Łukasz Brzozowski: Łatwo cię zanudzić?
Tomasz Mielnik: Tak. Mam deficyt uwagi. Jest to, zdaje się, choroba cywilizacyjna.
Czujesz, że z biegiem czasu to się pogłębia?
Niestety tak. To wina smartfonów, mediów społecznościowych i sposobu podawania popkultury skrojonego pod takiego właśnie konsumenta. Dotyczy to również mnie, co stwierdzam z przykrością.
Nie pracujesz nad tym? Jesteś pogodzony z obecnym stanem rzeczy?
Na pewno staram się rzadziej sięgać po telefon, jeśli nie mam ku temu wyraźnego powodu, ale pewnych rzeczy nie przeskoczysz.
Drążę temat nudy, bo od jakiegoś czasu jesteś wokalistą kojarzonym przede wszystkim z muzyką z okolic stonera, sludge'u i doom metalu, szufladkami dosyć wąskimi stylistycznie i wtórnymi. Jak przy takich ograniczeniach odkrywać siebie na nowo?
Wnyki to był jednorazowy strzał, cztery numery, zero koncertów, koniec tematu. Ze Smoke Rites to już bardziej pełnoprawny band i dźwięki nieco inne niż w tym pierwszym. Poza tym nie nudzę się, bo równolegle pracuję nad nową płytą Fiaska i jeszcze jednym, pobocznym projektem, który z metalem czy nawet rockiem jako takim związany raczej nie jest.
Co zadecydowało o tym, że Wnyki szybko zakończyły działalność, a Smoke Rites to w pełni działający zespół?
Podejście muzyków. Ludzie, którzy stworzyli ze mną Wnyki działają prężnie w swoim głównym zespole, czyli Leash Eye - nagrywają płyty i grają koncerty. Trudno znaleźć im czas na drugi pełnoprawny projekt. Chłopaki ze Smoke Rites są z kolei skupieni na budowaniu przyszłości zespołu i z tego, co wiem jest to w tej chwili jedyna grupa, w której działają.
Prowadzenie kilku projektów jednocześnie odwraca twoją uwagę od Smoke Rites?
Niekoniecznie. W Fiasku oprócz pisania tekstów i śpiewu, jestem też częściowo odpowiedzialny za kształt muzyki i sprawy okołozespolowe, promocyjne i tym podobne. W Smoke Rites pełnię raczej węższą rolę - tekściarza i wokalisty, dając chłopakom wolną rękę w komponowaniu muzyki i w sprawach organizacyjnych. Wokaliście bez instrumentu łatwiej jest czasowo ogarnąć kilka projektów naraz, choćby pojawiając się na próbach tylko przed koncertami albo z gotowym tekstem do nowego numeru.
Łatwo przestawić się na sytuację, kiedy jako kompozytor pełnisz mniejszą rolę?
Dopóki wszystko mi pasuje, dopóty nie interweniuję. Taki układ jest wygodny.
Uważasz, że bardzo ciasny przedział tematyczny w tekstach to ograniczenie czy raczej wyzwanie dla kreatywności?
Nie mam pojęcia, nigdy nie musiałem się twórczo do niczego ograniczać. Kiedy panowie ze Smoke Rites zapukali do moich drzwi, lojalnie uprzedziłem ich, że mam swój styl pisania i wybrane tematy, które najczęściej poruszam. Na "Total Lung Capacity" nie ma tekstów o jaraniu jointów, choć wiem, że nazwa zespołu i tytuł płyty mogą niektórych zmylić, żadnych kóz na tronie i historii z mchu i paproci. Są za to moje standardowe, depresyjne życiówki. Lirycznie to jest bardziej Crowbar niż Belzebong.
Stonerowa konwencja jest dla ciebie zbyt głupawa?
Absolutnie nie. Po prostu ciasno mi w kliszy.
Ciasno ci w kliszy, ale zakładam, że standardowe depresyjne życiówki to również dosyć ograniczony temat?
Może tak być, ale na pewno bardziej pojemny. No i czuję się w nim pewniej i swobodniej, niż gdybym miał pisać o chmurach zielonego dymu i rogatych stworach.
Skąd bierze się swoboda w poruszaniu tak trudnych tematów? Przecież marihuana i beztroskie tripy to dużo przyjemniejsza rzecz.
Piszę w ten sposób odkąd pamiętam. Taka gorzka, egzystencjalna tematyka przychodzi do mnie totalnie naturalnie. Całe zdania same pojawiają mi się w głowie na przykład w czasie bezsennej nocy. Myślę, że nie potrafiłbym nawet napisać wierszyka o paleniu batów, serio.
Na ile mrok w twoich tekstach to kreacja artystyczna, a na ile opowieści z głębi duszy?
Ciężkie pytanie. Wydaje mi się, że sam sens tekstu, fundament, na którym powstaje, to jestem po prostu ja. Natomiast pewna wybrana estetyka, która temu towarzyszy, klimat, dobór słów - to już chyba część kreacji, ale nie jestem pewien. Trudno opowiadać o procesie twórczym moich tekstów, powstają w kompletnym chaosie.
Nie wydaje ci się, że dbałość o konwencję i estetykę przy przedstawianiu życiowych dramatów to w jakimś sensie romantyzowanie cierpienia?
Jak najbardziej, ale przecież to samo możemy powiedzieć o kinie i teatrze. Jest taki numer z dwójki Down - "Beautifully Depressed", gdzie Anselmo bardzo ładnie opisuje to romantyzowanie.
Rozumiem ten punkt widzenia, ale nie miewasz czasami wrażenia, że bywa to szkodliwe? W końcu depresja nie jest niczym pięknym, tylko przerażającym i trudnym.
Nie patrzyłbym na to przez pryzmat "szkodliwe-nieszkodliwe". Poruszamy w sztuce trudne tematy po to, by się z nimi oswoić. W moim przypadku raz wychodzi to lepiej, a raz gorzej, ale prawie zawsze jest to doświadczenie w jakiś sposób kojące i katartyczne.
Skoro tytuł "Total Lung Capacity" nie dotyczy kurzenia blantów, to jak należy go odbierać?
"Total Lung Capacity" to termin medyczny dotyczący maksymalnej wydolności płuc. Użyłem go w numerze o tym samym tytule, który opowiada o drodze przez życie i przeszkodach, które na tej drodze się znajdują. Napisałem ten tekst z myślą o mojej dwu i pół letniej córeczce, która znajduje się dopiero na początku tej drogi. Jest to jeden z nielicznych moich tekstów, które przy dużej ilości dobrej woli, można uznać za pozytywny.
Ojcostwo pomaga w odnajdywaniu życiowych pozytywów?
Na pewno odbudowuje na nowo różne nadzieje i daje potężny zastrzyk jedynego w swoim rodzaju szczęścia.
Jakie to nadzieje?
Wiara w siebie, w jutro, w bezinteresowną miłość.
W świecie stonera diabeł to postać jowialna, wręcz kumpelsko usposobiona, ale w Smoke Rites jego obraz jest znacznie bliższy niedopowiedzeniom i ciemności. Celowo dążyłeś do tego, żeby pokazać bardziej złowrogi charakter niż u wielu kolegów po fachu?
Na pewno chciałem w tę stonerową estetykę, którą zastałem w Smoke Rites, wbić klina, przełamać ją w jakiś sposób za pomocą tekstów, ale bez niezdrowych ambicji rozbijania murów. Zresztą ciężko być bardziej złym niż na przykład absolutnie plugawe teksty Acid Bath.
Wbijanie klina w stonerową estetykę bez burzenia murów brzmi jak utkwienie w szpagacie. Boisz się całkowitego przełamania konwencji?
Szanuję pewną tradycję sięgającą Black Sabbath czy nawet wcześniej, do rocka psychodelicznego, z których ta estetyka czerpie garściami. Dodaję po prostu swoje trzy grosze z nadzieją, że to się ładnie razem zlepi.
Czy w metalu nie chodzi o szarganie świętości i plucie na tradycje?
Jasne, że chodzi. Szargam i pluję, ale bardziej w Fiasku, gdzie mam wpływ na więcej i trzymam wszystko pod kontrolą.
Po wydaniu "Mizantropolii" przyznałeś, że język polski jest trudny, przez co nie udało ci się uniknąć paru grafomańskich momentów, ale czy przy "Total Lung Capacity" - zaśpiewanym w pełni po angielsku - problem nie wracał?
Absolutnie nie. Na "Total Lung Capacity" wróciłem po latach do pisania po angielsku i okazało się to niezwykle łatwym i przyjemnym procesem. Teksty po angielsku brzmią naturalniej, łatwiej się je układa i śpiewa. Nie ma porównania.
Smoke Rites ma już na koncie EP-kę i pełną płytę, obydwie zrobione na przestrzeni roku, ale czy oznacza to, że chcecie dalej iść za ciosem?
W tej chwili chcemy skupić się na promocji płyty, głównie za pomocą grania jak największej liczby koncertów. Co do kolejnych planów wydawniczych - czas pokaże. W moim przypadku przyszły rok należeć będzie w lwiej części do Fiaska. Od wydania "Mizantropolii" minęły już niemal trzy lata, więc nie możemy doczekać się wejścia do studia i nagrania premierowego materiału.
Jak idą wam poszukiwania perkusisty do Fiaska?
Jak krew z nosa. Okazuje się, że w Warszawie jest deficyt pałkerów grających swobodnie blast i podwójna stopę i nie mających przy okazji dwóch czy nawet trzech kapel, w których się udzielają. Co naturalnie oznacza brak czasu na kolejną. Na szczęście chyba w końcu udało nam się znaleźć odpowiedniego człowieka, choć nie chcę zapeszać, bo to jeszcze nic pewnego.
W waszej muzyce ważniejsza jest melodia czy groove?
Kwestia gustu. Dla mnie bez wątpienia groove. Machanie łbem z założonymi rękami i podkową na twarzy to jest to, co tygryski lubią najbardziej.
fot. Aleksandra Burska (1, 3); Michał Sobociński/This Is Madness (2)