Obraz artykułu Slow Crush: Na scenie chcę opuścić swoje ciało i kompletnie oddać się muzyce

Slow Crush: Na scenie chcę opuścić swoje ciało i kompletnie oddać się muzyce

Slow Crush istnieje zaledwie od sześciu lat, ale tyle wystarczyło, by gęstą mieszanką ciężkiego shoegazeu'u z post-rockiem zdobyć wierne grono fanów w Wielkiej Brytanii i za oceanem. Wkrótce grupa rusza w trasę u boku Deafheaven, a z tej okazji Isa Holliday opowiedziała co nieco o belgijskiej scenie muzycznej, przyjaźni i o niespodziankach.

Łukasz Brzozowski: Często bywasz zaskoczona?

Isa Holliday: Każdego dnia jestem czymś zaskoczona. Może brzmi to niedorzecznie, ale wiem, co mówię, a funkcjonowanie w muzycznym światku dodatkowo mnie w tym utwierdza. Jeżeli jesteś regularnie występującym muzykiem, niespodzianki stają się naturalną częścią twojego życia. Czujesz coś nowego przy każdym wejściu na scenę, przy zameldowaniu się w klubie albo nawet przy zwiedzaniu miasta, w którym akurat grasz. Nie ma tutaj miejsca na rutynę i wykonywanie w kółko tych samych czynności.

 

Zagraliście już przecież wiele koncertów, skąd zaskoczenie związane z występowaniem na scenie?

Każda scena jest zupełnie inna, dzięki czemu nasze występy zawsze wypadają inaczej i nie nudzimy się. Przy wielu koncertach dochodzi do jakiejś nietypowej sytuacji - zaczynając od strony organizacyjno-logistycznej, kończąc na wykonawczej - dlatego czujemy, jakby wisiała nad nami jakaś wielka niewiadoma, ale to dosyć przyjemne uczucie. Lubimy być testowani na różne sposoby i odkrywać siebie na nowo, zamiast traktować muzykę jak nudną pracę, w której cały czas powiela się te same schematy.

 

Mogłabyś wskazać konkretne sytuacje, które uznajesz za nietypowe?

Zawsze wkrada się jakiś drobny element rutyny, ale wszystko zależy od podejścia. Jeśli traktujesz koncert jako coś, co trzeba zrobić, by później zająć się ciekawszymi sprawami, to nic dziwnego, że postrzegasz całą branżę jako działanie według schematów. W Slow Crush zwracamy uwagę na szczegóły. Fascynuje nas chociażby zachowanie publiki, które pod wpływem wielu okoliczności wygląda inaczej. Niektórzy ludzie wariują pod sceną i tańczą lub krzyczą, inni są w nas wpatrzeni, a jeszcze inni wpadają w trans i to jest piękne, bo każdy przeżywa muzykę na własny sposób. Nie lenimy się, ciągle utrzymujemy wysoki poziom energii i to, co robimy na scenie płynie prosto z serca. Właśnie dlatego czujemy się tak dobrze. Mam świetny przykład - nagłośnienie w klubach wszędzie sprawdza się inaczej. Niektóre miejsca nie są przystosowane do grania muzyki z tysiącem efektów na minutę, sprzężeniami i hałasami, więc musimy ograniczać ich użycie lub robić to mniej intensywnie niż byśmy tego chcieli. Brzmi niezbyt ciekawie, ale to fajny sprawdzian z pomysłowości.

 

Jak często musicie dopasowywać brzmienie do specyfiki klubu? Zakładam, że w przypadku kapeli, gdzie efekty gitarowe stanowią esencję muzyki może być to problematyczne.

Dosyć często. W niektórych miejscach zagranie naszej muzyki w pełnej okazałości mogłoby okazać się niemożliwe ze względu na różne czynniki - głównym z nich jest akustyka klubu. Nie możemy w takiej sytuacji obrażać się albo w popłochu szukać innego lokalu na ostatnią chwilę. Jedyne wyjście to spróbować zrobić jak najwięcej przy użyciu dostępnych środków. Z reguły występy Slow Crush i tak są dosyć dobre. Niezależnie od okoliczności gramy bardzo głośno, a w piosenkach odegranych na żywo dzieje się równie dużo, co w ich studyjnych odpowiednikach. Nie musimy wstydzić się czegokolwiek albo żałować podjętych decyzji. Zresztą mamy własnego dźwiękowca, który z niejednego pieca chleb jadł i wie, jak działać, żebyśmy wybrzmieli zgodnie z oczekiwaniami.

Czyli jesteście przygotowani na każdą opcję.

Tak. Jesteśmy przygotowani do tego stopnia, że na długo przed koncertem wiemy, gdzie mamy zagrać i jak wygląda kwestia sprzętu czy warunków nagłośnieniowych w danym lokalu. To nic niezwykłego, bo podobne praktyki stosuje dużo kapel. Chcę tylko podkreślić, że nic nas nie zatrzymuje [śmiech].

 

Jakiś czas temu Neige z Alcest uznał, że udaną piosenkę shoegaze'ową można poznać przede wszystkim po dobrych melodiach - jeśli zabrzmią przyjemnie zagrane na gitarze akustycznej, sprawdzą się również z efektami. Jak odbierasz te słowa?

Zgadzam się z tą opinią i doceniam ją. Najważniejsza jest melodia. Jeśli możesz ją zanucić i uznać, że brzmi dobrze, jesteś w domu - sama tak myślę o muzyce. Nie demonizowałabym jednak efektów i innych ozdobników. Pełnią funkcję dodatków, ale bardzo ważnych. Dzięki nim utwory zyskują na energii, brzmią znacznie barwniej, a do tego przyciągają czymś nietypowym. W końcu ładnych melodii mamy wiele, ale ładnych melodii zagranych w dziwny, wykręcony na kilka stron sposób już niekoniecznie. Warto upiększać to, co się robi o różne dodatki, by nie popaść w nudę albo rutynę. Poza tym słowa Neige'a można zastosować do prawie każdego gatunku muzycznego. Wystarczy wstawić słowo metal zamiast shoegaze i dojdziesz do podobnego wniosku.

 

Swojego czasu próbowaliśmy przerobić nasze numery tak, by zaprezentować je w stu procentach akustycznie, ale nie zabrzmiało to zbyt dobrze. Może źle podeszliśmy do tematu albo oceniliśmy je zbyt negatywnie? Trudno powiedzieć. Póki co na pewno nie chcemy wypuszczać tych wersji kawałków Slow Crush w świat, choć jednocześnie unikamy zamykania sobie drzwi na cokolwiek. Zawsze istnieje szansa, że któregoś dnia zmienimy zdanie.

Większość waszych słuchacz to mieszkańcy Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych - jesteście zaskoczeni tym, że w ojczystej Belgii nie cieszycie się podobną popularnością?

Nie jesteśmy tym zaskoczeni, odkąd pamiętamy w naszym kraju shoegaze funkcjonuje jako absolutna nisza. Pewnie zabrzmię teraz jak ostatnia snobka, ale Belgia po prostu nie jest jeszcze gotowa, by zrozumieć tę muzykę w pełni [śmiech].

 

Mocne słowa.

Nie wyssałam ich z palca. Kreowanie kultury muzycznej w Belgii wygląda przeciętnie, wpływają na to przede wszystkim największe radiostacje w kraju. Jeśli któraś z nich jakimś cudem podchwyci twoją twórczość, masz szansę na wzrost rozpoznawalności, ale w innym przypadku jesteś zdany na siebie. Większość zespołów z okolic indie, alternatywy czy właśnie shoegaze'u siedzi u nas w głębokim podziemiu i nic nie wskazuje na zmiany w tym temacie. Gust dominującej części osób znajduje się zupełnie gdzie indziej.

 

Nawet w Belgii radzimy sobie jednak całkiem nieźle. Niecały tydzień przed tą rozmową zagraliśmy na Pukkelpop, czyli naszym największym festiwalu alternatywnym, i zebraliśmy mnóstwo braw oraz pochwał. Cieszymy się z tego i nie przejmujemy siedzeniem w niszy we własnym kraju. W końcu posiadanie grona fanów w Wielkiej Brytanii czy w Stanach nie brzmi źle.

 

Radiostacje kształtują gusta w prawie każdym miejscu na Ziemi, ale po tym, co powiedziałaś, wnioskuję, że u was nie wygląda to tak jak z BBC w Wielkiej Brytanii, gdzie promuje się młodych, podziemnych twórców?

Tutaj wygląda to zupełnie inaczej - ewentualnie pojawienie się w radiu jest możliwe po wzięciu udziału w konkursie lub konkursach, tak podchodzi się u nas do promocji zespołów. Radiostacje organizują różne - nazwijmy to - zawody, gdzie ludzie muszą zagłosować na kapelę X, a jeśli zbierze ona najwięcej głosów, w nagrodę dostanie sporo czasu antenowego. Ich twórczość będzie agresywnie promowana, a numery puszczane średnio co godzinę. Sami nie przepadamy za tym systemem, działamy naturalniej, przez co nie mówi się o nas zbyt dużo, a w dodatku Belgowie wolą prostszą i ładniejszą muzykę. Jesteśmy hałaśliwi, a z drugiej strony melancholijni i melodyjni, przez co trudno nas jednoznacznie sklasyfikować.

 

Podoba wam się to, że w pewnym sensie funkcjonujecie jako outsiderzy we własnym kraju?

Tak, podoba nam się obecny stan. Jesteśmy zespołem, który można polecić wielu osobom, znajdą u nas coś dla siebie.

Często powtarzacie, że jesteście po prostu czworgiem przyjaciół, których łączy pasja do muzyki, ale przez ledwie sześć lat działalności osiągnęliście tyle, na ile inne kapele muszą pracować dekadami. Czy wpływa to na wasze ego?

To, co osiągamy jako zespół nie ma wpływu na naszą przyjaźń, a jeśli już, to tylko pozytywny. Jesteśmy bardzo zadowoleni i wdzięczni za to, że tyle osiągnęliśmy, ale nasze relacje pozostają nietknięte - nikomu nie odbiła sodówka. Należy też pamiętać o skali działania Slow Crush. Jesteśmy wzrastającym, ale wciąż małym zespołem. Gramy w klubach, a nie w wielkich halach. Mamy mnóstwo pracy przy promocji i muzyce, wciąż się kochamy i nie zmieniliśmy się ani trochę jako ludzie.

 

Slow Crush działa bardzo dynamicznie, dzieje się wokół was wiele - to umacnia przyjaźń czy prowadzi do sprzeczek?

Oczywiście, że umacnia. Jeśli jesteś zamknięty w metalowej klatce na kółkach z trójką ludzi, którzy znają cię jak własną kieszeń, zbliżasz się do nich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ze względu na moc naszej relacji wszystko znosimy łatwiej, zawsze możemy sobie pomóc i wesprzeć w momencie kryzysu.

 

W teledysku do "Aid and Abet" odwzorowaliście scenę unoszenia się ponad łóżkiem z "Breaking Bad", która jest bardzo intymna i wstrząsająca, a jednocześnie pasuje do waszej muzyki. Musieliście dokonać wielu zabiegów, by nie wyglądało to żenująco albo komicznie?

Koncept klipu został wymyślony i wyreżyserowany przez Bobby'ego Pooka. Nie byliśmy na planie, gdy kręcono te sceny, daliśmy mu kredyt zaufania i była to słuszna decyzja, bo rezultat jest świetny. Kiedy przedstawił pomysł na teledysk, od razu zaświeciły się nam oczy - trudno o lepsze oddanie tego, co można znaleźć w naszej muzyce. Nalegaliśmy, by Bobby działał zgodnie z intuicją, a on nie dość, że tak uczynił, to w dodatku uniknął cringe'u i niepotrzebnego melodramatyzmu.

Shoegaze od lat jest tematem memów, w których postać wychodzi z własnego ciała albo przenosi się do innego wymiaru, jak w tej scenie z "Breaking Bad", ale czy przeżywasz emocje tego typu, gdy słuchasz tej muzyki albo piszesz numery Slow Crush?

Dążymy do tego jako zespół. Kiedy wchodzę na scenę, chcę opuścić swoje ciało i kompletnie oddać się muzyce, bo nic innego nie ma wtedy znaczenia. Wielu słuchaczy podchodzi do nas po koncertach i przyznaje, że nasz set dał im poczucie znalezienia się w innym świecie, co jest chyba najlepszą formą komplementu.

 

Kiedyś wspomniałaś, że w każdym gatunku muzycznym potrafisz odnaleźć coś, co kochasz, ale czy nie brzmi to zbyt optymistycznie? Jestem przekonany, że do pewnych nurtów podchodzisz ze znacznie większym dystansem niż do innych.

W tej wypowiedzi chodziło o to, że w Slow Crush każdy może znaleźć coś dla siebie. Na przestrzeni lat ludzie porównywali nas do różnych grup - od Melvins po Type O Negative - co pokazuje, z jak różnych środowisk wywodzą się nasi słuchacze. Każdy słyszy w tych piosenkach odmienne rzeczy, ale jeśli na poziomie emocjonalnym odbiorcy wczuwają się w naszą muzykę, pozostaje nam tylko radować się.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce