Obraz artykułu Afro Kolektyw: Jestem kukłą miotaną przez fale dopaminy, endorfiny, oksytocyny i serotoniny

Afro Kolektyw: Jestem kukłą miotaną przez fale dopaminy, endorfiny, oksytocyny i serotoniny

Zawsze za bardzo do przodu, zawsze przed innymi, zawsze w cieniu - Afro Kolektyw nigdy nie miał łatwo, ale potrzeba było kilku lat, by wszyscy zatęsknili za Afrojaxem i jego wesołą gromadką.

Album "Ostatnie słowo" ukaże się wiosną przyszłego roku, a przy tej okazji rozmawiam z frontmanem grupy o byciu niezrozumianym, oczekiwaniach i o unikaniu Wielkiego Dołu.

 

Łukasz Brzozowski: Co u ciebie przeważa - cierpliwość czy impulsywność?

Afrojax: Zdecydowanie impulsywność, mimo wieloletniej pracy nad sobą. Oczywiście zaraz po każdej eksplozji impulsu pieczołowicie sklejam porozrywane nią obiekty. Czasem się nie da. W każdym razie nie polecam się jako na przykład nauczyciel albo krawiec. To pewnie dlatego tak dobrze odnajduję się na scenie - impulsywność zazwyczaj jest tutaj pożądana.

 

Czyli - paradoksalnie - impulsywność daje ci więcej dobrego niż złego?

Coś tam daje, coś innego zabiera. Nawet czyny podobno nie są jednoznacznie złe i dobre - wszystko zależy od kontekstu - a co dopiero cechy charakteru czy temperamentu.

 

Przeczuwam, że tęskniłeś za Afro Kolektywem przez dłuższy czas, a jednak potrzeba było prawie siedmiu lat od premiery "46 minut Sodomy", żebyście wrócili. Nie chciałeś wcześniej?

Nie, bardzo mi było fajnie solo. Kiedy jeszcze graliśmy jako zespół, miewałem koszmary senne, w których okazywało się, że jestem sam na scenie. Gdy już koszmar zrealizował się, wyszło na to, że wcale nim nie jest. Fajnie jest realizować autonomiczną wizję. I tu kolejny plot twist - fajnie do czasu, w którym zatęsknisz za byciem częścią "firmy".

Stanowienie części firmy to sztywne kompromisy, a działalność jednoosobowa pozwala na wszystko.

Kompromisy, ale twórcze, a więc z definicji nie sztywne. Dzielenie się procesem kreacji w wersji idealnej prowadzi do dojścia w rejony, gdzie samemu byś się nie zapuścił, a my może ideałami nie jesteśmy, za to mamy doświadczenie i znamy się dobrze. O wiele łatwiej jest ustąpić komuś, kogo przez pół życia lubisz i cenisz, a czasami w ogóle nie musisz mu ustępować, bo wiecie już jak ze sobą pracować i od razu dzielicie kompetencje i odpowiedzialność na działki, które uprawiacie jak chcecie, a na końcu z tego wychodzi ładna mozaika.

 

Brzmi ładnie w teorii, ale w końcowych latach działalności Afro Kolektywu podzieliły was różnice artystyczne. Teraz dacie radę to zwalczyć?

Podzieliły nas różnice artystyczne, straszliwe zmęczenie formułą oraz narzuconą sobie misją - żeby na każdej płycie grać inaczej. Teraz dobraliśmy skład pod kątem tego pierwszego, odpoczęliśmy, robiąc każdy swoje rzeczy, no i zrezygnowaliśmy z tej ciekawej, ale jednak ograniczającej misji. "Ostatnie słowo" brzmi jak wszystkie poprzednie naraz, zwłaszcza trzy środkowe. Nie ma na niej chyba niczego, czego wcześniej byśmy nie próbowali. Dzięki temu mogliśmy się skupić na jakości numerów, a nie na wymyślaniu siebie po raz, kurwa, setny.

 

Brzmi trochę jak pójście na łatwiznę.

Zadbanie o songwriting zamiast o koncepcję? To jest pójście na łatwiznę? No nie, w chuj nie. Utrudniliśmy życie zwłaszcza dziennikarzom piszącym o zespole. Trudniej jest napisać o muzyce, łatwiej o koncepcji [śmiech].

Kiedy porzuciliście hip-hop i poszliście w piosenki, pozostawaliście niezrozumiani, a dzisiaj coraz więcej osób zauważa, że gdyby "Piosenki po polsku" wyszły kilka lat później, od razu stałyby się hitem. Czy ta perspektywa okazała się kusząca przy wskrzeszeniu Afro Kolektywu?

Słyszeliśmy to kilka razy w swojej historii - że gdyby nieco później, albo może nieco wcześniej, albo bardziej na zachód, albo bardziej na wschód... Na pewno zwrotnością stylistyczną rzucaliśmy wyzwanie polegające na tym, że do każdej płyty trzeba się było przyzwyczaić. Teraz pierwszy raz nie będzie tej bariery. Oczywiście to też pewnego rodzaju niekonsekwencja, ale jesteśmy z tego znani i bardzo dobrze wiadomo, że utrudnia zaistnienie w showbusinessie. Nie liczymy na nic, nic nas nie kusiło poza radością pogrania razem. To nie jest skok na zysk, bo nie ma na co skakać [śmiech].

 

To bardzo ciekawy wniosek, bo odnoszę wrażenie, że nigdy wcześniej nie podchodziliście do Afro Kolektywu tak luźno.

Luźno, ale nie za luźno. Przede wszystkim chcieliśmy postawić kropeczkę w dyskografii. Taką w kurwę udaną kropeczkę, a że przy tym mieliśmy w gruncie rzeczy bardziej ubaw niż stres, to już chyba kwestia dystansu nabranego przez lata nieaktywności zespołu. Stres, przynajmniej dla mnie, to się teraz na próbach zacznie. Na papierze mamy wybitny skład, trzeba będzie do niego dociągnąć poziomem wykonu. To już nie jest Legendarny Afrojax, gdzie źle to dobrze. Jest spina, żeby srogo dojebać na żywo. To chyba dobrze? Nie mogę spać, kiedy myślę nad tym.

 

Kropeczka i tytuł mają sugerować, że powrót Afro Kolektywu ograniczy się wyłącznie do "Ostatniego słowa"?

Nie planujemy niczego na później. Zacząłem już kolejne dwie płyty pozazespołowe, reszta podobnie, ale jeśli się okaże, że jest zapotrzebowanie, to czemu nie. Może w końcu na przykład nagramy swojego "P.O.L.O.V.I.R.U.S.-a" - tej ze wszystkich niezrealizowanych koncepcji żałuję najbardziej. Nigdy nie nagrałem płyty parodystycznej. Sam nie dałbym rady, a w Afro zawsze drzemało w chuj persyflażowego potencjału.

Gimnastyka Artystyczna: W rzucaniu gównem osiągnąłem kolejny stopień wtajemniczenia (wywiad)

 

Mówiąc o zapotrzebowaniu, masz na myśli potrzeby wewnątrz zespołu? Zakładam, że nie chodzi o słuchaczy, bo zawsze schlebialiście własnym, a nie cudzym gustom.

Tak. Skille, wszechstronność i nieco jadowite poczucie humoru. W każdym składzie było tego w opór, a na "Ostatnim słowie" nie ma wiele poczucia humoru, a już na pewno nie jadowitego. To bardzo serio płyta i bardzo ładna płyta, ale ja sobie tak tylko głośno i dalece wyprzedzająco myślę, najpierw musi się okazać, że to ponowne granie razem jest dla kogoś.

 

Skąd potrzeba bycia maksymalnie na serio? Łatwo ukryć się za żartem, ale też przekazać za jego pomocą cenny morał lub życiową naukę, a dosłowność to stanięcie przed słuchaczem nago. Nie masz tego wystarczająco dużo na solowych albumach?

Ale to jest płyta artystycznie serio, czyli właśnie niedosłowna. Sztuka to operowanie pośrednictwem pomiędzy emocją twórcy a emocją widza. Solo nie uprawiam pośrednictwa wcale, jest tylko goła emocja tu i goła emocja tu. Tego mi właśnie brakowało w życiu i to znalazłem w Afro. Ponownie. Serio znaczy tutaj, że traktujemy serio widza jako odbiorcę, nie rzucamy w niego gównem, nie ma transgresji, jest poezja.

 

Powrót do poezji wynika z przelania takie ilości szlamu na solowych albumach, że musiałeś od tego odpocząć?

Z jednej strony to, a z drugiej ja zawsze, kurwa zawsze, dążyłem do piękna. Nawet solo nagrałem jedną taką płytę i w sumie więcej mam na koncie płyt estetycznych niż antyestetycznych nawet? Musiałbym policzyć, ale chyba najważniejszym czynnikiem decydującym o tym, gdzie chcę teraz zabrać słuchacza i widza jest samopoczucie. Banalne, co? Od dwóch lat z sukcesami unikam Wielkiego Dołu i to jest mniej więcej czas pracy nad płytą Afro. Dodajmy, że unikam oszukując, a oszustwo ma krótkie kończyny, więc nie liczyłbym na dłuższy okres poezji i estetyki. Niestety.

Może to nie oszustwo? Może ucieczka w estetyczne formy pomaga w przestawieniu pewnych trybików w głowie?

Nie, nie. U mnie zależność przyczynowo-skutkowa zawsze biegnie w ten sposób, że jak chce mi się wyć, to wyję, a jak chce mi się mniej, to sublimuję. Tak jest od zawsze, ale zauważyłem to dopiero ostatnio, przeglądając swoje pamiętniczki. Hehe, ale mało hehe, bo nie myślałem, że jestem - nawet jako muzyk - kukłą miotaną przez fale dopaminy, endorfiny, oksytocyny i serotoniny. Przecież sztuka ma wylatywać ponad to, a nie być zakładniczką kilku związków chemicznych lub ich braku.

 

Łatwo trzymać się tych ideałów w sytuacji, gdy emocje towarzyszące tworzeniu często zwyciężają nad rozumem?

Już się puściłem [śmiech].

 

W ubiegłym roku podkreślałeś, że na nowym albumie będziesz głównie rapował, a śpiew powierzysz Basi Derlak. Nigdy nie uchodziłeś za wybitnego wokalistę, ale twoja barwa i sposób przekazywania emocji były jedyne w swoim rodzaju - czy bez tego Afro Kolektyw nie utraci części tożsamości?

Nadal śpiewam, ale backingi - tego sobie i wam nie odmówiłem. Basia to jest - no co ja tu będę pierdolił - astralnie wyższy level, a to nie tylko miało być ostatnie słowo, ale też następny poziom. Zauważ, że nigdy nie mieliśmy w składzie jeszcze jednej osoby na majku. To jednak jest coś nowego i bardzo potrzebnego. Jebać tożsamość.

 

Dlaczego potrzebnego? By pokazać sobie, że możecie więcej, lepiej i ładniej?

Spomiędzy warg mych znużonych brutalnie wyszarpnąłeś mi te okoliczniki.

 

Kiedy zespół się rozpadał, było w tobie wiele goryczy i przekąsu, ale czy te elementy zdążyły się przez ostatni czas w tobie wyostrzyć, czy raczej je uśpiłeś?

Gorycz zawsze staram się zdławić, zwłaszcza w życiu, żeby nie skończyć jako zgorzkniały, toksyczny dziad, którym i tak się znajdę, a przekąs cały czas rafinuję. Jak widać.

 

Czy po dziesięciu latach jesteś w stanie ocenić, czy puch i plusz zginęły kosztem dominacji chromu i stali?

Nie da się nie zauważyć, że ostatnio ten proces jakby, kurwa, przyspieszył.

 

fot. Karolina Szturomska


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce