Jarosław Kowal: Opisałaś "Sadzę" jako twoje najintymniejsze wydawnictwo, czy w związku z tym bardziej niż przy poprzednich obawiałaś się, jaki będzie odbiór? Podejrzewam, że gdyby odzew okazał się negatywny na coś, co uznajesz za tak bardzo osobiste, mogłoby to zaboleć.
Monika Brodka: Myślę, że im więcej robię autorskich rzeczy, którym poświęcam się w stu procentach, tym bardziej jestem wrażliwa na odzew. Z drugiej strony towarzyszyły mi przy tej płycie podobne odczucia, jakie miałam przy "Grandzie" - czułam, że robię coś szczerego i prosto z serca. Czułam, że po prostu muszę to zrobić i wiedziałam, jaki dokładnie ma być rezultat. Byłam do niego bardzo mocno przekonana i nic z zewnątrz nie mogło zmienić mojego zdania pod kątem tekstów, muzyki, oprawy graficznej i wszystkich innych decyzji, jakie podjęłam w związku z tym projektem. Miałam silne przeświadczenie, że ten materiał musi mieć dokładnie taki, a nie jakikolwiek inny kształt.
W informacji prasowej można przeczytać, że dotąd kryłaś się pod płaszczem fikcyjnych postaci, a na "Sadzy" w końcu mówisz w swoim imieniu. Co to oznacza dla twojej wcześniejszej twórczości? Podejrzewam, że nie odetniesz się od niej w pełni, bo przecież na koncertach wykonujesz nawet utwór "Ten" z debiutu - skrajnie inny od tego, co robiłaś później - ale w nowej aranżacji. Tamte utwory nadal są dla ciebie ważne? Czujesz z nimi więź emocjonalną czy po prostu wiesz, że jak niektórych z nich nie zagrasz, to publiczność będzie rozczarowana?
Czuję się blisko związana z każdym moim wydawnictwem. Mimo wszystko, nawet z pierwszymi płytami, bo uważam, że każdy twórca musi mieć jakiś początek, każdy podąża własną ścieżką i po drodze zbiera różne doświadczenia, a później czerpie z nich, by stworzyć coś jeszcze nowszego. Poprzednie płyty były rezultatem innych potrzeb, wynikały z pewnych konceptów, które wymyślałam na potrzeby poszczególnych projektów. Tworzyłam wtedy odrębną postać dopasowaną do świata, w jakim zamykały się te płyty. Oczywiście te historie bardzo często były związane z moimi doświadczeniami i moim życiem, ale ostatecznie koncept zawsze brał górę nad intymnością i tak wyraźnie pokazaną emocjonalnością, jaką można usłyszeć na "Sadzy". Wcześniej przypominało to film fabularny czy opowieść zbudowaną wokół wątku wyciągniętego z mojego życia, tutaj w większym stopniu bazuję na osobistych przeżyciach i przekazuję związane z nimi wrażenia wprost.
"Sadza" powstawała w środku przemiany, jak opisałaś ten stan. Czujesz, że przeobrażanie nadal trwa czy już się w pełni dokonało?
Myślę, że nadal trwa. Do trzydziestego piątego-szóstego roku życia człowiek wciąż kształtuje swoją osobowość, więc jeszcze wiele zmian się we mnie dokona. Zresztą tak naprawdę, mam wrażenie, że ten proces będzie trwał przez całe życie [śmiech].
A czy wydałaś mini-album teraz, zamiast wydać pełen album za jakiś czas, dlatego, bo czułaś palącą potrzebę, żeby podzielić się nową sobą jak najszybciej i zrzucić z siebie jakiegoś rodzaju brzemię?
Po prostu czułam, że nie jest to materiał na jedenaście-dwanaście utworów. "Sadza" jest kompletną historią i nie widziałam sensu w zapełnianiu jej muzyką, która nie przemawiałaby do mnie w pełni. Myślę, że opowiedziałam to, co chciałam opowiedzieć od początku do końca i żadne dodatki nie były potrzebne.
Na pewno miałaś świadomość, że im większe wprowadzisz zmiany do swojej muzyki, tym bardziej podzielone będą reakcje publiczności. Wiązały się z tym obawy, rozważania, co będzie przesadą, a co jest akceptowalne czy założyłaś, że nie będziesz zakładniczką własnych słuchaczy/słuchaczek?
Nigdy nie jestem zakładniczką słuchaczy i słuchaczek. Na etapie tworzenia płyt zawsze jestem pierwszą odbiorczynią swojej muzyki i kieruję się tylko tym, by podejmować każdą decyzję w zgodzie ze sobą samą. Nigdy nie poddałam się koniunkturalnemu myśleniu albo kalkulowaniu. Nigdy nie rozważam, co się może spodobać, a co nie i postępuję dokładnie tak samo przynajmniej od dwunastu lat. Na ogół spotyka się to z pozytywnym odbiorem, bo ludzie cenią sobie we mnie szczerość i bezkompromisowość.
Od dłuższego czasu można było odnieść wrażenie, że kierujesz swoje działania w dużym stopniu poza Polskę - współpraca z zagranicznymi producentami, teksty wyłącznie w języku angielskim... Ale teraz śpiewasz tylko po polsku - zmieniłaś priorytety?
Na pewno w tej chwili bardziej skupiam się na Polsce. Jestem tutaj, chciałam wydać polskojęzyczną płytę - to były decyzje wynikające ze szczerej potrzeby, a nie z jakiegoś ściśle przemyślanego planu. Byłam przekonana, że gdybym opowiedziała te historie w obcym języku, nie miałyby takiej samej mocy i nie nadawałyby tak intensywnego, bezpośredniego komunikatu. Nic nie jest jednak ostateczne, kto wie, co jeszcze wydarzy się w moim życiu i w mojej karierze. Jestem otwarta na każdą możliwość, jaka staje mi na drodze.
A może to nie jest tak, że nieśpiewanie po angielsku stanowi utrudnienie? W końcu koreański pop jest dzisiaj bardzo popularny, a jego zachodnia publiczność raczej nie zna języka koreańskiego. Może egzotykę innego języka da się przekuć w atut?
Jasne, to wcale nie musi być przeszkodą, ale jak już wspomniałeś o zadowalaniu słuchaczy, to mam wrażenie, że od kilku lat wciąż słyszę prośby o nagranie czegoś po polsku. Bardzo dawno tego nie robiłam, czułam, że zaczyna mi tego brakować, więc złożyło się na ten krok wiele czynników.
Widziałem kilka dyskusji o tym, czy mogłaś, czy nie mogłaś zaśpiewać: Kręcisz mnie jak jointa, czy to poprawnie, czy niepoprawnie i tak dalej. Podejrzewam, że dokładnie to samo zdanie zaśpiewane po angielsku nie wzbudziłoby aż tylu emocji - z czego to może wynikać?
Nie wiem [śmiech]. Nie zastanawiałam się nigdy nad tym, robię po prostu swoje przy pełnej świadomości, że zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się rezultat. Po wydaniu pierwszego singla miałam jednak wrażenie, że odbiór był jednoznacznie życzliwy. Większość komentarzy, na jakie natrafiłam pod teledyskiem uderzała w pozytywny ton, ale nie odbieram nikomu prawa do tego, by nie podobało mu się to, co robię. Jestem przygotowana na to, że skoro publikuję swoje działania artystyczne, to wystawiam się na ocenę, ale gdybym miała się przejmować każdą z nich, to pewnie już dawno temu całkowicie by mnie to sparaliżowało i nie miałabym ochoty nic więcej robić.
Nie wiem, czy dotarła do ciebie informacja o tym, że młody, śląski raper PePe wydał kilka dni temu singiel zatytułowany "Monika Brodka" i chociaż nie jest to kawałek o tobie, stanowiłaś dla niego inspirację. To chyba również można podciągnąć pod pewną przemianę związaną z tobą, choć raczej zewnętrzną, a nie wewnętrzną, bo pewnie sama do niedawna spoglądałaś na różnych twórców i twórczynie jako źródło natchnienia, a teraz stajesz się kimś takim dla kolejnego pokolenia. To dziwne uczucie?
Na pewno jest to bardzo miłe uczucie, kiedy robisz coś, co imponuje innym i w jakiś sposób inspiruje do działania. Ciesze się, że moja muzyka jest dostrzegana i pozostaje mi tylko liczyć na to, że w tekście tego utworu - o którym wcześniej nie słyszałam - nie ma niczego obraźliwego [śmiech].
Jak już zahaczyliśmy o rap, to "Sadzę" wyprodukował 1988, a w jednym z utworów gościnnie wystąpił Zdechły Osa - czy to były bardzo nowe doświadczenia? Czułaś, że wchodziłaś w rewiry, które nie tylko dla publiczności będą nieznane, ale również dla ciebie?
Na pewno były czymś zupełnie nowym i na pewno potrzebowałam takiej zmiany. Potrzebowałam nowych środków wyrazu. Z Przemkiem znałam się już wcześniej, ale podczas pracy nad tą płytą bardzo się zaprzyjaźniliśmy i mieliśmy na siebie nawzajem ogromny wpływ. Na tym zresztą powinna polegać praca zespołowa. Po to nagrywam z kimś, a nie w stu procentach sama, żeby odbić się od czyjejś wrażliwości, od zupełnie innego pomysłu czy perspektywy, wejść w cudze buty. Wzajemna wymiana doświadczeń czy umiejętności jest bardzo ważna i byłam na nią cały czas otwarta. A hip-hop i jego ogromna popularność sprawiły, że mogę posługiwać się narzędziami, za pomocą których powstał ten gatunek we własnej twórczości, przetwarzając je w autorski sposób i nikogo nie kopiując.
Jako osoba, która właściwie od piętnastego roku życia jest związana z branżą muzyczną, zgarnęła mnóstwo nagród, podbijała listy przebojów, występowała na niezliczonych festiwalach i tak dalej miewasz jeszcze nowe doświadczenia związane z muzyką? Coś cię jeszcze niekiedy zaskakuje?
Trochę tak jest, że wszystko to już znam, ale branża mocno się zmienia. Obserwuję to bardzo uważnie i uczestniczę w tym, ale moim priorytetem jest zachowanie siebie w każdym kierunku, w jakim zdecyduję się pójść. Zmienia się forma docierania do publiczności, komunikowanie się z nią - głównie za sprawą mediów społecznościowych - jest znacznie bardziej bezpośrednie, ale na etapie tworzenia albumu różnice nie są aż tak diametralne.
Wyraźną zmianą jest w ostatnich latach coraz rzadsze rozgraniczanie tego, co jest uznawane za mainstream i tego, co uchodzi za muzykę alternatywną. Istnieją oczywiście skrajności, ale dzieląca je granica zatarła się. Przykładem może być Billie Eilish, której muzyka jest daleka od komercyjnego popu, ale ma ogromny zasięg. O tobie też można tak powiedzieć.
Przy "Sadzy" na pewno widzę wyraźnie napływ nowych, młodych słuchaczy, ale wciąż wracają także te osoby, które wychowały się na mojej muzyce, były w podstawówce czy w gimnazjum, kiedy wychodziła "Granda" i uważają ją za płytę ważną, kształtującą ich gust. Teraz są dorosłe, ja nadal nagrywam, ale mogę zaproponować coś świeżego, nowego, z czym nadal mogą się utożsamiać. Fajnie jest obserwować, jak reaguje publiczność, która doskonale mnie zna, ale może teraz poznać na nowo, w odmienionym wydaniu. Może słuchać mojej muzyki bez poczucia obciachu, że to tylko coś z dalekiej przeszłości, po co sięgało się jako dziecko.
fot. Luke Jascz