Obraz artykułu OvO: Nasza wizja muzyki ekstremalnej sięga daleko poza metal

OvO: Nasza wizja muzyki ekstremalnej sięga daleko poza metal

Wiecznie zajęte OvO 23 września wydało "Ignoto" - album ciężki, mroczny i jazgotliwy. Przy okazji premiery i nadciągających koncertów włoskiego duetu, Bruno wraz ze Stefanią opowiadają o tym, dlaczego lubią być w trasie, czy dalej kochają muzykę i czy opanowują wewnętrzną ciemność.

Łukasz Brzozowski: Lubicie być w domu?

Bruno Dorella: Lubimy spokój związany z przebywania w domu, ale kochamy trasy, jeżdżenie, granie i życie w niestandardowy sposób, który od dłuższego czasu stanowi esencję nas. Nie możemy jednak oszukiwać się - mamy trochę więcej niż dwadzieścia kilka lat, doceniamy możliwość odpoczynku, ale wciąż mamy mnóstwo sił, pasji i miłości do tego, co robimy.

 

Stefania Pedretti: Proporcje rozkładają się u mnie na poziomie siedemdziesiąt do trzydziestu, gdzie siedemdziesiąt to trasa i granie muzyki, a trzydzieści to odpoczynek w domowym zaciszu. Jak powiedział Bruno, lubimy odsapnąć, ale nie przepadamy za lenistwem. Zawsze kiedy na nowo zbierzemy siły i przewietrzymy umysły, chcemy od razu działać, a nie na siłę wydłużać czas relaksu. Musimy tworzyć nowe numery, zaklepywać trasy - dzięki temu czujemy, że żyjemy.

 

BD: Kiedy zajmujesz się zespołem na pełen etat, oprócz grania muzyki, musisz ogarniać wiele formalności - wywiady, próby, promocja, media społecznościowe... Jest tego mnóstwo i zajmujemy się tym głównie w domu, dlatego kiedy jesteśmy przeciążeni tymi tematami, z reguły ruszamy w trasę - wtedy wszystkie problemy mijają jak za dotknięciem różdżki.

Ale pewnie i tak trudno przestawić się na zwyczajne życie, kiedy wracasz do domu po miesięcznej trasie.

BD: Muzyka to nieodłączna część naszego życia, po powrocie z trasy nie idziemy do pracy w biurze. Zawsze pojawia się następna rzecz, którą trzeba zrobić, dlatego trwamy w transie i przerywamy go dopiero w odpowiednim dla nas momencie. Utrzymujemy się wyłącznie z muzyki, nic innego nie zaprząta nam głów. Komponujemy, pracujemy sesjami, przygotowujemy utwory na różne okazje - twórczy szał nigdy nas nie opuszcza. Można powiedzieć, że nie mamy innego życia, ale czy w jakikolwiek sposób przeszkadza nam to? W ogóle. Zawsze chcieliśmy to robić, w ten sposób realizujemy nasze marzenia, niczego nie robimy na siłę.

 

Realizacja marzeń to świetna sprawa, ale nawet najwspanialsze zajęcie na świecie może się kiedyś znudzić.

SP: Wszystko zależy od podejścia. Jeśli zajeżdżasz się do takiego stopnia, że nie potrafisz już uciec myślami gdzie indziej, wtedy twoja teza może mieć sens, ale w naszym przypadku tak nie jest. Po latach działania w tym światku wiemy, kiedy powiedzieć "stop", choćby na krótką chwilę, i zająć się czymś innym. Mogą być to nawet najnudniejsze zajęcia na świecie, jak chociażby praca w ogródku, ważne, żeby zrobić reset głowy. Potrafimy zachować równowagę i zdrowy rozsądek, dzięki czemu wciąż kochamy muzykę. Nie musimy przestawiać się na zwyczajny, spokojny tryb życia w stu procentach, bo byłoby to dla nas potwornie nudne.

 

BD: U mnie sekret na brak nudy to otwarta głowa. Realizuję się w bardzo różnych projektach, dzięki czemu wciąż mam świeży umysł i nie popadam w rutynę, która mogłaby zamienić się w coś frustrującego. Oprócz OvO, jestem perkusistą w kapelach pop-rockowych, a do tego zajmuję się również muzyką eksperymentalną. To bardzo różne estetyki, trudno znaleźć punkt wspólny pomiędzy nimi, ale cieszę się z tego. Fajnie wysilić umysł i pogłówkować, poznać nowy punkt widzenia, a nie działać wyłącznie w oparciu o wyrobione lata wcześniej schematy. Dotyczy to również Stefanii. Działamy na bardzo różnych płaszczyznach, a eklektyzm to nasze drugie imię. Cały czas stawiamy sobie nowe wyzwania.

OvO: Nikt nigdy nie wie, do czego nas porównać (Q&A)

 

Zdołacie utrzymać wysoki stopień kreatywności? Im człowiek starszy, tym bardziej wygodnicki.

BD: Chyba nie jesteśmy jeszcze aż tak starzy [śmiech]. Nie popadamy w zgorzkniałość i nie narzekamy na wszystko dookoła. Możemy być wiekowi ciałem, ale duchem wciąż mamy dwadzieścia lat, a świat nie ma przed nami żadnych tajemnic. Trudno w to uwierzyć, ale naprawdę tak jest. To pewnie kwestia ciągłego stawiania sobie nowych wyzwań.

 

SP: Wszystko, co robimy jako muzycy, robimy z miłości. Nie podejmujemy się fuch, które moglibyśmy odbębnić i pójść do domu. Zawsze gdy mamy się za coś zabrać, musimy mieć pewność, że czujemy to w pełni. Jeśli tak nie jest, rozglądamy się za czymś innym aż do skutku.

 

W ramach testu zapytałem pięć różnych osób, z czym kojarzy im się muzyka OvO i każda odpowiedziała coś zupełnie innego, w przypadku Morbid Angel wnioski były znacznie bardziej jednoznaczne. Celowo tworzycie w taki sposób, by wzbudzać jak najwięcej nawet skrajnie odmienny refleksji?

BD: Chyba tak, choć nie jest to wynikiem kalkulacji czy opracowywanego miesiącami konceptu. Wszystko, co robimy pochodzi z naszych serc. To zapis najszczerszych i najsurowszych emocji, które w danej chwili nami szargają. Staramy się jak najwierniej odzwierciedlać te stany ducha. Nigdy o tym za bardzo nie myślimy, nie próbujemy niczego na siłę upiększać. Po prostu pokazujemy siebie bez cenzury, a że ludzie postrzegają rezultaty na skrajnie odmienne sposoby, dodaje nam wiele radości. Tworzymy złożoną muzykę, każdy może interpretować ją jak chce, nie jesteśmy jednolici. Do tego zdarza się nam zszokować niektórych słuchaczy.

Nie wiedziałem, że tak się jeszcze da. Dziś każdy widział i słyszał już wszystko, trudno o zaskoczenie, a tym bardziej o szok.

BD: To prawda, ale udaje się nam. Chyba wszystko zależy od tego, na jakiego akurat trafisz słuchacza. Osłuchana osoba zacznie analizować nas od strony rzemiosła i szukać konkretnych źródeł inspiracji, a z drugiej strony ktoś, kto nie przepada za agresywniejszymi rzeczami, zapyta, czy to w ogóle jeszcze można nazwać muzyką [śmiech]. Co człowiek, to opinia. Wnioski niektórych odbiorców są naprawdę interesujące, na część z nich sami pewnie byśmy w życiu nie wpadli.

 

SP: Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach niewiele kapel wzbudza skrajne emocje. Często ich utwory są świetnie zaaranżowane, zmyślne, dobrze wyprodukowane, ale bezpieczne, generują dosyć jednolite opinie. Ktoś powie, że fajne, a ktoś powie, że niefajne i koniec dyskusji - nic więcej. U nas zauważam nieco inną tendencję. Ludzie potrafią totalnie nie trawić tego, co robimy, ale zauważają w nas coś na tyle ciekawego i innego, że grzebią dalej, wsłuchują się w OvO i biją się w głowie z różnymi myślami. Lubimy, gdy możemy kogoś skołować, bo czasami warto rozkminić to, czego się słucha. Jesteśmy w jakiś sposób ekstremalni, jeśli o to chodzi, co chyba zresztą widać i słychać [śmiech]. Można nas porównać do koktajlu - mieszamy najróżniejsze wpływy, nie zastanawiamy się nad zasadnością bądź słusznością tego, a potem wszystko wstrząsamy i w efekcie wychodzą takie płyty jak "Ignoto".

 

W dzisiejszych czasach ekstrema oznacza coś zupełnie innego niż trzydzieści lat temu, jej miarą nie jest brutalność, a odkrywanie nieodkrytych form hałasu.

BD: Oczywiście, że tak. Spotkałem się z wieloma metalowcami zasłuchanymi w black czy death metalu, którzy nie mogą znieść naszej muzyki, a z drugiej strony trafiałem na osoby stroniące od metalu i jednocześnie zakochane w OvO. Jeśli jesteś maksymalnie otwarty, docenisz to, co robimy, bo unikamy konwenansów.

 

Trzeba też pamiętać, że nawet trzydzieści lat temu świat ekstremy nie zamykał się wyłącznie w metalu. Jeśli dobrze poszukałeś, mogłeś trafić na różne dziwactwa, chociażby harsh noise, który wymykał się ramom standardowego myślenia o muzyce, free jazz czy nawet absolutnie skrajne formy elektroniki. We wszystkich przytoczonych nurtach znajdziesz pierwiastek tego, czym jesteśmy jako OvO. Nasza wizja muzyki ekstremalnej sięga daleko poza metal.

Według waszego opisu "Ignoto" to podróż do ciemności i po paru odsłuchach mam wrażenie, że chodzi tu o mrok, który bez wyjątku może dopaść każdego z nas. To dobry trop?

BD: Tak jest, choć trudno mi dokonać separacji pewnych rzeczy w głowie. Na pewno z nowym albumem OvO jakaś część słuchaczy może się utożsamiać, ale przelane na niego emocje są maksymalnie intymne i dotyczą bardzo osobistych spraw. "Ignoto" dotyczy przede wszystkim tego, jak wraz ze Stefanią postrzegamy ciemność. Uniwersalność naszego przekazu jest efektem ubocznym, a nie założeniem, które musieliśmy zrealizować. Może to cię zdziwi, ale mam całkiem dobrą relację ze swoją ciemną stroną.

 

Pielęgnujesz wewnętrzne demony?

BD: Może nie pielęgnuję, ale z całą pewnością mrok to istotna część mojego życia. Jeśli do głosu dochodzi ciemna strona, nie próbuję jej zwalczyć, nie panikuję, współpracuję z nią.

 

SP: Wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu indywidualistami, więc temat ciemności postrzegamy różnie - na bazie pewnych skojarzeń lub przeżyć. Niemniej niektóre kwestie prowadzą do wspólnych wniosków, dlatego fajnie, jeśli czyjeś emocje rezonują z tym, o czym opowiadamy na "Ignoto".

 

Kiedyś w pierwszej kolejności pisały o was głównie punkowe ziny, ale czy teraz - gdy zespół ma szerszą publikę i trudno was przypisać do konkretnej sceny - nadal tak jest?

BD: Tak było na samym początku, dziś sytuacja zmieniła się, docieramy dalej. Gramy na festiwalach punkowych, metalowych, jazzowych, wszędzie znajdzie się dla nas miejsce, o ile organizator takiego wydarzenia rozumie naszą muzykę.

 

fot. Sara Dresti


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce