Obraz artykułu Skalpel: Nie jesteśmy zespołem jazzowym, ale akceptujemy wiązanie nas z jazzem

Skalpel: Nie jesteśmy zespołem jazzowym, ale akceptujemy wiązanie nas z jazzem

Ile jest w Skalpelu jazzu, a ile muzyki elektronicznej? Czy polska muzyka elektroniczna ma własną tożsamość? Co z muzyki z lat 90. miało największy wpływ na "Origins" - najnowszy album Skalpela? Między innymi na te pytania odpowiadają Igor Pudło i Marcin Cichy.

Jarosław Kowal: Jak ważnym składnikiem waszej muzyki na obecnym jej etapie jest jazz?
Igor Pudło: To powinno być pytanie o to, jak nieważnym składnikiem jest dla nas obecnie jazz [śmiech]. Jeżeli szukać porównania kulinarnego, to jest bardziej przyprawą, niż jednym z głównych składników dania.

 

Marcin Cichy: Powiedziałbym, że zawsze był nie tyle składnikiem, co inspiracją. Nie jesteśmy zespołem jazzowym, jesteśmy zespołem producentów muzyki, jak niektórzy lubią mówić - choć sam wolę określenie music maker, czyli osoba robiąca muzykę - którzy inspirowali się między innymi jazzem.

IP: Dotąd byliśmy szeroko rozkraczeni pomiędzy jazzem a muzyką elektroniczną, ale wraz z nowym albumem zdecydowanie skierowaliśmy się w rejony tej drugiej. Myślę, że teraz można nas bezdyskusyjnie nazywać producentami muzyki elektronicznej, ale z drugiej strony podczas koncertów jazzu jest u nas wyraźnie więcej, bo towarzyszą nam związani z nim muzycy, improwizują na scenie, mogą wzbudzać więcej skojarzeń z tą muzyką.

Rozmawiałem kiedyś z Jasonem Köhnenem, liderem nieistniejącego już The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble i twórcą określenia "darkjazz", który wskazał między innymi na Skalpel jako swój ulubiony zespół jazzowy. Czujecie, że faktycznie można was określać tym mianem?
MC: Można, dziennikarze lubią przecież otwierać i zamykać te wszystkie szuflady z różnymi nazwami, a niektórzy przypisują nas bardziej do jazzu niż do elektroniki, czego nigdy nie planowaliśmy i na czym nigdy się nie skupialiśmy. Nazywanie naszej muzyki nigdy nie było dla nas ważne.
 

IP: Nie czujemy się zespołem jazzowym, ale akceptujemy wiązanie nas z jazzem i kojarzenie nas z nim, na co zresztą sobie zasłużyliśmy, odnosząc się do tradycji Polish Jazzu na początku naszej działalności. Jest to dla nas zrozumiałe.

 

MC: Z drugiej strony graliśmy kiedyś koncert z zespołem Nostalgia 77, którego lider powiedział nam, że grają jazz, a dla nas to wcale nie był jazz, więc może dzisiaj rozumienie tego określenia jest już bardzo odległe od tego, co oznaczało dawniej.

 

IP: Jazzmani to niemal odrębny gatunek artysty/muzyka. Często grają w bardzo różnych konfiguracjach, improwizują, jammują i tak dalej. My od początku działamy jako duet, pod jedną nazwą, z jedną opowieścią, której się trzymamy.

 

Zdarzyło się, że ktoś reagował oburzeniem na waszą obecność w programach jazzowych wydarzeń albo na samo oznaczanie was jako zespół jazzowy?
IP: Nikt z tym nie ma problemu. Na początku naszej kariery, kiedy byliśmy głównie duetem DJ-skim, zdarzały się osoby rozczarowane brakiem zespołu jazzowego na scenie, który widzieli w teledysku do "Sculpture", ale to było dwadzieścia lat temu. Teraz publiczność jest bardziej świadoma tego, że istnieją różne formy prezentacji muzyki. A z drugiej strony z czasem poniekąd staliśmy się zespołem z teledysku do "Sculpture" - tak to obecnie wygląda na koncertach. Świat jest dzisiaj zresztą taki, że trudno - może na szczęście - znaleźć trzydziestoletniego jazzmana, który zajmowałby się tylko jazzem. Takie osoby na ogół są też fanami hip-hopu, znają muzykę elektroniczną, słuchają wszystkiego i wiele im to ułatwia. Na przykład nasz basista ma rodowód metalowy.

MC: Kuba Więcek robi hip-hopowe beaty.
 

IP: Tak, granice nie są już wyraźnie zaznaczone. 

"Origins" to trochę inna historia, bo powrót do muzyki, w jakiej zasłuchiwaliście się w latach 90. Nie brzmi to jednak jak uleganie nostalgii, co dzisiaj jest dość powszechne, a raczej jak napisanie alternatywnego ciągu dalszego dla muzyki sprzed lat. Co w niej nadal do was przemawia, a co po latach wydaje się nieaktualne albo może wręcz tandetne?
MC: To, co jest tandetne od razu słuchać w brzmieniach tych instrumentów, które nie przeszły próby czasu. Wracając do jazzu, pamiętam okres, kiedy przemienił się w "jazz elektroniczny" i wiele osób zaczęło korzystać z syntezatorów. Później okazało się, że na ogół była to decyzja nietrafiona. Przy "Origins" mieliśmy komfort korzystania z brzmień, które są już sprawdzone i z charakterem. Może jest w tym trochę nostalgii, ale uważam, że to przede wszystkim futurystyczna płyta.

IP: Lata 90. były okresem, kiedy pozostawiano wiele miejsca na innowacje w brzmieniu, w rytmach, w technice samplingowej. Teraz pole na rozwój jest coraz mniejsze i może dlatego ratujemy się tym, co było wtedy, ale nadajemy tym starym ideom współczesne brzmienie. Aktualizujemy to, co działo się te trzydzieści lat temu.

 

Polskie lata 90. w muzyce były zupełnie inne niż te zachodnie, co miało swój urok, bo niby-grunge w wykonaniu Illusion albo Hey albo niby-Red Hot Chili Peppers w wersji wczesnego Golden Life choć czerpały ze ściśle określonego wzorca, szły we własnym kierunku. Dla was polska muzyka lat 90. była istotna czy jednak kierowaliście wzrok głównie na Zachód?
MC: Bardzo dobrze wspominam zespół Illusion, a kiedy po raz pierwszy usłyszałem Hey, byłem pod wielkim wrażeniem.

IP: Ale kiedy się poznaliśmy, to już raczej nie słuchaliśmy tych zespołów czy w ogóle gitarowej muzyki. Z polskiej muzyki jedynie Noon był dla nas jakimś punktem odniesienia - to, co Mikołaj robił z Grammatikiem i solo - ale wystarczało włączyć The Herbaliser albo Amona Tobina i tam siedziało wszystko, co było dla nas najciekawsze.

MC: W tamtym czasie nie było też w Polsce świadomości muzyki elektronicznej. Młodzi ludzie nie chcieli się tym zajmować.

IP: Niektórzy może nawet chcieli, ale nie wiedzieli jak i nie mieli dostępu do sprzętu.

Polska muzyka elektroniczna ma własną tożsamość czy jest w całości przeszczepiona z Zachodu na grunt kompletnie innego społeczeństwa?

IP: Nie ma swojej tożsamości. Inspirowaliśmy się tym, co było na Zachodzie - Portishead, The Herbaliser czy Massive Attack - ale udało się nam nadać naszej muzyce własny charakter, dzięki czerpaniu z brzmień z polskich płyt, dzięki odnoszeniu się do tej tradycji.

MC: Starsi muzycy zajmujący się elektroniką w Polsce - chociażby Marek Biliński - też odnosili się do zagranicznych artystów, chociażby Jarre'a czy Vangelisa. Nie było typowo polskiego nurtu w tej muzyce.

IP: Niemen kombinował po swojemu, na przykład na albumie "Katharsis", ale trudno go nazwać muzykiem elektronicznym. Nie było w Polsce takich możliwości, jeżeli chodzi o instrumenty, więc nie narodziła się też tradycja. Pierwsza solowa płyta Nosowskiej i płyta ze Smolikiem to było przeniesienie zachodniej elektroniki na grunt polski, odpowiednik Portishead czy Björk. Na pewno nie jesteśmy jednak kontynuatorami tego podejścia, Skalpel wywodzi się z innych rejonów - z muzyki DJ-a Shadowa czy hip-hopu. Na początku uznawaliśmy zresztą, że tworzymy naszą wersję hip-hopu, a nie elektroniki.

 

A czy uważacie, że pochodzenie może bezpośrednio wpływać na sposób wykonywania muzyki? Często mówi się o nowoorleańskim jazzie, skandynawskim jazzie, polskim jazzie jako odrębnych stylistykach, ale czy rzeczywiście dorastanie w tym, a nie w innym kraju albo mieście przekłada się na podejście do tworzenia muzyki?
IP: W naszym przypadku na pewno pochodzenie przełożyło się na muzykę, bo od początku przekazywaliśmy nastrój polskiego smutku i melancholii.

MC: Często można zauważyć, że polscy muzycy mają pewną swobodę czy umiejętności o rysie bardzo melancholijnym, którego na Zachodzie nie ma.

IP: Można sięgać po każdą muzykę, ale w czasach globalizacji dobrze jest nadawać jej lokalny charakter. Muszę jednak przyznać, że na naszej najnowszej płycie jest tego mniej niż było kiedyś.

 

Gdybyśmy cofnęli się w jeszcze odleglejszą przeszłość, podejrzewam, że mieliście epizod grania coverów ulubionych zespołów - pamiętacie, jakie to były utwory?
Razem: Nie mieliśmy takiego epizodu [śmiech].

 

IP: W naszym wypadku to mogły być DJ sety z ulubionymi kawałkami. Oczywiście na samym początku bardziej próbowaliśmy kogoś przypominać, chociażbym DJ-a Shadowa czy DJ-a Vadima, mieliśmy okresy naśladownictwa, ale to nie było robienie coverów cudzych utworów.

 

MC: Wydaje mi się, że w ogóle nie mieliśmy świadomości istnienia cover bandów albo wykonywania coverów.

IP: Miałem świadomość tego, że jak się zakłada zespół, to najpierw gra się na gitarze cudzy kawałek - czy to będą "Schody do nieba" czy "Dom wschodzącego słońca".

MC: W naszej nomenklaturze nazwałbym to robieniem remiksu.


IP: Nasz mixtape, który nazywał się "Virtual Cuts", gdzie zrobiliśmy mega-miks czy mega-mashup pewnie setek utworów był pewnie jakimś odpowiednikiem grania coverów w takim sensie, że kombinowaliśmy z cudzą muzyką.

 

Zrobiłem w takim razie błędne założenie, że każdy, kto zajmuje się muzyką elektroniczną wcześniej przynajmniej przez chwilę grał na gitarze albo na innym akustycznym instrumencie.
IP: Wcześniej faktycznie tak było, ale to jest dla mnie już zupełnie inne życie. Miałem jakieś domowe zespoły, ale w momencie, kiedy moim głównym narzędziem zostały komputer i sampling, zacząłem wszystko od zera. Tak się poznałem z Marcinem - już przed komputerami, a nie na sali prób z gitarami. 

Niekiedy coś, co w latach 90. wydawało się pewne i trwałe dzisiaj jest już tylko wspomnieniem. Kiedyś usłyszałem na przykład od kolegi, że ktoś z jego rodziny inwestował wszystkie dochody w wypożyczalnie kaset wideo, bo przekonywał, że przecież ludzie zawsze będą oglądać filmy, ale nie przewidział, jak bardzo może zmienić się sposób, w jaki do tego będą podchodzić. Czy dla was poza tak oczywistą kwestią, jak przejście z fizycznych nośników na streaming, jest w byciu muzykiem w 2022 roku coś, czego kompletnie nie spodziewalibyście się w roku 2000?

IP: Nie spodziewaliśmy się, że zamiany będą aż tak duże. Nie było wtedy serwisów streamingowych, był natomiast bardzo powszechny obieg nielegalnych empetrójek, który miał duży wpływ na obniżenie sprzedaży płyt. Dlatego też nie było to dla nas wielkim szokiem, kiedy okazało się, że większość osób słucha nas za pośrednictwem internetu. Godzimy się z tym, nie mamy innego wyjścia.

MC: Jako niedoszły informatyk miałem świadomość tego, że technologia i technika idą bardzo do przodu, że wszystko, o czym we dwóch dawniej rozmawialiśmy będzie możliwe i już się to spełnia.

IP: Kiedyś Marcin wymyślił, że można by zrobić urządzenie czy specjalny kod z płytą, którą dałoby się scratchować na plikach z komputera. To było jeszcze przed stworzeniem Serato czy Final Scratch, a były to wynalazki, które wiele zmieniły w DJ-ingu, bo umożliwiły zrezygnowanie z wożenia ciężkich płyt po całym świecie i zabieranie ze sobą znacznie więcej muzyki we wnętrzu komputerów.

 

A od strony występów na scenie?

IP: Nie mieliśmy jako DJ-e wyposażeni w komputery pomysłu, jak naszą muzykę zaprezentować przed publicznością. Dopiero kiedy pojawiły się laptopy i Ableton, otworzyło to nam pewne możliwości.

MC: Mieliśmy też ten przywilej, że jeździliśmy z naszymi setami po świecie, widzieliśmy w czasie rzeczywistym, jak technologia postępuje. Te wszystkie przejścia były dla nas bardzo płynne i nigdy nie baliśmy się ich.

IP: Jesteśmy raczej za technologią niż przeciwko niej.

Skutecznym ruchem marketingowym - choć nie wykluczone, że także satysfakcjonującym artystycznie - mogłoby okazać się nagranie kilku utworów z gośćmi, a już najlepiej nagranie singla z raperem albo raperką, ale czy po pierwsze dałoby się to pogodzić z waszą wizją muzyki, a po drugie czy zależy wam na podejmowaniu ruchów marketingowych?
IP: Gdyby to miał być tylko ruch marketingowy, to na pewno nie, ale gdyby wynikało to z potrzeby artystycznej, to już tak. Czasami o tym rozmawiamy, myślimy, ale nigdy to nam nie wychodzi.

 

MC: Wiemy, że byłby to doskonały ruch marketingowy, takich nagrań powstaje obecnie bardzo wiele, co też trochę nas zniechęca do podążania tym tropem.

IP: Nosimy się natomiast z zamiarem wydania płyty koncertowej zespołu Skalpel Big Band, który występował kilka lat temu. Bodajże piętnastu muzyków wykonywało wtedy nasze utwory i mogłoby to być coś, co zaspokoiłoby głód słuchania naszej twórczości z dodatkowymi muzykami. Nie wykluczamy, że kiedyś coś jeszcze nagramy, ale na razie nie udaje się to nam, nagrywamy płyty sami i jesteśmy z nich zadowoleni. W czasie pracowania nad nowym albumem i jeszcze wcześniej pojawiały się pewne spekulacje, padło między innymi nazwisko Tracey Thorn z Everything but the Girl. Nasz wydawca zwrócił się do jej managementu, ale dostaliśmy odpowiedź, że Tracey nie robi featuringów i na tym się skończyło.

 

Macie w tej chwili zaplanowane trzy koncerty weekendowe - dwa w marcu i jeden w kwietniu - taki tryb zamiast dłuższych tras jest dla was wygodniejszy czy to po prostu kwestia pogodzenia występowania na scenie z innymi obowiązkami?
IP: To kwestia pogodzenia się z zapotrzebowaniem na muzykę Skalpela na rynku koncertowym. Szału nie ma. Gramy kilkanaście, do dwudziestu koncertów rocznie i jesteśmy z tego zadowoleni.

 

MC: Muzyka instrumentalna nie cieszy się tak dużym powodzeniem, jak muzyka z frontmanem, twarzą zespołu. Jesteśmy trochę jak ludzie z cienia i znamy swoje miejsce.

 

IP: Jak na muzyków instrumentalnych i tak mamy dobrze, zarówno jeżeli chodzi o sprzedaż płyt, jak i o koncerty. Nie możemy narzekać. Działamy zresztą koncertowo na dwóch torach - mamy zespół sześcioosobowy, ale przy "Origins" wróciliśmy również do grania we dwóch z wizualizacjami. Koncerty, o których wspomniałeś zagramy akurat z zespołem i niedawno graliśmy w tym składzie we Wrocławiu - kawałki z nowej płyty sprawdziły się bardzo dobrze.

 

fot. Bartosz Holoszkiewicz


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce