Obraz artykułu Unc D: Stworzyłem mumble jazz

Unc D: Stworzyłem mumble jazz

Nie ma czegoś takiego jak mumble jazz? Dante Basista słyszał to wielokrotnie, ale obstaje przy swoim i faktycznie jeżeli chodzi o obszerne zastosowanie auto-tune'a i wysunięcie na front elektrycznego basu; ale także sposób prowadzenia działalności muzycznej za pomocą internetu daleko wykracza poza jazzowe standardy. To będzie przyszłość gatunku? Na pewno przynajmniej jedna z możliwych.

Jarosław Kowal: Wybacz, że zacznę od najbardziej oczywistego pytania, ale czym jest mumble jazz?
Dante Basista: To znakomite pytanie. Mumble jazz jest podgatunkiem, który sam stworzyłem, łącząc jazzowy scat z auto-tunem i współczesnym hip-hopem, łącząc jazz z muzyką elektroniczną. W pewnym sensie próbuję działać w sposób podobny do działania artystów hip-hopowych - z beatem w tle, ale zamiast podchodzić do poszczególnych utworów na popowy wzór, wprowadzam do nich radykalną, zespołową improwizację wykonywaną właśnie na tych beatach. Tak można w skrócie opisać mumble jazz.

 

Jazz i auto-tune to dwie skrajności w definicji mumble jazzu, ale jest też sporo funkowych beatów, jest charakterystyczne brzmienie Rolanda 808 i wiele innych składników, więc formuła tego podgatunku wydaje się otwarta. Stawiasz przed nim jakieś ograniczenia?
Osiemset ósemka jest bardzo istotną częścią naszego brzmienia. Razem z moim współproducentem, Thin Thicketem, staramy się trzymać określonej formuły tego, co postrzegamy jako mumble jazz. Jego zasługą jest samodzielne programowanie automatu perkusyjnego, nie używamy presetów, a później korzystam z tego podczas występów jak DJ. Osiemset ósemka, mój bas, jego keyboard to nasz fundament, nad którym kolejne elementy można nadbudowywać razem z zespołem. Jeżeli chodzi natomiast o granice, to staram się, żeby mój wokal z auto-tunem i elektryczny bas stanowiły jedyne wiodące głosy solowe w mumble jazzie. Zauważyłem, że dla basisty grającego w zespole pełnienie takiej funkcji jest dosyć trudne, kiedy musi mierzyć się z tradycyjnymi solowymi instrumentami - saksofonem, gitarą czy trąbką. Traktuję mumble jazz jako szansę na wysunięcie basu na tę pozycję. Mam też inne projekty - dopiero co wypuściłem pierwszy singiel z jazz-funkowego albumu, nad którym od jakiegoś czasu pracuję, ale nie ma tam w ogóle basowych solówek. Zależy mi na tym, żeby wszelkie działania w charakterze lidera skupiać tylko wokół mumble jazzu, ale też grać w innych zespołach jako "zwyczajny" basista.

Wydajesz nową muzykę każdego tygodnia - nie boisz się, że szybko wyczerpiesz pomysły?
Czy się boję? Nawet o tym nie wspominaj [śmiech]. To egzystencjalny lęk, który towarzyszy mi każdego dnia, ale też nie do końca tak jest, bo mamy już mnóstwo zarejestrowanego materiału. Załadowałem do DistroKid tyle utworów, że przynajmniej do czerwca mamy spokój, a na etapie produkcji jest jeszcze tyle innych kawałków, że właściwie starczy tego do końca roku. Próbuję rozgryźć, w jaki sposób produkować na masową skalę. Unikam kilkukrotnych take'ów, prób, ćwiczenia utworów, co oczywiście ma też minusy, ale wszystko je przecież ma. Brakiem pomysłów w tej chwili aż tak bardzo się nie martwię, raczej tym, czy będę w stanie je wszystkie ukończyć.

Moim głównym założeniem jest ilość ponad jakość

Brak zobowiązania czy oczekiwań, by nagrać pełen album daje ci wolność wydawania czego chcesz i kiedy chcesz, zamiast ciągłego pracowania nad wiekopomnym dziełem?
Dokładnie tak. Moim głównym założeniem jest ilość ponad jakość. Uważam, że jako artysta czerpiesz większe korzyści z nagrania całego utworu za jednym razem i natychmiastowego wypuszczenia go niż z dłubania przy kawałku w nieskończoność i szlifowania każdego szczegółu aż uzyskasz coś, co będzie pokazywać szczyt twoich możliwości. Z perspektywy rynkowej muzyka w czasach internetu jest kompletnie zdewaluowana. Nie ma już żadnej finansowej wartości. Nie nagrywam drogich w produkcji winyli, które dałoby się sprzedać za jeszcze więcej i naprawdę coś na tym zarobić. Nagrywam pliki audio, których stworzenie i rozesłanie po całym świecie nie kosztuje prawie nic, co pokrywa się z oczekiwaniami ludzi, bo większość nie chce płacić za muzykę. Z tej perspektywy lepszym rozwiązaniem jest nagrywanie jak największej ilości utworów. Część z nich może być bardzo przeciętna, ale jestem przekonany, że poprzez ten proces zaczynam tworzyć coraz lepszą muzykę, co oczywiście jest kategorią bardzo subiektywną. Na Reddicie mnóstwo osób zarzuca mi, że wszystko, co tworzę jest przeciętne, ale są też takie, które dostrzegają coś więcej. W każdym razie jestem zdania, że ilość pomaga podnosić jakość. Gdyby jednak pojawiła się wytwórnia i rzuciła sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów, żebym nagrał album, na pewno podszedłbym do tego zadania w zupełnie inny sposób. Jako niezależny, funkcjonujący głównie w internecie artysta uważam natomiast, że zasypywanie odbiorców ilością jest prawdziwie partyzanckim stylem walki o swoje i jedynym skutecznym, kiedy nie dysponujesz dużym budżetem.

Na początku roku wydałeś album "Mumble Jazz: A Tribute to Auto-tune", którego tytuł na pewno kilka osób rozjuszy, bo auto-tune stał się symbolem wszystkiego, co złe w dzisiejszej muzyce. Jest to jednak dosyć archaiczne myślenie, w moim odczuciu jedynym niewłaściwym zastosowaniem auto-tune'a jest to, kiedy wokalista próbuje udawać, że wcale go nie użył.
To doskonała uwaga - kiedy próbujesz coś ukryć, wtedy faktycznie auto-tune może wzbudzać zgorszenie. W innym przypadku niewiele różni się od użycia przesteru z gitarą elektryczną. Oczywiście sygnał po zniekształceniu będzie brzmiał zupełnie inaczej, ale nadal ma wartość jako odmienny rodzaj instrumentu. Zacząłem korzystać z auto-tune'a dopiero mniej więcej rok temu, a na basie gram od dziesięciu czy jedenastu lat. Właściwie do stworzenia Unc D i mumble jazzu skupiałem się tylko na basie, a wszyscy wiemy, że basowe solówki to trudna sprawa - ludzie zaczynają wychodzić do toalety, nikt ich nie chce słuchać. Nie brakuje znakomitych basistów, na przykład Thundercat albo Bubby Lewis, ale ja nie jestem tak dobry, nie jestem w stanie wzbić się na poziom wirtuozerii, który przykuwałby uwagę w podobny sposób. Odkrycie auto-tune'a i śpiewanie za jego pomocą okazało się czymś niesamowitym, bo teraz mogę robić to, co jest standardem w muzyce pop, zamiast odgrywać dziwaczne basowe solówki. Chociaż improwizuję w jazzowym stylu, jestem teraz w tej samej kategorii, co Katy Perry, bo teoretycznie obydwoje śpiewamy. Może gram do tego na basie i wypowiadam dziwaczne słowa, ale mimo wszystko nie jest to od strony muzycznej aż tak bardzo abstrakcyjne. Zbliżyłem się do mainstreamu.

Jazz jest bardzo, bardzo, bardzo poważną muzyką. Ludzie słuchają go ze śmiertelną powagą, ludzie grają go ze śmiertelną powagą, ale ludzie, którzy nie słuchają jazzu nie lubią w nim właśnie tej niedostępności, poczucia, że jest czymś elitarnym

Oczywiście sięganie po auto-tune spotkało się z licznymi krytycznymi głosami. Grałem kiedyś w jazzowym klubie w Pittsburghu, gdzie ktoś wrzucił do kubeczka na napiwki notkę z wyrazem rozgoryczenia zarówno ze względu na auto-tune, jak i użyciem automatu perkusyjnego. Co mogę na to poradzić... [śmiech]. Jazz jest bardzo, bardzo, bardzo poważną muzyką. Ludzie słuchają go ze śmiertelną powagą, ludzie grają go ze śmiertelną powagą, ale ludzie, którzy nie słuchają jazzu nie lubią w nim właśnie tej niedostępności, poczucia, że jest czymś elitarnym. Jazz sprawia wrażenie, że potrzeba pewnego statusu albo intelektualnego potencjału, żeby zrozumieć go. Nie można słuchać jazzu na takiej samej zasadzie, na jakiej słucha się popu, musi być wyzwaniem dla umysłu. Tak przynajmniej jest w Stanach Zjednoczonych i taki obraz kreują różnego rodzaju instytucje zajmujące się tą muzyką. Nigdy nie studiowałem jazzu, nie wziąłem ani jednej lekcji z gry na basie, w liceum grałem trochę na saksofonie, grałem trochę marszowej muzyki, ale nie jestem wykształconym muzykiem. Używając amerykańskiego określenia, można o mnie powiedzieć white trash jazz musician [śmiech]. Dlatego też lubię podkreślać, że używam auto-tune'a do tworzenia jazzu, bo pozwala to na podważanie powagi jazzu i jego świętości jako duchowej formy sztuki, pozwala na prowokowanie. Uwielbiam wszystko, co wiąże się z tą muzyką, uwielbiam tradycyjny jazz, ale to nie znaczy, że muszę czuć się zobowiązany do grania go. Lubię przyjmować na siebie tę prowokującą rolę, a z drugiej strony mogę dzięki temu dotrzeć do publiczności, która w innym wypadku w ogóle nie słuchałaby jazzu. Mam na myśli przede wszystkim publiczność hyperpopową - bardzo często słyszę z ich strony, że nigdy wcześniej nie słuchali jazzu, że na co dzień słuchają czegoś pokroju 100 Gecs, ale ze względu na użycie auto-tune'owego falsetu odnajdują w mojej twórczości coś dla siebie. To dla mnie ogromna wartość, bo prawdopodobnie te osoby mogłyby inaczej nigdy nie zainteresować się muzyką improwizowaną.

Dochodziło do sytuacji, kiedy starsi jazzmani próbowali tłumaczyć tobie, co wolno, a czego nie wolno robić w jazzie?
Tak, zwłaszcza na samym początku, jeszcze zanim ktokolwiek słyszał o mumble jazzie, zanim miałem cały ten zbiór utworów na Spotify czy YouTubie. Wielu osobom nie podobało się to, co robię i po dziś dzień różnie z tym bywa. Żyję na środkowym zachodzie, jestem z Cleveland w Ohio i raczej nie jeżdżę w trasy. Gram często w mojej okolicy, ale nie występowałem w żadnych innych większych miastach, nie jestem póki co zainteresowany tym, wolę na tym etapie skupić się na szlifowaniu umiejętności zespołu i wydawaniu przez cały rok nowej muzyki. W każdym razie środkowy zachód to region, gdzie auto-tune w ogóle rzadko się pojawia, nie tylko w jazzie, więc już to zagwarantowało mi mnóstwo negatywnych reakcji. Nie przejmuję się tym jednak zbytnio, w mojej muzyce jest wiele miejsca na humor. Kiedy występuję na scenie, zupełnie nie zachowuję powagi pomiędzy utworami, skłaniam się raczej ku bardzo złej komedii i to chyba pomaga w opuszczaniu gardy wielu z góry negatywnie nastawionych osób. Goście od jazzu nie myślą wtedy, że prężę klatę razem z nimi. Jeżeli sam siebie nie traktuję poważnie, to automatycznie zostaję usunięty z tego uświęconego, jazzowego towarzystwa. Pod względem wieku na pewno nieprzychylnych reakcji jest więcej u starszych osób, młodzi zdecydowanie potrafią dobrze się bawić przy mojej muzyce. Starszym nie tylko nie podoba się auto-tune, ale też brak słów. Cały czas ktoś namawia mnie, żeby zaczął pisać teksty, ale nie jestem poetą i myślę, że jazz ma się całkiem dobrze bez słów. Nikt nigdy nie powiedział Alowi Jarreau, żeby przestał scatować, więc uznaję, że wolno mi nie mieć tekstów.

Dlatego lubię podkreślać, że używam auto-tune'a do tworzenia jazzu, bo pozwala to na podważanie powagi jazzu i jego świętości jako duchowej formy sztuki, pozwala na prowokowanie

Poza mumble jazzem, w ostatnich tygodniach pojawiło się jeszcze jedno nowe określenie - viral jazz, wiązane z Domi & JD Beck czy MonoNeonem. Na pewno łączy was to, że trafiacie z jazzem do niejazzowej publiczności i pokazujecie, że nie trzeba nosić garniturów, chodzić do filharmonii i mieć wykształcenia muzycznego, żeby czerpać przyjemność ze słuchania jazzu, ale czy można to nazwać sceną muzyczną albo szerszym zjawiskiem muzyczno-społecznym?
Sprowadza się to według mnie do konfliktu pomiędzy instytucjami a popem. Osoby pokroju Domi & JD Beck bez dwóch zdań studiowały jazz i na pewno bez problemu mogłyby nagrywać znakomite hard-bopowe albumy, ale podjęły decyzję o tym, żeby wyciągnąć ręce do publiczności spoza tej bańki. Czy można nazwać to sceną? Myślę, że tak. Sceny nie muszą być dzisiaj geograficznie jednolite. Mamy telefony, mamy internet, dzisiaj to kwestia tego, pod jaki hashtag zostaniemy wciągnięci przez algorytm - tak powstają współczesne sceny. Widziałem Domi & JD Beck, widziałem MonoNeona i Louise'a Cole'a, wszystkie te osoby, które doskonale wiedzą, jak korzystać z formatu wideo, by dotrzeć do szerszego grona odbiorców, ale też by po prostu w pełniejszy sposób zdefiniować swoją sztukę. Nazwałbym to viralową sceną, jestem pewien, że każda z tych osób wywiera wpływ na pozostałe i ja też czerpię od nich inspiracje, a zwłaszcza od MonoNeona - też basisty.

To nie tylko kwestia użycia formatu wideo, ale w ogóle doskonałego opanowania mediów społecznościowych. Sposób, w jaki do tego podchodzisz jest czymś wyuczonym czy to po prostu ty i twoje najbardziej naturalne podejście do tego rodzaju komunikacji?
Na pewno niektóre osoby korzystają z managerów mediów społecznościowych czy ekip tworzących materiały wideo, ale dla mnie - basisty ze środkowego zachodu, który nie jeździ w trasy koncertowe i nie występuje co chwila w klubach w Nowym Jorku - media społecznościowe, filmiki na YouTubie czy posty na Reddicie są jedynym sposobem na dzielenie się muzyką na większą skalę. Żadne z miast z miejsca, w którym mieszkam nie jest w pierwszej setce tych, które słuchają mnie najczęściej na Spotify, mimo że gram tutaj całkiem często. Jeżeli chcę dotrzeć do większej liczby osób, muszę po prostu chwycić za telefon. Jako artysta czuję potrzebę dzielenia się moją twórczością i otrzymywania jakiegoś rodzaju reakcji zwrotnych - stąd bierze się moje podejście do działań podejmowanych w internecie. Myślę, że gdybym chodził do Berklee i pracował każdego dnia w studiu jako sesyjny basista albo jeździł z kimś w trasy jako sideman, pewnie nie miałbym na to energii albo nie czułbym takiej potrzeby. Cała moje internetowa aktywność wynika tak naprawdę z izolacji, ale w mniejszym lub większym stopniu każdy muzyk musi się dzisiaj z tym mierzyć. Jeżeli kogoś to irytuje i mówi: Nie chcę wrzucać postów każdego dnia, chcę skupić się tylko na muzyce, zawsze doradzam, żeby nigdy nie tworzyć contentu, który ma być tylko contentem. Zawsze kiedy zbieram się na zrobienie czegokolwiek jako Unc D, podchodzę do tego jak do działania twórczego, wkładam to w całą energię i dopiero później wybieram z rezultatów materiał, który może stać się contentem w internecie. Szkoda marnować energię na nagrywanie duetu na TikToku. Jeżeli będzie to czyimś celem samo w sobie, to okej, ale osoby onieśmielone przez agresywność mediów społecznościowych powinny po prostu włączyć kamerę i zacząć robić muzykę, a później pracować na materiale, jaki w ten sposób uzyskają. Trzeba pamiętać, że ostatecznie jesteśmy artystami, a nie twórcami treści.

Namawiam każdego, żeby umieszczać w filmikach wszystko, co w was naprawdę siedzi, nawet jeżeli nie jest to najlepsze, co stworzyliście

To duża odmiana od sposobu, w jaki wielu jazzowych muzyków postrzega media społecznościowe - bardzo często traktują je jak kolejne miejsce, gdzie można wkleić informację prasową.
Dokładnie tak jest, a to kompletnie bezcelowe działania. Dla przykładu - w miniony weekend wrzuciłem na Reddita klip z dziesięciominutową wersją utworu, a później wyciąłem z niego najlepsze dwie i pół minuty, które trafiły na Spotify. Tak zazwyczaj pracujemy, a kiedy dodajemy materiały wideo, często znajdują się w nich fragmenty, które nie znalazły się w ostatecznej wersji audio. Po tym ostatnim poście na Reddicie, ludzie naprawdę się w to wgryźli i nie uważali, że było to coś dobrego [śmiech]. Od początku wiedziałem, że nie wrzucam najlepszego fragmentu utworu, spodziewałem się takich reakcji, ale uważam to za zaletę, bo gdybym cały czas udostępniał tylko najlepsze fragmenty, nie byłbym w stanie pokazać swojej osobowości w tak obszernym zakresie. Możesz być jak Jacob Collier - mówić do ludzi, nagrywać podcast - ale nie umieszczasz wtedy w internecie tej intymnej, bezpośredniej części siebie w samej muzyce, tylko w odrębnych, okołomuzycznych materiałach. Namawiam każdego, żeby umieszczać w filmikach wszystko, co w was naprawdę siedzi, nawet jeżeli nie jest to najlepsze, co stworzyliście.

 

Ludzie na free jazz circlejerk na Reddicie jeżdżą po mnie, dyskutują o tym, jak kiepskie jest to, co robię - ktoś napisał nawet, że tak to się kończy, kiedy grasz jazz i nie bierzesz heroiny - ale uważam, że w upublicznianiu swoich słabszych momentów jest wielka wartość. Osoby, które lubią moją muzykę mogą z kolei poczuć do tego, co robię jeszcze większą sympatię, bo dostrzegą w tym osobę z krwi i z kości, dostrzegą zespół, który nie jest złożony z superbohaterów przemieniających w złoto wszystko, czego się tkną. Ostatecznie ten jeden gorszy filmik i tak nie sprawi, że ktoś nagle przestanie lubić twoją muzykę. Te osoby i tak jej nie lubiły, jeszcze zanim usłyszały nowy kawałek. Większą wartość widzę w dzieleniu się wszystkim, nawet tym, co sami uznamy za średnie.

Jak istotną rolę w odnalezieniu własnej publiczności odegrały u ciebie Reddit czy YouTube?
Największe grono odbiorców mam na Spotify i miałem ogromne szczęście, że kurator playlisty Spotify sam mnie wychwycił. W styczniu 2021 roku jeden z moich kawałków niespodziewanie trafił na playlistę Jazztronica. Nie znam nikogo pracującego dla Spotify, nie należę do żadnej wytwórni, mieszkam w Youngstown w Ohio, nie mam żadnego speca od marketingu - po prostu miałem farta. Z założenia dwadzieścia procent ich kuratorskich playlist powinno składać się z muzyki niezależnych artystów i akurat padło między innymi na mnie. Przełożyło się to na większe zainteresowanie i stąd wzięło się założenie, że będziemy nagrywać tyle, ile tylko się da, żeby zwiększać szanse na trafienie do różnego rodzaju playlist. O ile się nie mylę, udało się już z trzydziestoma sześcioma utworami w ciągu dwóch lat, z czego dwadzieścia siedem przypada na zeszły rok. Myślę, że mniej więcej sześćdziesiąt procent mojej obecnej publiczności to osoby, które znalazły mnie właśnie na Spotify, co w konsekwencji zmieniło sposób działania w innych miejscach, bo jeżeli ktoś wejdzie po linku na Reddicie na mój profil na Spotify i zobaczy statystyki, pomyśli: To jest prawdziwy artysta. Nie jestem wtedy postrzegany jako dziwak od śmiesznych filmików, tylko autentyczny twórca muzyki. To dla mnie ważne, bo moja sztuka nie jest żartem, a mumble jazz naprawdę jest podgatunkiem, chociaż każdego dnia słyszę od wielu osób, że to nieprawda [śmiech].

Użytkowników Reddita wyróżniają zaangażowanie i aktywność. Nie ma w tym niczego z wysyłania filmików do przypadkowych osób na TikToku. Jeżeli kogoś zainteresujesz, naprawdę kliknie w link i sprawdzi, co wrzucasz na Spotify

Reddit jest naprawdę ważny w tym wszystkim. Spamuję na nim non stop, co niektórych wkurza, ale skoro rzeczywiście co tydzień wydaję coś nowego, to uznaję takie działania za uzasadnione. W konsekwencji moja obecność jest jeszcze bardziej widoczna w przeróżnych subredditach, więc każdy, kto mnie nie lubi, będzie mnie nie lubił jeszcze bardziej, ale z drugiej strony każdy, kto lubi to, co robię, będzie do tego docierał jeszcze szybciej i łatwiej. Czuję się z tym, co robię na tyle komfortowo, że bez problemu przyjmuję każdą krytykę. Reddit jest ważny także dlatego, bo w całości opiera się na interakcji. To nie jest komunikowanie czegoś do ludzi, których znasz; to nie jest poddawanie się algorytmowi na podobnej zasadzie, jak w przypadku Instagrama, gdzie tak naprawdę nie możesz dotrzeć bezpośrednio do obserwujących ciebie osób. Jeżeli masz dobry filmik i nadasz mu odpowiedni tytuł, znajdziesz na Reddicie osoby, które będą tym zainteresowane. Nie tylko muzycy jazzowi, ale artyści w ogóle w dużym stopniu nie dostrzegają tych możliwości i Reddit pozostaje nie w pełni przez nich wykorzystywany. Wszyscy dzisiaj mówią o TikToku, który oczywiście jest ważny, ale użytkowników Reddita wyróżniają zaangażowanie i aktywność. Nie ma w tym niczego z wysyłania filmików do przypadkowych osób na TikToku. Jeżeli kogoś zainteresujesz, naprawdę kliknie w link i sprawdzi, co wrzucasz na Spotify. Nie będzie po prostu scrollować dalej.

Z jednej strony nie trudno wyobrazić sobie, jak występujesz na jazzowym festiwalu razem z Herbiem Hancockiem albo Joe-Armonem Jones, z drugiej pewnie równie dobrze wpasowałbyś się w większe wydarzenie hiphopowe albo popowe czy alternatywne, ale czy tobie któreś jest bliższe, czy chciałbyś grać na każdym z nich?

Czuję, że mógłbym wystąpić właściwie wszędzie. Na jazzowym festiwalu jeszcze nie grałem, ale grałem w jazzowych klubach. W idealnej wersji przyszłości chciałbym mieć wiele odmiennych brzmień w wielu różnych konfiguracjach zespołu. Gdybym grał na przykład na festiwalu z muzyką EDM, wtedy może nie brałbym ze sobą perkusisty i w większym stopniu używałbym osiemset ósemki. Gdybym grał z kolei na wydarzaniu, gdzie występują głównie zespoły, zabierałbym ze sobą większa ekipę. Na pewno jednak zależy mi najbardziej na jazzowych festiwalach. Chcę docierać do niejazzowej publiki, ale fundamentem mojej działalności jest jazz, nawet jeżeli nie gram na kontrabasie - choć to się niedługo wydarzy, nagraliśmy bardziej tradycyjny album, gdzie korzystam z mini-gitary Yamahy z nakładką kontrabasową - chciałbym mieć większą styczność z tym środowiskiem. Na środkowym zachodzie popularniejsza jest scena jam-bandowa, która w pewnym sensie jest podobna do jazzowej, bo priorytet na obydwu stanowi improwizacja, ale jeżeli chodzi o harmonie, rytmy i związki z czarną muzyką, to zdecydowanie nie jest to samo. To wyraźnie bardziej biała muzyka, oparta przede wszystkim na skali durowej. Kiedy gram dla tej publiczności, podchodzę do tego trochę inaczej; kiedy gram dla publiczności jazzowej, wtedy można robić naprawdę dziwne rzeczy.

 

Łatwo można sobie też wyobrazić twoją współpracę z mainstreamowymi artystami pokroju Bruno Marsa czy The Weeknd, ale czy byłoby to dla ciebie interesujące?
W tej chwili chyba niespecjalnie z kimś, kto jest naprawdę mocno w maisntreamie. Najbliżej mainstreamu byliśmy ze trzy tygodnie temu, kiedy nagraliśmy jeszcze niewydany utwór "Six Eyes" razem z 645AR-em. Z takimi osobami najbardziej chcę współpracować, czyli kimś na tyle mainstreamowym - przynajmniej w Stanach - że mogę przypadkowej osobie puścić dwa z jego najpopularniejszych na Spotify kawałków i nawet jeżeli nie będę znały jego imienia, będą kojarzyły samą muzykę chociażby z TikToka. Albo IceJJFish, którego uważam za znakomitego muzyka, choć wiele osób twierdzi, że jego głos nie jest zbyt dobry i właśnie dlatego lubią go słuchać, jako coś śmiesznego. Ja tak nie uważam. IceJJFish, jeżeli kiedyś przeczytasz ten wywiad, to wiedz, że uważam ciebie za artystę i chcę nagrać z tobą zabójczy przebój. Chyba bliżej mi do współpracy z osobami, które mają internetową rozpoznawalność.

Chciałbyś, żeby większa liczba jazzowych muzyków mamrotała czy wolisz, żeby mumble jazz był tylko twój?
To nie ma znaczenia, czego chcę. Inne osoby zaczną nagrywać mumble jazz i będą to robić lepiej ode mnie. Dlatego tak często powtarzam to określenie i tak często korzystam z niego w tytułach, bo któregoś dnia pojawi się naprawdę świetny gitarzysta, zacznie grać mumble jazz i wszyscy będą woleli posłuchać świetnego gitarzysty niż basisty [śmiech]. Spodziewam się, że prędzej czy później do tego dojdzie. Wolałbym, żeby nikt inny nie tykał mumble jazzu, ale nie martwię się tym, bo produkuję tak wiele tej muzyki i tak mocno podkreślam jej znaczenie, że nawet jeśli ktoś inny weźmie się za to, będę już na nieco innym poziomie.

Czekam aż ktoś w Polsce zacznie nagrywać mumble jazz.
Mam na nazwisko Basista i po wygooglowaniu go zauważyłem, że w języku polskim oznacza basistę - to prawda?

 

Tak, myślałem, że to twój pseudonim.
Nie, to moje prawdziwe nazwisko i dopiero niedawno odkryłem, co oznacza. Mój tata pochodzi z Polski, więc postanowiłem sprawdzić tłumaczenie na język polski i nie mogłem w to uwierzyć.

Różnica jest tylko taka, że wymawiamy to słowo basista, a nie bas-ista.
Basista? Dzięki, teraz wiem, jak to wymawiać. Tata będzie bardzo szczęśliwy [śmiech].

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce