To Siksa przedefiniowana, ale wciąż tak samo ekscytująca. Czy łatwo opowiadać o swoich słabościach? Czy Alex i Buri już do końca życia będą wypytywani o kwestie społeczno-polityczne? Sprawdźcie poniżej.
Łukasz Brzozowski: Wydaje się wam, że dziś coraz swobodniej można opowiadać o swoich słabościach?
Alex Freiheit: Wydaje mi się, że w sztuce jest to coraz powszechniejsze. Artysta coraz częściej ma zapewnioną platformę i wiele wsparcia z zewnątrz, by opowiadać bez przeszkód o takich tematach. W prawdziwym życiu bywa jednak różnie i nie powiedziałabym tutaj o pełnej swobodzie. Sztuka to pewna bańka, a w rzeczywistości poruszanie tego typu wątków przychodzi ludziom z trudem. Nawet wśród najbliższych znajomych znalezienie przestrzeni na poruszanie tematu słabości bywa ciężkie.
Osobiste wyznania i wrażliwość mogą być często wykorzystywane przez innych po to, by sprawić ból. Owszem, przestrzeni mamy coraz więcej, ponieważ rośnie świadomość społeczna w wielu kwestiach, ale łatwo ją zaburzyć. Jeśli otwierasz się z czymś, nie zawsze możesz liczyć na pełne zrozumienie i gdybym powiedziała, że możemy to robić coraz swobodniej, byłby to głos z pewnej bańki, a nie w pełni realny.
Piotr Buratyński: W Polsce nadal funkcjonuje model artysty romantycznego, czyli dzielnego herosa, którego nie powstrzyma nikt i nic, a nie ma to zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. W ostatnich latach przeżyliśmy w tym kraju wiele trudnych sytuacji, a wraz z nimi powrócił niezdrowy etos, gdzie twórca koniecznie musi nieść lud na barykady. W tym toku myślowym łatwo zapomnieć, że za sztukę odpowiadają ludzie tacy sami jak wszyscy inni - też czują, mają słabości, lęki. Nikt nie jest niezniszczalny. Dlatego też staramy się mówić o tym, dzięki temu kultura staje się na swój sposób bardziej uczciwa. Żyjemy w tak dramatycznych czasach, że warto zwrócić uwagę na słabości, niewiedzę, niedoskonałości i poszukiwania. Sztuka to coś więcej niż nie możliwy do zmienienia konstrukt. Wszystko się zmienia - od czasów aż po konteksty - i należy o tym pamiętać. Jako Siksa komunikujemy to od samego początku, poszukujemy w błędach.
Jeżeli najbliżsi znajomi nie umożliwiają okazywania słabości, to chyba wypadałoby zmienić znajomych.
AF: Miałam na myśli przede wszystkim to, że łatwiej jest mówić mi o trudnych wydarzeniach poprzez sztukę lub ze sceny. Konwencja, w jakiej poruszamy się z Siksą daje znacznie więcej komfortu, którego nie dałaby mi rozmowa w cztery oczy z kimś znajomym - bez żadnych metafor czy kreacji. Nie próbuję teraz w żaden sposób oczerniać ludzi z mojego bliskiego otoczenia, a raczej zaznaczyć, że za pewnymi wyznaniami kryje się strach i lęk przed tym, jak zostaną odebrane. Potrzebowałam sporo czasu, by zrozumieć, że nie będę oceniana za to, co czuję. Nie wiem dlaczego ze sceny jest mi to łatwiej mówić, chyba po prostu powoli uczę się mówić o uczuciach.
Jedną nogą wciąż znajduję się w świecie, w którym mówienie o słabościach uchodzi za tabu. Narzuca to pewne zachowania, dlatego spędziłam wiele lat, udając silną i odżegnując się od jakichkolwiek problemów przed innymi - po prostu nakładałam na siebie zbroję. Prawie w ogóle jej nie zdejmowałam. W pewnym momencie kreacja zaczęła mnie uwierać. Ta maska dodaje trochę odwagi w realnym świecie, ale niczego nie leczy.
Kiedy w zeszłym roku rozmawiałem z Afrojaxem, usłyszałem bardzo podobną rzecz - wciąż gryzie go podejście na zasadzie: Inni mogą cierpieć i okazywać słabości, a ja nie.
AF: Teraz na szczęście już tak to u mnie nie wygląda, ale dochodziłam do tego latami. Potrzebowałam nauczyć się, że jeśli coś mnie uwiera psychicznie, to mogę tę rzecz nazwać i nie muszę się bać. To coś jak z fizycznymi dolegliwościami. Jeśli coś cię boli, idziesz do lekarza - w kwestii mentalnej powinno być tak samo. Kiedyś nie uznawałam tego rozwiązania. Wychodziłam z założenia, że jeśli przeżyłam tak wiele, to muszę poradzić sobie ze wszystkim - gówno prawda, to zupełnie nie działa w ten sposób. Kreowanie siebie na bohatera dnia codziennego jest kompletnie niepotrzebne, ale być może moje wcześniejsze nastawienie wynika z tego, na co napatrzyłam się jako dziecko.
Na przykład?
AF: Żyłam i wychowywałam się w środowisku, gdzie wszystkie problemy zamiatano pod dywan, bo było to łatwiejsze niż mierzenie się z nimi. Rządziło przede wszystkim kłamstwo i oszukiwanie siebie oraz brak przestrzeni do okazywania negatywnych uczuć. Gdy w tamtym czasie widziałam, że ktoś z najbliższego mi otoczenia płacze, byłam przerażona, bo dochodziło do tego niesamowicie rzadko. Uznawałam to za dramat i nadawałam temu rangę potwornej rzeczy wyciągniętej żywcem z koszmaru sennego.
Nie jest też tak, że od zawsze moimi idolkami były queerowe, silne postaci kobiece. Systematycznie dochodziłam do tego sama i stopniowo budowałam w głowie własne pojęcie feminizmu, co wydarzyło się dopiero wtedy, gdy miałam ponad dwadzieścia lat. W gruncie rzeczy jestem przesiąknięta kulturą patriarchalną. Przykład? Za sprawą braci w młodym wieku zaczęłam słuchać Liroya, a gdy próbowałam zaimponować tym faktem kolegom z osiedla, sprowadzano mnie do pionu, ponieważ ich zdaniem Liroy był wsiurem, a ja powinnam słuchać Molesty. W jakiś sposób ten patriarchat był też częścią kultury, z którą wtedy obcowałam, naoglądałam się wielu pokazów siły i prężenia mięśni. Jako dzieciak miałam poczucie, że ciągle muszę się z kimś batlować, bo nie słucham takiego punka jak powinnam, bo moja stylówa jest too much, bo kinder punk. Takie rzeczy uderzają w nas niezależnie od płci i są jak kajdany, z których uwalniamy się z biegiem czasu.
Zacząłem od swobody w opowiadaniu o słabościach, ponieważ Siksa zawsze kojarzyła mi się z atakiem przeciwko konkretnym postawom, a na "Szmerach w sercu" nie ma ataku, tylko mocowanie się ze sobą samą. Trudno było przestawić się na bardziej osobistą perspektywę?
PB: Jeśli ktoś będzie miał czas i ochotę prześledzić wszystkie nasze rzeczy, na pewno zauważy, że każdy następny materiał wynika z poprzedniego. Po bardzo wycieńczającej emocjonalnie i agresywnej "Zemście na wroga" zrobiliśmy "Poskromienie złośnicy", czyli bardzo luźną, feministyczną interpretację Szekspira, w której Alex, Siksa jako postać i Katarzyna [jedna z bohaterek wzmiankowanej sztuki Szekspira] dyskutują ze sobą na temat zasadności funkcjonowania w sztuce czy konkretnym kontekście społeczno-kulturowym. Była to więc próba skonfrontowania się z "Zemstą na wroga".
Doszliśmy wtedy do granicy naszego rozprawiania się z przemocą symboliczną - czuliśmy, że powiedzieliśmy wszystko, co mogliśmy. Wobec tego wejście w estetykę ze "Szmerów w sercu" okazało się radykalną zmianą - być może jeszcze bardziej skrajną od wcześniejszych przedsięwzięć. Musieliśmy sięgnąć po metaforę, szkielet piosenki i zupełnie odmienne poetyckie formy. Poczuliśmy potrzebę odnalezienia się na nowo. Pierwsze próby ogarnięcia tego nie należały do najłatwiejszych, ale im więcej koncertów zagraliśmy, tym szybciej dotarło do nas, że tak katartyczni i otwarci jeszcze nie byliśmy.
To musiał być przełom.
PB: Ilekroć schodziłem ze sceny, kiedy graliśmy materiał z "Zemsty na wroga" lub z "Poskromienia złośnicy", byłem wyczerpany i znajdowałem się na skraju depresji. Z kolei przy pierwszym koncercie ze "Szmerami w sercu", poczułem wolność, a przede wszystkim ulgę oraz radość z performowania. Chcieliśmy podzielić się tymi uczuciami, publikując płytę jako zapis procesu, z którym się zmierzyliśmy. Dzięki temu mogliśmy też przygotować "Cudowne i pożyteczne", czyli obecnie prezentowany przez nas na żywo materiał, ezopową przypowieść o magicznej roli sztuki.
AF: Mam podobne odczucia, choć przeżywałam też inne trudności. Bardzo trudno pisało mi się i - początkowo - wykonywało "Szmery w sercu", bo miałam spore problemy ze ściągnięciem zbroi, o której chwilę temu wspominałam, ale wiedziałam, jak potrzebne jest to dla nas. Nie chciałam odgrzebywać wątków z "Zemsty na wrogu" i powtarzać się. Strasznie wymagającym jest pokazanie siebie w momencie, kiedy nie wiesz, kim tak naprawdę jesteś i zastanawiasz się, czy opowiedzenie własnej historii na pewno było czymś dobrym. Narzuciłam sobie bardzo wiele presji oraz wewnętrznych oczekiwań, aż doszło do momentu, gdy przestawałam to znosić. Chciałam schować się za metaforą, spróbować czegoś bardziej eskapistycznego i przyzwyczaić się do siebie po tych wszystkich przeżyciach, kiedy już nie wyrywam się do bycia maksymalnie odważną. Trudno być zespołem, który opowiadał o wielu rzeczach społeczno-kulturowych i nagle przestał to robić, ale nie zniknął, dalej opowiada o sobie oraz o obserwowanym świecie.
Wymagania narzucali także odbiorcy.
AF: Po pierwszych koncertach ze "Szmerem w sercu" ludzie podchodzili do nas i mówili, że to nie to samo, że Siksa już nie jest odważna, że coś się zmieniło - bardzo brałam do siebie takie głosy. Zastanawiałam się, czy Siksa może być wyłącznie odważna i zadziorna, czy jest w niej miejsce na pokazanie braku sił, na potrzebę spróbowania innych rzeczy. W "Cudowne i pożyteczne" nazywam to zjawisko kapitalizmem oczekiwań. Niektórzy chcieliby, żebym cały czas sięgała po sprawdzone tematy z puli tych, które dotykają wszystkich, ale czuję się tak przytłoczona dzisiejszą rzeczywistością, że postrzegam sztukę jako ucieczkę od niej, a nie metodę walki z nią. Myślę, że ostatecznie więcej osób docenia przyznanie się do słabości i szczerą zmianę, niż brnięcie w nieskończoność w tematy wyjmowane z Twittera.
Po zdjęciu zbroi i radykalnym przedefiniowaniu Siksy zauważyliście zmiany, które przeniosły się na waszą codzienność?
PB: Nie ma u nas bardzo jasnej granicy pomiędzy tym, co dzieje się w zespole a tym, co dzieje się w życiu. Te dwa światy często są jednością. Siksa przeżywa rzeczy, które przeżywamy my jako jej twórcy i nie działa to dwutorowo. Wydaje mi się jednak, że doszło do istotnych zmian. Zmieniły się też czasy i konteksty, których używamy. Jeśli chodzi o kwestie społeczne czy polityczne, obecna sytuacja wygląda jeszcze gorzej niż wyglądała, gdy robiliśmy wszystko, żeby było lepiej. Być może doszło do jakiejś zmiany na plus w skali mikro, ale w ogólnym ujęciu jest dramat. Tuż obok nas toczy się koszmarna wojna, kapitalizm niszczy ludzkie życia, populizmy trawią wszystko - sam pewnie wiesz, z czym obecnie musimy się mierzyć. Czasami dumam, czy istnieje sens robienia czegokolwiek i czy mamy jakąkolwiek kontrolę nad własnym życiem, skoro degeneracja zaszła tak daleko.
AF: Jakiś czas temu doszło do mnie, że z racji tematów poruszanych w ramach Siksy dzieli mnie bardzo cienka granica od zostania polityczką. Chciałam być artystką, dlatego musiałam się z tego wycofać, czułam, jak wchodzę w poletko, którego częścią nie chciałam być. Siksa to nie partia, nie funkcjonujemy jako byt, do którego zapisują się ludzie o określonych poglądach. Teraz przywiązujemy wagę do małych rzeczy, nie czujemy potrzeby wykonywania zamaszystych gestów, bo naszym zdaniem ich efekty niekoniecznie muszą być warte tyle, ile nas kosztują. Co jeśli naprawdę ważkie zagadnienie zostanie skapitalizowane i spłycone wyłącznie do okładki i krótkiego artykułu w dużym piśmie?
Często jesteście w wywiadach pytani o opinie dotyczące wielu wydarzeń natury społeczno-politycznej, obawiacie się, że już zawsze będziecie uchodzić wśród ludzi za moralnych sędziów i autorytety?
AF: Wydaje mi się, że istniało takie zagrożenie, ale zostało ukrócone w odpowiednim momencie. Obecnie raczej tego unikamy. Poza tym w sztuce nie ma próżni. Jeśli nie będziemy poruszać pewnych zagadnień przez parę lat, na scenę wskoczy ktoś inny, kto przejmie tę rolę. Pewnie zresztą już do tego doszło, a ja po prostu nie śledzę sztuki zaangażowanej/krytycznej tak bardzo, jak kiedyś. Nie jesteśmy zresztą żadnymi ekspertami. Nie mamy rozwiązań ani recept na nic - co najwyżej posługujemy się osobistymi przeczuciami oraz uczciwością.
PB: Przez wiele lat pytano nas o tyle rzeczy, ale nikt nie zapytał, czym właściwie jest Siksa. W związku z tym sami musieliśmy sobie na to odpowiedzieć i między innymi o tym opowiadają "Szmery w sercu".
Również odnoszę wrażenie, że często byliście traktowani powierzchownie - dziennikarze czy odbiorcy nie chcieli poznać samej Siksy, tylko opinię Siksy na przeróżne tematy, by później odnosić się do niej.
PB: Etapy rozpoznawalności Siksy były różne, ale w tym, gdy zainteresowanie nią wyglądało na największe, pojawiały się bardzo powierzchowne i jałowe głosy. W ogóle nie pomagało to nam w rozwijaniu się na polu artystycznym, przez co niejednokrotnie wpadaliśmy w stany lękowo-depresyjne, co znalazło odzwierciedlenie w wielu naszych materiałach lub technikach twórczych. Jeśli ktoś chciał nawiązać z nami współpracę, dochodziło do wielu nieporozumień, bo oczekiwano treści mocnych, politycznych czy kontrowersyjnych, a nie robimy takich rzeczy na zamówienie.
Lubicie niespodzianki?
PB: Bardzo lubimy.
Czy wobec tego niespodzianką było dla was to, że zapowiedź trasy z Truchłem Strzygi nie okazała się skandalem ani szarganiem świętości, tylko czymś, co znaczny procent słuchaczy zaakceptował, a wręcz uznał za oczywistość?
PB: Bardzo liczyłem na taki obrót spraw, bo kiedy zaczynaliśmy, środowisko metalowe było jednym z naszych głównych przeciwników. Niemniej Siksa jest projektem usadowionym tak bardzo obok jakiejkolwiek sceny, że doszło do czegoś w typie zasiedzenia. Ci sami ludzie, którzy jeszcze pięć lat temu jebali po nas w internecie czy nawet na żywo, są w stanie nas zaakceptować. Poza tym przez ten czas doszło do wielu zmian w strukturach subkulturowych, wymieniło się pokolenie, dlatego ludzie w niezależnych bańkach siłą rzeczy stali się bardziej otwarci. Czułem, że takie szaleństwo wisiało już w powietrzu i należało je zrobić.
Truchło Strzygi ze swoją klasycznie metalową i bardzo samczą konwencją wygląda przy Siksie jak z zupełnie innej planety, ale zakładam, że coś musiało was połączyć.
AF: Bardzo lubimy tych pojebańców i już od jakiegoś czasu mieliśmy co do Witka [wokalisty Truchła Strzygi] przeczucie, że jest niezłym dziwakiem. W najlepszym tego słowa znaczeniu. Potwierdziło to pierwsze przesłuchanie "Gwiezdnego demona". W ogóle nie czułam tam stereotypowo metalowej napinki, nogi na odsłuchu i robienia rozkroków, tylko kolesia z małego miasta, który po prostu kocha tę muzę całym sobą. Powiedziałabym przy tym, że właściwie nie ma żadnej płci na scenie.
PB: Podpisuję się pod tym, nie słyszę w Truchle Strzygi ani nie widzę metalu, który poszedł śladami jakiegoś skrajnego, tępego nihilizmu, błędnie rozumianego dekadentyzmu w konsekwencji prowadzącego do ksenofobii czy nienawiści rasowej jak niektóre "grauzonowe" metal bandy, tylko kolorowy, transgresywny metal z lat 80. w szaleństwie przełamujący granice - muzyka, której bałaby się twoja babcia oraz muzyka, jaką twoja załoga się jara. Oczywiście wiem, dokąd zmierzasz z samczym wizerunkiem, bo to bardzo korzenne i agresywne granie, a cała późniejsza historia gatunku nakierowuje na takie skojarzenia, ale dostrzegamy u nich bardzo dużo queeru i zero obaw przed tym, jak może zostać odebrana ich stylówka. Po prostu robią to, co chcą.
fot. Evoblack (1, 3); Aga Murak (2); Krucza • Aleksandra Burska (4)