Obraz artykułu Martin Kohlstedt: Podłączam się do wszechświata i pozwalam mu przeze mnie przepływać

Martin Kohlstedt: Podłączam się do wszechświata i pozwalam mu przeze mnie przepływać

Nowy album niemieckiego pianisty to z jednej strony nadal intymne brzmienie fortepianu, z drugiej zwrot w kierunku znacznie cięższych, elektronicznych dźwięków. Z czego wynika obranie akurat takiej drogi? Tego dowiecie się z naszej rozmowy.

Jarosław Kowal: W informacji prasowej załączonej do "Feld" podkreśliłeś, że wydawanie pełnego albumu, a nie jedynie singli, nadal jest bardzo istotne. Co uzyskujesz za sprawą tego formatu, czego żaden inny nie może tobie dać?

Martin Kohlstedt: Utwory na ten album kształtowały się przez dość długi okres, poświęciłem na nie mniej więcej rok pracy. Z początku wychodziły mi dość zaskakujące, elektroniczne kawałki, później bardzo harmoniczne ambientowe utwory i wszystkie te tarcia ukształtowały muzykę, jaka ostatecznie trafiła na "Feld". Nie dało się użyć tylko jednego środka wyrazu, by zabrać głos w czasach, w jakich żyjemy. Siedziałem przed instrumentem i kierowałem się podświadomością oraz emocjami, jakie towarzyszyły mi w danej chwili. Czułem, że to musi być materiał, który będzie rozwijał się stopniowo, że musi mieć wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Traktuję go jak coś w rodzaju filmu albo dobrej rozmowy czy podcastu, a takiego wrażenia nie dałoby się uchwycić w trzech-czterech minutach. To za mało, żeby zanurzyć się w treści. Do opowiedzenia autentycznej historii trzeba więcej. Wydawanie singli po prostu nie byłoby możliwe - potrzebowałem wszystkich tych elementów, żeby wykreować znacznie obszerniejsze podejście do muzyki.

Stwierdziłeś też, że nigdy wcześniej nie miałeś aż tak dużo na głowie - w jakim byłeś nastroju, kiedy pracowałeś nad "Feld"?
Na samym początku pandemii sytuacja była bardzo ponura. Cały świat stanął w miejscu, a ja bardzo mocno wyciszyłem się i skupiłem na introwertycznych brzmieniach. Depresja wkradająca się do całego społeczeństwa była wyraźnie wyczuwalna, wszyscy zastanawiali się, ile to może jeszcze potrwać. Kiedy tylko pandemia zaczęła wygasać, od razu zaczęła się z kolei wojna w Ukrainie i spadł na nas wszystkich ciężar inflacji. Konieczne było spojrzenie na wiele kwestii z jasnym umysłem, a w moim toczyło się mnóstwo wewnętrznych dyskusji. W rezultacie trudno było oddać się wyłącznie spokojnej muzyce. Potrzebowałem elektronicznego brzmienia dla kontrastu z naturalnym brzmieniem fortepianu. Potrzebowałem tego zgrzytu i uważam, że to właśnie on stanowi paliwo dla "Feld".

 

Faktycznie masz na tym albumie inne brzmienie. Czy wiąże się to również z tym, że muzyka na fortepian solo stała się w ostatnich latach modnym, coraz bardziej schematycznym trendem?
Nie zastanawiałem się nad tym, po prostu podążam za tym, co we mnie siedzi. Nie jestem pewien, czy fortepian solo może być czymś modnym. To sposób na wyrażanie siebie w komfortowych warunkach, w jakich jesteś sam na sam ze sobą. Dzisiaj istnieje jednak w społeczeństwie poczucie, że powinniśmy znowu być razem i wysyłać do siebie nawzajem sygnały zachęcające do spotkania. Potrzeba czegoś na przełamanie lodów, czegoś zachęcającego do refleksji nad stanem, w jakim znajduje się świat. Te dwa oblicza są dla mnie jednakowo ważne. Nadal gram solo na fortepianie, ale pociąga mnie tworzenie mocniejszych, bardziej wyrazistych utworów, co dodaje pewności siebie w trudnych czasach. 

Najbardziej zaskakującym momentem albumu jest druga połowa "DIA", gdzie używasz syntezatora w sposób przypominający ścieżki dźwiękowe z filmów Johna Carpentera.
Filmy grozy raczej nie były inspiracją, ale początek "DIA" jest gęsty i mglisty, ciężko przez niego przejrzeć, a później muzyka nagle staje się bardzo bezpośrednia. Z mgły, w której można zabłądzić wyłania się konkretny kierunek. Wcześniejsze utwory są trochę jak szukanie czegoś, a przy "DIA" kurs dla całego albumu zostaje wyraźnie wyznaczony i pojawia się poczucie, że nie można już się wycofać. W muzyce z horrorów często pojawia się wrażenie, że dochodzi do czegoś znaczącego i może stąd bierze się podobieństwo. Pożywką dla tych utworów ciągle pozostają niepewność, życie chwilą, nasza codzienność, ciągle jest w nich silny element introwertyczny, ale chociażby za pomocą teledysków, buduję twardszą powłokę zewnętrzną.

 

Grałeś w przeszłości w rockowym zespole czy od początku miałeś wyraźne poczucie tego, w jakim kierunku chcesz zmierzać jako artysta?
Grałem w siedmiu różnych zespołach, ale to trochę jak pracowanie w kilku miejscach. Zacząłem w wieku jedenastu lat na pianinie, które nadal stoi w moim rodzinnym domu i po prostu wciskałem różne klawisze, co okazało się bardzo kontemplacyjnym procesem, przydatnym po powrocie ze szkoły, kiedy trzeba było się wyciszyć i poukładać myśli. W tamtym czasie życie w społeczeństwie było dla mnie ciągłą walką, przybierałem wiele odmiennych tożsamości w relacjach z ludźmi. Tylko przy pianinie mogłem być naprawdę sobą. W elektronicznych, hiphopowych, funkowych czy popowych zespołach, w których grałem czułem się bardziej pracownikiem. Przygotowywałem kompozycje, dobrze się sprawdzały, ale pianino cały czas podświadomie we mnie siedziało i kiedy miałem dwadzieścia cztery-pięć lat, w pełni się na nim skoncentrowałem. Wróciłem do bycia tym jedenastoletnim chłopakiem, który grał na pianinie bez żadnego powodu i bez żadnego celu.

 

Uczyłeś się grać jazz, ale chyba nigdy nie poszedłeś w tym kierunku?
Kiedy miałem piętnaście czy szesnaście lat rzeczywiście uczyłem się jazzu i myślałem, że odnajdę dzięki tej muzyce wolność. Cała moja teoretyczna wiedza pochodzi z jazzu. Wszystko, co wiem na temat akordów oraz ich związków, o tym, jak muzyka działa od strony fizycznej pochodzi od jazzu, ale od początku miałem też własny język. Nigdy nie chciałem zmuszać się, żeby to, co gram na fortepianie pasowało do jakiegoś gatunku. Podobnie było z muzyka poważną - czułem, że to tylko niektóre z kierunków, w jakich mógłbym podążać, a wolałem pozostać otwarty na wszelkie możliwości. Niekiedy da się u mnie usłyszeć jazzowy nastrój, czasami nastój muzyki poważnej, muzyki filmowej, ambientu, elektroniki, czasami nawet popu. Mogę sięgać po pewne schematy, mogę też kierować się ku psychodelicznemu graniu albo industrialnemu i tak dalej. Lubię przeskakiwanie pomiędzy szufladkami, ale nauki rzeczywiście pobierałem u osób siedzących w jazzie.

Poza fortepianem i elektroniką, na nowym albumie skorzystałeś także z nagrań terenowych - sam je zarejestrowałeś?
Tak, nagrywałem po prostu odgłosy natury z otoczenia w pięciu czy sześciu sytuacjach, które wydawały się odpowiednie. W przypadku niektórych bardziej ambientowych utworów, mam wrażenie, że dodatkowe tło jest bardzo przydatne. Na przykład w "NOR" uchwyciłem brzmienie pola w lecie, co jest pewnego rodzaju chwilowym przełamaniem atmosfery albumu. Potrzebowałem w tym momencie realistycznego kontekstu, krótkiej chwili na refleksję, a później następuje przejście do "DIA", czyli tego kluczowego, dużego wydarzenia. Nagrania terenowe pozwalają zawiesić upływ czasu, zabrać do innej sytuacji, w której można być sam na sam ze sobą, a następnie wrócić do muzyki. To coś w rodzaju przerywnika pomiędzy rozdziałami.

