Obraz artykułu Dream Theater: Staram się podchodzić do swojej pracy jak matematyk

Dream Theater: Staram się podchodzić do swojej pracy jak matematyk

Mike Mangini to nie tylko perkusista Dream Theater i autor pięciu rekordów świata, ale także gaduła. Rozmowę bezceremonialnie przerwał nam limit czasowy Zooma, ale przy okazji nadciągającej trasy legend prog metalu po Europie, zdążyliśmy pogadać o planach, braku przypadków i stałej aktywności na wielu polach.

Łukasz Brzozowski: Jak to jest być Mikiem Manginim?

Mike Mangini: Trochę zbiłeś mnie z tropu, więc najlepiej będzie uznać, że nie wiem, jak to jest [śmiech]. Mówiąc poważniej, życie to coś więcej niż obserwowanie siebie w lustrze i popadanie w samozachwyt. Jeśli już coś analizuję, to przede wszystkim w kontekście tego, kim lub czym chciałbym się stać w najbliższej przyszłości. Niezmiennie stawiam sobie nowe cele i próbuję przeskakiwać poprzeczki, co nie jest łatwe, ale każdego dnia pracuję nad różnymi rzeczami. Działam na wielu frontach, by nie zastygnąć w jednej pozycji - inaczej moja kreatywność prędzej czy później zostałaby zabita.

 

Jeszcze przed angażem w Dream Theater dwanaście lat temu wspominałeś, że nie lubisz nudy.

Święte słowa. Czas leci, ale nadal mam podobne podejście, za co jestem sobie wdzięczny. Gram w Dream Theater i działam na poletku zespołowym, komponuję własne rzeczy, sprzedaję wiele memorabiliów, piszę książki, a do tego współpracuję z naukowcami. Zawsze lubię przekazywać swoje odczucia i wizje dalej po to, by zajęły się nimi wykwalifikowane w danej dziedzinie osoby i przekuły je w coś pozytywnego. Coś, co można przekazywać jako model zachowania albo cokolwiek przynoszącego jakiekolwiek długofalowe korzyści. Oczywiście to tylko brzmi tak ładnie i uroczo, w rzeczywistości cała ta zabawa potrafi nieźle wymęczyć, wiąże się z ciężką pracą. Jeżeli jednak efekty takich działań są zadowalające, gra zawsze okazuje się warta świeczki. Wracając do pierwszego pytania, na tym właśnie polega bycie mną.

Skoro każdego dnia myślisz o tym, kim chciałbyś się stać i kierujesz się rygorystycznym etosem pracy, trudno nie odnieść wrażenia, że w jakimś zakresie jesteś marzycielem, tylko bardziej praktycznym niż wielu innych marzycieli.

Najzwyczajniej w świecie chodzi mi o rozwój, a jeśli chcę się rozwijać, robię to jak każdy - za pomocą nieprzymuszonej woli. Nic nie dzieje się ot tak, na pstryknięcie palcem. Wszystkie zmiany na świecie - zwłaszcza te, na które ogromny wpływ mają ludzie - to wynik woli na tyle silnej, że wpływającej na układ konkretnych wydarzeń. Za każdą wykonaną rzeczą stoi jakiś powód albo cel i mam co do tego dużą pewność, a jednocześnie zgadzam się z tobą - marzenia też są istotne. Siłą rzeczy musisz nieco bujać w obłokach, przez jakiś czas projektować wizję w danej dziedzinie, a gdy uznasz, że właśnie tego chcesz, musisz na to zapracować, czyli użyć własnej woli. Być może nie każdego cechuje takie podejście, ale u mnie dokładnie tak to wygląda.

 

Cel jest najistotniejszy?

Na pewno musisz mieć coś, do czego dążysz, bo inaczej kręcisz się wokół własnej osi, a nawet jak coś osiągniesz, to często nie jesteś w pełni świadom wagi tego dokonania. Osobiście wolę unikać takich sytuacji, dlatego zapisuję sobie mnóstwo rzeczy, by następnie systematycznie i w odpowiednim tempie je odhaczać. Jestem jaki jestem, mam świadomość własnych ograniczeń, dlatego staram się tak bardzo, jak tylko potrafię. Sprawa wygląda prosto - jeśli myślisz o czymś, pomysł dojrzewa w twojej głowie i coraz bardziej zależy ci na wcieleniu go w życie, idź w to bez żadnego zastanawiania się. Oczywiście stoi za tym mnóstwo ciężkiej pracy, ale każda fajna rzecz ma swoją cenę.

 

Sprawiasz wrażenie kogoś, kto nie wierzy w przypadki.

To prawda, nie tłumaczyłbym wszystkiego dziełem przypadku. Wszystko ma swój powód. Mam oczywiście świadomość, że przypadki się zdarzają, potrafię przeanalizować ich genezę, ale nie spłycałbym każdego niestandardowego wydarzenia do miana czegoś losowego, bo zupełnie nie w tym rzecz.

 

Ale czasami trudno to od siebie odróżnić.

Zgadza się, ale różnice są istotne. Cały świat jest w ruchu - wszechświat zresztą też - dlatego my także poruszamy się. Żaden człowiek nie stoi w miejscu, wykonuje drobne kroczki lub duże susy do przodu, wszystko zależy od jednostki, ale nawet najdrobniejszy rozwój jest nieunikniony. Niesie to za sobą wiele następstw. Nie chcę w ten sposób namawiać każdego do nadmiernego analizowania własnych czynów czy doszukiwania się sensu we wszystkim. Zakładam, że wielu osobom nie jest to do niczego potrzebne i absolutnie rozumiem ich podejście. Powiem więcej, idźcie za głosem serca, a na końcu spotka was coś, na co zapracowaliście. Nic prostszego.

Niby proste, a jednak mówisz o tym z filozoficznym zacięciem.

Trochę tak, bo funkcjonowanie na tej planecie nie jest tak oczywiste i zerojedynkowe, jak niektórzy by tego chcieli. Gdyby tak było, nie mogłoby nas zaskoczyć zupełnie nic, przewidywalibyśmy każdy możliwy scenariusz, dzięki czemu nie dochodziłoby do żadnych przykrych wydarzeń, ale obydwaj wiemy, że wygląda to zupełnie inaczej. Rozumiem, dlaczego ludzie najchętniej zawierzyliby całe życie przypadkowi, ale nie wierzę w jego obecność w każdym aspekcie życia. To byłoby stanowczo zbyt proste. Bardzo trudno znaleźć coś, co wydarzyłoby się bez żadnego powodu.

 

Zapytałem, jak to jest być tobą, bo od 2011 roku grasz w największym zespole progmetalowym na świecie. Każdego wieczora jesteś obserwowany przez kilka tysięcy osób, więc znajdujesz się na bardzo odpowiedzialnej, choć też komfortowej pozycji. Co robić, by wygodna kariera w kapeli z wyrobionym statusem nie doprowadziła do lenistwa i obniżonej kreatywności?

Może to zabrzmi niepokojąco, ale każdego dnia wstaję z myślą o tym, że kolejna pobudka wcale nie jest mi zagwarantowana [śmiech].

 

Ale nie masz problemów zdrowotnych?

Nie, wszystko w porządku. Po prostu życie nie jest losem wygranym na loterii - nie dostajemy niczego za darmo. Jeśli znajdujesz się w naprawdę świetnej pozycji, jak na przykład ja w Dream Theater, musisz harować, by to utrzymać. Gdybym zaczął wszystko olewać i oglądał telewizję zamiast ćwiczyć, pewnie wyleciałbym z zespołu w ekspresowym tempie. Doceniam wszystkie okoliczności i wszystkich ludzi, którzy umożliwiają mi obecne życie, jestem z niego w gruncie rzeczy zadowolony. Otrzymałem wiele prezentów od losu, dlatego staram się okazywać wdzięczność, zamiast traktować je jako coś, co mi się należało, bo tak sobie wymyśliłem. Pozytywne sytuacje, których często się nie spodziewam, traktuję jako okazje, a Dream Theater było dokładnie czymś takim. Dlatego postanowiłem, że muszę stanąć na głowie, by nie zaprzepaścić tej szansy.

 

Bez ściśle opracowanego planu nawet nie zabierasz się do działania?

Może aż tak, to nie, ale wolę mieć zaplanowany każdy wariant danej sytuacji - przynajmniej taki, który mogę przewidzieć - niż później stać z rozdziawionymi ustami, bo coś poszło nie po mojej myśli. Układam sobie w głowie konkretne wizje dotyczące poszczególnych sytuacji, a im więcej mam pomysłów, tym większa szansa, że ostateczny rezultat okaże się zgodny z którymś z nich. To daje pewne poczucie spokoju.

Przekładasz to także na muzykę?

Jak najbardziej. Z grą na perkusji mam tak, że nie działam wiedziony instynktami. To czysta nauka i bardzo jasno określone schematy działań. Jako bębniarz staram się podchodzić do swojej pracy trochę jak matematyk. Myślę o niej w kategoriach logicznych i próbuję znaleźć wszystkie możliwe rozwiązania danego zadania - napisałem o tym już trzy książki, a w drodze mam kolejne dwie, podchodzę do tematu bardzo poważnie. Jakiś czas temu stworzyłem mapę, za pomocą której udało mi się skategoryzować każdy beat, każde przejście i każdą możliwą opcję zagrania danej partii perkusyjnej. Chyba nie da się zajść z tym dalej. Znajdziesz na tej mapie absolutnie wszystko, co możesz wykrzesać z zestawu. Gdy komponuję nową muzykę - a już tym bardziej, gdy gram koncert - myślę o tym, co jest bardzo inspirujące, bo wiem, że mogę zagrać dosłownie wszystko. Jednocześnie postrzegam improwizację jako istotną część swojego warsztatu, ale nie w kontekście rzuconych na poczekaniu losowych zagrywek, tylko dopiętego na ostatni guzik procesu, który niejako ubarwia cały występ.

 

Wspominasz o nieustannej wdzięczności za to, co cię spotyka, ale nie wierzę, że nigdy nie bywasz zrzędliwy.

Oczywiście, że bywam zrzędliwy, zły, smutny, a czasami wręcz pogrążony w gniewie czy frustracji, ale wiem, kiedy muszę się z tego wycofać, by nie wlecieć w czarną dziurę. Walczę z negatywnymi emocjami, jeśli pojawiają się na horyzoncie, ale nie ma nic złego w tym, że czasami czujemy się źle. Jesteśmy ludźmi, a obniżony nastrój jest bardzo ludzki. Po prostu nie wolno dać się mu omotać.

 

Co robić, by nie dać się mu omotać?

Z reguły po prostu modlę się o spokój i panowanie nad tym, co da się kontrolować, ale istnieje oczywiście wiele spraw wymykających mi się z rąk. Bywają jednak momenty, gdy gniew jest czymś dobrym i dopuszczam je do siebie w odpowiednich dawkach. Podobnie podchodzę do frustracji. Niemniej nie pozwalam sobie na bycie wciągniętym przez czarną dziurę, bo próba ucieczki z niej to ekstremalna przeprawa. Poza tym wiem, że gdy już umrę, będę musiał odpowiedzieć za wszystkie rzeczy, które zrobiłem. Oczywiście lekko przeraża mnie ta perspektywa, dlatego staram się być jak najlepszą osobą i walczyć z przeciwnościami losu czy własnymi przywarami. Jeśli w życiu pojawiają się błędy, eliminuję je. To rzecz porównywalna do ścierania tablicy w szkole. Im więcej rzeczy na niej widnieje, tym ich usunięcie zajmie ci więcej czasu. Trzeba dokonywać stałego progresu i regularnie czyścić tę tablicę, a wtedy będziesz czuł, że twoje życie zmierza w odpowiednim kierunku. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza w moim przypadku.

Ale popełniane błędy to część naszych tożsamości.

Oczywiście, dlatego nie uważam ich za najgorsze, co może się przytrafić komukolwiek. Po prostu należy wyciągać z nich wnioski. Podam ci przykład pozytywnego błędu, który dał mi cenną lekcję na całe życie. Gdy miałem trzynaście lat, zgłosiłem się na przesłuchanie jako klasyczny perkusista w lokalnej orkiestrze. Nie był to zespół szkolny, tylko działający na skalę całego stanu, z którego pochodzę, czyli Massachusetts. Już wtedy miałem naprawdę spore umiejętności, więc mógłbym zagrać cały materiał jedną ręką. Nie przesadzam.

 

Co poszło nie tak?

Mój umysł i myśli znalazły się w złym miejscu i w złym czasie. W pewnym momencie po prostu odrętwiałem, nie byłem w stanie zagrać niczego sensownego. Równie dobrze mógłbym paść na ziemię, wybijając sobie przy tym kilka zębów - czułbym dokładnie taki sam wstyd przy obydwu sytuacjach. Wiesz dlaczego do tego doszło? Ponieważ w pewnym momencie, dosłownie przez krótką chwilę, nie myślałem o tym, co mam zagrać i jak się zaprezentować, tylko zagapiłem się na koszulę jednej z osób na sali. To wystarczyło, by skupienie kompletnie odleciało. Teraz nie pozwalam sobie na takie błędy.

 

Dziś łatwiej utrzymać ci skupienie? Przecież nie jesteś już beztroskim kilkunastolatkiem, tylko perkusistą w zespole, którego znakiem rozpoznawczym pozostaje perfekcjonizm na każdym polu.

Jestem bardzo słabym człowiekiem, jak większość z nas, więc niedoskonałości to naturalna część mojego charakteru, ale jasno określony system pracy z pewnością pomaga. Robię wszystko w zgodzie ze swoją strefą komfortu. Gdybym zwracał uwagę na ludzi, którzy stoją w pierwszych rzędach z telefonami, z automatu zaliczyłbym wpadkę, dlatego staram się o tym nie myśleć. Dodatkowo rozumiem też, że to wyjątkowa chwila w ich życiu, więc chcą ją uwiecznić. Sam proces grania stanowi małą cząstkę wszystkich rzeczy, z jakimi musisz się zmagać w zespole. Dochodzi do tego mnóstwo rzeczy na poziomie mentalnym, przyjmowanie krytyki, należyty PR, wywiady - nie mógłbym bełkotać w rozmowach i mówić głupot, tak jak kiedyś.

 

Jednocześnie cały czas wisi nad tobą widmo Mike'a Portnoya i fanów, którzy żądają jego powrotu.

Portnoy to wspaniały perkusista, który zrobił mnóstwo świetnych rzeczy i rozumiem tych ludzi. W jakimś sensie przyzwyczaiłem się do negatywnych głosów, choć kiedyś znosiłem je ciężko, ale teraz wiem, że kiedy fani Dream Theater przyzwyczają się do czegoś, nie lubią wprowadzania zmian. To oczywiście nic złego, ale sam mam inne podejście. Lubię Black Sabbath z Dio i z Ozzym. Van Halen? Zarówno Hagar, jak i David Lee Roth to niesamowici artyści. Nie ograniczam się.

 

fot. Rayon Richards


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce