Jarosław Kowal: Twoje ostatnie single to zmiana kierunku z chłodnej elektroniki ku cieplejszemu brzmieniu, opartemu na akustycznej gitarze, ale w najnowszym utworze - "Our Secret" - trudno cię rozpoznać. To nowy kierunek czy jednorazowy eksperyment?
Sally Dige: Sama mam problem z odpowiedzeniem sobie na to pytanie, bo nieustannie toczę w głowie walkę dotyczącą kierunku, w jakim będę zmierzać. Po prostu uwielbiam muzykę każdego rodzaju i nic nie jest dla mnie bardziej przerażające od trzymania się jednego brzmienia na zawsze. To jak spożywanie tego samego dania przez całe życie. Kiedy widzę artystę, którego cała kariera muzyczna to na przykład folk, mam wrażenie, że tak wyglądałoby dla mnie piekło. Sama myśli o ciągłym zgłębianiu tego samego brzmienia w tej samej, wygodnej i znajomej przestrzeni wywołuje u mnie klaustrofobię. Nigdy nie byłam wielką fanką Davida Bowiego, ale podziwiam go jako artystę, bo poruszał się w obrębie wielu gatunków muzycznych jak kameleon. Podziwiam osoby, które nie ograniczają siebie i nie powtarzają się. Z podobnym wyzwaniem mierzyłam się w szkole artystycznej - nauczyciele chcieli, żebyśmy trzymali się jednego medium i nigdy nie przekraczali jego granic, czego nienawidziłam. Lubiłam robić filmy, projektować, zajmować się sztukami wizualnymi, performansem, fotografią i tak dalej. Jak mogłabym wybrać tylko jeden kierunek, skoro uwielbiałam je wszystkie?
Mam na dyskach wiele utworów, które pasują do bardzo odmiennych kategorii muzycznych. Czuję się tak, jakby moja osobowość była rozdzielona na wiele części. Pewnie najlepszym rozwiązaniem byłoby połączenie tych wszystkich brzmień i chyba spróbuję czegoś takiego na następnym albumie. Kolejne utwory są utrzymane w podobnym stylu do "Our Secret" w tym sensie, że skupiam się wokół brzmienia fortepianu i nawiązuję nieco do estetyki muzyki poważnej, ale będzie w nich również mój głos. Pracuję nad albumem w nietypowy sposób - zajmuję się kilkoma utworami jednocześnie, a w całościowym kontekście "Our Secret" będzie wypełnieniem prowadzącym do moich bardziej tradycyjnych piosenek.
Od początku byłaś pewna, że chcesz podążać w tym kierunku czy miałaś wątpliwości?
Zawsze mam wątpliwości, ale w końcu przychodzi moment, kiedy muszę wyłączyć mózg, daję się ponieść i sprawdzam, dokąd mnie to zaprowadzi. Nie wiem, czy to rozsądne podejście, ale nigdy bym się nie przekonała, gdybym nie spróbowała.
Tak znacząca zmiana brzmienia oznacza, że od czasu poprzedniego albumu znacząco zmieniłaś się także jako osoba?
Tak myślę. Za każdym razem, kiedy coś odkrywamy albo zmieniamy, jednocześnie dorastamy, uczymy się i dojrzewamy. Zawsze potrzebuję czegoś nowego do odkrycia, jakiegoś wyzwania. Moje ostatnie dwa albumy zawierały elektroniczne, synthpopowe piosenki i nie chciałam nagrywać kolejnego podobnego. Chciałam spróbować gry na innych instrumentach, na jakich nigdy wcześniej nie grałam i zmierzyć się z innymi rodzajami rozwiązywania problemów w muzyce. Kiedy zaczynamy wpasowywać się w schemat, często nieustannie sięgamy po te same rozwiązania. Spojrzenie na muzykę z innej perspektywy może okazać się bardzo orzeźwiające, To jak spanie po przeciwnej stronie łóżka - wywraca perspektywę do góry nogami. Nie oznacza to jednak, że nie będę w przyszłości tworzyła elektronicznych i synthpopowych utworów. Nie narzucam sobie żadnych ograniczeń brzmieniowych czy gatunkowych, co w sposób oczywisty widać w mojej dyskografii.
Ktoś mógłby zarzucić, że moja artystyczna tożsamość to kompletny bałagan, bo od strony dźwiękowej i czasami wizualnej nie jest spójna, ale trudno dopasowywać się do ram. Czasami miewam kryzysowe chwile, kiedy wydaje mi się, że nie mam żadnego brzmienia, ale pewnego dnia przeglądałam YouTube'a i natrafiłam na kilka filmików z moim dawnym zespołem, które ktoś tam wrzucił, a zupełnie obce osoby pisały w komentarzach, że ten głos przypomina Sally Dige. To było pocieszające i uświadomiło mi, że moje brzmienie to tak naprawdę mój głos, a on na zawsze pozostanie ze mną.
Zmieniłaś instrumentarium, a do tego odeszłaś od struktury zwrotka-refren-zwrotka. Trudno było oderwać się od tego przywyczajenia?
Na początku było trudno. Czułem się jak zagubiona we mgle, komponowanie na fortepian solo wydawało mi się bardzo abstrakcyjne, byłam przyzwyczajona do typowego popowego czy rockowego standardu. Zaczęłam jednak analizować wiele fortepianowych utworów instrumentalnych i odkryłam pewne często używane w ich konstrukcji wzorce służące narastaniu i rozluźnianiu, a także łukowatej narracji tworzonej za pomocą prostych powtórzeń. Z jednej strony musiałem zmienić sposób myślenia, bo działałam w nowej przestrzeni dźwiękowej, ale z drugiej sięgnęłam po wiele narzędzi zdobytych z doświadczeń z muzyką pop i rockiem po to, by tworzyć utwór w częściach, które będą przypominać zwrotki i refreny z wykorzystaniem powtarzających się hooków, a także dodając głębię niektórym fragmentom.
Tekst ułatwia komunikowanie emocji i intencji, bez niego interpretacja zawsze jest bardziej otwarta, ale czy dla ciebie za "Our Secret" stoi konkretny temat?
Zainspirowały mnie morskie fale w otwierającej scenie filmu "Medea" Larsa von Triera i myśl o tajemnicach oceanu - płytkie brzegi reprezentujące tajemnica lekkie, magiczne i zabawne oraz najgłębsze części oceanu skrywające mroczne i groźne tajemnice. Chciałam stworzyć brzmienie odzwierciedlające to uczucie.
Muzyka zawsze musi mieć głębsze znaczenie czy może być po prostu związkiem dźwięków?
W muzyce nie ma żadnych zasad. Oczywiście są ściśle określone zasady w teorii muzyki, ale można je łamać czy ignorować. Muzyka może mieć głębokie znaczenie, ale może być też związkiem różnych dźwięków. Teksty mogą być intensywne i mogą być po prostu fragmentem pamiętnika albo pustymi myślami. Każde podejście jest słuszne i ważne.
Jak to nowe brzmienie przetłumaczysz na występy na scenie? Połączenie "Our Secret" z twoimi wcześniejszymi utworami wydaje się dosyć trudne.
Raczej nie będę odgrywać "Our Secret" na żywo, chyba że będzie to bardziej klasyczny i ambientowy występ. Nie mam póki co pojęcia, jak połączę na żywo moje nowe i stare brzmienie. Myślę, że musiałoby to być pomieszanie akustycznych i elektronicznych dźwięków z motywem przewodnim ponad nimi. Dostaję wiele propozycji koncertowych, ale odrzucam je, bo wiem, że stworzenie nowego setu z tym mieszanym brzmieniem będzie samo w sobie pełną produkcją, a w tej chwili chcę się skupić na produkowaniu muzyki i teledysków.
Pamiętam twój występ na Soundrive Festival 2016 - byłaś sama na tej wielkiej scenie. Trudno odnaleźć się w sytuacjach, kiedy wszystkie oczy są zwrócone ku tobie przez cały koncert?
