Jarosław Kowal: Zarówno w Polsce, jak i w Japonii tożsamość jazzu ukształtowała się w latach 50., jako odpowiedź na powojenną rzeczywistość. Historia jazzu, historia twojego kraju i rzeczywistość, w jakiej dorastałeś miały wpływ na muzykę, jaką wykonujesz?
Makoto Kawashima: Miał na mnie wpływ nie tylko kierunek, w jakim rozwijał się jazz, choć często jest to w taki sposób kategoryzowane. Dla mnie muzyka oraz dźwięki, jakie wydaje wiatr są jednym i tym samym. Wiatr z przeszłości i wiatr dzisiejszy mogą się od siebie różnić, ale mogą być też identyczne.
Japoński jazz brzmi inaczej niż jazz z innych miejsc na Ziemi?
Tak, ale trudno tę różnicę wyrazić za pomocą słów. Myślę, że jest to kwestia japońskiego ducha, który wiąże się z naturalną gotowością do poświęcenia.
Twoja babcia grała na shamisenie, dziadek na flecie shakuhachi - tradycyjne instrumenty również odbiły się na twoim podejściu do jazzu?
Jazz nie jest dla mnie gatunkiem muzycznym, w ogóle nie jestem świadom tego, że to, co gram może być jazzem. Niewątpliwie natomiast wszystkie doświadczenie, jakie zebrałem w życiu przekładają się na moje muzyczne zainteresowania i na sposób, w jaki gram na instrumencie. Kiedy słyszałem dziadka grającego na shakuhachi, wyzwalało to we mnie poczucie spokoju, miałem wrażenie, jakby na chwilę wciśnięto pauzę.
"Chinmoku Wa Ishikure Ni Yadoru Bouryoku" momentami wydaje się bardzo hałaśliwym i głośnym albumem, niemal jak muzyka rockowa, ale bez chwytliwych melodii i wyraźnych rytmów.
Grałem kiedyś na gitarze i śpiewałem w różnych zespołach, stąd też to, co gram dzisiaj może wzbudzać wrażenia podobne do tych, jakie wzbudza granie rocka. Melodia i rytm są ważnymi elementami muzyki, ale nie lubię generować dźwięków w świadomy sposób. Po prostu wyrażam za pomocą saksofonu to, co w danym momencie odczuwam, a rezultat niekiedy może okazać się hałaśliwy.
To znaczy, że lepiej przychodzi ci wyrażanie siebie za pomocą improwizacji?
Ekspresja poprzez improwizację na saksofonie altowym jest czymś wyjątkowym. Instrument przypomina wtedy organ, który ściska cię gdzieś głęboko w środku, jest jednocześnie w pełni wolny, ale także sprawia wrażenie chorego. Jeżeli chodzi z kolei o komponowanie, to wręcz przeciwnie - zupełnie nie jestem w stanie wpaść na dobre pomysły, a dla mnie to musi być wszystko albo nic.
W jazzowej tradycji istotną rolę odgrywa uczenie się od starszych muzyków, tworzenie relacji na zasadzie uczeń-mistrz, ale jest też wiele wyjątków od tej reguły - osób, które samodzielnie znalazły sposób wyrażania siebie, chociażby Ornette Coleman. Ty również nie miałeś nauczyciela - to lepszy sposób nauki gry na instrumencie?
Kieruję się wyłącznie własnym poczucie wartości, więc nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć, czy tak jest lepiej, czy nie, ale na pewno sam nie potrzebowałem nauczyciela. Nie uważam też, że to, czego można nauczyć się od innych osób zawsze jest doskonałe, wolę ufać własnym zmysłom. Myślę, że to jest dla mnie najlepsze.
Od początku czułeś się pewnie z takim podejściem do grania czy miałeś wątpliwości?
Moje odczucia są identyczne od samego początku, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Po obraniu tej drogi, moje brzmienie nieustannie przeobraża się i wyraża cierpienie.
Spotykałeś się z negatywnymi reakcjami starszych muzyków, którzy próbowali narzucić ci, w jaki sposób powinieneś grać?
Tak, większość osób nie rozumiała mojego sposobu grania, była zaskoczona, a nawet karciła mnie słowami: Musisz patrzeć na przód i grać jak należy. Dzisiaj jednak od nikogo już czegoś podobnego nie słyszę.
Ruch, jaki Ornette Coleman zapoczątkował, popularyzując free jazz był buntowniczy i niepokorny. W twojej muzyce również można odnaleźć te wartości?
Nie gram free jazzu, więc nie do końca rozumiem buntowniczego ducha tej muzyki. Wiem natomiast, że Coleman wywarł na nią ogromny wpływ i w jakimś stopniu trafiło to również do mnie. Sam nigdy nie czułem się jednak buntownikiem, powiedziałbym raczej, że dopóki nie zaakceptuje wszystkiego, co znajduje się i dzieje wokół mnie, dopóty nie potrafię w pełni wyrażać siebie.
"Chinmoku Wa Ishikure Ni Yadoru Bouryoku" wydaje się dosyć mrocznym albumem, co jest dość rzadkim odcieniem jazzu. Takie było założenie czy taka muzyka wypłynęła z ciebie w sposób niezamierzony?
Po prostu grałem tak, jak gram zawsze. Nie czułem, że powstaje z tego mroczny album. Myślę, że jest raczej jak światło Księżyca.
Praca przy wspieraniu starszych osób, które nie mają krewnych to także jeden z fundamentów twojego spojrzenia na muzykę?
Uświadomiłem sobie dzięki tej pracy, że ludzie nie mogą żyć sami, a poznana w ten sposób samotność na pewno ma bezpośredni związek z moją muzyką.
Granie nie tylko w klubach, ale też w plenerach pomaga różnicować sposób odbioru muzyki? Publiczność przywykła do klubowych black boksów, artystów na scenie, obserwowania ich w bezruchu i innych niepisanych zasad, które na zewnątrz nie obowiązują.
Myślę, że zajęcia służące rozrywce - jak to najczęściej bywa w klubach - różnią się od tych służących własnej ekspresji - jak spontaniczne granie w plenerze. Uważam jednak przy tym, że wyrażanie siebie powinno się zmieniać w bardziej naturalny sposób zarówno podczas wykonywania muzyki w pomieszczeniach, jak i na zewnątrz. Ta kwestia wiąże się również z publicznością. Nie ma innego wyjścia, jak tylko zmienić poczucie wartości i odejść od postrzegania koncertów jak "czegoś, za co trzeba zapłacić".
Obecność i reakcje publiczności są w stanie zmienić sposób, w jaki improwizujesz?
Czy to będzie pusta sala, czy tysiąc osób, niewiele to zmienia w trakcie występu. Liczba osób nie ma na mnie wpływu, ale to, co słyszy się ze strony widowni w danym czasie zawsze zostaje odzwierciedlone w muzyce.
Brak możliwości kontaktu z publicznością w trakcie pandemii wpłynął na ostateczny kształt "Chinmoku Wa Ishikure Ni Yadoru Bouryoku"?
Akceptuję i wyrażam wszystko, co mnie otacza i wszystko, co mi się przydarza, więc każde doświadczenie zostawia odcisk na mnie i na mojej muzyce.