kołysanka", gdzie wyraźnie słychać nawet palce sunące po strunach, wywołuje bardzo intymne odczucia, ale ostatnio graliście w Forum Synagodze - wysokim, dużym pomieszczeniu - gdzie na pewno trudno jest odtworzyć podobne doświadczenie. Wasza koncerty znacząco różnią się od albumu?
ZO: Bardzo się różnią, chociażby tym, że często śpiewam bez mikrofonu, bo mam naprawdę mocny głos. Kiedy jechaliśmy do synagogi, mówiłam Piotrowi, że musimy zrobić spektakl. Wtedy postanowiliśmy, że pierwszy utwór wykonam bez mikrofonu, będę szła korytarzem przez całą publiczność, dzwoniła dzwoneczkami i śpiewała ludową piosenkę. Efekt był bardzo fajny, ale wiele zależy od miejsca, dlatego zawsze najpierw zwracamy uwagę na akustykę. Zasada, jakiej staramy się trzymać to granie bardzo cicho.
PK: Zawsze wychodzimy z założenia, że nie należy przeginać - odwrotnie do Swans, które zawsze przegina [śmiech]. Taki poziom dźwięków powoduje, że lepiej udaje się przemycać wrażliwość. Może to trochę audiofilskie, ale faktycznie zależy mi na tym, żeby przy odsłuchiwaniu płyty pojawiało się wrażenie, że jesteśmy gdzieś obok. Cieszę się, że miałeś takie odczucie.
Podejrzewam, że wasza muzyka może zostać sklasyfikowana jako "niełatwa" przez wiele osób zajmujących się tworzeniem radiowych playlist albo tworzeniem festiwalowych programów, ale takie bariery najczęściej stawiane są na wyrost i bardzo wiele osób bez muzycznego wykształcenia czy bogatego osłuchania potrafi z marszu wejść w tak zwaną "niełatwą muzykę" i świetnie się w niej odnaleźć, o ile stworzy się dla nich warunki do poznania jej.
ZO: To ważne, bo sama czuję się mega przebodźcowana przez muzykę - nie mogę słuchać tej radiowej, bo za bardzo są w niej podbite wysokie i niskie tony. Jak słyszę te basy, to jest mi po prostu niedobrze. W moich zabawach z elektroniką stawiam raczej na smaczki i modeluję głos. Jeżeli ktoś naprawdę potrafi słuchać, spostrzeże, że jest tam więcej muzyki niż początkowo się wydaje. Podobnie jest na imprezach techno - czujesz te drgania. Czasami nam też udaje się wydobyć je.
PK: Nie jeżdżę na imprezy techno, ty jeździsz?
ZO: Jeździłam [śmiech].
PK: To mnie zaskoczyłaś [śmiech]. Jak graliśmy w zeszłym roku na Piotrkoffie, Zosia zachęciła wszystkich, żeby usiedli obok siebie i złapali się za ręce. To było niesamowite - ludzie naprawdę skupili się na niewielkiej przestrzeni, siedzieli wręcz natchnieni. To był przepiękny koncert. Myślę, że bez problemu poradzilibyśmy sobie na przeróżnych festiwalach, ale mimo wszystko najważniejsze jest to, żeby granie sprawiało nam przyjemność. Dopóki tak będzie, ludzie też będą odczuwali emanującą ze sceny radość.