Obraz artykułu Witchmaster: Próbujemy zachować w sobie naiwność

Witchmaster: Próbujemy zachować w sobie naiwność

Trzeba było ośmiu lat, by Witchmaster nagrał nowy album, ale "Kaźń" udowadnia, że warto było czekać. To black/thrashowy wulkan energii, w którym nie ma miejsca na ładne melodie - jest wyłącznie rzeź. Przy okazji premiery albumu, lider grupy, Krzysztof Włodarski, opowiada o zaspokajaniu ambicji, dojrzewaniu jako człowiek i trzeźwym spojrzeniu na przeszłość.

Łukasz Brzozowski: Ambicja może być bronią obosieczną w metalu?

Krzysztof Włodarski: Jeśli masz na myśli to, że ludzie padają ofiarami własnych ambicji, to jak najbardziej mogę się zgodzić. Nie dotyczy to wyłącznie muzyki, ale i czysto życiowych sytuacji. Wygórowane oczekiwania względem siebie potrafią być wyjątkowo destrukcyjne - niezależnie, czy patrzysz na nie z perspektywy artysty, czy nawet zwyczajnej pracy zawodowej. Jednocześnie wydaje mi się, że chorobliwie ambitne osoby nie sięgają po metal, bo to zbyt niszowa i surowa estetyka, by przyciągać takie postacie. W takiej szufladce gatunkowej trudno realizować marzenia o pęczniejącej sławie i karierze w mainstreamie. Z drugiej strony, to dosyć niejednoznaczna kwestia, trochę mi zabiłeś gwoździa tym pytaniem.

 

Czyli postrzegasz ambicję przede wszystkim przez pryzmat popularności.

Może nie tylko, ale na pewno jest to jeden z jej elementów. Oczywiście wszystko zależy od jednostki. Możesz być na przykład odkrywcą lub naukowcem, czyli kimś, kto robi dużo przydatnych rzeczy i działa na korzyść świata, ale zajmuje się tak niemedialnymi zagadnieniami, że dowiadują się o tym wyłącznie małe grupki ludzi. Mówiąc prościej, dostajesz szansę na osiągnięcie sukcesu, będąc jednocześnie zupełnie niepopularny lub popularny, lecz w wyjątkowo wąskim kręgu. A ty co myślisz?

Wydaje mi się, że na ambicję w metalu jest wiele miejsca. Mnóstwo zespołów burzyło gatunkowe bariery i przełamywało stereotypy, kierując się twórczą brawurą i właśnie wysokimi ambicjami. Za przykład niech posłuży twórczość Satyricon czy Dødheimsgard z późnych lat 90.

Postrzegam to nieco inaczej. Podane przez ciebie przykłady niekoniecznie mi się z tym spinają i podszedłbym do tego od innej strony. To są po prostu dobre kapele, które nagrywały bardzo fajne albumy i tyle. Wygórowane ambicje postrzegałbym bardziej w kategoriach mitu o Ikarze - unosił się tak wysoko, że w końcu roztrzaskał się o glebę, a po upadku już nigdy nie wrócił do żywych. W metalu takie sytuacje nie są wyjątkowo częste, zwłaszcza z perspektywy czasu, kiedy można spojrzeć na przeszłość nieco chłodniejszym okiem. Poza tym chyba dopiero zrozumiałem, jak definiujesz określenie "ambitny", a co odbieram jako "trochę pretensjonalny" i na to na pewno jest sporo miejsca w metalu [śmiech].

 

Wypytuję o to dlatego, ponieważ przez lata przekonywaliście, że nie macie ochoty na robienie czegokolwiek ambitnego, a "Kaźń" nie jest aż tak prostacką płytą, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście to nie prog metal, ale i nie chaotyczny black metal z jaskini.

Kiedy mówiłem, że nie celuję w tworzenie ambitnej muzyki w Witchmaster, miałem na myśli przede wszystkim to, jaki mam pomysł na ten zespół. Nasz styl nie jest żadną tajemnicą ani efektem wielu przemyśleń. Gramy wyjątkowo proste numery. Ma być agresywnie, wulgarnie i do przodu bez ceregieli. Na nowej płycie - podobnie jak na poprzednich - staramy się przede wszystkim odtworzyć wyjątkowo bezkompromisowe, prymitywne, wręcz naiwne brzmienie, bo to jest esencja tej kapeli. Zawsze stawiamy sobie identyczny cel i póki co, dajemy radę z realizowaniem go. Twierdzisz, że "Kaźń" sprawia wrażenie ambitniejszej propozycji niż nasze wcześniejsze albumy, ale w zupełności się z tym nie zgadzam. Nowatorskie rozwiązania, progresywne elementy? Zapomnij. Powiem więcej - gdy wpadaliśmy na jakiś pomysł, który brzmiał zbyt ładnie lub technicznie jak na ramy Witchmaster, wyrzucaliśmy go do kosza bez większego zastanowienia. Zależało nam przede wszystkim na zachowaniu spójności. Riff musi składać się maksymalnie z trzech dźwięków, inaczej się nie nadaje [śmiech].

 

Chcecie zachować naiwność, ale nie macie już dwudziestu lat, więc to wymagająca rzecz.

Próbujemy zachować naiwność, ale to słuchacze muszą osądzić, jak sobie z tym radzimy. Chciałbym też zaznaczyć, że nie zmuszamy się do niczego ani nie udajemy kogoś, kim nie jesteśmy. Jeśli brakuje nam odpowiedniego flow czy chęci, to po prostu robimy sobie przerwę od grania, co całkiem nieźle obrazują odstępy czasowe pomiędzy naszymi płytami.

Próbujemy podążać maksymalnie prymitywną ścieżką i na razie całkiem nieźle nam to wychodzi, ale oczywistym jest, że w ciągu ponad dwóch dekad zaszła pewna ewolucja w zespołowych szeregach. Gdyby jej nie było, czułbym się co najmniej dziwnie.

Poprzedni album ukazał się osiem lat temu.

Jak widzisz, jesteśmy sami sobie sterem. Nie ma co się zresztą oszukiwać, granie w Witchmaster obecnie to nie to samo, co kiedyś i należy o tym pamiętać. Mamy już trochę więcej lat na karku, do tego dochodzą rodziny, praca zawodowa oraz generalnie nieco inny mindset niż przy zakładaniu kapeli - powody takiego stanu rzeczy mógłbym mnożyć bez końca. Próbujemy podążać maksymalnie prymitywną ścieżką i na razie całkiem nieźle nam to wychodzi, ale oczywistym jest, że w ciągu ponad dwóch dekad zaszła pewna ewolucja w zespołowych szeregach. Gdyby jej nie było, czułbym się co najmniej dziwnie.

 

Twoja deklaracja brzmi zrozumiale, ale i niepokojąco - sugerujesz, że przyjemność z grania w Witchmaster nie jest taka sama jak kiedyś?

Absolutnie nie, przyjemność z grania jest zawsze taka sama - albo nawet większa - i z tym na szczęście nie mamy najmniejszego problemu. Po prostu zmieniło się spojrzenie na życie, co można uznać za naturalną rzecz w kontekście ludzkim. Chcemy być maksymalnie szczerzy ze sobą, a jeden z dowodów szczerości to uzmysłowienie sobie, że obecnie jesteśmy innymi osobami niż ponad dwie dekady temu. Procesy myślowe przebiegają inaczej. Nie podchodzimy do świata z przesadną emocjonalnością czy impulsywnością, na wiele tematów spoglądamy rozważniej i spokojniej. Wyparowała z nas duża część frustracji czy też buntu, które kierowały Witchmaster w najwcześniejszych etapach działalności.

Wydaje mi się, że brak buntu czy frustracji musi utrudniać komponowanie tak intensywnej muzyki.

Masz rację, to wiele utrudnia. W związku z tym przy każdym albumie pragniemy wykrzesać z siebie jak najwięcej emocji i impulsów, a do tego odrzucić myślenie. Unikamy kalkulacji czy racjonalizacji naszej muzyki, kierujemy się najprostszymi pobudkami, co wciąż zdaje egzamin. Jeśli chcesz połączyć się z prymitywną podświadomością i wykrzyczeć wszystkie rzeczy, które akurat leżą ci na sercu, nie można tego do przesady rozkminiać. Trzeba podążać za instynktem i pierwszą myślą wpadającą do głowy. Tylko wtedy takie rozwiązania mają sens.

 

Przy kilku ostatnich albumach ostrzegaliście, że być może już niczego więcej nie nagracie, a jednak wciąż z nami jesteście i mimo długich odstępów, wydajecie kolejne materiały. To zabawa z odbiorcą w kotka i myszkę czy po prostu traktujecie zespół jak działalność doraźną?

Zdecydowanie druga opcja - ten zespół od zawsze był bardzo doraźnym przedsięwzięciem. Oczywiście długie odstępy są pewnym znakiem rozpoznawczym Witchmaster, ale to nigdy nie był element naszej strategii. Po prostu tak wychodzi, bo jesteśmy rozsiani po różnych punktach na mapie i nie możemy w każdej chwili spotykać się na próbach. Mieszkam w Wielkiej Brytanii, Inferno w Warszawie, a reszta chłopaków w Zielonej Górze - położenie geograficzne sporo komplikuje. Musimy nieźle się napocić, by zebrać wszystkich w jednym miejscu. Na szczęście przeszkody nie są na tyle duże, bo jednak wciąż nagrywamy albumy i jesteśmy zadowoleni z efektów.

 

Przed wywiadem odwiedziłem parę for internetowych poświęconych głównie ekstremalnemu metalowi, gdzie duże grupy użytkowników zaznaczały, że po "Masochistic Devil Worship" Witchmaster stał się ugrzeczniony. Czy takie hasła w jakikolwiek sposób cię irytują, czy motywują do wykrzesania z siebie jeszcze większego prymitywizmu i agresji?

Zgadzam się z nimi, nie żartuję.

 

To dziwne, bo co prawda wspomniałeś o upływie lat i innych emocjach, ale nie wydaje mi się, że zmiękliście.

Nie powiedziałbym, że zmiękliśmy, ale w każdej kapeli kiedyś kończy się paliwo. Nie żyję w świecie ładnej iluzji, znam swoje możliwości, ograniczenia i potrzeby. Witchmaster wciąż jest prymitywnym zespołem, ale innym niż kiedyś. Kiedy słucham naszych płyt, dochodzę do takich samych wniosków jak wspomniani przez ciebie forumowicze. "Masochistic Devil Worship" to fajny album, który przybrał taki, a nie inny kształt dlatego, bo powstał w specyficznym momencie mojego życia. Nie chcę za bardzo o tym opowiadać, ale powiedzmy, że trudności personalne i chaos w głowie zrobiły swoje. W związku z tym opinie słuchaczy nie są odklejone, a wręcz ugruntowane w rzeczywistości i dość trafne.

 

Dojrzeliście.

Jako ludzie? Jak najbardziej. Jako zespół? W ogóle. Nasze numery trwają po półtorej minuty i są programowo uwstecznione.

Zdarza ci się tęsknić za burzliwym okresem życia, gdy wszystko było podporządkowane emocjom i impulsom, a nie ułożonemu schematowi dnia?

W ogóle nie tęsknię i nigdy nie chciałbym do tego wracać. W tamtym momencie życia przeżywałem prawdziwe piekło, czułem się potwornie i mam jednoznacznie negatywne wspomnienia z tym związane. Większość osób spogląda na przeszłość przez różowe okulary, pamięta głównie te fajne rzeczy i woli nie pamiętać o tych chujowych, dlatego też mnóstwo osób z łezką w oku wspomina czasy PRL-u.

 

To zabawne, bo przeszłość kojarzy się z ckliwymi wspominkami, a ty patrzysz na siebie sprzed lat dosyć krytycznie.

Tak, choć to, co właśnie powiedziałem dotyczy przede wszystkim moich osobistych perturbacji, wczesne lata w zespole wspominam oczywiście bardzo miło. Zawsze fajnie jest wydać pierwszą EP-kę czy demówkę, a do tego najebać się ze znajomymi, odpiąć wrotki i porozrabiać, ale trzeba patrzeć na świat realistycznie, a nie idealistycznie.

 

Poza Witchmaster grasz także w wymykającym się szufladkom Five the Hierophant, który jest znacznie bardziej złożony i trudniejszy w odbiorze. Czy w związku z tym pierwszy z tych zespołów to dla ciebie przestrzeń do poszukiwań, biorąc pod uwagę, że drugi jest po prostu możliwością pohałasowania?

Jako dosyć wielowymiarowy człowiek potrzebuję różnych kanałów, by wyrzucić z siebie wszystkie pomysły, którymi dysponuję. Nie dałbym rady zrobić tego w ramach Witchmaster bo formuła tego zespołu jest bardzo ograniczona, ale Five the Hierophant daje mi mnóstwo możliwości. Pod tym szyldem mam całkowicie wolną rękę i nie muszę się przed niczym hamować. Im dziwniej, tym lepiej.

 

Jesteś fanem Davida Lyncha, który wyznaję zasadę, że w filmach niekoniecznie musi chodzić o fabułę, a o doznania estetyczne i klimat. Powiedziałbyś, że kiedykolwiek w ramach swojej działalności artystycznej zdecydowałeś się na podobne posunięcie? Czy to malując, czy tworząc muzykę - choćby w Five the Hierophant - która niekoniecznie zmierza do ustalonego celu?

Jak najbardziej, ponieważ Five the Hierophant to muzyka w pełni instrumentalna - pozbawiona fabuły czy dokładnej treści. Bawimy się formą. Założeniem tego zespołu było unikanie banalnej narracji i uziemienia się. Tutaj nie ma miejsca na wokalistę z wielkim ego, którego oświetla błysk reflektorów, jest tylko strumień świadomości.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce