Jarosław Kowal: Brzmienie Widmoidu jest wyraźnie osadzone w muzyce rockowej z domieszką popowej z końcówki ubiegłego stulecia - to forma eskapizmu, sentymentu, podkreślenia, że kiedyś było lepiej czy jeszcze czegoś innego?
Julia Stelmaszczuk: Myślę, że nie jest to ucieczka, ale instynktowna realizacja wymarzonej podróży w estetykę, która do nas najbardziej przemawia. Cieszę się, że Widmoid obrał właśnie taki kierunek. Lata 80. to stylistyka, którą uwielbiam, choć nie jedyna, z jakiej czerpiemy inspiracje. Tak naprawdę nigdy nie odbyliśmy konkretnej, strategicznej rozmowy o tym, jaka ma być nasza muzyka.
Widmoid założyliśmy ja i Rafał Ptaszyński pod koniec roku 2019. Pierwotnie nasze brzmienie było głównie elektroniczne i w takim aranżu zagraliśmy kilka koncertów, ale dość szybko zdaliśmy sobie sprawę z tego, że potrzebujemy czegoś więcej. Od początku świetnie się dogadywaliśmy w sprawach gatunkowych, bo słuchamy podobnych rzeczy i mamy wiele wspólnych ulubionych zespołów. Wśród nich szczególne miejsce zajmuje brytyjski Japan. Niejednokrotnie mówiliśmy sobie, że byłoby idealnie zbliżyć się do tego typu dźwięków tak bardzo, jak tylko się da, ale jednocześnie wmieszać w nie pewne elementy naszej współczesności. Wciąż podążamy w tym kierunku, ale dopiero teraz jesteśmy na właściwym tropie. Spektrum muzyki, której słuchamy jest jednak zbyt szerokie, żeby wyrokować o tym, co będzie się rodzić w naszych umysłach w przyszłości.
Rozpiętość roczników jest w waszym zespole dosyć duża - od osób, które faktycznie lata 80. pamiętają i żyły w nich po osoby, dla których tęsknota za tamtymi czasami musi być powiązana z wyobrażeniem o nich. Konfrontujecie czasami w rozmowach nieco romantyzowaną wizję tamtych czasów z tym, jak faktycznie wtedy było?
Nie, ale jest w naszych rozmowach dużo entuzjazmu względem starszych filmów i muzyki. Twoje pytanie jest bardzo ciekawe, bo nakłania mnie do zastanowienia nad tym, na ile wytwory kultury są w stanie oddać charakter czasów, w których powstawały. Kiedyś świat był równie wyraźny, szalony i pełen sprzeczności co teraz, ale w kineskopie wyobraźni widzę lekko rozmazane obrazy w barwach retro. Nie wiem, czy kiedyś było lepiej, ale definitywnie piękno było ujmowane w sposób nieco bardziej przystępny dla mojej wrażliwości. Ale piękno nie wyparowało z życia i nie jest w stanie go wykończyć nawet hiperestetyzacja. Nie gadamy w zespole o tym, jak było ani nie narzekamy na teraźniejszość. Staramy się skupić na stworzeniu w niej miejsca dla siebie.
Myślisz, że muzyka Widmoidu spotkałaby się z większym zainteresowaniem cztery dekady temu, bo wpisywałaby się w trendy czy właśnie teraz może bardziej intrygować, bo od nich odstaje?
To mi przypomina, że kiedy nasz singiel "Zegary i serca" pierwszy raz poleciał w radiu, przyjaciel napisał mi wiadomość, która brzmiała dokładnie tak: W latach 80. byłabyś gwiazdą. To miłe, że w ogóle ktoś tak pomyślał. Ja sądzę i raczej wierzę, że obecne czasy to nie jest zły moment na to, żeby zapewnić naszym piosenkom dobre życie. Chociaż jesteśmy w bardzo specyficznym położeniu, dosłownie pomiędzy absolutnym undergroundem a mainstreamem. Ale jest trochę tak, jak mówisz - jesteśmy inni, wyróżniamy się. Uważam to za atut.
Jak już kontrastujemy muzykę wtedy i muzykę teraz, to czy dzisiejszy sposób dystrybucji jest lepszy, czy gorszy od tego z przeszłości? Z jednej strony na płytach niewiele się obecnie zarabia, z drugiej wytwórnie nie dyktują już trendów i każdy może samodzielnie wydać swój materiał.
Ja bym powiedział, że jest po prostu inaczej. Kategorie lepiej-gorzej są dla mnie zbyt mocno subiektywne. Posiadanie fizycznych nośników było wspaniałe, mam jeszcze sporo płyt i kaset. Te kształty na zawsze będą zasocjowane z wyobrażeniem postaci, którą przyjmuje muzyka w realnym świecie, ale muzyka sama w sobie jest pozbawiona wyglądu i to jest jej największą siłą, bo dzięki temu jest w stanie dotknąć bezpośrednio wnętrz ludzi. Oczywiście jako produkt - w najlepszym wypadku projekt - zostaje opakowana w teledyski i graficzne odniesienia stylistyczne, ale mówię o samej muzyce, bez tego wszystkiego, która jest w moim odczuciu czymś najbliższym manifestacji siły życiowej. Jedyne, co by mnie martwiło to być może zbyt silne przekonanie o trwałości i ważności internetu, który jest bardzo efemeryczną przestrzenią. Poza tym pozwolę sobie nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że wytwórnie nie dyktują już trendów, chociaż zdają się bardzo polegać na algorytmach i statystykach. Super jest samemu wydać album i nie podporządkowywać się nikomu, ale wytwórnia to wciąż największe wsparcie jakie może otrzymać zespół.
Wsparcie na pewno tak, ale wiele trendów rodzi się dzisiaj oddolnie, na przykład na TikToku. Współczesna muzyka nie wydaje się wam aż tak bardzo interesująca jak ta sprzed lat?
Muzyka jest interesująca zawsze. Mam kilka obaw związanych z obserwacją, że dzisiaj ludzie być może trochę się boją przeżywać silne emocje, a bardziej poszukują przyjemności z konsumpcji. Ale gramy to, co czujemy i nie jest to w żadnym razie wyraz pogardy dla współczesnych upodobań. Poza tym powstają wciąż nowe, niesamowite projekty. Świetnym przykładem jest genialny rosyjski zespół Shortparis, który ma duszę post-punka i ciało berlińskich rave'ów, ale zarazem naprawdę jest krzykiem teraźniejszości. Marzę o osiągnięciu podobnej równowagi. O żywym, szczerym dialogu z odbiorcami, którzy nie boją się czuć.
Jak do tego doszło, że osoby o tak odmiennych doświadczeniach - bo związane w przeszłości z Afro Kolektywem, Maanamem czy Vavamuffin - trafiły na siebie i zdołały odnaleźć wspólny język?
Nasze spotkanie z resztą zespołu jest zasługą Rafała. Ja nie mam zbyt wielu znajomości w środowisku muzycznym, ale on przez lata koncertował jako basista z różnymi zespołami i jego sieć kontaktów jest spora. Najpierw do naszego składu dołączył Kuba Kinsner, gościnnie, w ramach nagrania wideo z coverem piosenki "Adore" zespołu Savages. To człowiek otwarty i chętny do sprawdzania swoich możliwości w każdego rodzaju muzyce. Dobrze się nam współpracowało od początku, później pojawiły się plany przedłużenia tej formuły. Potrzebowaliśmy basisty. Rafał gra teraz na syntezatorach, więc odezwał się do Marcina Ciempiela, bo kto lepiej zrozumiałby nasze pomysły? Marcin po prostu wyraził chęć działania z nami i to jest dla nas wielkim szczęściem. Okazało się, że nasze wspólne próby to czysta radość.
Okres, w jakim powstawał materiał na EP-kę, czyli już wygasająca pandemia, miał na niego bezpośredni wpływ? Uskrzydlała was nadzieja, że już lada moment znowu będzie "po staremu"?
Pandemia była koszmarna. Zanim to się zaczęło, ja i Rafał mieliśmy trochę ustalonych koncertów i wszystkie te niewykorzystane okazje bardzo nas przybiły. Zaczęliśmy spotykać się w nowym składzie jak tylko ogłoszono, że zostają zniesione najgorsze restrykcje. Skupienie na dopracowywaniu materiału dało nam siłę i raczej to wpłynęło na nasze poczucie, że może niedługo być lepiej, a nie odwrotnie.
Radość jest stanem, w którym odnajdujesz inspiracje do tworzenia czy jednak jest w tym prawda, że artysta utrapiony ma więcej do powiedzenia i większą potrzebę, by dzielić się swoimi stanami wewnętrznymi?
Niedaleko pada radość od cierpienia. Zależy co się rozumie przez takie pojęcia, jak szczęście. Znajduję inspirację w przeżyciu jako takim, nigdy mi się nie nudzi żaden cień ani światło. Możliwe, że mam więcej myśli o pięknie w brzydocie. Nie uważam, że ktokolwiek znajduje się na takiej pozycji, by stwierdzić, kto ma więcej do powiedzenia i jaka jest wartość wypowiedzi. Zawsze wierzyłem, że niezależnie od tego, jak słabo będzie mi szło wyrażanie uczuć w zderzeniu - że tak powiem - około-społecznym, to poprzez sztukę będę bardziej i prawdziwiej poznawalny. Dla mnie sztuka wiąże się z odrywaniem fragmentów siebie i nadawaniem im pewniej autonomii. Te fragmenty są połączone z jakiegoś rodzaju prawdą o mnie, a ona czasami boli.
Gdybyś miał osadzić siebie na osi, której jedną skrajnością jest pesymistyczne, a drugą optymistyczne spoglądanie w przyszłość, do którego z nich byłoby tobie bliżej?
Odkąd pamiętam nie opuszcza mnie przekonanie, że wszystko będzie dobrze. Że poradzę sobie zawsze i nawet samodzielnie, choćby nie wiem co. Kiedy jest mi ciężko, wychodzę z siebie i patrzę na swoje życie jak na film. Jestem ciekaw, co będzie dalej i co jeszcze nie będzie w stanie mnie doszczętnie roznieść w pył. Czy to optymizm? Nie mam pojęcia.