Łukasz Brzozowski: Reaktywacja Ampacity uzmysłowiła ci, że tęskniłeś za tym zespołem?
Piotr Paciorkowski: Nie wiem, czy tęsknota jest właściwym słowem, ale na pewno cieszę się, że udało się nam reaktywować i przede wszystkim odkryć, że nawet po tych wszystkich latach kiedy gramy razem, nadal mamy świetną chemię. Ostatecznie dało mi to wiele radości. Znów poczułem się jak w domu, jeśli chodzi o robienie muzyki.
Skoro nie tęsknota, to co zadecydowało o powrocie?
W pewnym momencie zdaliśmy sobie z Wojtkiem sprawę, że kierunek muzyczny, który obraliśmy, dłubiąc własne pomysły indywidualnie tak naprawdę pasuje do Ampacity. Umówiliśmy się z chłopakami na kilka niezobowiązujących prób, by sprawdzić, czy to w ogóle ma sens i okazało się, że chyba ma.
Najpewniej dłubaliście przy pomysłach pasujące do Ampacity nie od wczoraj, więc skąd pomysł, by wrócić właśnie teraz?
To po prostu właściwy czas ze względów osobistych. Działalność zakończyliśmy dość nagle - mimo że pracowaliśmy nad kolejną płytą - właśnie z powodu ciężaru różnych prywatnych decyzji czy zobowiązań. Wraz z Wojtkiem rozpoczęliśmy w tamtym okresie niemal od razu grę w Pyle, a gdy ten zespół zakończył działalność, odzywaliśmy się do reszty chłopaków z Ampacity. Prawie wszyscy są teraz poukładani życiowo i chętni, by spróbować jeszcze raz.
Miewasz obawy, że stan poukładania wśród reszty zespołu może nie być permanentny?
Nic na to nie wskazuje, wręcz przeciwnie. Nigdy nie było tak dobrze jak teraz, jeżeli chodzi o regularność prób, sprawność komponowania i ogólne zaangażowanie wszystkich w zespole.
Wcześniej zaangażowanie było jednostronne?
Raczej nigdy nie jednoosobowe, natomiast bywało tak, że z uwagi na przytłaczające tematy życiowe i rodzinne nie wszyscy mieli możliwość - nawet mimo szczerych chęci - by angażować się w pełni. Prawdę mówiąc, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy jestem w ogóle zdumiony, że udało nam się wtedy wydać trzy płyty i jeszcze zagrać trochę koncertów, bo wymagało to naprawdę ogromnego poświęcenia i kompromisów u niektórych członków kapeli. Nie chcę oczywiście wchodzić zbytnio w szczegóły, to są osobiste kwestie.
Czy oznacza to, że dziś jesteście kapelą, której nic już nie zaskoczy? Z tego, co mówisz wynika, że dawnymi komplikacjami wewnątrz zespołu można by obdzielić kilka grup jednocześnie.
Zabrzmiało to trochę tak, jakby wewnątrz kapeli w tamtym czasie regularnie odbywały się walki na noże w stylu włoskim, przeplatane ciągami kokainowymi oraz wspólnym płaczem następnego ranka. Prawda jest taka, że i wtedy, i dziś w ogóle nie było między nami żadnych konfliktów czy nawet sprzeczek, a najzwyczajniej w świecie duże ustępstwa w komplecie z kompromisami życia prywatnego, aż w pewnym momencie miarka się przebrała. Dzisiaj jesteśmy kapelą ludzi w miarę poukładanych życiowo, którzy mają czas na muzykę i nie muszą poświęcać absolutnie całego życia prywatnego w atmosferze ciągłego stresu. No i przede wszystkim chcą grać, jednocześnie ciesząc się tym graniem.
Wspomniałeś, że ogrywanie nowego materiału z resztą Ampacity na nowo dało ci radość z tworzenia muzyki - Pył nie dawał podobnego poczucia?
Jestem bardzo zadowolony z Pyłu, szczególnie z drugiej płyty. Uważam, że zrobiliśmy naprawdę ciekawą rzecz. Samą pracę nad materiałem również wspominam bardzo dobrze. Niemniej by ten zespół mógł dalej funkcjonować - nie tylko kompozycyjnie, ale także jako zespół różnych osobowości - musiałbym w tamtym momencie poświęcić mu zbyt dużo energii i skupienia. Nie byłem na to gotowy, w dużej mierze z przyczyn rodzinnych, bo urodziło mi się dziecko i nie miałem pewności, czy w ogóle znajdę czas na granie muzyki. W Ampacity nigdy nie kreowaliśmy tego rodzaju oczekiwań i presji, dlatego wiedziałem, że nawet jeżeli reaktywacja nas przerośnie, to nikt nie będzie czuł się pokrzywdzony.
Ale Ampacity zawsze było zespołem, z którym wiązano wielkie nadzieje, choć od strony popularności nigdy nie dotarliście tak daleko, jak przewidywała większość słuchaczy. Czujesz, że teraz, gdy u was wszystko w porządku, sytuacja może ulec zmianie?
Przede wszystkim wiem, że z uwagi na naszą sytuację będziemy na pewno w stanie bardziej regularnie koncertować, komponować i wydawać muzykę, robiąc to w bardziej poukładany sposób niż w przeszłości. Reszta zależy tak naprawdę tylko od odbioru naszego materiału, szczęścia i tak dalej. Jestem bardzo szczęśliwy, bo ludzie dalej nas słuchają, bo ktoś dalej pamięta o Ampacity, a w dodatku cieszy się na ten powrót zupełnie jak my. Ale nie reaktywowaliśmy się dlatego, by w końcu zasmakować popularności. Najzwyczajniej w świecie uważamy, że ten zespół ma jeszcze coś do powiedzenia i powiemy to nawet jeżeli odbiór będzie mniej entuzjastyczny niż kiedyś.
Skąd podejrzenie, że odbiór może nie być tak dobry, jak kiedyś?
Nie jest to podejrzenie, a bardziej jedna z możliwości, którą dopuszczam do siebie, chociaż oczywiście mam nadzieję, że nasza muzyka komuś się spodoba. Tak już mam - wolę nie nastawiać się na zbyt wiele, chociaż z chłopakami jesteśmy naprawdę zadowoleni z efektów tej sesji.
Mówisz, że jako zespół wciąż macie coś do powiedzenia - co konkretnie? Estetyka, w której się poruszacie ma swoje ograniczenia.
Przede wszystkim nigdy nie byliśmy zespołem nastawionym na poszerzanie granic czy nowatorstwo. To nie brzmi zbyt górnolotnie, ale mamy po prostu dobry vibe na próbach, co w konsekwencji przekłada się na numery, z których jesteśmy zadowoleni. W dodatku wykazują one cechy stylu będącego integralną częścią Ampacity od samego początku. Dla mnie jest to absolutnie wystarczające i mam wrażenie, że dla naszych fanów również.
A jednak nowy materiał brzmi znacznie bardziej piosenkowo niż wcześniejsze. Trochę więcej rocka, trochę mniej psychodelii w kosmosie.
Liczę na to, że psychodela w kosmosie jednak jest widoczna, bo zawsze wysoko ją ceniliśmy. Trochę mniej ceniliśmy za to pewne elementy naszej twórczości wyjęte wprost z rocka progresywnego i chcieliśmy, by nowy album zabrzmiał na bardziej motoryczny i zwarty. Mamy też węższe instrumentarium - po reaktywacji gramy w cztery osoby, a to również przekłada się na brzmienie.
To reaktywacja doprowadziła do wniosku, że uszczuplenie zespołu o pewne składowe będzie dobrym rozwiązaniem?
Nie, pomysł reaktywacji został przedstawiony wszystkim osobom z oryginalnego składu, ale Dziablas nie był już zainteresowany wracaniem do Ampacity. Rozważaliśmy pomysł rozszerzenia grupy o nową osobę, ale finalnie uznaliśmy, że nie chcemy zaczynać działalności od dogrywania się i docierania w nowej ekipie. Wolimy włożyć maksimum energii w tworzenie i wiesz co? W cztery osoby to też zdaje egzamin, chociaż oczywiście ostatecznie słuchacze ocenią, czy mam rację.
Wasze wcześniejsze albumy to mieszanka numerów w pełni improwizowanych i tych, których tworzenie od strony aranżacji czy melodii zajęło długie godziny. Odnoszę wrażenie, że przy powrotnym albumie sięgaliście częściej po drugą z metod.
I tak, i nie. Praca nad tym albumem przebiegała dość szybko. Faktycznie składa się on w zdecydowanej większości z pomysłów przyniesionych na salę prób, ale jest na nim też sporo melodii czy riffów wymyślonych właściwie podczas jammowania. Jeśli dobrze sięgam pamięcią, tylko jeden numer w naszej dyskografii został w pełni zaimprowizowany - "Asimov's Sideburns". W przypadku pozostałych kawałków zawsze stawialiśmy na mniejszą lub większą robotę aranżacyjną.
Kiedy rozmawialiśmy przy okazji premiery ostatniej EP-ki Pyłu, zaznaczyłeś, że wasza muzyka nie jest osadzona w konkretnym nurcie. To samo możesz powiedzieć o nowym albumie Ampacity?
Pył był pod tym względem dużo większa niewiadomą, przynajmniej jeżeli chodzi o założenia. Dawaliśmy sobie praktycznie zupełną dowolność. Na nowej płycie Ampacity chcieliśmy nawiązać w większym niż wcześniej stopniu do krautrocka i wrócić w pewnym stopniu do inspiracji klasyką, która była mocno obecna na pierwszym albumie - stąd pojawiające się tu i ówdzie tak zwane "serowe" riffy.
Nowa płyta, nowy wydawca, pierwsze plany koncertowe - najbliższa przyszłość Ampacity jest dokładnie zaplanowana, ale czy macie dalekosiężne wizje, o których realizacji marzycie?
Nigdy nie snuliśmy tego typu wspólnych, zespołowych wizji, więc mogę mówić wyłącznie za siebie. Chciałbym, żeby Ampacity regularnie wydawało płyty i koncertowało. Oby w połączeniu z odbiorem naszej muzyki organicznie poszerzyło się również grono słuchaczy, co otworzyłoby więcej możliwości koncertowych. Fajnie byłoby pograć trochę więcej w Europie, bo mamy tam swoich odbiorców.
fot. Bartosz Hervy