Co jest najważniejsze w rozwoju zespołu?
PN: Wydaje mi się, że wytrwałość. Jeżeli cały czas grasz, to rozwój przychodzi sam. Musi to być też coś naturalnego - wymuszanie zmian nigdy nie przynosi dobrych skutków. Najważniejsze jest to, żeby nigdy się nie poddawać i lubić to, co się robi. Wszystko inne przychodzi naturalnie.
LV: Wszystko przychodzi z czasem. Najbardziej szkodliwe są przerwy - wiele kapel pozwala sobie na zawieszanie zespołu, a w tym czasie uciekają entuzjazm i radość z gry.
Wasz drugi album, "Exuviae", jest zauważalnie inny od debiutanckiego "Fear". Kompozycje są bardziej rozbudowane, chwytliwe, nie trzymacie się tak uporczywie ram gatunkowych.
PN: "Fear" napisaliśmy na długo przed nagraniem, a po jego premierze staraliśmy się tworzyć utwory w tym samym klimacie - szybkie, thrashowe. Powstało sporo nowych kompozycji, ale nie byliśmy z nich zadowoleni. W tamtym momencie stwierdziliśmy, że nie ma sensu na siłę pisać drugi raz tej samej płyty, traci to na naturalności. Wszyscy dorośliśmy, doświadczyliśmy zmian w życiu, rozwinęliśmy się jako muzycy. Stwierdziliśmy, że nie będziemy na siłę próbować grać thrashu, skupimy się na muzyce, która wyjdzie z nas w naturalny sposób. Po zmianie założeń rezultaty były znacznie bardziej zadowalające.
LV: Pomiędzy albumami troje z nas ukończyło studia muzyczne. Zdobyłam wykształcenie w kierunku jazzu i wiele osób sugerowało, że powinniśmy zacząć to wplatać w naszą twórczość. Problemem jest jednak to, że nie znoszę jazzu [śmiech]. Ale zyskaliśmy dzięki temu zupełnie nową perspektywę i zmieniliśmy postrzeganie muzyki. Wszystko, co słyszymy zostawia teraz inny ślad w pamięci, otworzyliśmy się na inne gatunki. To jest główną przyczyną tego, że "Exuviae" jest inne. W międzyczasie mieliśmy trzy roszady na stanowisku perkusisty, To na pewno też odcisnęło jakiś ślad.
Mówicie wiele o naturalnej zmianie i rozwoju - jak myślicie, gdzie ta droga was zaprowadzi w przyszłości?
LV: Staram się o tym nie myśleć.
PN: A ja lubię sobie wizualizować Phrenetix za kilka lat. Może chciałbym wrócić do prostszego grania, dodać trochę punkowego sznytu? Ale wiem też, że jeżeli będziemy nastawiać się na to, co chcemy osiągnąć, możemy znowu nie być zadowoleni z efektu. Stworzymy po prostu to, co nam wyjdzie w praniu. Nie ma dla nas innej drogi.
W podziemiu jesteście już rozpoznawalni, ale album zdecydowaliście się wydać samodzielnie. Skąd taka decyzja? Trudno w dzisiejszych czasach o wydawcę?
PN: Pierwszy album wydało Infernum Records z Francji. Sam się z nami skontaktował po usłyszeniu dema. Byliśmy cholernie szczęśliwi, wiele nam to dało. A jeżeli chodzi o "Exuviae", powiem brutalnie - jesteśmy bardzo źli, jeżeli chodzi o stronę biznesową prowadzenia zespołu. Jesteśmy tylko muzykami... Ale pracujemy nad tym.
LV: Odzywaliśmy się do różnych wytwórni, ale nie udało się niczego osiągnąć. "Fear" miał kilka wznowień, które się wyprzedały, co zainspirowało nas do tego, żeby zainwestować i wydać materiał samodzielnie. Dzięki temu mamy też większą kontrolę.
Wiele kapel thrashowych wystartowało w tych samych latach co wy i rozpadło się niedługo później. Phrenetix jest od dawna we względnie stabilnym składzie. Jak się to udało?
PN: Wiesz, jak to jest z przyjaciółmi - dogadujecie się, ale w którymś momencie możecie się od siebie odsunąć. Z rodziną jest inaczej - czy jest dobrze, czy źle, jesteście rodziną. Z takiego założenia wychodzimy, staramy się traktować siebie bardziej jako rodzinę. Wiem, że mogę polegać na tych ludziach w każdej sytuacji, nie tylko w kwestiach muzycznych. Gdyby stało się coś złego, gdybym na przykład stracił dach nad głową, wiem, że reszta zespołu pomoże mi. Najważniejszym elementem działania w kapeli jest zaakceptowanie pozostałych jej członków takimi, jacy są.
LV: W wielu zespołach istnieje jeden "wódz", który dobiera muzyków pod swoje wizje. Zazwyczaj tego typu projekty nie utrzymują składów zbyt długo. My nigdy nie nastawialiśmy się na ciągłe rotację, sama nie znoszę zresztą zmian w składzie. Podstawą jest dla mnie czuć się dobrze wśród ludzi, z którymi gram. Jeżeli każdy ma ten sam cel i chce tego, co reszta, to stajemy się rodziną. Konflikty oczywiście zdarzają się, kilka razy prawie odeszłam, ale zawsze okazywało się, że zespół i te osoby są dla nie najważniejsi.
Niewiele zespołów z Litwy przebija się dalej, wiele tras omija wasz kraj, ale jak już ktoś do was trafi, zazwyczaj odzew jest bardzo pozytywny.
PN: Zespoły w Litwie zawsze bardzo wspierały siebie nawzajem. Jak ktoś z innego kraju podczas trasy trafi do Wilna lub Kowna, to przeważnie przecierają oczy na widok frekwencji. Dla nas te liczby są normalne, ale z rozmów z zespołami z zagranicy dowiedzieliśmy się, że mamy bardzo silną lokalną społeczność. Chyba jest obecnie mniej zespołów niż kiedyś, ale te, które zostały są znacznie lepsze.
LV: Kiedy zaczynaliśmy z Phrenetix, wiele klubów miało politykę robienia konkursów zespołów. Była masa gównianych kapel, które grały wszędzie - sami byliśmy jedną z nich, ale dzisiaj większość już nie istnieje.
Wiem, że to bardzo oklepane pytanie, ale jak to jest być dziewczyną w metalowej kapeli? Czujesz, że to w czymś pomaga albo coś utrudnia?
LV: Pamiętam, jak zdziwiłam się, kiedy usłyszałem to pytanie po raz pierwszy - nigdy nie myślałam o sobie jako o dziewczynie w zespole. Czuję się muzykiem, nie zwracam uwagi na nic więcej. Strasznie nas wkurzało, jak na samym początku kariery opisywano nas na wydarzeniach i plakatach jako female-fronted metal i sugerowano zrobienie z tego marketingowego szumu. Taka etykieta nie oddaje tego, kim jesteśmy. Nie chcę, żeby Phrenetix kojarzono tylko z tego, że gra tam dziewczyna. Wolimy być postrzegani przez pryzmat naszej muzyki.
Jak doszło do wspólnej trasy z Terrordome i Antigamą?
PN: Terrordome znaliśmy od dawna. Odezwałem się kiedyś do Uappy i zaprosiłem ich na koncerty w Litwie, a on w ramach rewanżu zaprosił nas do Polski. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, że na trasie będzie też Antigama. Zwykła wymiana koncertów, nie ma tu żadnej większej historii.
Większość klasyków thrash metalu zaczynało dekady temu i wielu z nich radzi sobie obecnie... nie najlepiej. Kto waszym zdaniem wciąż trzyma wysoką formę?
LV: Wszyscy uwielbiamy Voivod, nikt nie radzi sobie lepiej od nich. Nie zjadają własnego ogona, wciąż są bardzo świeżym zespołem. Z niekoniecznie thrashowych staroci uważam, że Satan radzi sobie fenomenalnie. Jest tam wiele niewymuszonej świeżości. Uwielbiam Testament, Alex Skolnick to chyba mój ulubiony gitarzysta, ale absolutnie nie trawię ich nowych materiałów. Stracili gdzieś po drodze duszę.
PN: Uwielbiam Megadeth, ale nie jestem w stanie słuchać ich ostatnich materiałów. Wszystko brzmi jak realizacja bezdusznych planów biznesowych.
LV: Uważam, że problemem thrash metalu stało się to, że wszystkie zespoły brzmią podobnie, stroją się tak samo i zlewają w jedno. W latach 80. często od razu poznawało się zespół po pierwszym dźwięku, teraz tego nie ma.