Obraz artykułu Hoaxed: Gramy bardzo żywo, ale opisujemy szarą codzienność - to ciekawy kontrast

Hoaxed: Gramy bardzo żywo, ale opisujemy szarą codzienność - to ciekawy kontrast

Heavy metal, rock gotycki, americana, death rock - duet Hoaxed czerpie z wielu źródeł, bierze wszystko, co mroczne i ciężkie zarówno od strony muzycznej, jak i emocjonalnej. Pod koniec ubiegłego roku podopieczne Relapse wydały świetne "Two Shadows", w związku z czym rozmawiamy o społeczności metalowców w Portland, branży reklamowej i mroku przedstawianego w pozytywnym świetle.

Łukasz Brzozowski: Co wyróżnia Portland na tle pozostałych miast Stanów Zjednoczonych?

Kim Coffel: Bardzo trudne pytanie. Muszę wytężyć umysł, ale pierwsze, co przychodzi mi do głowy to oczywiście piwo. Mamy tu naprawdę sporo piwa robionego na bazie płatków śniadaniowych, co z pewnością wyróżnia nas na tle reszty Stanów.

 

Kat Keo: Wydaje mi się, że krajobraz Portland jest nieco inny - bardziej bajkowy, zdecydowanie mniej zindustrializowany. Kiedy poruszasz się po tym mieście, czasami masz wrażenie jakbyś znajdował się w lesie deszczowym - tworzy to niesamowity klimat, przez chwilę czujesz się wyrwany z normalnego świata, gdzie ludzie wszędzie pędzą i nie chcą pozwolić sobie na chwilę przerwy. Nie ma u nas zbyt wiele słońca - dominują przede wszystkim mrok i szarówka, ale to piękna sprawa. Bez tego Portland wiele straciłoby w moich oczach. Odnajduję w każdym z tych elementów mnóstwo radości.

Mrok i radość raczej nie idą w parze.

KK: Nie zgodziłabym się. Rozumiem, co masz na myśli, ale po prostu przyciąga mnie ta estetyka. Kocham ciemne kolory czy gotycką architekturę albo style artystów z okolic rocka gotyckiego, więc od strony estetycznej mrok jest wręcz stworzony z myślą o moich preferencjach [śmiech]. Czuję w tym wiele piękna, nawet deszcz, mgła i złowrogie chmury na niebie potrafią wzbudzić pozytywne uczucia i umożliwić życie pełnią życia. Wszystko zależy od podejścia. Jestem raczej odosobniona w tym przekonaniu - kiedy mówię rzeczy tego typu przy rodzinnym stole, ludzie z reguły pukają się w głowę, ale nic nie poradzę. Po prostu kocham deszcz.

 

Musiałem zapytać o charakterystykę Portland, bo w ostatnich latach pojawia się u was coraz więcej znakomitych zespołów, które w świeży sposób łączą wpływy hard rocka, rocka gotyckiego, post-punka i heavy metalu - Nyx Division, Unto Others albo wasz duet. To kwestia położenia geograficznego i stanu umysłu mieszkańców tej części Stanów Zjednoczonych czy czysty przypadek?

KC: Wydaje mi się, że umiejscowienie na mapie czy warunki pogodowe nie mają tutaj nic do rzeczy, ale stan umysłu jak najbardziej. Scena metalowa w Portland trzyma się bardzo dobrze ze względu na zżytą i solidarną społeczność. Słuchacze tej muzyki mają u nas przyjacielskie podejście, nie oceniają, żyją pasją i nie nakładają na siebie żadnych ograniczeń. Możesz iść na kilka koncertów - totalnie różnych od siebie w kwestii gatunkowej - a i tak zobaczysz te same twarze. W taki sposób budujesz w sobie otwartość na nowe rzeczy, uciekasz od definiowania czegoś na siłę. Przyjaźnie nawiązuje się tym łatwiej, że koncertów jest u nas naprawdę mnóstwo. Przynajmniej kilka razy w tygodniu znalazłbyś wydarzenia, które akurat pasowałyby do twoich preferencji. Tutaj każdy może być tym, kim tylko zechce i nie spotyka się to z żadnym ostracyzmem czy krzywymi spojrzeniami.

 

KK: W żadnym innym mieście nie widziałam tak żywej i zaangażowanej sceny metalowej. Być może nie jest dzisiaj tak wielka, jak w latach szczytowej popularności klasycznych odmian nurtu, ale podejście, szczerość i żywa fascynacja ludzi na jej punkcie mówią same za siebie. Wspomniałeś o Unto Others - nie wiem, czy wystrzeliliby tak wysoko, gdyby powstali w innym mieście, gdzie wsparcie dla artystów ze strony lokalnego odbiorcy nie jest aż tak duże.

Co powoduje, że metalowiec z Portland jest bardziej otwarty na nowe rozwiązania niż jego koledzy z - przykładowo - Waszyngtonu czy Cleveland?

KC: Odkąd pamiętam metal w Portland był rozumiany przede wszystkim jako muzyka, której główny cel to poszukiwanie nowych elementów i rozwój. Nie chodziło o ortodoksję czy walkę o gatunkowe ideały, a o zabawę konwencją, która ostatecznie prowadziła twórców w ciekawe strony. Właśnie dzięki temu zespoły z tej części kraju nie boją się stosować nietypowych zagrywek i przeskakiwać z kwiatka na kwiatek - wiedzą, że chodzi przede wszystkim o dobre piosenki.

 

Wpadanie na te same osoby podczas przeróżnych koncertów również robi swoje. Ktoś lubi heavy metal? Spoko, ale to go nie powstrzyma przed dobrą zabawą na występie zespołu doomowego, punkowego, gotyckiego czy thrashowego. Jeśli coś brzmi dobrze i sensownie, szufladka pozostaje bez znaczenia. Dzięki temu nabrałam sporo pewności siebie - skoro wszyscy znajomi dookoła podkreślają, że powinnam iść za głosem serca, nie mam powodu, by im nie wierzyć. Nie wiem, czy te przymioty charakteryzują wyłącznie Portland, ale wydaje mi się, że może tak być. To po prostu przyjazne miasto.

 

KK: Jak wspomniała Kim - tutaj możesz być tym, kim chcesz być. Jednym z moich pierwszych wspomnień związanych z Portland był widok starszego mężczyzny mijającego mnie na chodniku z uśmiechem od ucha do ucha. Wtedy pomyślałam: Ok, to miasto kojarzy mi się dokładnie z takimi scenkami i to jest piękne. Wszyscy metalowcy na rejonie są totalnie zjednoczeni - wzajemne wsparcie funkcjonuje na porządku dziennym. Czujesz, że jesteś częścią czegoś fajnego i chcesz pomagać innym tak, jak oni pomagają tobie.

 

Brzmi to trochę jak Bay Area w czasach świetności thrashu - scena działa na zasadach wielkiej rodziny, bo wszyscy grają do jednej bramki.

KC: Ma to sens, a kolejnym atutem Portland jest nietypowość. Nie chodzi wyłącznie o zróżnicowanie stylistyczne, ale o niestandardowe zespoły, które trudno porównać do czegokolwiek innego. Jeśli z twojego miasta pochodzi coś, co wprawia w zachwyt ludzi z całego świata, dostajesz mobilizującego kopa, by robić jak najwięcej, jak najlepiej i jak najdokładniej.

 

KK: To prawda. Tutaj znów mogłabym podać przykład Unto Others - ich sukces wynika z połączenia nietypowych elementów w sprawnie działający organizm.

 

KC: Oczywiście scena i skala działań jest mniejsza niż w Bay Area lata temu, ale podejście pozostaje bardzo podobne, a chyba o to chodzi.

Waszą muzyką rządzą melodie i przebojowość, co słychać od pierwszych dźwięków, a w dodatku deathrockowe hity pozostają aktualne niezależnie od miejsca i czasu. Można powiedzieć, że źródełko waszych pomysłów nigdy się nie wyczerpie?

KK: Trafiłeś w środek tarczy ze źródełkiem pomysłów, bo piszę teksty odkąd jestem nastolatką i nie pamiętam, by dopadał mnie brak weny albo znudzenie konwencją. Cały czas inspirują mnie te same tematy i raczej nie dojdzie do jakichkolwiek zmian w tym aspekcie. Ponadto mamy z Kim świetną chemię - znamy się już kilkanaście lat, dobrze się nam razem komponuje. Aura Portland też robi swoje, przynajmniej w moim przypadku, bo pomaga nadać odpowiedni nastrój temu, co tworzę. Mieszam melancholię z melodią i ciężarem. To niekończące się spektrum.

 

KC: Zabawne, że o tym mówisz, bo wiele osób opowiada o skojarzeniach z naszą muzyką, które prawie zawsze dotyczą zespołów z przeszłości. Oczywiście nie jesteśmy żadnym retro-tworem, ale to fajnie, że inni mogą odnaleźć w Hoaxed cząstkę osobistych wspomnień sprzed lat. Niemniej gdy piszemy muzykę, próbujemy uciekać od sztucznej nostalgii czy tanich chwytów w typie oczywistych nawiązań do motywów opatentowanych kilka dekad wstecz.

 

KK: Poza tym słychać w naszej muzyce wiele mroku, więc ludzie mogą kojarzyć ją nie tylko z latami beztroski, ale także z trudnymi wydarzeniami ze swojego życia. Możliwość wywoływania u innych osób konkretnych emocji za sprawą muzyki to wielka moc, tym bardziej że podchodzimy do tego niestandardowo. Gramy bardzo żywo, momentami prawie radośnie, ale w tekstach dominuje opisywanie szarzyzny życia codziennego. To ciekawy kontrast.

 

Zupełnie jak w The Smiths, gdzie lepiące się do ucha piosenki uzupełniały wyjątkowo pesymistyczne teksty Morrisseya.

KK: Dokładnie tak - obie przepadamy za The Smiths, więc coś w tym musi być. Oczywiście nie robimy tego celowo, wychodzi samo z siebie - taka już nasza natura. Jednocześnie nie przeszkadzają mi nostalgiczne skojarzenia odnośnie Hoaxed, bo to przecież komplement. Każdy człowiek gdy poznaje coś, czego wcześniej nie słyszał, szuka w głowie odpowiednich łatek i określeń, które kojarzy z przeszłości.

 

Metal i rock gotycki od najwcześniejszych lat charakteryzują silne postacie, których kolorowe osobowości wpływają nie tylko na kształt, ale i odbiór muzyki. Można nazwać was silnie charyzmatycznymi jednostkami czy bliżej wam do wizerunku zwyczajnych ludzi, którzy po prostu grają to, co lubią?

KC: Branża muzyczna bywa bardzo zdradliwa. Kiedy dostosowujesz się do niej, czujesz, że cząstka ciebie umiera. Wielu artystów usilnie szuka ekscentrycznych kreacji i innych sposobów, które pomagają zwrócić na nich uwagę, ale my nie mamy takiego problemu. Jesteśmy zwyczajnymi dziewczynami, wchodzimy na scenę w naszych zwyczajnych ciuchach i po prostu chcemy być sobą, a nie jakimiś wymyślnymi postaciami. Nie potrzebujemy tego, tym bardziej, że gdy gramy na żywo, w pełni uwalniamy energię i charyzmę. Szczerość bije z każdego poru naszych ciał. Takie elementy z pewnością przekonują publiczność. Ostatecznie chodzi o to, by dobrze się bawić.

 

KK: Wszystko, co powiedziała Kim, to prawda - jeśli widziałeś kiedyś nasz występ, wiesz, że jest jak wulkan energii. Patrzysz na nią i sam masz ochotę ruszyć w młyn. Unikamy jednak przesadzania. Teatralny aspekt pełni w metalu istotną rolę od zawsze, dlatego trzeba uważać, by nie stać się nieświadomą parodią czegokolwiek. Chyba wychodzi nam to całkiem nieźle.

Czyli wystarczy wam coś pomiędzy nastoletnią naiwnością a dojrzałością rozumianą jako profesjonalizm na scenie i odgrywanie numerów bez wpadek?

KC: Nie wiem - najważniejsza jest szczerość. W dziewięćdziesięciu procentach skupiamy się właśnie na tym. Im bardziej jesteś sobą, tym więcej ludzi będzie mogło utożsamić się z tym, co prezentujesz i znaleźć w tym chociaż odrobinę siebie.

 

KK: Wydaje mi się, że istotne jest też otwarcie na innych - bez tego nie przetrwasz w zespole zbyt długo. Wykonujemy bardzo osobiste utwory na oczach totalnie obcych ludzi i liczymy na to, że zostaniemy docenione. Granie na żywo wymaga ogromnej pewności siebie, ale i nastoletniej naiwności, o której wspomniałeś. Nie możesz niczego racjonalizować i bić się z myślami, wchodzisz w to z buta i nie zawracasz sobie głowy kwestiami drugoplanowymi.

 

Obydwie pracowałyście w branży reklamowej - czy istnieje jakikolwiek projekt, nad którym nie zgodziłybyście się pracować ze względów ideologicznych bądź estetycznych?

KC: Moja przygoda z reklamą była bardzo krótka - nie podobało mi się to, więc prędko zmieniłam zajęcie. Ludzie w tej branży są bardzo krnąbrni, trudno się z nimi współpracuje. Ale czy bezwzględnie odrzuciłabym jakiś projekt? Chyba odrzuciłabym oferty od wielkich firm typu Coca-Cola, wydawałyby mi się niedorzeczne.

 

KK: Mam podobnie. Kim i ja podchodzimy do świata na bardzo podobnych zasadach. Na pewno nie chciałabym reklamować niczego, co w założeniu miałoby zranić kogokolwiek. Staram się być na co dzień miłą i pomocną osobą, więc coś takiego w życiu by nie przeszło.

 

fot. Shimon Karmel


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce