Obraz artykułu Witchrite: Punk uświadomił wszystkim, że sztuka nie jest zarezerwowana dla elit

Witchrite: Punk uświadomił wszystkim, że sztuka nie jest zarezerwowana dla elit

Witchrite to nazwa, która regularnie przewija się przez punkową scenę, ale na jej uboczu. Nieduża aktywność, spory staż i bezwarunkowe zaangażowanie zdają się być receptą na zbudowanie pozycji i wzbudzanie zainteresowania przy każdym ruchu.

Młody, wokalista zespołu, zdecydował się uchylić rąbka tajemnicy na temat sposobu funkcjonowania Witchrite oraz tego, jakich ruchów można spodziewać się w bliższej i dalszej przyszłości.

 

Wojciech Michalak: Jaką rolę pełni kapela punkowa we współczesnym świecie? Chodzi o dobrą zabawę i hałasowanie z kumplami, czy to w dalszym ciągu coś więcej?

Młody: Myślę, że ról kapel punkowych we współczesnym świecie jest tyle samo, ile ich samych i jest to kwestia prywatnych preferencji, intencji oraz tego, co komu w duszy gra. Nikomu nie wydawałem, ani nie podbijałem legitymacji, nie czuje się więc kompetentną osobą do określenia czegoś na tyle trudnego do zdefiniowania i wynikającego ze sfery uczuć.

 

Punk jest dla mnie przede wszystkim postawą i życiową drogą. Dał światu świadomość, że tworzenie sztuki nie jest sferą zarezerwowaną dla elit i osób w tym kierunku kształconych, w tym rozumieniu był prawdziwą rewolucją kulturową. Ta punkowość to w moim mniemaniu nie tylko sposób postrzegania spraw społecznych i politycznych, ale system naczyń połączonych mający wpływ na to, jakie prowadzę życie, jak traktuję ludzi i w jakie relację wchodzę. Teksty utworów poświęcone tak - wydawałoby się - mało zaangażowanym i prozaicznym sprawom, jak impreza z ziomkami czy sprawy sercowe również mogą zawierać wartościową treść i przekaz. Na co w punku nie widzę miejsca, to postawy wykluczające, nietolerancja, promowanie zorganizowanych form religii i wychwalanie władzy.

Jak określiłbyś Witchrite jako zespół ? Zaczynaliście bardziej thrashowo, później odbiliście w kierunku rasowego crust punka - ta ewolucja już się zakończyła czy dalej szukacie własnej drogi?

Nie mam potrzeby ścisłego szufladkowania i kategoryzowania, patrzę na to nieco inaczej i też trudno do końca zgodzić się z klasyfikowaniem jako crust punk. Uważam, że jesteśmy zespołem metalpunkowym eksplorującym różne ekstremy obydwu nurtów. Zaczynaliśmy od grania thrash metalu, ale z biegiem czasu nasza muzyka zaczęła się radykalizować, stąd obecność patentów i rozwiązań obcych dla metalu, a charakterystycznych dla crust punka czy grindcore'u. Wychodzi to z nas w sposób naturalny, nie kalkulujemy, w jaką stronę chcielibyśmy pójść. Myślę, że to, co nazywasz ewolucją w naszym przypadku będzie mieć miejsce cały czas.

 

Mimo wielu lat na scenie i solidnej marki nie gracie dużej ilości koncertów - z czego to wynika?

Zagraliśmy do tej pory około sto dziesięć koncertów w kilku europejskich krajach i zaliczyliśmy jedną wycieczkę poza kontynent. Przy piętnastu latach działalności faktycznie nie czyni to nas rekordzistami. Wynika to przede wszystkim z tego, że wszyscy mieszkamy w innych miastach bądź wsiach, każdy z nas ma masę spraw na głowie, a tryby pracy niektórych członków często utrudniają aktywne koncertowanie. Kiedyś mocno mnie to kuło, teraz zaakceptowałem to i w pewnym sensie doceniłem. Wyjazdami na koncerty naprawdę się cieszę i są przeze mnie wyczekiwane. Po tylu latach grania ciągle na próbach spotykamy się w tym samym składzie, w którym spotkaliśmy się na pierwszej. Jeśli mam rozumować w kategoriach sukcesów, to jest to dla mnie największy. W dalszym ciągu lubimy swoje towarzystwo, mimo że jesteśmy skrajnie różnymi osobami, a kto wie, jakby to było, gdybyśmy się kisili razem w vanie znacznie częściej i dłużej. Co nie zmienia faktu, że odrzucanie propozycji koncertowych zawsze trochę boli i chciałbym, żeby zdarzało się jak najrzadziej.

Co jest największą różnicą pomiędzy sceną metalową a punkową? Jakie są zalety i wady każdej z nich?

Wydaje mi się, że obecnie podstawową różnicą jest większe nastawienie na profesjonalizm i formalność na scenie metalowej, ma również nieco większe zasięgi. Zdarza się, że zespoły punkowe, które chcą dotrzeć do szerszej publiczności decydują się na większą aktywność właśnie na wydarzeniach metalowych. W drugą stronę też to działa i czasami na squacie albo DIY miejscówce można posłuchać jakiejś hordy. W ostatnich latach nastąpiło nieco większe otwarcie obydwu środowisk na siebie i zaczęły się one przenikać. Jest to oczywiście pozytywny trend, bo lepiej się lubić i ze sobą rozmawiać niż nie robić tego. Na temat wad i zalet niekoniecznie chciałbym się rozwodzić, nie czuje się jurorem, a taka ocena musiałaby zostać oparta na generalizacji.

 

Pochodzicie z Gorzowa Wielkopolskiego, jak to wpływa na rozwój kariery zespołu - łatwiej jest w mniejszej mieścinie z mniejszą ilością równoległych wydarzeń i zespołów czy jest dokładnie na odwrót?

Pochodzimy z Gorzowa, ciągle mamy tutaj salę prób, ale tylko na samym początku działalności wszyscy w nim mieszkaliśmy - chwilę później rozpoczęły się rozjazdy. Obecnie w Gorzowie z całego składu mieszka tylko jedna osoba. Miasto jest dość prowincjonalne, więcej ludzi z niego się wyprowadza niż odwrotnie. Jest jednak kilka miejsc i inicjatyw, które nieco jego prowincjonalność zmniejszają. Za to leśne, morenowe okolice wypełnione jeziorami są naprawdę piękne.

Scena muzyczna to w dużej mierze konotacja od lat tych samych twarzy w różnych konfiguracjach. Jest w pewnym stopniu oparta na współpracy i działaniu razem, a w większym na podejściu każdy sobie rzepkę skrobię. Ludzie są mocnymi indywiduami, przeważnie o odmiennych gustach muzycznych, więc zakładane przez nich zespoły często są ciekawe, choć bywają efemeryczne. Na pewno kiedy masz kapelę w Warszawie, łatwiej się zahaczyć do zagrania koncertu z jakąś większą nazwą, ale w dobie internetu to już nie jest aż tak ważne. Jak ktoś ma mocne parcie, to wyrobi sobie rozpoznawalność z bazą choćby w Pcimiu Dolnym. W większym, bardziej rozwiniętym mieście na pewno łatwiejsze jest samo założenie oraz rozkręcenie zespołu na początkowym etapie. Z powodu większej ilości ludzi, z którymi potencjalnie można taką grupę założyć, a także łatwiejszego dostępu do przestrzeni, gdzie mógłby mieć próby. Chociażby przez fakt istnienia wyposażonych ku temu sal do wynajęcia na godziny.

Działacie w duchu punkowego etosu DIY - samowystarczalność sceny to dobre zjawisko czy doprowadza do kiszenia się w we własnym sosie i docierania do mniejszej liczby osób?

Dla mnie działalność w duchu DIY to coś tak naturalnego i zżytego z moją egzystencją, że już się nad tym nie zastanawiam. To po prostu moje środowisko naturalne. Uważam, że samowystarczalność jest piękną, idealistyczną ideą, która się sprawdza, a w naszym getcie ciągle istnieją i powstają zespoły, których muzyka przyspiesza bicie serca. Masz rację, że wiąże się to z tym, że przekaz kisi się we własnym sosie i są zespoły, które zdecydowały się na inną drogę. Nie widzę w tym niczego złego, trzymam kciuki, a jeśli się uda - gratuluję. Na pewno nie będę z tego powodu nikogo wyzywał od kapitalistów.

Kapitalizm to dla mnie działalność szkodników typu Bezos a nie to, że ktoś po powrocie z koncertu może sobie pozwolić na pizzę, kupno butów czy nawet opłacenie rachunków. Weźmy taką hipotetyczną sytuację - czy bardziej kapitalistycznym działaniem byłoby utrzymywanie się z grania w niezależnym zespole, czy poświęcenie tej samej energii na pracę w magazynie Amazona albo fabryce Tesli i traktowanie zespołu jako hobbystyczną rzecz po godzinach? Podam przykład nam bliski, zespołu Napalm Death, który jest klasykiem i legendą metalu od lat docierającą do szerokiego grona odbiorców z przekazem antyfaszystowskim i antywojennym. Przykład nieco dalszy to zespół Chumbawamba, którego misją było szerzenie idei anarchistycznych poprzez zespół popowy o gigantycznych zasięgach i mocno zabawowej otoczce, a który sporą część zarobku przeznaczał na działalność prospołeczną. Piękna idea, zespół zajebisty. W naszym przypadku takie rozważania nie mogą istnieć nawet w teorii ze względu na stosunkowo niewielką aktywność. Inna sprawa jest taka, że u nas ani jedna osoba nie ma pociągu do akwizycji i robienia wokół siebie szumu. Zwyczajnie tego nie czujemy. Wizja grania w naprawdę popularnym zespole nieco mnie przerasta i myślę, że nie odnalazłbym się w takiej sytuacji.

 

W każdym gatunku obowiązują jakieś trendy i tendencję. Jako wydawca jak sądzisz, w jakim kierunku będzie się rozwijać crust punk? Czy dojdzie do coraz częstszych romansów z innymi gatunkami, czy też do konsekwentnej, choć niekoniecznie szkodliwej stagnacji?

Ale trzymamy się tego crust punka. Co mnie nieco dziwi w kontekście wydawnictwa, bo jak spojrzysz na mój skromny katalog, to ciężko uznać, że jest nastawiony na crust. Wydaję rzeczy zbieżne z moim gustem, który wychodzi znacznie szerzej. Ale dobra, trzymamy się tematu.
 

Należałoby zacząć od próby zdefiniowania, czym crust jest. Wydaje mi się, że najczęściej jest kojarzony z d-beatową motoryką, kapelami z nazwami na dis bądź graniem w duchu Doom czy Hiatus. Znam też ortodoksyjne opinie, że crustem jest jedynie monumentalne granie w średnim tempie w typie Axegrinder. Ja na to tak nie patrzę i według mnie w ramach tego nurtu jest miejsce na tak odległe od siebie rzeczy, jak na przykład motoryczny rock'n'roll Disfear czy połamana rytmika i progresywne struktury Dystopii. Pamiętajmy też o tym, że najwcześniejszy Amebix był mocno post-punkowy. Próbuje przez to powiedzieć, że uznaje crust za znacznie mniej generyczny i dużo ciekawszy nurt niż przyjęło się w powszechnej świadomości uważać, a przenikanie się z innymi gatunkami ma wpisane w genotyp. Bardzo pasowała mi fala polegająca na powrocie do maksymalnie obskurnych rozwiązań muzycznych i brzmieniowych, czego koronacją była wspólna europejska trasa Zyanose, Paranoid i Sex Dwarf. Ta piła łańcuchowa rozdzierająca głośnik była nasączona miodem, który lał mi się do uszu. W Polsce podobne rejony eksplorują chociażby Ohyda, Laxity czy Torpur. Zostawiam innym rozważania czy są to zespoły crustowe czy nie.

Przenikanie się różnych gatunków to nie tyle przyszłość, co teraźniejszość muzyki. Młodzi ludzie, a co za tym idzie nowi twórcy, słuchają wielu różnych nurtów, z których mogą czerpać, rzadko kiedy wchodząc w sekciarskie klimaty typu słuchanie na okrągło dziesięciu tak samo brzmiących albumów czy uczenie się składów oraz dyskografii na pamięć. Takie podejście mogło brać się z tego, że dawniej kiedy można było pozwolić sobie na zakup kasety czy płyty raz na jakiś czas, trzeba ją było mocno przefiltrowywać, a mieląc w dłoniach na okrągło jej książeczkę pewnie też ten skład mógł się kodować w głowie. W dobie muzyki ze streamingu takie podejście jest przeżytkiem. Minusem tej sytuacji jest dla mnie mocno rozproszona uwaga. Często muzyka trudniejsza nie dostaje szansy na przebicie się.

Jakie macie plany na najbliższy czas związane z Witchrite?

Najbliższa przyszłość przyniesie nam dwa winylowe wydawnictwa - mocno limitowany siedmiocalowy singiel zawierający pierwszą próbę samodzielnej realizacji nagrań i dwunastocalowy split z czeskim Kronstadt, z materiałem nagranym w Studio Riot przez niezawodnego Jędrasa. Współpraca z tym chłopem zawsze jest ogromną przyjemnością. Ponadto chcemy pograć trochę koncertów, w tym odbyć drugą w naszej historii trasę wymagająca powiększenia śladu węglowego. Najpewniej pozostaniemy zespołem niewyjątkowo aktywnym, bo taki jest nasz naturalny tryb.

 

Które zespoły są dla ciebie najważniejszym inspiracjami?

Przyznaję, że eksploracja sceny japońskiej z zespołami takimi jak GISM, Life czy Zyanose, z ich odwagą w wydawaniu nieludzkich odgłosów i podejściem do rytmiki, nieco przestawiła mi styki w rozumowaniu tego, jak może wyglądać wokal w ekstremalnym graniu. Słucham całej masy przeróżnej muzyki, często repetytywnej, hipnotycznej i przestrzennej. Jeśli wywiera to jakiś wpływ na twórczość Witchrite, to raczej podskórnie niż perfidnie. Jestem przekonany, że każdy z członków zespołu odpowiedziałby na to pytanie inaczej, bo mimo kilku zbieżnych fascynacji, nasze gusta się rozmijają.


Zaczęliście działalność dość nietypowo - pierwszym "oficjalnym" materiałem Witchrite jest materiał koncertowy. Skąd taki pomysł?

Dość szybko po powstaniu zespołu rozpoczęły się rozjazdy poszczególnych członków w różnych kierunkach, w międzyczasie każdego z nas spotykała masa różnych przygód i przeżyć, które utrudniały funkcjonowanie zespołu. Ominęło nas chyba tylko porwanie przez UFO. W efekcie kiedy stuknęło nam pięć lat działalności, byliśmy ciągle bez materiału studyjnego, a postanowiliśmy tę okazję świętować koncertem. Dysponowaliśmy nagranym występem z Gdańska, na którym zresztą byłeś. Był całkiem niezłej jakości, więc nagraliśmy go na CD-R-rach, a całość rozdaliśmy za darmo gościom koncertu. Jak czas pokazał, kilka miesięcy później weszliśmy do studia i efekt tych nagrań wydaliśmy własnym sumptem.

 

fot. Adriana Ziemba


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce