Obraz artykułu Wędrowcy ~ Tułacze ~ Zbiegi: Grzebać i wyjadać ze śmietnika

Wędrowcy ~ Tułacze ~ Zbiegi: Grzebać i wyjadać ze śmietnika

Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi to efemeryczna grupa, której muzycznym mózgiem jest Kamil "Sars" Staszałek (Furia, Massemord), a głosem Mateusz "Stawrogin" Maryjka (Odraza, Gruzja, Totenmesse). Ich najświeższa EP-ka ("Trzy siostry") brzmi jak mrok Coil zmieszany z roztańczonym rytmem ostatnich albumów Ulver, przepuszczony przez eurodance'owy filtr z quasi-prawosławnymi zaśpiewami i dużą dawką przybrudzonych, ale jeszcze nieprzegniłych muzycznych odpadków.

Michał Przechera: Lubicie jeszcze metalową wiochę?

Kamil Staszałek: Jakby nie było, ciągle ten metal gramy - ja chociażby w Furii, a Maryj między innymi w Odrazie. Wciąż obracamy się wśród blastów i głośnych gitar, to granie jest dla nas oczywiste. Ale mówisz o muzyce czy otoczce?

 

Pytam o rogi, skóry, malowanie pandy na twarzy - to, co lubi się w metalu, kiedy jest się małolatem.

KS: Mówimy zatem o bardzo obszernym zbiorze. To zależy, jak ta estetyka - bo chyba tak można powiedzieć - jest wykorzystywana. Da się to robić na wiele wciąż błyskotliwych sposobów. Wtedy jasne, nie mam z tą wiochą żadnego problemu. Ale jeżeli mówimy o formie jakichś jasełek, to już raczej nie [śmiech].

 

Mateusz Maryjka: Koniecznie muszą się pojawić kielichy z krwią.

 

KS: Kielichy z krwią to może nie, ale diabelstwo wykorzystywane w umiejętny, estetyczny sposób wciąż mnie przyciąga.

Wędrowcy ~ Tułacze ~ Zbiegi: Wymagająca przeprawa pozbawiona przyjemności (wywiad)

 

Behemotha A.D. 2022 uważacie za reprezentantów "kielich metalu"?
MM: Gorzej. To kielichy, w których od dawna nie ma już krwi [śmiech].


KS: Nie wiem, czy widzieliście ostatnio ich koncert na dachu Sali Kongresowej - to naprawdę spektakularne i robiące wrażenie przedsięwzięcie. W skali światowej to ciągle Warszawa, a nie Nowy Jork, ale mimo wszystko fajnie, że zespół black-deathmetalowy w stolicy kraju wspina się na szczyt tak charakterystycznego budynku i występuje na nim. Behemoth oczywiście nadal korzysta z takich tanich sztuczek jak kielichy, ale dziś porusza się w zupełnie innych rejonach rozpoznawalności.

 

Zacząłem od tego wątku, bo chciałbym nawiązać do granic bycia - przepraszam za to słowo - "true". Po tylu latach na scenie zauważacie wciąż, że niektórzy niemalże żądają legitymacji metalowca i zamiast otwierać łeb, kręcą się wokół najbardziej banalnych stereotypów i przez lata słuchają tych samych piosenek?

KS: Na trasach poznaliśmy kilkadziesiąt - jak nie więcej - kapel, ale zazwyczaj obowiązuje zasada, że jeśli ktoś decyduje się na rozdawanie legitymacji i wbijanie szpil, robi to za plecami innych. Nawet zespoły, które są najbardziej wierne pierwotnym ideałom, przy bliższym poznaniu okazują się jednak zupełnie inne - to ludzie ogólnie zaangażowani w muzykę, a w zespole pokazujący tylko część swojej estetyki. Bywa różnie. Moim zdaniem jeżeli ktoś używa słowa "true" - niezależnie, czy mówi tak o sobie, czy doszukuje się tej "prawdziwości" w innych - to nie rozumie, o co w tej muzyce chodzi. To całkowite zagubienie jej esencji.