 

Sądząc po zastosowaniu nagrań terenowych, po twoich teledyskach, okładce albumu czy nawet nazywaniu siebie dzieckiem lasu w mediach społecznościowych, natura jest dla ciebie źródłem energii.
Jak najbardziej. Dorastałem na łonie natury, obok lasu, w miejscowości, w której mieszka dwa tysiące osób, gdzie mój ojciec jest w dodatku leśniczym. Nauczyłem się, jak cały ten ekosystem działa, jak wszystkie elementy przyrody łączą się ze sobą. Jako młodzieniec potrafiłem się tym irytować, ale teraz bardzo się cieszę ze zdobycia całej tej wiedzy i zainicjowałem duży projekt zalesiania, w którym pomaga mi wielu znajomych. Las jest mi szczególnie bliski, bo znam go od małego. Rosną tu drzewa znacznie starsze ode mnie, które dalej będą rosnąć, gdy już mnie nie będzie. Kiedy spojrzy się na to wszystko z boku, można dostrzec, jak maleńkim jest się elementem w ogromnym, złożonym systemie. To bardzo inspirująca refleksja.

 

Domyślam się, że zmiany klimatyczne i lekkomyślność, z jaką ludzie traktuj środowisko naturalne to tematy bliskie twojemu sercu, ale czy negatywne emocje pokroju gniewu albo strachu również są obecne w twojej muzyce?
Tak i myślę, że większość naszych przemyśleń ma źródło w konfliktach. W zadawaniu sobie pytań, na które nie znamy odpowiedzi, a kiedy ich nie znamy, nasze mózgi podsuwają strach. Działa to u mnie mniej więcej pół na pół - czasami mam bardzo konkretne myśli, czasami sam nie wiem, do czego prowadzą. Moja twórczość wynika z tych sprzeczności i tarć pomiędzy nimi, z pragnień, lęków i wszystkiego, co pomiędzy. To bardzo intuicyjne podejście, chwytanie się chwili. Nie działam jak typowy kompozytor czy producent. Wszystko musi być wcześniej przygotowane, żeby nie marnować czasu na podłączanie kabli i tym podobne, ale zaczynam grać wtedy, gdy nadejdzie odpowiedni moment. Pracuję na ośmiu instrumentach, nigdy jednak nie zakładam, od którego z nich zacznę. Pomysł przychodzi do mnie sam. Raz może nadejść z samego rana, kiedy indziej w środku nocy - nie jestem w stanie wybrać tej chwili, mogę jednie pozwolić jej przejąć kontrolę. Rezultatem może się okazać na przykład dwudziesto-trzydziestominutowa psychodeliczna sesja, w trakcie której próbuje rozszyfrować, dlaczego właśnie takie dźwięki ze mnie wychodzą, ale nie jestem w stanie prześledzić drogi wstecz, nie mogę odnaleźć punktu początkowego. Czasami jednak - na przykład rok później - w niemal terapeutyczny sposób odkrywam nowe spojrzenie na nagrany materiał i zaczynam rozumieć, dlaczego do czegoś na nim doszło.

Polegasz na przypływach inspiracji czy czasami po prostu siadasz przed instrumentem i podchodzisz do grania jak do pracy na etacie?
To by się nigdy nie sprawdziło. Fortepian ma bardzo duży szacunek do tego, czym jest. Kiedy mam za dużo na głowie albo z jakiegoś powodu nie czuję się dobrze, po kilku sekundach przed fortepianem od razu rozpoznają, że to nie jest właściwy dzień, żeby zajmować się muzyką i nie forsuję tego. Mam tak zresztą dosyć często, niemal w ogóle nie ćwiczę. Działam raczej fazowo - raz gram mnóstwo koncertów, jestem otoczony wieloma osobami, skupiam się na muzyce; kiedy indziej w ogóle się nią nie zajmuję.
 

Siedzenie przed fortepianem ogranicza ruch, a ze względu na solowy charakter występów, cała uwaga publiczności jest skupiona na tobie. Z perspektywy introwertyka to dość upiorna sytuacja.

Masz całkowitą rację [śmiech]. Dlatego siedzę tyłem do publiczności - nie mam wtedy poczucia, że muszę kogoś zabawiać, a poza tym chcę być zwrócony w tym samym kierunku, co publiczność. Czuję, jakbyśmy tworzyli wtedy armię osób o podobnym sposobie myślenia i razem kroczyli w tym samym kierunku. Kiedy zaczynałem grać koncerty, w wieku dwudziestu pięciu lat, byłem przepełniony strachem. Trudno jest na takim etapie udźwignąć swoje niepewności i obawy. Teraz wszelkie niepowodzenia odbieram jako część bycia muzykiem. Kiedy decydujesz się na improwizowanie przed tłumem dwóch i pół tysiąca osób, który czeka, aż wydasz pierwszy dźwięk, rozpoczęcie wydaje się przerażające, ale tak naprawdę taka sytuacja popycha do działania. Staram się podążać za chwilą.

To oznacza, że "Feld" ewoluuje podczas koncertów poprzez improwizację?

"LUV", "MOD" czy "VIM" na pewno wyewoluowały w trakcie koncertów, ale historia niemal każdego utworu jest inna. Czasami może za nim stać dziesięcioletni proces związany z pojedynczym instrumentem, który w pewnym momencie może zostać wreszcie zwieńczony utworem. Zazwyczaj jest to jednak kwestia intuicji. Podczas mniej więcej dwudziestominutowej sesji nagle z jakiejś melodii albo pojedynczego pomysłu powstaje coś większego, nakładam na siebie kolejne warstwy i otrzymuję gotowy utwór. To raczej nie są piosenki przeznaczone na Spotify, bo większość z nich ma dziwaczny, ambientowy początek, w środku idą w innym kierunku, a później następuje długie zakończenie, przy czym żadna z tych części nie wynika z wcześniejszej, pojawiają się z zaskoczenia. Czasami mam wręcz wrażenie, że nie sprawuję nad nimi żadnej kontroli. Nie chcę uderzać w ezoteryczny ton, ale niekiedy czuję, jakbym podłączył się do wszechświata i pozwolił mu przeze mnie przepływać. Niektóre utwory po prostu pojawiają się, nie spędzam z nimi ani chwili przed ich powstaniem. Jakby gdzieś tam już istniały, a ja po prostu odnajduje je i zaczynam grać.

 

Jakie byłoby wymarzone miejsce do zagrania koncertu?

Najważniejsze jest to, co wywołuje reakcje. Inaczej jest, kiedy coś odbija muzykę - samo pomieszczenie albo ludzie - i inaczej, kiedy gra się w samotności na łonie natury, gdzie dźwięk rozchodzi się bez końca. Kiedy grasz zwrócony ku oceanowi, masz przed sobą bezkresny widok, który wywołuje poczucie nieskończoności. Kiedy grasz w małym pubie w Irlandii, z każdej strony jesteś otoczony czymś, co odbija dźwięk. Czujesz się tak, jakbyś zanurzył się głęboko we własnych myślach. Ostatecznie wszystko zależy od nastroju. Mógłbym co godzinę odpowiadać na to pytanie i za każdym razem powiedziałbym coś innego. W tej chwili czuję się bardzo komfortowo i chcę nawiązywać więź z ludźmi, więc idealnie byłoby zagrać na festiwalu, z publicznością dookoła mnie, z którą stworzyłbym niemal jeden organizm. Zimą często mam z kolei potrzebę grania w samotności, wystawiam wtedy pianino na balkon i pozbywam się dzięki temu tego odbicia, powstaje otwarta przestrzeń. Lubię tę ciągłą zmienność. Czasami gram w klasycznych salach koncertowych, czasami w kościołach, gdzie dzięki ich wysokości i tworzonej w ten sposób przestrzeni, bardzo dobrze myśli się i można popuścić wodze fantazji. Kiedy indziej świetnie jest rozstawić się w klubie, w bardzo ciemnym pomieszczeniu, gdzie nie da się dostrzec całej otaczającej przestrzeni - w takich miejscach wzrasta skupienie. Nie potrafiłbym wybrać tylko jednego z tych wszystkich miejsc.

 

fot. J. Konrad Schmidt


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce