Łukasz Brzozowski: W 2019 roku zdiagnozowano u ciebie raka, ostatecznie przezwyciężyłeś chorobę, ale czy od tamtej pory zacząłeś obsesyjnie dbać o zdrowie?
Michael Crain: Nawet podczas choroby nie byłem obsesyjnie zmartwiony. Oczywiście dbałem o siebie, przechodziłem chemię, wszystkie możliwe badania i walczyłem z tym cholerstwem, ale nie odbierałem sobie przyjemności z życia. Nowotwór został zdiagnozowany latem 2019 roku, a dosłownie parę miesięcy później zaczynaliśmy nagrywać nową płytę. W tamtym momencie wciąż byłem chory, ból rozsadzał mnie na kawałki, ale nie słabowałem. Uznałem, że musimy nagrać album, nawet jeśli wszyscy mielibyśmy umrzeć - postawiłem to sobie za punkt honoru.
Później udało mi się wygrać batalię z rakiem, płyta została nagrana, a w marcu 2020 roku zacząłem działać nad nowym projektem z Justinem Pearsonem [basistą Dead Cross]. Wtedy - już w trakcie prac - uderzyła pandemia. Pamiętam, jak ostrożni i spanikowani wszyscy byli, ale sam dopiero co pokonałem chorobę, więc podchodziłem do koronawirusa bez większego strachu. Pewnego dnia zacząłem czuć się jednak bardzo źle - dopadło mnie. Zacisnąłem zęby, zaliczyłem kwarantannę i działałem dalej. Mam w sobie bardzo dużo siły.
Podoba mi się twoje nastawienie - nie panikujesz, nie użalasz się nad sobą, podchodzisz do trudności zadaniowo, bo wiesz, że nikt nie zrobi tego za ciebie.
To oczywiste, że pewne rzeczy muszę zrobić sam - przecież bóg mnie przed tym nie uchroni.
Na świecie wciąż jest wiele osób, które chciałyby wymodlić zdrowie albo szczęście.
Nie jestem religijny, nie wspieram żadnych organizacji tego typu i trzymam się od takich rzeczy z daleka, ale daleko mi do oceniania cudzych postaw. Jeśli komuś pomaga modlitwa lub poczucie jedności z bogiem, to co mi do tego? Każdy ma własne metody na radzenie sobie z problemami. Jeśli działają, nie ma potrzeby krytykowania ich. Sam siebie określiłbym jako bardzo uduchowioną osobę i ta świadomość daje mi dużo energii.
Dziś uduchowienie to bardzo szeroka szufladka - jak rozróżnić faktycznie uduchowione osoby od tych, które określają siebie w ten sposób po obejrzeniu kilku TikToków?
Nie wiem, czy można rozróżnić jednych od drugich, ale wychodzę z założenia, że tego typu sprawy rozgrywają się wewnątrz człowieka. Po prostu czujesz obecność siły wyższej w tobie albo nie czujesz - to wyjątkowo indywidualna kwestia. Osobiście zaliczam się do pierwszej z tych grup, przeżyłem mnóstwo cudów i czasami aż trudno mi w nie uwierzyć. Nawet nie jestem w stanie zliczyć, jak wiele razy wyrywałem się z ramion śmierci, co trudno wyjaśnić w logiczny czy sensowny sposób. Może dlatego czuję się uduchowiony? Oświecony stan świadomości pomaga zresztą w utrzymaniu trzeźwości - muszę wierzyć w coś innego niż w siebie samego, bo zapewnia mi to cel, którego mogę się trzymać.
Dlaczego musisz w coś wierzyć? Myślałem, że to kwestia wyboru.
Wracamy do tematu trzeźwości - w moim przypadku jest to kwestia programu dwunastu kroków, dzięki któremu dałem radę porzucić wszystkie zniewalające mnie uzależnienia. Jeśli wierzę w coś silniejszego ode mnie, dostaję stały przypływ mobilizacji, by nie odstawić żadnej głupoty i nie wplątywać się w kłopoty. Wiem, jaką drogą muszę podążać i to trzyma mnie w ryzach.
Parę miesięcy temu wspominałeś, że prace nad drugim albumem Dead Cross stały pod znakiem bólu i niepewności - udało się pokonać te przeszkody? Teraz jesteś w pełni zdrowy, ale czasami rysy psychiczne są trudniejsze do wymazania od tych fizycznych.
Niepewność nigdy nie odpuszcza. Życie jest wielką niewiadomą, nie mamy żadnej gwarancji na to, jak potoczą się najbliższe dni, bo może nas spotkać coś, na co nawet byśmy nie wpadli. Zawsze trzeba mieć oczy z tyłu głowy. Na szczęście z dumą mogę przyznać, że ból emocjonalny, o który pytasz prawie całkowicie ustąpił. W ostatnich latach musiałem zmierzyć się z wieloma uczuciowymi turbulencjami, ale przepracowałem je i idę przed siebie. Oczywiście pewne sprawy wciąż są zakorzenione głęboko w umyśle, co stanowi zresztą inspirację przy tworzeniu muzyki, ale nie odbiera mi to radości z życia czy snu w nocy. Jakiś czas temu nauczyłem się prostej rzeczy - bądź wdzięczny za wszystkie dobre rzeczy, które masz dzisiaj i pracuj nad tym, by ich nie stracić. Brzmi jak banał, ale naprawdę działa.
Nie każdy z nas jest obecnie w dobrym położeniu, jak zachować wdzięczność, skoro życie potrafi dokopać?
Nie chcę wypowiadać się za innych, nie jestem terapeutą. Mówię wyłącznie o tym, co pomogły mnie, dlatego jestem temu wierny i jeżeli wciąż pomaga, nie zamierzam zmieniać sprawdzonej formuły. Mam za sobą naprawdę mroczną przeszłość - byłem bezdomny i uzależniony od heroiny, upadłem na samo dno, a jednak podniosłem się. Takie momenty dają poczucie, że życie ma jednak sens. Zawsze chcę myśleć o lepszym jutrze, bo dzięki temu robię postępy i nie trwam w stagnacji. W najgorszym momencie też tak myślałem, a czas pokazał, że intuicja mnie nie zawiodła. Kosztowało mnie to mnóstwo pracy i nauki funkcjonowania na świecie od zera, ale warto było.
W najgorszym momencie życia wiedziałeś, co należy zrobić, żeby odbić się od dna, ale jakie metody obecnie pomagają w sprawianiu, że każdy dzień jest lepszy od poprzedniego?
Skupiam się na teraźniejszości i nie wybiegam za daleko w przyszłość, bo i tak nie możemy jej przewidzieć. Daję z siebie wszystko zarówno w kwestii mojego psychicznego komfortu, jak i uszczęśliwiania innych. Chyba mi to wychodzi, bo jestem szczęśliwym człowiekiem, a moi najbliżsi również nie mają powodów do narzekania. Poczucie stabilności i spokoju ducha jest dla mnie niezwykle istotne i cieszę się, że żadnego z nich nie brakuje mi.
Mike Patton wielokrotnie zaznaczał, że Dead Cross narodził się dla was jako projekt rozrywkowy, ale czy po tylu przeżyciach związanych z nagraniami drugiej płyty to wciąż tylko rozrywka?
Dobre pytanie, nigdy się nad tym nie zastanawiałem i nie do końca wiem, co Mike mógł mieć na myśli. Na pewno mogę powiedzieć, że Dead Cross dostarcza nam mnóstwo frajdy. Kiedy spotykamy się, by ograć nowe pomysły albo wykonujemy numery na koncertach, czujemy, że wszystko działa tak, jak powinno. Poza tym każdy z nas ma na boku mnóstwo innych projektów i wszystkie traktujemy inaczej - w zależności od momentu niektóre są priorytetowe, a niektóre robione z doskoku. Najważniejszym jest to, by skupiać energię na rzeczach, które w danej chwili uchodzą za coś istotnego i wiem, że Patton traktuje ten zespół na równi z innymi. Podobnie wygląda to u całej reszty. Dead Cross to żaden żart - wkładamy w to całe serca.
Czujesz, że "II" symbolizuje nowy rozdział twojego życia?
Jak najbardziej, choć wydaje mi się, że mogę powiedzieć tak o wszystkich płytach, które kiedykolwiek stworzyłem. Każda z nich jest wycinkiem konkretnego etapu emocjonalno-życiowego, jaki akurat dominował w mojej głowie. Lubię analizować moje albumy tuż po premierze, wszystkie miały w sobie element zmiany - czy to stylistycznej, czy już tylko mojej, czysto egzystencjalnej.
Jakie zmiany życiowe symbolizuje "II"?
Wydaje mi się, że przede wszystkim nabytą możliwość radzenia sobie z bardzo trudnymi sytuacjami. Przechodziłem nowotwór, reszta chłopaków również nie czuła się zbyt dobrze, a Patton nagrywał swoje wokale w środku pandemii i rozmyślał, czy jeszcze kiedykolwiek wystąpi na żywo. Wszyscy byliśmy w nietęgich nastrojach, ale dzięki całej serii negatywnych doświadczeń, potrafiliśmy wykrzesać z siebie wystarczająco dużo energii, by pokazać wszystkim, jak bardzo wkurwieni na rzeczywistość jesteśmy.
Wkurwienie to słowo-klucz, bo na debiucie nie byliście nawet w połowie tak wściekli i jadowici, choć zakładam, że nawet mimo egzystencjalnych trudów, trudno zachować w sobie tak duży ładunek agresji po tylu latach na scenie.
Wydaje mi się, że czasami pewne rzeczy muszą po prostu kliknąć. Nie trzeba nic analizować - po prostu czujesz odpowiedni przypływ energii i idziesz w to, a jeśli masz pod ręką dobrego basistę, bębniarza oraz wokalistę, wszystko dzieje się samo. Czujecie podobne cele i motywacje, a jednocześnie gniew, więc przelewacie to na utwory. Nie zawsze dociera do mnie przypływ inspiracji, by pisać rockowe albo wściekle thrashowe kawałki, ale gdy wena jest po mojej stronie, korzystam z niej bardzo obficie. Nie muszę spędzać godzin na salce prób, cały proces przebiega gładko.
W każdym projekcie przychodzi to tak łatwo?
Jeśli coś klika, to klika, ale równie często dochodzi do sytuacji, gdy praca nad albumem idzie bardzo wolno, a pomysły dziwnym trafem nie chcą wpadać do głowy, więc muszę się nad tym namęczyć. Wszystko zależy od tego, z kim grasz i jak się czujesz.
Jako jedyny z członków Dead Cross prawie w ogóle nie udzielasz wywiadów, a przecież masz dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia. To kwestia wrodzonej skromności albo zawstydzenia?
Wydaje mi się, że nie ma konkretnego powodu - tak już wyszło i tyle. Poza tym nie rwę się do wywiadów i innych spraw związanych z promocją, tę działkę ogarnia przede wszystkim Justin. Jestem kimś na wzór pustelnika i lubię samotność.
Na koniec rozmowy chciałbym życzyć ci przede wszystkim zdrowia, ale przez ostatnie lata pewnie zdążyłeś się takimi życzeniami znudzić.
Absolutnie nie. Jestem bardzo zaskoczony i rozczulony tym, że ludzie o mnie pamiętają, życzą zdrowia i troszczą się. Wszystkie życzenia zdrowia przyjmuję z ogromną radością, daje mi to do zrozumienia, jak wielu osobom na mnie zależy. Cudowna rzecz, każdemu życzę czegoś takiego.
fot. Becky DiGiglio