Obraz artykułu Superorganism: Nie obraziłbym się, gdyby ktoś nazwał mnie dziwakiem

Superorganism: Nie obraziłbym się, gdyby ktoś nazwał mnie dziwakiem

Pop na najnowszym albumie Superorganism brzmi inaczej niż na debiucie - wciąż jest dziwnie, wciąż nietypowo, ale abstrakcja zaczęła ustępować miejsca intymnym historiom, a do tego dorzucono jeszcze więcej melodii. Przy okazji koncertu grupy w Warszawie rozmawiam z Christopherem Youngiem o fanach, przestawieniu się na inne tory i o byciu dziwnym.

Łukasz Brzozowski: Na początku lipca ogłosiliście konkurs, którego zwycięzca będzie mógł zobaczyć wasz soundcheck, zjeść z wami pizzę i spędzić trochę czasu. Planowaliście takie przedsięwzięcie od dłuższego czasu?

Christopher Young: Nie, wyszło dość spontanicznie. Jedną z najfajniejszych rzeczy w zespole jest spotykanie fanów. Uwielbiamy poznawać ludzi, którzy kochają naszą muzykę i podchodzą do niej w wysoce emocjonalny sposób. Dlatego uznaliśmy, że warto zorganizować taką akcję. Jestem podjarany, nie mam pojęcia, kto okaże się zwycięzcą konkursu, ale pewnie będzie to ktoś wyjątkowo interesujący i fajny. Zupełnie jak my [śmiech].

Ale chyba rygorystycznie zaplanowana i nieludzko droga sesja meet & greet z wami w roli głównej byłaby przesadą?

Na pewno tak, ale nie jestem dużym krytykiem tej inicjatywy. Z jednej strony wydaje mi się dosyć cyniczna i obdarta z jakiejkolwiek szczerości, z drugiej... Trudno dzisiaj zarobić sensowne pieniądze w branży muzycznej. Trzeba harować, kombinować, a niektórych rzeczy i tak nie da się przezwyciężyć, więc każdy orze, jak może - normalna rzecz. Na przestrzeni ostatnich lat wszystko stało się trudniejsze, kiedy próbujesz zarabiać na życie jako muzyk.

 

Koszta wszystkiego - włącznie z transportem - wzrosły o kilkaset procent, przez co kasa za większość koncertów może się okazać niewystarczająca. Trudno wcielać się w rolę sędziego, który będzie skazywał popularnych artystów na ostracyzm, bo w głębi duszy rozumiem ich. Ceny za spotkanie z niektórymi kapelami są oczywiście niedorzeczne, niektórzy fani musieliby wydać pół wypłaty, żeby tylko uścisnąć rękę swojego idola, a to już trochę przykre.

 

Mówisz o post-pandemicznych zmianach związanych z finansami, które mają usprawiedliwiać decyzje muzyków, ale koncept meet & greet zawsze był kuriozalny, nie narodził się wczoraj.

Oczywiście, ale jest też druga strona medalu. Czy płacenie kilkuset funtów za spotkanie z muzykiem, szybkie zbicie piątki i autograf to horrendalna suma? Jak najbardziej, aż mrozi mnie na samą myśl o tym, ale czy ktoś kogoś zmusza do wydawania pieniędzy na taki cel? Każdy robi to, co robi dlatego, bo ma taką ochotę, a jeśli istnieje na coś zapotrzebowanie, to dlaczego z tego nie skorzystać? Skoro są na świecie osoby gotowe sypnąć niezłym hajsem, byleby tylko pogadać chwilę ze swoim idolem, to znak, że nie wszyscy podchodzą do sprawy aż tak negatywnie.

 

Sam nie wyobrażam sobie, żebyśmy organizowali jakiekolwiek meet & greety z Superorganismem, wolimy szczery kontakt z fanami, ale nie zamierzam zaglądać innym ludziom do kieszeni. Specyficzna sprawa, która prowadzi do prostego wniosku - każdy z nas uwielbia czasami zrobić coś dziwnego ze swoimi pieniędzmi.

Superorganism: Social media są jak cukier i kofeina (wywiad)

 

Czy jest na świecie jakikolwiek artysta, któremu zapłaciłbyś kilkaset funtów za możliwość kilkuminutowego spotkania?

Wydaje mi się, że tak, ale musiałaby to być absolutna legenda, która jest już na ostatniej prostej, jeśli chodzi o działalność sceniczną. Nie wybaczyłbym sobie przepuszczenia takiej okazji. Najlepszy przykład, jaki przychodzi mi do głowy to Paul McCartney. Dorzuciłbym jeszcze parę osób, ale nie ma aż tylu artystów, którym bezinteresownie wcisnąłbym w dłoń ciężko zarobione pieniądze [śmiech].

 

Trzeba pamiętać, że nasi idole, legendy i osoby z osiągnięciami, które bywają traktowane jak bogowie, to tak naprawdę tylko ludzie - tacy jak ty czy ja. Każdy ma swoje wzory do naśladowania, imponują nam barwne postaci, ale czasami warto wcisnąć hamulec. Wszyscy jesteśmy tacy sami, sprzedanie kilkunastu milionów płyt nie sprawia, że ktoś jest lepszy, więc warto podchodzić do tego na luzie.

 

Zawsze miałeś świadomość, że idole to takie same osoby jak my czy potrzebowałeś czasu, żeby dojść do tego wniosku?

Potrzebowałem na to wielu lat. Działalność muzyczna, granie koncertów czy festiwali i możliwość obserwowania wszystkiego zza kulis na pewno pomogły w poprzestawianiu sobie paru klocków w głowie. Jako dzieciak idolizowałem przeróżnych artystów, czasami nie nadążałem za sobą samym, ale kiedy po latach spotykałem ich gdzieś na backstage'u urzekało mnie to, jak bardzo normalni byli. Zero gwiazdorzenia, łażenia w złotym szlafroku czy trzech ochroniarzy u boku. Za każdym razem, gdy miałem okazję zamienić parę słów z moimi bohaterami, czułem się tak, jakbym złapał znajomego na przystanku i gadał z nim o prozaicznych rzeczach, co wspominam bardzo pozytywnie. Zanim poznajesz kogoś takiego, projektujesz sobie w głowie jego obraz, obawiasz się najgorszego, a ostatecznie wszystko się układa.

Nie obawiasz się, że zwycięzca konkursu, z którym spędzicie cały dzień może okazać się obsesyjnym fanem Superorganismu?

Być może, trudno powiedzieć, wszystko wyjdzie w praniu, ale nie boję się o to. Na przestrzeni lat spotkaliśmy wielu fanów - zwłaszcza w trasie promującej debiutancki album - i odkąd pamiętam, wszyscy okazywali się zajebistymi, ciepłymi, a przede wszystkim ogarniętymi osobami. Nie przypominam sobie żadnych skandalicznych akcji czy stalkerów czyhających pod domami któregokolwiek z nas. Słuchacze Superorganism są bardzo podobni do nas, mają w sobie mocno zakorzeniony ekscentryzm, co oczywiście cieszy, bo fajnie mieć unikalną bazę odbiorców, która wybija się ponad przeciętność. Mam zaufanie do tych ludzi, ale może któregoś dnia jakiś maniakalny fan Superorganism będzie na mnie czyhał i zostanę uduszony albo zastrzelony [śmiech].

 

Ekscentryzm, który zauważasz u fanów faktycznie jest czymś, co da się wychwycić w waszej muzyce.

Gramy specyficzną muzykę i czasami jesteśmy bardzo zdziwieni, gdy widzimy, do jak wielu osób dociera. Cieszymy się, bo wszystko robimy po swojemu, a ekscentryzm to po prostu istotna część naszych osobowości. Przelewamy siebie w każdy utwór i w niczym siebie nie hamujemy.

 

Czujecie się dziwni?

Nie mogę odpowiadać za resztę zespołu, ale bez dwóch zdań jestem dziwny. Działam w zespole, który gra bardzo dziwną, niemożliwą do sklasyfikowania muzykę, wiodę dosyć osobliwy tryb życia i jestem specyficzną jednostką odbiegającą od wszelkich norm. Czy uchodzę za dziwaka? Nie wiem, ale gdyby ktoś mnie tak nazwał, chyba bym się nie obraził. Staram się pielęgnować własną unikalność.

 

Dlaczego uważasz, że wiedziesz dziwne życie?

Wielu moich przyjaciół wiedzie spokojne życie gdzieś na peryferiach wielkich miast, mają normalną pracę, do której chodzą od poniedziałku do piątku, mają rodziny na utrzymaniu i funkcjonują w społeczeństwie bez większych zawirowań. Ja nie mam żadnej z tych rzeczy, a w dodatku zarabiam kasę, prężąc się na scenie, jeżdżąc po świecie vanem i żywiąc się w sieciowych knajpach albo na stacjach benzynowych. Jeśli to nie jest odstępstwo od normy, nie mam bladego pojęcia, co może nim być. Swojego czasu podejmowałem się różnych zwyczajnych zajęć, ale robiłem to tylko po to, by pewnego dnia zacząć utrzymywać się wyłącznie z grania.

Wielu dziennikarzy i fanów klasyfikuje Superorganism jako dziwny zespół, ale czy nie masz przez to wrażenia, że jesteście traktowani z przymrużeniem oka?

Niektórzy na pewno tak mają. Sam zauważyłem, że wiele osób nie wie, jak interpretować to, co robimy i czy w ogóle można traktować nas poważnie. Trudno mi się do tego odnieść, w zespole faktycznie podchodzimy do wszystkiego z przymrużeniem oka. Nie mamy problemu, by pośmiać się z siebie czy puścić oczko do odbiorcy, ale do samego tworzenia muzyki podchodzimy zupełnie na serio. Nasze utwory nie są kompilacją kilkunastu żartów zbitych w jedno. Warto zachować dystans do rzeczywistości, bo patrząc na napuszonych i pretensjonalnych artystów, można się nieźle wkurzyć.

 

Kiedy słucham "World Wide Pop", czuję przede wszystkim zaproszenie do dobrej zabawy - takie były wasze intencje?

W pewnym sensie tak. Album opowiada o tym, co możesz robić, by nadać swojemu życiu większy sens. Kluczowe jest w tym szczęście. Jeśli jesteś radosny i nie napotykasz wielu przeszkód, wszystko układa się świetnie. Każdy z nas do tego dąży, dlatego na "World Wide Pop" chcieliśmy przedstawić różne możliwości pomagające w osiągnięciu tego stanu. Wierzymy w to, stosujemy te metody, a jednocześnie - choćby za pomocą tekstów - racjonalizujemy własne lęki i stresy, co ma terapeutyczny wymiar. Życie jest tylko jedno, dlatego należy cieszyć się nim i walczyć o satysfakcję tak mocno, jak się tylko da.

 

Nie każdy może osiągnąć szczęście, posługując się waszymi metodami, ludzie są różni.

Oczywiście, osiągnięcie szczęścia to nie lada wyzwanie, łatwo jest sobie założyć pewien cel albo zlokalizować źródło tego, co może przynosić radość, ale gorzej do tego dotrzeć. Wszystko zależy jednak od jednostki, dlatego nigdy nie wpadłbym na pomysł, by instruować kogoś, co ma w tym kierunku robić jak coach. Jeśli trafiasz na kogoś wmawiającego ci, że zna sekret pełnej radości, nie słuchaj go - to gadki godne szarlatanów. Idealny przepis nie istnieje. Między innymi dlatego za pośrednictwem muzyki Superorganismu próbujemy przekazać, jak ważne jest znalezienie szczęścia.

Nowy album obejmuje szerokie spektrum tematyczne - od przyjaźni przez czas aż po rozkminianie wszechświata. Czy do któregokolwiek z tych wątków próbowaliście podejść inaczej albo poważniej niż do pozostałych?

Wydaje mi się, że wszystkie wątki traktowaliśmy na równi, ale wybija się temat przyjaźni i jej wpływu na nas. Wiąże się to z pandemia, przez którą zaznaliśmy - wbrew własnej woli - ciągłej izolacji i samotności. W tekstach z "World Wide Pop" dochodzimy do wniosku, że tylko przyjaźń uratuje nas z opresji. Wcześniej byliśmy znacznie bardziej abstrakcyjni, skupialiśmy się na dziwnych rzeczach, dziś przekazujemy wyjątkowo osobiste komunikaty.

 

Zakładam, że przestawienie się z abstrakcji na osobiste wyznania musiało być intymnym przeżyciem.

Takie odnoszę wrażenie, ale cały ten proces przebiegał bardzo naturalnie. Nie siedzieliśmy w kółku, myśląc, w jakim kierunku musimy teraz ruszyć. Działaliśmy w zgodzie z tym, co grało nam w sercach. Doszło do tej zmiany podświadomie. Znamy się coraz lepiej, nasze więzi są silniejsze, dlatego z czasem poruszanie takich tematów przychodzi łatwiej.

 

"World Wide Pop" brzmi znacznie bardziej okazale niż debiut - aranżacje są bogatsze, wasze ambicje sięgają wyżej. Musieliście wstrzymywać się, by nie wyszedł wam z tego lot Ikara?

Niekoniecznie, działamy z na tyle dużą pewnością siebie, że nie musimy obawiać się efektów tego. Pracowaliśmy nad "World Wide Pop" przez jakiś czas, a kiedy słucham tego albumu dzisiaj, wiem, że niczego nie muszę żałować - brzmi tak, jak powinien brzmieć.

 

fot. Jack Bridgland


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce