Łukasz Brzozowski: Jesteś otwartą osobą?
Emily McWilliams: Zdecydowanie tak. Jestem otwarta właściwie na wszystko, nie boję się rozmawiać na żaden temat i z wielką uwagą słucham innych. Zawsze byłam dość wyczulona na to, co ktoś do mnie mówi, bo uważam to za dość ważną sprawę. Często utożsamiam cudze słowa z własnymi przeżyciami, co tworzy w głowie jeden wielki ciąg myślowy. Daleko mi do unikania konfrontacji z drugą osobą. Wręcz przeciwnie - łaknę interakcji i dialogu, choć oczywiście czasami mogę nie mieć na to ochoty.
Czyli wyznania innych osób podświadomie służą tobie za źródło inspiracji.
Tak jest i tak zawsze było. Oczywiście podświadomość to bardzo ważny element, bo w trakcie rozmowy z kimś nie zastanawiam się, jak przełożyć daną myśl na szkic piosenki czy fragment tekstu, ale z pewnością ludzie wpływają na mnie do tego stopnia, że nie muszę bać się o wenę przy komponowaniu.
Zapytałem o otwartość dlatego, ponieważ "Jenni" to album poświęcony twojej niedawno zmarłej siostrze i zastanawiam się, czy rozmowa na ten temat z kimś, kto nie zna szczegółów sytuacji i nie jest w stanie zrozumieć każdej twojej emocji jest dla ciebie czymś niekomfortowym?
Nie mam z tym problemu. Wychodzę z założenia, że próby przemilczenia tego typu sytuacji nie doprowadzą do jej zniknięcia i nie pozwolą o niej zapomnieć. Każdy znosi traumatyczne chwile na swój sposób, w moim przypadku dobrą metodą okazało się dogłębne przeanalizowanie wszystkiego, co akurat siedziało mi w głowie i przekucie tego w piosenki. To bardzo oczyszczające doświadczenie, choć wymagające. Rozmawiamy o albumie, który w całości został poświęcony zmarłej siostrze i sam fakt wydania czegoś z tak dużym ładunkiem osobistych przeżyć mówi dość wiele o moim stosunku do poruszania trudnych wątków z innymi osobami. Nie próbuję tuszować uczuć ani udawać, że do niczego nie doszło. Jestem szczera do bólu, co przynosi mi wiele korzyści, zamiast emocjonalnych dołków. Uzmysłowienie sobie tego pomaga na każdym kroku, a przynajmniej w mojej sytuacji, bo umiem nazywać rzeczy, które czuję i radzić sobie z nimi przy użyciu preferowanych metod.
Brzmisz na pogodzoną z rzeczywistością, jakby trudne sytuacje kształtowały cię na nowo, a nie rozbijały od środka.
Trafiłeś w sedno, czuję dokładnie tak samo. Wszystko, za ci się zabieram jest z natury wyjątkowo osobiste i surowe pod kątem emocjonalnym, dlatego jeśli chcę coś stworzyć, angażuję się w to całą sobą. Nie przerywam wątku w połowie drogi, nie próbuję nadać myślom bardziej gładkiej czy ładniejszej formy. W autorskich utworach ja to ja, nikt więcej, dlatego chcę zaakcentować osobiste wątki, a nie ich unikać. Powiedziałabym wręcz, że jeśli wydaję jakiś utwór lub płytę, w jakiś sposób zapraszam słuchacza do rozmowy lub rozważań związanych z tematyką poruszoną w tekście lub konceptem stojącym za danym materiałem. Nie boję się takich rzeczy.
Ale śmierć osoby z najbliższej rodziny jest delikatnym tematem i zakładam, że puszczenie w świat albumu poświęconego jej może być ryzykowne - przecież każdy internauta może napisać o tym, co tylko chce i być może zranić cię w jakiś sposób.
Masz rację, ale liczę się z taką ewentualnością. Mam już trochę lat na karku i wiem, jak funkcjonuje świat, poruszam się w świecie sztuki już od jakiegoś czasu. Wiem, że czasami odbiorcy potrafią być bezlitośni, internet daje im pełną swobodę wypowiedzi, ale nie przejmuję się tym aż tak bardzo. Utrzymuję w życiu bardzo wyraźną równowagę i przykładam wagę do konstruktywnych opinii, a nie do chamskich odzywek, które mają na celu wyłącznie obrażenie kogoś. Jestem chyba w dodatku szczęściarą, bo nigdy nie padłam ofiarą hejtu. Oczywiście na przestrzeni lat pojawiały się nieprzychylne głosy, bo nie istnieje zespół czy twórca lubiany absolutnie przez każdego, ale nie spotkałam się z jawną agresją bądź z kimś niemiłym wobec mnie. Ryzyko takiego zdarzenia zawsze istnieje, odrobinę się go obawiam - zwłaszcza w kontekście "Jenni" - ale daję radę. Nie spędza mi to snu z powiek.
Na pewno robisz coś, by pozbyć się ewentualnych obaw.
Pomaga mi w tym pewność siebie. Mam zrównoważoną samoocenę i konkretne podejście do swoich działań, co już jest dużym osiągnięciem. Niektóre osoby mają wielki talent, ale także problemy z samoakceptacją, co utrudnia docenienie własnych osiągnięć. U mnie na szczęście do tego nie dochodzi. Wiem o sobie wystarczająco wiele, a w dodatku mam pełną świadomość roli, jaką muzyka odgrywa w moim życiu - zarówno od strony wykonawczyni, jak i słuchaczki. Sztuka przynosi mi wytchnienie, zwłaszcza w trudnych chwilach, a praca nad "Jenni" dodatkowo to potwierdziła. Zrobiłam ten materiał dlatego, bo tak chciałam. Przejście całego procesu twórczego zgodnie z planem dało mi nie tylko ulgę, ale i ogromną satysfakcję. Dzięki temu wciąż wierzę w swoją kreatywność, a kreatywność zawsze stanowi ogromną część każdej pracy. Obawy, o które pytasz, towarzyszyły mi kiedyś znacznie częściej niż dzisiaj i mam nadzieję, że tak już zostanie.
Urodziłaś się z tak dużą pewnością siebie?
Absolutnie nie. Może nie przeszłam jaskrawej metamorfozy o sto osiemdziesiąt stopni z szarej myszki w dumną z siebie kobietę, ale z całą pewnością zmieniłam się, co zawdzięczam długiej i wytężonej pracy nad własnym charakterem. Wydaje mi się, że sztuka odegrała w tym kluczową rolę - nie chodzi nawet o nagrywanie czy tworzenie muzyki, ale o to, jak bardzo poznaję własne wnętrze, gdy nad czymś pracuję. Do tego mam też terapię i pracuję nad sobą, co oczywiście też rezonuje z moimi działaniami artystycznymi, więc wychodzi na to, że wszystko jest w jakiś sposób powiązane z muzyką. Na przestrzeni lat nauczyłam się rozumieć własną wartość, co poskutkowało na plus w kontekście budowania osobowości i charakteru.
Łatwo się poddać przy tak czasochłonnym procesie?
Pewnie tak, ale nigdy nie myślałam o tym w kategorii rozczarowań albo sztywno ustalonych postanowień, które muszą zostać zrealizowane do konkretnej daty. Robiłam to dla siebie, by czuć się dobrze i tyle. Co więcej, lata temu nie byłam skora do dzielenia się swoją muzyką. Po napisaniu tekstów czy całych utworów, wrzucałam je do szuflady, interesowało mnie wyłącznie stworzenie czegoś na własne potrzeby. Wcześniej nie chciałam dzielić się autorskimi dokonaniami ze światem, nie czułam takiej potrzeby, ale z biegiem czasu uznałam, że nic na tym nie stracę, tylko zyskam.
Pierwsze nagrania z albumu powstawały już osiem lat temu, obecnie - jako osoba, która przeżyła wiele nowych sytuacji i wie więcej o świecie - odnajdujesz w nich siebie?
To zabawne, że pytasz, bo nie tak dawno temu poruszałam ten temat z bliską mi osobą i rozważania zajęły nam naprawdę sporo czasu. Muszę jednak zaznaczyć, że jedyną naprawdę starą piosenką na albumie jest "This is Old", która faktycznie powstała osiem lat temu, ale okazała się na tyle trafna i ściśle związaną z obecną Emily McWilliams, że musiała trafić na album. Oczywiście poddałam ją lekkiemu liftingowi, ale to tyle - pozostałe numery napisałam już po śmierci Jenni. Mam podobne odczucia względem innych rzeczy, które robiłam wcześniej - nie uważam ich za twory wykreowane przez inną postać, tylko mnie z innego etapu życia.
Skoro stworzyłaś lwią część materiału na album od razu po śmierci siostry, wychodzę z założenia, że praca to dla ciebie dobra metoda na walkę z przeciwnościami losu.
Trochę tak, a trochę nie. Oczywiście bardzo napracowałam się przy tworzeniu tej płyty, były dni, kiedy nie wstawałam od biurka, ale część materiału - przede wszystkim motywy zagrane na pianinie - powstawała jako część muzykoterapii. Każdego ranka siadałam nad klawiszami i improwizowałam przez jakiś czas, a efekty są słyszalne na "Jenni". Pierwszą część krążka stworzyłam w domu siostry w Pensylwanii, drugą już u siebie - w Nowym Orleanie. Z początku nie myślałam o tym wszystkim w kontekście piosenek przygotowanych z myślą o konkretnym albumie. Po prostu robiłam to w ramach terapii. Niektórzy ludzie wychodzą na spacer lub uprawiają sporty, inni kompulsywnie sprzątają mieszkanie, a ja kiedy nie czuję się dobrze, gram bez konkretnego celu.
Co do twojego życia wniosła muzykoterapia? W Polsce to wciąż niezbyt popularna metoda leczenia w porównaniu do bardziej standardowej pracy z psychologiem, terapeutą lub psychiatrą.
Przede wszystkim muzykoterapia pomaga mi w znalezieniu ukojenia, kiedy bardzo go potrzebuję. W ten sposób udało mi się zwalczyć wiele lęków i depresję. Wcześniej próbowałam innych rzeczy, jak chociażby pisania - ale nie tekstów, a dziennika - czy rysowania, ale to właśnie muzyka okazała się idealną metodą radzenia sobie ze sobą. Poza tym to nie tylko sprawianie sobie przyjemności i chwilowa ulga, wielokrotnie udowodniono naukowo, że leczenie muzyką faktycznie przynosi oczekiwane rezultaty. Kiedy próbuję wtłoczyć energię w tworzenie różnych form literackich, do głosu dochodzi intelekt i gimnastykowanie umysłu, ale granie na pianinie - nawet losowych nut - uwalnia emocje, swobodę w pracy ciałem, dzięki czemu gwarantuje skuteczniejsze efekty w moim przypadku. Pomaga mi to znacznie bardziej niż na przykład rozmowa.
"Jenni" jest w dużej mierze improwizowanym materiałem, ale czy starałaś się uporządkować zawarte na nim emocje, czy postawiłaś na strumień świadomości?
To był czysty strumień świadomości. Siadałam do pianina, grałam i zupełnie nie kontrolowałam tego, co robię. W najwcześniejszych fazach powstawania materiału nie myślałam o tym, jak nadać temu piosenkowe struktury, nie myślałam o ucinaniu pomysłów, po prostu dawałam ponieść się wyobraźni i emocjom. Często zdarzało mi się nagrywać losowe pomysły jako wiadomości głosowe, a przy późniejszych etapach tworzenia wzbogacać je lub nie, ale w znacznym procencie "Jenni" jest zapisem surowych emocji przeżywanych tu i teraz.
Album jest nie tylko bardzo smutny, ale także niepokojący - przy każdym odsłuchu zdarzało mi się rozglądać na boki po pokoju. To sugestia, że śmierć czyha na każdego z nas?
Wydaje mi się, że masz rację, choć element niepokoju znalazł się tutaj głównie ze względu na mój strach. Jenni zmarła na raka, nasza mama także zmagała się z tą chorobą i to dwukrotnie, ale na szczęście wygrała walkę, dlatego jestem w stałym kontakcie z lekarzem. Obecnie mam się dobrze i nic mnie nie wyniszcza, ale przez podobne przeżycia człowiek zawsze spędza wiele czasu na myśleniu o śmierci. Na szczęście w moim przypadku nie było to obsesyjne zamartwianie się własnym losem, tylko rozważania na temat ulotności życia - jednego dnia jesteś, drugiego cię nie ma.
fot. Craig Mulcahy (1), Dalton Spangler (2)