Tak, to naprawdę trudne, kiedy publiczność nie ma nikogo innego, na kim mogłaby zawiesić wzrok. Wymarzoną sytuacją byłoby oczywiście granie z zespołem, ale ze względów ekonomicznych nie zawsze jest to możliwe czy realistyczne, bo takie rozwiązanie natychmiast podnosi budżet ze względu na dodatkowe wynagrodzenia, podróż, koszta pobytu, a nie każdy organizator ma na to fundusze, co jest całkowicie zrozumiałe. Poza tym moi najbardziej utalentowani znajomi muzycy są zajęci własnymi trasami i muzyką, więc trudno też znaleźć zespół, który zawsze miałby czas na poświęcenie się mojemu projektowi, zwłaszcza, że czasami trafiają mi się koncerty na ostatnią chwilę. Czasami proponowane pieniądze nie są warte ich czasu albo są zajęci przez inne zobowiązania, co jest oczywiste. Rozumiem perspektywy organizatora, wynajętych muzyków, publiczności i artysty. Istnieją wyzwania i oczekiwania, ale na końcu tego wszystkiego są też prawdziwe realia. Ostatecznie gram głównie solo, ale samotność na scenie nigdy nie przestaje być mniej przerażająca, bez względu na to, ile razy się z nią mierzę.
Rozmawiałem kiedyś z Hildur Guðnadóttir, która stwierdziła, że występowanie w samotności nie jest takie złe, ale samotne podróże i samotny pobyt w hotelu mogą być nieprzyjemne.
U mnie jest właściwie odwrotnie. Występowanie w pojedynkę jest trudne, niezręczne i czuję się wtedy samotnie, ale przebywanie w hotelu w pojedynkę to błogość. Uwielbiam zostawać sama w hotelu. Nie lubię jednak podróżować sama na koncerty, bo zawsze czuję ogromne zaniepokojenie związane z pomyleniem godziny lub daty, zgubieniem się albo innymi problemami w podróży. Druga osoba łagodzi stres, masz wtedy kogoś ze sobą, kto pomaga stawić czoła wszelkim wyzwaniom.
Czujesz się bardziej introwertyczką czy ekstrawertyczką? W jaki sposób wpływa to na twoją muzykę?
Jestem introwertyczką. Często pracuję sama, więc pasuje to do mojej introwertycznej natury. Z perspektywy tworzenia muzyki, mam wrażenie, że introwertyzm pomaga zwerbalizować uczucia i myśli, których nie wyrażam równie dobrze jako osoba. Jestem pod tym względem stronnicza, ale uważam, że bycie introwertyczką ma wiele zalet dla kreatywnych osób, masz wtedy tendencje do oszczędnego wyrażania się i częstszego słuchania, a jako słuchacz, stajesz się bardziej uważny i wrażliwy na szczegóły zawarte w ludziach i w sytuacjach. Zamiast opowiadać w kółko te same historie, słuchasz wtedy historii innych osób. Mówienie mniej i słuchanie więcej daje ogromne korzyści i zapewnia pożywkę dla kreatywnych umysłów.
Dzielisz lub dzieliłaś życie pomiędzy Kanadę, Danię i Niemcy - każde z tych miejsc wywarło wpływ na twoją muzykę czy niezależnie od tego, gdzie byś się urodziła i gdzie byś żyła, brzmiałabyś podobnie?
Trudno powiedzieć, bo nie znam żadnego innego życia, niż to, które wiodę. Czy gdybym urodziła się w Sri Lance albo w Mongolii, tworzyłabym taką samą muzykę? Nie jestem pewna, ale może tak? Myślę, że kreatywność, sztuka i muzyka zawsze byłyby częścią mnie, nawet jeżeli moja dusza wybrałaby inne ciało albo środowisko, w jakim przyszłabym na świat. Myślę, że nadal pociągałyby mnie rytmy i melodyjne hooki, ale może otoczenie w jakiś sposób zmieniłoby samą muzykę, kto wie? Wiele osób odczuwa naturalny pociąg do pewnych brzmień, które nie odzwierciedlają ich otoczenia, wychowania czy kultury, w jakiej żyją. Muzyka jest pod tym względem bardzo tajemnicza.
Berlin to jedno z tych miast, które podsuwa artystom i artystkom wiele możliwości, ale podejrzewam, że istnieje w nim także duża konkurencyjność. Jakie są zalety i wady zajmowania się muzyką w takim miejscu?
Jest więcej zalet niż wad. Właściwie nie przychodzą mi do głowy żadne wady, które byłyby odmienne od tych obecnych w każdym innym mieście. Chociaż w Berlinie istnieje duża konkurencyjność, nigdy nie odczułam, że jest to miasto, w którym ludzie muszą ze sobą rywalizować. Może mam szczęście albo otoczyłam się właściwymi osobami - każdy kogo tutaj poznałam był gotów pomagać innym i dzielił się opiniami, radami, kontaktami, radził w sprawach negocjacji finansowych, podsuwał porady biznesowe i tak dalej. W okresie, kiedy tworzyłam w Vancouver była tam znacznie większa konkurencyjność niż tutaj. Może dlatego, że to mniejsze miasto i możliwości wydawały się bardziej ograniczone, a z tego powodu ludzie niechętnie się nimi dzielili. Oczywiście nie każdy w Vancouver zachowuje się w taki sposób, ale w Vancouver doświadczałam konkurencyjności, zamknięcia czy gatekeepinngu znacznie częściej niż w Berlinie.
Miejscem szczególnym, w którym niemal wszyscy codziennie się znajdujemy jest internet. Czujesz, że bardziej pomógł ci w dotarciu do szerszego grona osób czy bardziej ogranicza cię ze względu na algorytmy i przesyt treści?
Internet i algorytmy mają oczywiście wady, ale porównując teraźniejszość do tego, co było piętnaście lat temu, uważam, że jako artyści czerpiemy więcej korzyści z cyfrowej epoki niż mogliśmy to robić wcześniej. Artystom zwrócono wiele siły sprawczej ze względu na to, jak łatwo jest być teraz twórcą niezależnym. Pamiętam, że kiedy grałam w zespole jako nastolatka, wszyscy uważali podpisanie kontraktu z pewnymi wytwórniami za cel, bo można było dzięki temu zdobyć korzystne recenzje i dotrzeć do nowych fanów. Wydawało się, że wszystko kręci się wokół podpisywania kontraktów z wytwórniami o pewnej pozycji albo managementami i tak dalej. Znam lokalne zespoły, które podpisały naprawdę niekorzystne kontrakty, bo czuły, że muszą dokonać poświęceń, żeby wskoczyć na wyższy poziom. Dzisiaj sam możesz wszystko dystrybuować poprzez internet. Możesz korzystać z dystrybucji prowadzonej przez proste firmy pokroju CD Baby i korzystać z mediów społecznościowych czy YouTube'a do promowania siebie. Oczywiście konkurencja jest z tego powodu o wiele bardziej zaciekła, a niektórzy artyści wyrastają ponad innych poprzez hakowanie algorytmicznej pętli. Są też artyści odczuwający presję, by przebić się do tej viralowo-algorytmicznej pętli za pomocą czerstwych tiktokowych postaci albo tiktokowych skeczy, w których mniej chodzi o muzykę, a bardziej o tworzenie viralowych treści dla normalsów. Internet otworzył wrota do przesytu treściami i krótszego okresu utrzymywania uwagi, co również stawia wiele wyzwań. W ogólnym zarysie uważam jednak, że internet daje niezależnym artystom o wiele więcej możliwości działania niż było to możliwe wcześniej.
Z jakim najtrudniejszym wyzwaniem mierzysz się w post-pandemicznej rzeczywistości?
Myślę, że koncertujący artyści napotykają na najwięcej trudności w post-pandemicznej rzeczywistości, ale sama nie grałam w tym okresie, więc nie mogę zabrać w tym temacie głosu. Inflacja na pewno dorzuciła wiele problemów, ale to ogólniejsza trudność, z którą mierzy się każdy. Nadal sprzedaję muzykę i merch po wcześniejszych cenach, dostaję też taką samą pensję w mojej dziennej pracy jak przed pandemią, ale stawki za sale prób i studio znacznie wzrosły z dnia na dzień, a z tego względu podniosły się stawki sesyjnych muzyków, co jest oczywiście słuszne. Stoję więc przed wyzwaniem funkcjonowania z jeszcze bardziej napiętym budżetem - który i tak od początku był dość napięty - na finansowanie moich przedsięwzięć. Ludzie na ogół nie lubią wydawać dużych pieniędzy na konsumowanie muzyki. Za pobranie utworu zawsze jest jeden dolar, jeszcze przed odliczeniem prowizji Bandcampa albo PayPala, ale dolar jest wart coraz mniej. Jeżeli spojrzeć na to z szerszej perspektywy, pojawia się coraz więcej trudności finansowych. Inflacja dotknęła wszystkich, ale jako muzyk możesz ją odczuć szczególnie boleśnie.
fot. Jaakko Saarilahti