Obraz artykułu Editors: Mam czterdzieści lat i nie zamierzam odstawiać cyrków na TikToku

Editors: Mam czterdzieści lat i nie zamierzam odstawiać cyrków na TikToku

Editors po raz kolejny zaskoczył fanów, bo wydany przed paroma dniami "EBM" to taneczna, bliska popowi elektronika, a nie smutne indie, z którego zespół zasłynął. Premiera nowego krążka była pretekstem do rozmowy z Justinem Lockeyem, który podkreśla, że nie chce brylować na TikToku i że są ważniejsze sprawy od opłakiwania Elżbiety II.

Łukasz Brzozowski: Lubisz się czasami ponudzić?

Justin Lockey: Kiedy zbyt długo jestem bezczynny - co zdarza się wyjątkowo rzadko - zaczynam się robić nerwowy, mój nastrój ulega pogorszeniu. Muszę nieustannie zajmować głowę różnymi aktywnościami, ale mam bardzo rozległe zainteresowania i mam nadzieję, że nigdy nie ulegnie to zmianie.

 

Zapytałem o to dlatego, ponieważ Editors na każdej płycie brzmi zupełnie inaczej. Nigdy nie wiadomo, czego się po was spodziewać, ale czy ciągłe wymyślanie siebie na nowo nie zżera mnóstwa energii?

To bywa bardzo męczące i czasami po sesji nagraniowej potrafimy odczuwać niezłe zmęczenie - podobnie sprawa wygląda przy zbieraniu nowych pomysłów - ale efekty są warte wysiłku. Wolimy napocić się przy czymś i czuć później satysfakcję, niż w kółko robić coś podobnego. Granie tych samych numerów, nagrywanie płyt w zbliżonym stylu i wielokrotne stosowanie identycznych trików oznacza śmierć zespołu. Nie znosimy stagnacji, chcemy poszukiwać i każdorazowo wykrzesywać z siebie pomysły, o które sami siebie nie podejrzewalibyśmy. Właśnie dzięki takiej postawie Editors ma się dobrze, nagrywa kolejne albumy, a relacje wewnątrz kapeli są dobre.

Nawet wasze koncertowe setlisty są bardzo zmienne - nie gracie wyłącznie największych przebojów i wciśniętych pomiędzy nie dwóch lub trzech świeższych kawałków.

Lubimy się zmieniać i lubimy sprawdzać nowe rzeczy - czasami mamy w tym głębszy cel, a w innych sytuacjach chcemy sprawdzić, jak ugryziemy dany pomysł albo udowodnić sobie, że możemy coś zrobić. Zmiany to chyba najistotniejszy element Editors, utrzymują nas przy życiu i wzmacniają chęć tworzenia. Gdybyśmy kręcili się wokół własnej osi i w kółko nagrywali płyty w stylu "The Back Room", fani pewnie byliby zachwyceni, ale sami prawdopodobnie umarlibyśmy z nudów.

 

Dziennikarze i fani przekrzykują się, że zakręty stylistyczne Editors to akt odwagi, ale czy to nie za duże określenie? W końcu jesteście zmienni od samego początku, więc taki stan rzeczy musi być dla was czymś naturalnym.

Dla mnie to dosyć normalne, funkcjonujemy tak, jak mamy na to ochotę. Nikt nigdy nie narzucał nam grania w konkretnym stylu, nie byliśmy do niczego zmuszani - zawsze dawano zespołowi wolną rękę, z czego obficie korzystamy. Rozumiem jednak komentarze na temat odwagi. Jesteśmy dosyć dużym zespołem, mamy spore grono fanów, więc najbezpieczniejszym rozwiązaniem w takim układzie byłoby robienie tego, czego oczekują od nas ludzie, a zmierzamy w kompletnie odmiennym kierunku - to dosyć niestandardowe posunięcie jak na rozpoznawalną grupę. Wielu wielbicieli Editors nie przepada za nowszymi płytami, a kolejne zmiany dodatkowo ich wkurwiają, ale mamy to gdzieś. Jeśli wolisz trzy pierwsze albumy, to katuj je do woli.

 

Mimo wszystko słuchacze są raczej zadowoleni z waszych działań - gdyby nie byli, szybko spadlibyście do ligi klubowej i grali dla kilkuset, a nie kilku tysięcy osób.

Ludzie są w jakiś sposób przyzwyczajeni do tego, co robimy. Nawet jeżeli woleliby, żebyśmy poszli w innym kierunku, szanują nasze poczynania i nie próbują wywierać presji na granie swoich ulubionych utworów - to nie koncert życzeń. Postawa, o której wspomniałeś dotyczy przede wszystkim osób, które są z Editors od samego początku, słuchaczy stale obserwujących rozwój kapeli i wyciągających odpowiednie wnioski. Zawsze jest mi miło miło, kiedy ktoś komplementuje numery lub płyty, w które włożyliśmy sporo serca, ale to nie jest najwazniejsze. Funkcjonujemy po swojemu i mamy wyjebane na wszystko inne. Może brzmi to niemiło czy wręcz brutalnie, ale dowodzi naszej szczerości i autentyczności.

Zawsze podchodziliście do działalności zespołu w ten sposób czy dopiero popularność i odpowiedni status pozwoliły wyluzować?

Zawsze mieliśmy takie podejście, ale wydaje mi się, że im większy jest zespół, tym trudniej o wyluzowanie, dlatego cieszy mnie nasz niezmienny styl funkcjonowania. Kiedy stajesz się coraz bardziej rozpoznawalny, dookoła rodzi się nieludzka presja, kapela przeradza się w coś na wzór bardzo intensywnie działającej firmy. Łatwo wtedy o pójście na łatwiznę i szukanie kompromisów, ale na szczęście nigdy nie przeszło nam to przez myśl. Kiedy wchodzimy do studia albo komponujemy muzykę, nie dumamy nad tym, jak odbiorą to inni. Jeśli fani będą kręcili nosami, w ogóle się tym nie przejmiemy.

 

Zakładam, że za działaniami promocyjnymi też nie przepadacie.

Tu się mylisz, nie mam nic przeciwko promocji zespołu i rozumiem, że to bardzo istotna rzecz w kontekście pchania do przodu nowych wydawnictw. Lubię wywiady i lubię wgryzać się w cudze interpretacje tego, co robimy - mógłbym siedzieć pół dnia i bez przerwy gadać o procesie tworzenia "EBM", więc to nie jest tak, że rozmawiam z tobą czy z kimkolwiek innym dlatego, bo zostałem do tego zmuszony. O ile wywiady są w porządku, o tyle zupełnie nie obchodzą nas jednak algorytmy, dopasowywanie singli do oczekiwań stacji radiowych i inne tego typu bzdury. Nie jesteśmy biznesmenami ani specjalistami od mediów społecznościowych, tylko muzykami, dlatego skupiamy się na muzyce, a nie na dopasowywaniu do niej tagów. Zdajemy sobie sprawę z konsekwencji takiego nastawienia, bo nie wykręcamy imponujących wyników na serwisach streamingowych. Gdybyśmy mieli zapewniać sobie byt wyłącznie z zysków z odsłuchań na Spotify, najpewniej mieszkałbym w namiocie. Czy żałuję? Absolutnie nie. Wolę być szczery ze sobą. Mam czterdzieści lat i nie zamierzam odstawiać cyrków na TikToku, byłoby to maksymalnie wymuszone. Wychowaliśmy się na latach 90., kiedy promowanie zespołu polegało na wyprzedzaniu swoich czasów i eksperymentowaniu. Spójrz choćby na R.E.M. - taką drogą chcemy podążać. Liczy się artystyczny rozwój, a nie kontrakty, pieniądze czy wpasowanie się w jeden albo drugi trend.

Wywodzę się z ery, w której ludzie przygotowywali samochodowe playlisty na płytach kompaktowych, dlatego nie uważam, żeby TikTok był najlepszą platformą na świecie dla białego kolesia z emanującego nieszczęściem rockowego zespołu.

Nie bawi cię widok starszych artystów, którzy próbują zaistnieć na TikToku, ale widać po nich, że zupełnie nie czują tej platformy?

Tak, to trochę zabawne i powiedziałbym, że wręcz zawstydzające - zarówno dla autora, jak i odbiorcy. Mam czternastoletnią córkę, która siedzi na TikToku, ogarnia wszelkie niuanse i czerpie z tego frajdę. Super rzecz, ale jak myślisz, czy na poziomie gustu oraz zapotrzebowań rozrywkowych więcej mnie z nią dzieli czy łączy?

 

Raczej dzieli.

Dokładnie, a dzieje się tak dlatego, ponieważ moja córka i ja wywodzimy się z zupełnie innych światów. Mamy sporo wspólnych cech, ale różnica pokoleniowa między nami jest duża. Poszukujemy innych rzeczy, wolimy inny humor i jest to zupełnie normalne. Każde z nas działa w swojej banieczce, dlatego nie próbuję na siłę zrozumieć czy polubić czegoś, czego zupełnie nie kumam, bo byłoby to kompletnie niepotrzebne. Nie zmieniłbym w ten sposób absolutnie niczego, a co najwyżej wystawiłbym siebie na pośmiewisko. Wywodzę się z ery, w której ludzie przygotowywali samochodowe playlisty na płytach kompaktowych, dlatego nie uważam, żeby TikTok był najlepszą platformą na świecie dla białego kolesia z emanującego nieszczęściem rockowego zespołu.

Zarówno po wywiadach, jak i po charakterze "EBM" mogę stwierdzić, że jest w was mniej nieszczęścia niż dawniej.

Owszem, bo muzyka to jedno, a życie prywatne to drugie. Editors od początku jest obdarzone konkretnym ładunkiem emocjonalnym, nazywamy go podnoszącym na duchu smutkiem. Na co dzień daleko nam jednak do zgorzkniałych typów narzekających na wszystko. Wiemy, jak wykrzesać z siebie uczucia pasujące do muzyki, którą wykonujemy, ale jesteśmy raczej szczęśliwymi ludźmi.

 

Brzmisz jak rasowy członek brytyjskiego zespołu rockowego - zero melodramatu czy teatru, tylko proste rozwiązania i kawa na ławę.

Czym jest bycie rasowym Brytyjczykiem w czasach, gdy Anglia i inne państwa są niesamowicie podzielone i skłócone? Dziś połowa kraju mówi jedno, a reszta mówi coś zupełnie innego, ale zgadzam się, że stawiamy na klarowne myślenie. Nie musimy dodawać wielkich wartości tam, gdzie ich nie ma. Im mniej pieprzysz się w tańcu, tym większą masz szansę na uniknięcie durnych wpadek.

 

Łatwo powiedzieć, ale każdy artysta przeżywa kiedyś skok ambicji, a wtedy dosyć trudno uniknąć pieprzenia się w tańcu.

Zgadza się, w Editors od zawsze mamy sporo ambicji, między innymi dlatego każda płyta brzmi inaczej, ale umiemy postawić granicę tam, gdzie trzeba. Nawet jeśli wpadamy na odmienne pomysły, doskonale potrafimy wcielać je w życie. Pod tym względem stawiamy na prostolinijność. Do tego nie musimy uczyć się nowych rzeczy. Każdy z nas spędził setki godzin w studiu nagraniowym, zawsze wiemy, co mamy robić i jak to robić, co oczywiście ułatwia cały proces i pozwala zaoszczędzić wiele czasu.

W "Strawberry Lemonade" pada: Czy czujesz rozbity naród?, co jest oczywistym nawiązaniem do problemów społecznych, z jakimi zmaga się Wielka Brytania, ale nie odnosisz wrażenia, że śmierć królowej w jakiś sposób zbliżyła Brytyjczyków do siebie?

Nie zgadzam się. Wychodzę z założenia, że po jej śmierci zrobiło się jeszcze gorzej niż było, a to spore osiągnięcie. Chciałbym też wspomnieć o wielowymiarowości wersu, który zacytowałeś - można odnieść go do sytuacji w prawie każdym kraju. Żyjemy w świecie rządzonym przez pieprzonych populistów i skończonych idiotów. Część ludzi bezkrytycznie popiera krawaciarzy będących u władzy, ale jest też druga strona medalu, osoby pragnące zmian. To rodzi konflikty. U nas sytuacja wygląda źle do tego stopnia, że od dwunastu lat czuwa nad nami ekipa rozbijająca społeczeństwo od środka, kompromitująca się na arenie międzynarodowej i siejąca niepokój. Śmierć królowej wzbudziła mnóstwo szumu w niekoniecznie dobry sposób, dlatego czarno widzę najbliższe miesiące.

 

Czy obywatele Wielkiej Brytanii mogą zrobić cokolwiek, by poprawić obecną sytuację, czy macie związane ręce?

Oczywiście, że możemy coś zrobić - następnym razem proponowałbym głosować sensownie i nie dopuszczać do władzy jebanych idiotów, bo przez to sytuacja wygląda tak, jak wygląda. Nie doszło do żadnej przykrej sprawy niezależnej od nas, bo sami urządziliśmy sobie ten bajzel. Niestety wiele osób zupełnie tego nie rozumie i ślepo ufa propagandzie sukcesu, dlatego wątpię, by w najbliższym czasie doszło do pozytywnych zmian. W obecnym momencie trudno będzie o jakąkolwiek sensowną dyskusję na ten temat, wszyscy gadają tylko o Elżbiecie II i to ona pozostaje w centrum uwagi.

 

To zabawne, że tyle osób jest zszokowanych śmiercią kogoś, kto odszedł w wieku dziewięćdziesięciu sześciu lat.

Nie dziwi mnie to, bo spora część Brytyjczyków, zwłaszcza tych starszych, upatruje w królowie czegoś na wzór symbolu potęgi imperium, które tak naprawdę średnio sobie radzi. Wszystko wynika z przywiązania do sentymentów i fałszywego poczucia wielkości, ale na szczęście równie wiele osób zdaje sobie sprawę z fasadowości tego wszystkiego. To tylko teatralne przedstawienie, a nie realne życie. Rozmawiamy o jednym z najbogatszych zachodnich państw, w którym wciąż spotykasz ludzi otrzymujących jedzenie na kartki i ledwo wiążących koniec z końcem. Gdzie jest prasa opłakująca królową, gdy po ulicach słaniają się głodujące dzieciaki? Właśnie z tego powodu media zamiast poruszać istotne zagadnienia, uwieszają się na śmierci dziewięćdziesięciosześcioletniej kobiety.

 

Wychodzę z założenia, że za śmiercią Elżbiety II powinna iść również śmierć monarchii i potęgi rozumianej jako rozlew krwi oraz fasadowe imperium zbudowane z kartonu.

W tej sprawie ludzie też mają zupełnie odmienne zdania. Wiele osób pochodzących z domów o rojalistycznych tradycjach ma klapki na oczach i uważa królową za najwspanialszą postać, jaka chodziła po planecie. Z drugiej strony widzisz rodziny z klasy robotniczej, które zastanawiają się, dlaczego nie mają grosza przy duszy w kraju pełnym bogaczy.

 

Dotknąłeś kolejnego istotnego tematu, czyli podziału na klasy - uwielbiamy definiować siebie i innych w takich kategoriach, ale czy wychodzi z tego cokolwiek dobrego?

Absolutnie nie, ale naszemu rządowi zupełnie to nie przeszkadza, a nawet pomaga, bo dzięki podziałowi czują, że mają biedniejszych w garści. Jeśli klasa robotnicza zaczęłaby protestować, od razu zostałaby zastraszona wieściami o fali obcokrajowców, którzy na bank chcą zasiedlić Wielką Brytanię i zabrać pracę lokalsom, co jest oczywiście wierutną bzdurą.

 

Jesteś czynnym muzykiem, producentem i reżyserem - jak nie zwariować od natłoku zadań?

Znam swoje ograniczenia, kiedy czuję się przemęczony, po prostu robię sobie przerwę. To proste, a działanie w tak różnych od siebie dziedzinach pozwala mi na odpowiednią dawkę zróżnicowanych zadań, dzięki czemu nie wpadam w rutynę.

 

fot. Rahi Rezvani


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce