Barbara Skrodzka: W sierpniu po raz pierwszy zagraliście w Polsce, na Off Festivalu w Katowicach. Publiczność przyjęła was bardzo serdecznie, zyskaliście sporo nowych fanów.
Ryan Needham: Kiedy jedziesz gdzieś po raz pierwszy, nigdy nie wiesz, czego się spodziewać, możesz mieć tylko nadzieję, że twój występ okaże się przełomowy i spodobasz się nowej publiczności. Cieszymy się z przyjazdu do Polski. Wielu przyjaciół mówiło mi, że nie zawiedziemy się występem u was i faktycznie tak było.
Jay Russell: Słyszałem same dobre rzeczy na temat Off Festivalu. Nasz gitarzysta, Sam, a także kilku przyjaciół z innych zespołów grało tam wcześniej. Wszyscy mówili, że to naprawdę świetne miejsce.
Mieliście okazję zobaczyć więcej niż tylko pole festiwalowe?
RN: Przylecieliśmy do Katowic późnym wieczorem, prosto z Sycylii. Lato było dla nas bardzo intensywne, ale przed przylotem do Polski mieliśmy kilka dni, by złapać oddech. To dlatego byliśmy cali czerwoni na twarzach [śmiech]. Po koncercie udało się nam, wraz z naszymi dobrymi przyjaciółmi z zespołu Crows, zobaczyć Katowice i poimprezować.
W lipcu wydaliście nową wersję utworu "100% Endurance", z udziałem Eltona Johna. Jak wspominacie tę współpracę?
RN: Praca z Eltonem Johnem była zaskakująco łatwa. Z początku, kiedy weszliśmy do studia i zobaczyliśmy, kto się w nim znajduje, byliśmy nieco zdenerwowani i przytłoczeni. Później wyrzuciliśmy z głów myśl, że stoi przed nami Elton John, który napisał "Rocket Man" i zaczęliśmy myśleć o tym, co chcemy razem zrobić. Nie daliśmy się zwariować.
JR: Był to bardzo surrealistyczny dzień. Pierwsze kilka minut przebywania w pokoju razem z Eltonem Johnem było czymś naprawdę niesamowitym. Elton jest profesjonalistą, od razu to czuć, bo w przeszłości był muzykiem sesyjnym, tak zaczynał i ma ogromne doświadczenie. Podczas sesji dało się zauważyć, że chciał po prostu zagrać jak najlepiej.
Dał wam jakieś wskazówki, dobre rady?
RN: Kilka razy wyraził wdzięczność za to, że gramy razem i zadowolenie, że może się czegoś nauczyć zarówno od nas, jak i od siebie. Pokazał nam taką postawą, jak ważne jest ciągłe rozwijanie się. To bardzo przyziemna rzecz jak na człowieka w wieku siedemdziesięciu pięciu lat z mnóstwem nagród i doświadczeń.
JR: Powiedział też, by grać na żywo tak często jak to tylko możliwe, bo dzięki temu zarabia się pieniądze i poznaje lepiej siebie. Ciekawie było usłyszeć to właśnie od niego.
RN: Równolegle pracowaliśmy również z Billem Ryderem-Jonesem, który był członkiem The Coral, a teraz jest artystą solowym. Zajął się aranżacją smyczków i pracą z kwartetem. Patrząc na niego, czułem się tak, jakbym obserwował pracę dyrygenta, czego nigdy nie robiłem. Byłem pod wrażeniem jego profesjonalizmu i relacji, jaką udało mu się wytworzyć z pracującymi z nami muzykami klasycznymi.
Smyczki i fortepian zaskakująco dobrze wpasowują się w waszą muzykę.
RN: Nie byliśmy pewni jak to się skończy, nigdy wcześniej nie pracowaliśmy w ten sposób. Cieszę się, że ten utwór nie brzmi tak, jakby był zrobiony na siłę. Jest teraz o wiele bardziej organiczny. Chcieliśmy, żeby brzmiał trochę bardziej jak The Flaming Lips, niż jak Elbow. Nie mam niczego przeciwko Elbow, lubię ich, ale nie jesteśmy jeszcze na etapie sekcji smyczkowej.
Pracujecie już nad nową płytą. Czytałam, że będzie w większym stopniu odnosiła się do osobistych przeżyć i doświadczeń Jamesa.
RN: Nieustannie pracujemy nad materiałem i dopracowujemy go, nabiera kształtu w miarę upływu czasu. James ma to do siebie, że co godzinę zmienia zdanie. Nawet, gdy coś wydaje się być skończone, jutro może być wyrzucone przez okno. Nowy album ma bardziej organiczne brzmienie. Pierwszą płytę robiliśmy podczas lockdownu, osobno, wcześniej nie graliśmy razem jako zespół. Teraz znamy się lepiej, wiemy, jak gramy, a nowe piosenki pisaliśmy razem.
JR: Mamy teraz także całkiem dobrego perkusistę [śmiech].
RN: Na pierwszej płycie James grał na perkusji, niech Bóg go błogosławi, odwalił kawał dobrej roboty. Teraz mamy Jaya i gramy solidniej jako grupa. Pierwszy album pozostawił sporo miejsca na wypróbowanie nowych rzeczy. Sposób, w jaki został złożony otworzył nam drzwi do tego, co możemy zrobić dalej. Myślę, że jesteśmy gdzieś pośrodku i nie byłoby dziwne, gdybyśmy zrobili w pełni elektroniczny, post-punkowy albo hip-hopowy album. Nie mówię, że to, co robimy nie jest związane z żadnym gatunkiem, ale na pewno jest mnóstwo elementów, pomiędzy którymi możemy się poruszać. Wszystko spaja James - styl jego tekstów i bardzo unikalny głos. Nie mogę się doczekać nowego albumu. Myślę, że będzie cięższy zarówno lirycznie, jak i muzycznie.
Podczas SXSW wygraliście Grulke Prize, a album "The Overload" nominowano do Mercury Prize w kategorii Album roku, do tego w wielu zestawieniach Yard Act wymieniane jest jako jeden z topowych, wschodzących zespołów. Wydaje się, że nabieracie coraz większego rozpędu.
RN: Jesteśmy wobec siebie dość krytyczni i surowi. Ciężko pracujemy, bo bardzo nam zależy na zespole, ale nie odczuwamy dużej presji. Pamiętasz, kiedy poprzedni rozmawialiśmy? Od tego czasu wiele się wydarzyło. Czuję się tak, jakbym przeżył ten czas czterokrotnie, ale wszystko dzieje się stopniowo, choć z zewnątrz może się wydawać, że to coś wielkiego.
JR: Spójrz na to jak na całość. Nie wiem, jak zespoły, które zaczynają od zera i nagle znajdują się przy setce radzą sobie z presją. Coś takiego stało się z Wet Leg i ich utworem "Chaise Longue". Z zewnątrz wyglądało to tak, jakby ich życie zmieniło się z dnia na dzień. Jestem pewien, że tak nie było, był to rezultat intensywnej pracy, której my nie widzimy, ale gdy coś takiego dzieje się, musi być przytłaczające, szczególnie w przypadku młodszych zespołów. Może wystarczyć jedna piosenka i nagle jesteś sławny na całym świecie.
Zaliczyliście występy na wielu festiwalach, widzieliście jakieś dobrze zapowiadające się zespoły?
RN: Jest ich całkiem sporo np. English Teacher - nie są nowi, ale dobrze im idzie. To naprawdę dobry zespół i bardzo mili ludzie. Jest też zespół o nazwie Treeboy & Arc, w którym gra kilku pierwotnych członków Yard Act.
JR: Albo zespół z Francji o nazwie Unschooling. Mam wrażenie, że za chwilę będzie o nim głośno. Wiem, że istnieje od kilku lat, ale ich nazwa pojawia się wszędzie w różnych line-upach. Jakiś czas temu wydali EP-kę, która jest niesamowita.
Główną gwiazdą tegorocznego Off Festivalu był Iggy Pop, który mimo wieku, szalał na scenie. Szaleństwa wpisane są także w występy Yard Act. Myślicie, że będziecie mieli tyle siły, co Iggy w wieku siedemdziesięciu pięciu lat?
RN: Mam czterdzieści jeden lat, więc nie jestem, aż tak daleko za Iggym [śmiech], ale raczej mam tendencję do stania w miejscu. James mógłby to robić, on ma mnóstwo energii, którą musi spalać każdego dnia. Jest jak podekscytowany szczeniak. Mogę sobie wyobrazić Jamesa szalejącego po scenie tak długo, jak długo sami się nie pozabijamy [śmiech].
JR: Widziałem Iggy'ego w 2004 roku, kiedy miałem jedenaście lat. Pojechałem z mamą i tatą na Download Festival i pamiętam, że było to niesamowite doświadczenie. Iggy wołał ludzi na scenę, więc próbowałem się na nią dostać, oddzieliłem się od rodziców, ale próba zakończyła się niepowodzeniem. Później długo nie mogłem znaleźć moich rodziców, zgubiłem się i musiałem iść do punktu rzeczy zaginionych.
fot. Phoebe Fox