MM: Moim zdaniem te papiery na granie ekstremalnej muzyki, o których często się mówi w kontekście bycia "true", okazują być się jednym wielkim usprawiedliwieniem napisanym przez mamę [śmiech]. Prawda jest taka, że to nic w sobie nie zawiera. Świat jest zbyt dynamiczny, żeby tak go odbierać. Jeśli ktoś tak patrzy na rzeczywistość, to gratuluję bardzo prostego życia. Chciałbym takie mieć.

 

A nie jest tak, że nasze pokolenie, urodzone mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych, jest kompletnie przegrane, nigdzie niepasujące i to przebija się choćby w tworzonej przez was muzyce?
MM: Wydaje mi się, że jesteśmy takim samym ogniwem, jak każde inne pokolenie. Za chwilę my też będziemy mitologizować pewne rzeczy - to będzie smutne i bardzo chujowe. Z drugiej strony nie da się nie zauważyć, że jest granica przebiegająca równolegle do transformacji ustrojowej. To mocno wpłynęło na różne pokolenia. Ludzie urodzeni po nas, którzy zaczęli wkraczać w przestrzeń świadomości muzycznej w początkach lat dwutysięcznych, są już zupełnie inni niż my, wychowywani w latach dziewięćdziesiątych. To tak naprawdę niewielkie przedziały czasowe, ale totalnie istotne dla tego, co się stało w Polsce po 1989. Stąd też pewnie wynika popadanie w mitologizowanie, typowe dla starszych od nas: Co wy możecie wiedzieć, skoro to my żyliśmy w takich czasach. Wyście wtedy nie żyli, więc chuja wiecie. Ale uważam, że każde pokolenie ma swój czas [śmiech]. U nas to się skończy tak samo. Będziemy chujowi i żałośni [śmiech].


KS: Z jednej strony możemy absolutnie nie rozumieć nowej muzyki i tego, co się dzieje w tej przestrzeni na zasadzie zjawiska; z drugiej możemy w wieku czterdziestu lat ubierać się w sklepie Cropp, nosić czapki z prostym daszkiem i być niepoważni.

O przepraszam, bardzo lubię swoją czapeczkę Bullsów z prostym daszkiem [śmiech].
KS: Każdy z nas ma garderobę, o której mówię. Może nie czapki z prostym daszkiem, ale coś z tej kategorii. Wracając do tematu - mam wielu znajomych w naszym wieku, którzy po szyję siedzą w mitologizowaniu muzyki, dawniejszych czasów i nigdy z tego nie wyjdą. Nie zmienia to faktu, że inni koledzy absolutnie wsiąkają w to, co się teraz dzieje w muzyce. Uważam, że Mateusz jest taką osobą. Czasami rzeczy, które mi podsyłał to ja pierdolę... Na przykład podniecał się składem Tonfa - dla mnie to brzmiało, jakby coś się przewróciło i nie potrafiło wstać. Na OFF-ie gadałem z różnymi osobami, dla których to było jakieś objawienie. Pomyślałem: Matko boska, coś mnie trochę ominęło.


MM: Może dzięki temu, że wszyscy mamy nieograniczony dostęp do całej muzyki świata, łatwiej być starym dziadem i jednocześnie nim nie być, obcując ze światem współczesnym.

 

Słuchając waszej muzyki, mam skrajnie odmienne wrażenia. Czasami czuję się jak w dusznym, brudnym klubie, gdzie ledwo przytomny żul pod ścianą wciera sobie w bezzębne dziąsła resztki przeżenionego mefedronu; innym razem przenosi mnie do jakiegoś czarnego lasu, w którym nawet upiory pozdychały z głodu. A żeby było śmieszniej, byłem kiedyś na kawalerskim, na którym całkiem skutecznie zabawiał nas "Berliner Vulkan".

KS: Masz rację, ale rozszerzyłbym to porównanie o śmierdzący las za stacją benzynową, gdzie ludzie chodzą srać, żeby nie płacić dwóch złotych [śmiech]. "Berliner Vulkan" to nasz największy sukces, ale moim zdaniem też jedna z największych porażek. To muzyka, która powstała absolutnie przy okazji, odpady. Chciałem pozbyć się pewnej zabawy z mojego umysłu, więc zrobiliśmy "Berlinera". To właściwie był jedyny cel, dzięki któremu przy okazji nagraliśmy też "Futuristę". Wypuściliśmy materiał i okazało się, że spotkaliśmy się z największym odzewem w dotychczasowej historii. Nawet ludzie spoza naszego kręgu zaczęli słuchać "Berlinera". Wspomniałeś o kawalerskim - ja natomiast dostałem filmik z wesela, gdzie ludzie tańczą do tej płyty. Okoliczności były rzeczywiście dziwne - niby dobrze się bawisz, ale pod nogami czeka na ciebie czarna otchłań. Państwo młodzi nie powinni być z tego raczej zadowoleni [śmiech].

 

Domyślam się, że wasz "Futurista" nie jest tribute albumem dla Pidżamy Porno...

KS: Wcześniej nie kojarzyłem "Futuristy" Pidżamy Porno, ale jak nasz album był już w tłoczni, Dominik Gac [jeden z wokalistów grupy Gruzji, znany też z projektu Licho] podesłał linka. Ale "Futurista" to tylko słowo i nie mam problemu z użyciem go po raz kolejny - w końcu wyrazy można powtarzać wielokrotnie. Nawet jakbym wiedział o tym wydawnictwie, nie zmieniłbym pomysłu na nasz tytuł.

 

"Futurista" ma wciągający, dziwny, nieco słowiański klimat. Domyślam się, że "Gusła" Lao Che nie miały na niego wpływu, ale przychodzą mi na myśl, kiedy go słucham.

MM: Jeśli chodzi o Lao Che, to może nie "Gusła", ale "Powstanie warszawskie" znam, lubię i często do niego wracam. To płyta bardzo dobrze napisana jako koncept kompozycyjny i aranżacyjny - utwory między sobą pływają. W przypadku "Futuristy" Lao Che nie było jednak żadną inspiracją. W najmniejszym stopniu. Nigdy ta nazwa nie pojawiła się podczas naszych rozmów.


KS: Dużo gadałem z chłopakami współtworzącymi "Futuristę" i w pewnym momencie dotarło do mnie, że coś takiego chciałem zrobić na pierwszym demie Wędrowców, ale absolutnie nie miałem na to jeszcze odwagi. W grupie było raźniej i mogłem zrealizować ten szalony pomysł. To karkołomne zadanie - utwory potykają się o siebie, niby nic się tam nie zgadza, ale przez to ta historia się zgadza. Nie wiem, czy macie takie zajęcia w życiu, że je wykonujecie - na przykład siłownia albo bieganie - i w trakcie strasznie się męczycie. No kurwa, nie chcesz tego, ale jak wreszcie to zrobisz, czujesz satysfakcję i masz świadomość, że jesteś o krok dalej.

Dla mnie to sprzątanie w domu, ze szczególnym uwzględnieniem mycia naczyń.
KS: Dokładnie tak było z tą muzyką. Tam nie ma być radości czy rozrywki w bezpośrednim tego słowa znaczeniu. To jak msza w kościele - nie wiesz, jak to na ciebie działa, przechodzisz przez pewne doświadczenie, a na sam koniec jesteś zadowolony, że to zrobiłeś. Ta płyta ma taki charakter. Mam jednak wrażenie - patrząc po reakcjach w sieci - że nie wszyscy dotrwali do jej końca [śmiech]. Ale nie dziwię się, bo "Futurista" był po "Berlinerze" kijem wsadzonym w szprychy rozpędzonego rowerka.

 

MM: Odsiew.

KS: Tak, odsiew tych wszystkich, kurwa, tancerzy [śmiech].

 

Zauważyliście zainteresowanie Wędrowcami bardziej nietematycznych mediów niż ma to miejsce w przypadku współtworzonych przez was metalowych projektów?
MM: Ja nie do końca. Mam wrażenie, że to, czym paramy się na gruncie metalu stanowi pewnego rodzaju przestrzeń, którą interesują się media nie tylko ściśle metalowe, ale też te obracające się wokół jak najszerzej pojętej alternatywy. Tytuły opisujące muzykę ekstremalną, mającą w sobie metal, ale jednocześnie naznaczoną elementami innych wpływów na poziomie tekstów czy muzyki. Wędrowcy może i są na przodzie, bo docierają do nas nieco zróżnicowane media, ale najczęściej są to i tak tytuły piszące również o naszych metalowych projektach.


KS: Zgadzam się z Maryjem w stu procentach, choć ty też masz trochę racji. Z tych wszystkich rzeczy, które robimy Wędrowcy są najbardziej dostępni dla osoby niekoniecznie słuchającej metalu. Jeśli twoje ucho nie jest przyzwyczajone do napierdolu, o wiele łatwiej przyjąć tę muzykę niż chociażby Odrazę. Choć nawet jeśli niekoniecznie ktoś słucha metalu, ale jest wrażliwy na muzykę i przekaz, przyjmie to jako wyraz artystyczny.

 

Brak obecności w mediach społecznościowych czy w ogóle towarzyszący wam nimb tajemniczości to element wizerunku czy po prostu nie przywiązujecie wagi do autopromocji?
KS: Każdy ruch w stronę mainstreamu - przede wszystkim gdybyśmy tego w ogóle chcieli - wiązałby się z konkretną pracą, na którą ani ja, ani Mateusz nie mamy czasu przy naszych innych obowiązkach muzyczno-życiowych. Wprowadzanie kolejnego zespołu na pełen etat jest nie do zrobienia. Z Furią mieliśmy teraz trochę przerwy, ale robimy nową płytę i w przyszłym roku już zaczniemy szerzej koncertować. Gdybyśmy równolegle mieli położyć tak duży nacisk jeszcze na Wędrowców... A gdzie tu znaleźć czas na robotę? Nie chcemy przytulać się do mainstreamu, bo nie po to jest ten zespół. Mamy jeszcze lepsze pomysły na Wędrowców i wszystkie kwestie związane z rozumieniem muzyki i zespołu. Szykujemy nową płytę, na której chcemy porobić takie fikołki, że będzie wesoło. My na pewno będziemy się cieszyć [śmiech].
 

MM: Jeżeli chodzi o szeroko pojęty marketing, ta negacja nie wynika u nas ze strategii, tylko z tego, że mamy to w dupie. Nie mamy na to ochoty, nie mamy takiej potrzeby, nie jest to nam do niczego potrzebne. Trzeba byłoby mieć na celu sukces, a naszym celem jest głównie czerpanie radości z tego, jak powstaje ta muzyka. To bardzo przyjemne - jak daleko jeszcze można pójść i jakie granice w kategoriach estetycznych przekroczyć i to bardziej wewnątrz siebie niż na zewnątrz. To, a nie osiągnięcie sukcesu, jest źródłem radości. Mam tak ze wszystkimi projektami, ale z tym szczególnie. Poza tym ostatnimi czasy jestem człowiekiem z doskoku. Nie mam za bardzo chwili na to, żeby złapać się kontekstu - wskakuję do autobusu na ostatnią chwilę, jadę, a potem szybko wysiadam.

 

Jesteście zadowoleni z wyników w streamingach?
MM: Nie wiem nawet, jak to wygląda.

KS: Przy każdej płycie Odraza udostępnia swój kanał dla Wędrowców i tam publikujemy albumy.

MM: Mamy jeszcze Spotify.

KS: Mamy od kilku do kilkunastu tysięcy wyświetleń miesięcznie, chyba najwięcej było przy "Trzech siostrach". Ale nawet gdy patrzę na zagranicznych artystów i ich milionowe wyniki, tych przykładowych osiem tysięcy mojego numeru to nadal spora liczba. A dziesięć tysięcy to już bardzo fajna.

MM: To nie jest tak, że nie doceniam tych odsłuchów, ale to wciąż bardzo malutka skala. Kiedyś patrzyłem na wyświetlenia polskiej przystępnej alternatywy. Nierzadko debiutanci, którzy de facto raczkują jeszcze na scenie bez problemu mają setki tysięcy - jak nie miliony - odsłon. Biorąc pod uwagę ilość materiału, który wydaliśmy, zdecydowanie nie poszliśmy w liczby. Może nie są one mikro, ale w tym punkcie odniesienia i kontekście trochę jednak małe.

KS: Popatrz na skalę młodego pokolenia raperów. Tam zaczyna się robić jak z Rosją w czasie II wojny światowej - to przestają być ludzie, a zaczynają być liczby. Dwadzieścia milionów wyświetleń teledysku...

Teledysku, który trwa ze dwie minuty.
KS: Trudno sobie te dwadzieścia milionów wyobrazić. U nas skala jest taka, że w peaku na Spotify mieliśmy dwadzieścia tysięcy. Takie liczby to niby nic, ale jeśli pomyślę, że za każdym tym odsłuchem stoi prawdziwa osoba, to robi jednak wrażenie.

À propos robienia wrażenia - "Marynistyka" na winylu wisi na Allegro za cztery stówy... Czujecie się już jak kultowy zespół?
KS: Czterysta złotych wynika z tego, że to schodzi. Gdy zaczynałem współpracę z Cezarem z Devoted Art Propaganda jeszcze pod szyldem Duszę Wypuścił, pierwszy winyl wyszedł w ilości bodajże sześćdziesięciu sześciu sztuk. To było kompletnie nieznane i poszło dopiero po jakimś czasie. "Futuristę" zrobiliśmy chyba w pięciuset sztukach winyla, a nakład "Trzech Sióstr" przekroczył pół tysiąca - stopniowo je zwiększamy. A te ceny to wypadek przy pracy, choć do przewidzenia. Z Cezarem spotkaliśmy się dlatego, że robił wyjątkowe wydawnictwa w wyjątkowej formie a ja to bardzo doceniałem i tak zaczęliśmy działać. Nagle się jednak okazało, że chętnych na winyle jest więcej, niż przewiduje to forma wytwórni i stąd te wysokie ceny starych wydawnictw.

 

Powiedzcie coś więcej o planowanej następczyni "Trzech sióstr". Ostatnio trafiłem na wywiad, w którym mówiliście o wywaleniu kilkunastu szkiców. Macie jakiś nowy, rewolucyjny pomysł?
KS: Właśnie grzebiemy w śmietniku, jeśli można tak to nazwać. W pewnym momencie zmieniła się koncepcja tych siedemnastu utworów, ale coś z nich jeszcze wyciągniemy. Chyba pierwszy raz zrobiliśmy coś takiego... Choć w przypadku "Korpusu Czechosłowackiego" i "Światu jest wszystko jedno" trochę pomieszaliśmy z kolejnością wydawania i nagrywania płyt.

MM: "Korpus" też wyciągnęliśmy ze śmietnika. Obserwując naszą pracę nad muzyką, zauważam tendencję, że Kamil bardziej działa na impulsie i jeśli mija mu ten pierwszy ogień, nie boi się wyrzucić czegoś, co jego zdaniem się dezaktualizuje muzycznie. U mnie wygląda to bardzo różnie. Jeśli odkładam coś, co mi gdzieś nie pasowało, ale mam przeświadczenie co do jakości i mocno to czuję, jestem w stanie wrócić do takiego pomysłu, reinterpretować go i coś z nim zrobić. Aktualnie jesteśmy na etapie uśrednionym - siedemnaście szkiców mogło od dawna znajdować się w śmietniku, ale przekonywałem, że nie warto tego robić, bo są tam świetne rzeczy. Będziemy dalej pracować nad tym kubłem, grzebać w nim i z niego wyjadać.

 

Dobra, to powiedzcie mi jeszcze jakie używki waszym zdaniem najlepiej zarzucać do słuchania Wędrowców.
KS: No te używki... Są, ale nie wyobrażam sobie robienia czegokolwiek na bombie.

MM: Chyba nie o to chodziło w pytaniu.

KS: To się pospieszyłem. W takim razie żadnych nie polecam, bo to nieładnie, niezdrowo i tak nie wolno.

 

MM: Mefedron!

 

fot. Jarosław Kowal i Evoblack


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce