Obraz artykułu Pawlack: Im dłużej żyję życiem, jakie mam, tym bardziej się go uczę

Pawlack: Im dłużej żyję życiem, jakie mam, tym bardziej się go uczę

Syndrom Paryski to już przeszłość, ale członkowie zespołu nie zamierzają robić sobie urlopu od muzyki - Wojtek Pawlak nagrał niedawno EP-kę "Pech", w ramach której prezentuje uroczo melancholijnego indie rocka z domieszką dream popu. Czy impuls jest najważniejszy? Jak unikać codziennych frustracji? Czy Wojtek to wybitny kucharz? Odpowiedzi na te i inne pytania znajdziecie poniżej.

Łukasz Brzozowski: Lubisz podejmować szybkie decyzje?

Wojtek Pawlak: Jasne, że tak. Szybkie i dynamiczne decyzje są dosyć ważne w procesie twórczym, bo musisz być pewien swego, kiedy nad czymś pracujesz. W wielu przypadkach nadmierne analizowanie czy zastanawianie się nad danym pomysłem okazuje się nietrafioną strategią, generuje więcej problemów niż powinno. Przy bardziej instynktownym działaniu problemu nie ma.

 

Zawsze należy kierować się pierwszym pomysłem?

Aż tak to nie. Niemniej gdy piszę piosenki, dosyć rzadko dochodzi do sytuacji, kiedy późniejsze inkarnacje jakiegoś pomysłu czy patentu okazują się lepsze od ich pierwotnych wersji.

 

Im dłużej pracujesz nad kawałkiem, tym większe ryzyko, że prędzej wyrzucisz go do kosza niż skończysz?

Myślę, że tak, choć nie jest to jakieś uniwersalne rozwiązanie w każdej sytuacji. Czasami faktycznie trzeba nad czymś posiedzieć, żeby miało ręce i nogi, ale są to raczej jednostkowe przypadki. Nawet teraz mogę przypomnieć sobie parę historii, kiedy dwoiłem się i troiłem nad jakąś drobnostką, by ostatecznie wrócić do pierwszej wersji. Może to być linijka tekstu, może to być zwykła progresja akordów.

Pytam o to dlatego, bo dosyć długo biłeś się z myślami odnośnie wydania nowej EP-ki, ale z drugiej strony debiutowałeś pod szyldem Pawlack już pięć lat temu, skąd więc wątpliwości?

Moja pierwsza EP-ka to książkowy przykład sytuacji, kiedy ktoś stanowczo za długo rozmyśla i w efekcie musi niejako odpocząć od działania solo. Wydałem ten album, a następnie zastanawiałem się, gdzie dalej z tym iść, co grać, od czego w ogóle zacząć, w związku z czym powoli gubiłem się we własnym sosie. Robiłem piosenki, które brzmiały wręcz identycznie i nie był to dla mnie satysfakcjonujący kierunek. Pięć lat dzielących "Dobrą zabawę" i "Pech" to czas spędzony w dużej mierze na poszukiwaniu własnego stylu. Miałem na celu wypracowanie czegoś, co podobałoby mi się, a jednocześnie brzmiałoby na tyle zróżnicowanie, żebym nie miał wrażenia, że bez przerwy puszczam jeden utwór.

 

Na odstęp pomiędzy tymi materiałami wpłynął również Syndrom Paryski, bo sporo koncertowaliśmy i wydawaliśmy, więc trudno było pogodzić obydwa. Zespół absorbował mnie w większym stopniu. Dopiero na początku 2022 roku znalazłem przestrzeń do rozwijania projektu solowego i doprowadzeniu poszczególnych kawałków do formy, jaką słychać na "Pechu".

 

Skoro poszukiwania stylu trwały tak długo, na pewno przeszła ci przez głowę myśl, by odpuścić sobie twórczość solową.

I to nie raz. Przez bardzo długi czas nie miałem umiejętności ogarniania siebie i dochodzenia do wniosków typu: Ok, dzisiaj mi nie wyszło, ale jutro być może dam sobie radę. Teraz na szczęście umiem się z tym pogodzić, podchodzę do wszystkiego z większym spokojem, bo nie wszystko musi wychodzić od razu i nie ze wszystkiego trzeba być zadowolonym, ale jeszcze parę lat wstecz nie było to wcale takie oczywiste.

 

Dla wielu artystów, którzy działali zespołowo, a później przerzucili się na samodzielną działalność koszmarem jest porównywanie do macierzystej kapeli. Twoja EP-ka co prawda nie brzmi jak Syndrom Paryski, ale grono odbiorców wydaje się być bardzo zbliżone. Masz pokusy, by czasami zacząć od zera w zupełnie innym środowisku gatunkowo-personalnym?

Mam pokusy i od czasu do czasu realizuję je. Zdarza mi się pisać numery, które w ogóle nie przypominają Pawlacka, a już tym bardziej Syndromu Paryskiego. Co więcej, chciałbym sobie na boku założyć projekt oparty w dużej mierze o same brzmienia syntezatora czy automatu perkusyjnego. Niestety brakuje mi w tym konsekwencji, bo robię takie kawałki pod wpływem dosyć krótkotrwałego impulsu, na przykład słuchając bardzo fajnego elektronicznego numeru. Ostatecznie wszystko się rozpływa, bo jednak zawsze ciągnie mnie mocniej do muzyki, którą robię jako Pawlack. Wątpię, żebym kiedykolwiek poszedł w tym kierunku w pełni, chyba że doszłoby do momentu znudzenia gitarowymi rzeczami.

Mocne przywiązanie do indie rocka i okolic bywa przeszkodą?

Nie do końca, bo nie czuję się w żaden sposób ograniczony. Faktycznie "Pech" brzmi jak coś pomiędzy indie rockiem, post-punkiem a dream popem, ale nie myślę wyłącznie w tych kategoriach gatunkowych. Co więcej, kolejny materiał - nad którym powoli pracuję - wyraźnie odbiega od tych skojarzeń. Można by powiedzieć, że indie rock jest u mnie trochę jak wyrastające drzewo z przeróżnymi gałęziami gatunkowymi.

 

W "Za dużo kieszeni" śpiewasz: Za dużo kieszeni mam i za mało czasu, by znaleźć to, czego szukam tam przez cały czas - chcesz przekazać, że w jakiś sposób jesteś pogubiony i wciąż szukasz własnej drogi jako człowiek?

Z jednej strony tak, ale z drugiej ten fragment odnosi się przede wszystkim do zwyczajnej codzienności. To oczywiste, że poza muzyką w moim życiu istotne są także inne sprawy, ale czasami bardzo chciałbym mieć więcej czasu na pracę nad nowymi numerami czy nawet ogarnianie życiowych spraw i uporządkowanie ich, ale różne obowiązki w jakiś sposób mi to uniemożliwiają.

 

Próbujesz z tym walczyć?

Przede wszystkim staram się polubić własną pracę, co akurat nie przychodzi z wielkim trudem, bo jestem grafikiem komputerowym. Nie jest to najbardziej męczące zajęcie na świecie, ale czasami krótkie deadline'y i presja czasu - zwłaszcza pod koniec roku - bywają dość przytłaczające. Chyba po prostu trzeba nauczyć się z tym żyć, a do tego opanowywać emocje wynikające z przemęczenia, dlatego rozwijam hobby i pomagam sobie.

 

Bardzo cię to frustruje?

Czasami bywam sfrustrowany, ale wydaje mi się, że w większości przypadków trzymam emocje pod kontrolą. Im dłużej żyję życiem, jakie mam, tym bardziej się go uczę. Dzięki temu w ostatnim czasie nerwy i gniew występują naprawdę rzadko.

Wspomniałeś o pomaganiu sobie, jak więc pomaga sobie Wojtek Pawlak, pomijając rozwój muzyczny?

Przyznam, że bardzo lubię gotować. Momentami ma to dla mnie wręcz terapeutyczny wymiar, bo zachowawcza praca nad przepisem i przyrządzenie czegoś smacznego - zwłaszcza, gdy jest za mną nieudany dzień - pomaga odbudować wiarę w siebie. Oczywiście nie jestem wybitnym kucharzem, ale i tak czuję dzięki temu wiele frajdy.

 

Ta wypowiedź i twoje teksty każą mi myśleć, że nie trzeba wiele, by cię rozweselić.

To prawda. Jestem raczej wesołym człowiekiem i faktycznie dosyć łatwo mnie rozbawić.

 

Syndrom Paryski odznaczał się przede wszystkim dużą dawką emocji, których równie wiele słychać na "Pechu", ale czy wyszło to z ciebie samoistnie, czy czułeś, że musisz czasami podkręcić śrubę i opowiedzieć jakąś historię z większym zaangażowaniem?

Na szczęście nie musiałem nic koloryzować. Nie jestem najlepszym tekściarzem na świecie i mam tego świadomość, dlatego zamiast kombinować, chciałem wypaść tak autentycznie, jak tylko potrafię. Na bardzo podobnej zasadzie odbieram teksty Syndromu Paryskiego, które pisał Wojtek [Filipowicz]. Chodzi po prostu o szczerość. Ludzie to lubią i doceniają, zwłaszcza jeśli mowa o okolicach indie rocka czy emo.

 

Można powiedzieć, że w jakiś sposób pielęgnujesz swoje ułomności.

Tak, nie mam potrzeby tuszowania czegokolwiek i udawania kogoś innego. Jestem zadowolony ze swoich piosenek, a do tego mam w głowie wiele emocji, które chcę przekazać, ale unikam bycia maksymalnie bezpośrednim.

Podoba mi się to, że wszystkie tematy, które poruszasz na tegorocznej EP-ce są wolne od melodramatów. Nie skomlesz, nie tarzasz się po ziemi, a i tak czuć u ciebie mnóstwo wrażliwości do pakietu z melancholią. Jak wiele czasu wymaga przytemperowanie własnych emocji na potrzeby komponowania w taki sposób, by rezultat nie wypadł karykaturalnie?

Wydaje mi się, że ten proces trwa tyle, ile trwa napisanie piosenki. Spędzam dosyć sporo czasu nad tekstami, bo wielokrotnie mam trudności z ubraniem własnych myśli w ładne słowa. Trudno to określić, nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi.

 

Podkreślasz, że w ramach "Pecha" działasz solo w bardzo dosłowny sposób - robisz wszystko samodzielnie od muzyki aż po produkcję. To duży krok naprzód pod względem artystycznym w porównaniu do Syndromu Paryskiego, gdzie byłeś podporządkowany działaniom zespołowym?

Zdecydowanie tak, bo dzięki temu w końcu udowodniłem sobie, że jestem w stanie coś skończyć, a nie tylko zacząć i zostawić w szufladzie. Przez ostatnich parę lat napisałem sporo numerów, trzymałem je dla siebie, wierząc, że trafią na EP-kę, ale po jakimś czasie przestawały mi się podobać, co było dość frustrujące. Na szczęście przezwyciężyłem to i stworzyłem rzecz, która cały czas mnie jara.

 

Co jeszcze chciałbyś sobie udowodnić w najbliższej przyszłości?

Na pewno to, że mogę wyewoluować, tworząc własne brzmienie i nie popadać w powtarzalność. Chciałbym też zbudować zespół, z którym grałbym te numery na żywo.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce